czwartek, 7 czerwca 2018

***
 
Jan Satunowski


jestem tchórz, tchórz, tchórz

(napisać to na kartce),

jestem podły tchórz

(i zapomnieć, podrzeć, zapomnieć,

wyrzucić do ubikacji).


23 listopada 1965 roku

Przełożył z języka rosyjskiego Jerzy Czech

czwartek, 16 czerwca 2016

Serce miejscem umarłych

Moje serce

Elpida Kara Amarantou

Moje serce miejscem umarłych.
Moje serce jak mały zatrwożony księżyc.

Jak obcy człowiek na niegościnnej ziemi.
Moje serce pomyłką
w doskonałym świecie.

Falą, która ginie
nową falą, która gaśnie
w ciemnościach – we wnętrzu nocy!

Przełożył Nikos Chadzinikolau

środa, 15 czerwca 2016

Miejsce w Autobusie Wdów

Niemieckie Requiem

(fragment)

John Fenton

(Dla T.J.G-A.)

To nie to, co zbudowali, ale to, co zburzyli.
To nie domy. To przestrzenie między domami.
To nie ulice, które istnieją. To ulice, których już nie ma.
To nie twoje wspomnienia, które cię prześladują.
To nie to, co zapisałaś.
Lecz to, co zapomniałaś, co musisz zapomnieć.
Co musisz zapominać przez całe życie.
A z odrobiną szczęścia niepamięć odnaleźć powinna obrządek.
Odkryjesz, że nie jesteś sama w tym przedsięwzięciu.
Wczoraj nawet meble zdawały się robić ci wyrzuty.
Dziś zajmujesz swoje miejsce w Autobusie Wdów.

Przełożył Jerzy Jarniewicz

***

Komentarz Kornelii: Topiący czytelnika w smutku wiersz urodzonego w 1949 roku angielskiego poety, krytyka literackiego i dziennikarza. Trzy inne fragmenty Requiem zamieściłam już w 2013. John Fenton napisał ten utwór, gdy był korespondentem w Berlinie. Poemat opowiada o destrukcyjnych skutkach wojny, o próbach przepracowania żałoby. Oto niemieckie wdowy co rok czy dwa wynajmują autobus i jadą, aby odwiedzić groby swych poległych mężów. Te rytuały cmentarne mają nieco ukoić ból:

A z odrobiną szczęścia niepamięć odnaleźć powinna obrządek

Rozumiem Requiem także jako uniwersalną opowieść o ludzkim dramacie i cierpieniu, o prześladujących wspomnieniach tragicznych wydarzeń z przeszłości. Wiersz świetnie ilustruje także moją historię, osobistą, nie związaną z powszechnym nieszczęściem. W końcu to ja zburzyłam i daremnie usiłuję zapomnieć:

To nie twoje wspomnienia, które cię prześladują.
To nie to, co zapisałaś.
Lecz to, co zapomniałaś, co musisz zapomnieć.

To znaczy właściwie zapomniałam, niczego nie pamiętam. Zapominam przez całe swoje życie. Czy to się kiedyś skończy? Dlaczego właśnie ja?

Ale cmentarne rytuały i odwiedzanie grobów wcale mi nie pomagają, wręcz przeciwnie. Wcale nie chcę tam chodzić. Niekiedy muszę, ponieważ mama lamentuje, że jest stara i już nie może, a ktoś musi wyczyścić pomnik. Ale nie cierpię tego, ponieważ siłą rzeczy sobie przypominam.

W Autobusie Wdów się znalazłam, na szczęście w sposób tylko symboliczny. Gdybym naprawdę musiała z innymi wdowami jeżdzić po cmentarzach, to z pewnością bym się zabiła. Nie znoszę społeczności, grup. Innych ludzi. Meble, to znaczy otoczenie, cały świat, zdają się robić mi wyrzuty. Ale nie zamierzam ich słuchać ani się bronić. Niczego nie pamiętam. Nie chciałam tego. To tylko złudzenie. Tak musiało się stać.

Przyszły chmury, na chwilę mi lepiej.

piątek, 10 czerwca 2016

Dłonie czarne od oboli

Charon

Louis MacNeice

Dłonie konduktora były czarne od pieniędzy;
Trzymajcie się biletów, powiedział, umysł kontrolera
Jest czarny od podejrzeń, i trzymajcie się
Tej zanikającej mapy. Jechaliśmy przez Londyn
Widzieliśmy gołębie przez szybę, lecz nie mogliśmy
Słyszeć ich wojennych plotek, widzieliśmy
Zabłąkanego psa, lecz za nic nie mogliśmy wiedzieć
Że jego szczekanie jest przenikliwe jak pianie koguta,
Jechaliśmy trzęsąc się, na każdym przystanku
Na żądanie tłum agresywnie pustych
Twarzy, wciąż jechaliśmy, wieczność
Pyszniła się w obrotowych światłach
A potem dotarliśmy do Tamizy i wszystkie
Mosty były zburzone, dalszy brzeg
Ginął we mgle, więc spytaliśmy konduktora
Co mamy robić? Powiedział: Weźcie prom
Faute de mieux. Błysnęliśmy fleszem
i był tam przewodnik, jakiego widzieli
Wergili i Dante. Patrzył na nas chłodno
A jego oczy były martwe, a dłonie na wiośle
Były czarne od oboli a łydki
Pomarszczone przez żylaki i powiedział do nas chłodno:
Jeżeli chcecie umrzeć, musicie zapłacić.

Przełożył Bohdan Zadura

****

Komentarz Kornelii: Jeszcze jeden metafizyczny wiersz wybitnego poety z Irlandii. Louis MacNeice (1907-1963) przenosi akcję „Boskiej komedii” Dantego do współczesnego Londynu. Ale dziwna to stolica Anglii – jej mieszkańcy są martwi – chociaż niektórzy zapewne jeszcze o tym nie wiedzą. Może miasto spustoszyła wojna – mosty na rzecze są zburzone, a gołębie roznoszą wojenne plotki. Ci, którzy jeszcze żyją, są opętani chciwością i agresją. Konduktor ma czarne dłonie – a kontroler biletów nikomu nie okaże miłosierdzia. Pies już nie szczeka, ale cieniutko wyje – oznacza to, że pozostała tylko gorzka rozpacz.

Charon, posępny przewodnik, jak z mitologii greckiej i rzymskiej, „Eneidy” czy eposu Dantego. Złowrogi martwy demon przy tym również chciwy na mamonę – dłonie czarne od oboli. Żąda od pasażerów:

Jeżeli chcecie umrzeć, musicie zapłacić

Niektórzy interpretują ten utwór jako potępienie wszechwładnego pieniądza, bez którego we współczesnym świecie nie można nawet zakończyć ziemskich trosk.

Jak dla mnie to upiorna opowieść o zagładzie ludzkości, ale także o grozie naszej egzystencji. Za życia podróżujemy ku śmierci, nieszczęśni pasażerowie widmowego autobusu, właściwie jesteśmy już martwi. Nie ma wielkiego znaczenia, jak długo potrwa ta jazda poprzez rozpadającą się rzeczywistość. Jeszcze tylko kilka opadnie powieka i będzie po wszystkim. Ale wcześniej musimy się trudzić i mozolić, żeby zdobyć pieniądze na bilet – opłacenie rachunków, zaspokojenie elementarnych potrzeb. Wielkiego znaczenia to nie ma, ponieważ już czeka Charon o martwym spojrzeniu – zwiastun śmierci i przewoźnik zmarłych. I trzeba będzie zapłacić za trumnę, pogrzeb, grób.
Dla mnie Charon to przede wszystkim demon i symbol nieuchronnego końca. Mam wrażenie, że wraz z innymi trupami jadę posępnym autobusem, boję się tych istot i pędzącego ku zagładzie świata. I jeszcze mozolę się w pracy, żeby mieć na sushi i spłacać kredyt. Ale absurd…

Ale płacić demonowi nie zamierzam. Życie i tak zgaśnie. Niech mnie służby komunalne pochowają pod płotem na koszt podatnika. I niech moją duszę Charon zostawi nad Styksem, przynajmniej uniknę osądzenia.

czwartek, 9 czerwca 2016

Absurd pociąga w dół

W dół

Reiner Kunze

Jena, pogrzeb Ulricha Zwienera

Ostatnie dwa metry

Tamci wprawnie zwijają
z powrotem sznury

Triumfuje absurd – on pociąga w dół

Zwłaszcza tych, co z miłości skaczą
pod głaz toczący się z góry

Przełożył Jakub Ekier

***

Komentarz Kornelii: Absolutnie grobowy i jednoznacznie cmentarny wiersz urodzonego w 1933 roku w Rudawach niemieckiego poety, syna górnika. Przepisałam z tomu: „Remont poranka”. Ulrich Zwiener (1942-2004) to niemiecki lekarz i filozof z Jeny, twórca wielu inicjatyw współpracy akademickiej z państwami dawnego bloku wschodniego, także z Polską. Niestety, mimo wielostronnej aktywności, cierpiał na depresję. 18 czerwca 2004 roku trafił do kliniki psychiatrycznej uniwersytetu w Jenie. Nazajutrz wyskoczył. Poeta opisał to w innym wierszu:

Skok

Reiner Kunze

Pamięci U.Z.

Podobno pierwszy raz się pozbył
tak znamiennego niepokoju, osiągnął
równowagę

Na dziesiątym piętrze kliniki
przy otwartym oknie

Przełożył Jakub Ekier

Cóż, z wysokiego okna w klinice zapewne też bym skoczyła: – nie ma papieru toaletowego, duszno, natarczywe współpacjentki domagają się papierosów i drobnych, przepychanki przed telewizorem, prysznice brudne, nie ma prywatności, żeby się spokojnie przebrać, brrr…. Musiałabym w tych okropnych warunkach skoczyć, tak, że nieszczęsnemu Ulrichowi się nie dziwię – aczkolwiek w klinice w Jenie zapewne sytuacja bytowa przedstawiała się lepiej. W każdym razie staram się nie wyć w miejscach publicznych, aby nie trafić do wariatkowa – tym bardziej, że o mnie nikt by wiersza nie napisał.

Taki skok to rzeczywiście znakomita metoda na pozbycie się niepokojów, lęków, fobii – tym niemniej z przyczyn, które wielokrotnie wyłuszczałam, ja jej nie zastosuję. Niech Ozyrys czy inny srogi i samozwańczy sędzia jeszcze zaczeka.

Pierwszy utwór opisuje najbardziej dramatyczną chwilę pogrzebu – spuszczenie trumny do otwartego grobu. Staram się unikać pogrzebów, tym niemniej w kilku musiałam partycypować.
Niezwykła sprawność grabarzy także mnie fascynowała:

Tamci wprawnie zwijają
z powrotem sznury

Tych „ostatnich dwóch metrów” się nie zapomina. Żałobnicy płaczą, szlochają, krzyczą, mdleją. Posępna muzyka gra, ksiądz wznosi modły, w tle rzępoli trębacz jazzowy, makabryczne widowisko. Z tego, co sobie przypominam, w powyższej grobowej sytuacji rządziłam taki popis lamentowania i erupcji łez, że właściwie mogłabym zatrudniać się jak zawodowa płaczka.

Triumfuje absurd – on pociąga w dół

To prawda, życie, podobnie jak i śmierć, to jaskrawe manifestacje absurdu. Wstajesz rano, krzątasz się koło swoich spraw, przejmujesz problemami i swą żałosną rolą, leczysz się intensywnie, a w końcu i tak cię pogrzebią. Na ten absurd śmierci nawet miłość, do której podobno niektórzy są zdolni, nie znajduje żadnego lekarstwa.

Właściwie nie mam już wiele do powiedzenia. Usiłuję wyobrazić sobie własny pochówek – grabarz i może jeszcze urzędnik władz komunalnych jako kondukt pogrzebowy. Ciekawe, czy urnę z popiołami też spuszcza się na sznurach? Zapewne tak, przecież tak po prostu jej nie wrzucą.

Jak znajdą mnie późno, na co liczę, mieszkanie będzie tak cuchnęło, że nikt nie będzie mógł odziedziczyć wysokowartościowego locum i się wprowadzić :).

Nie mogę wytrzymać tego słońca. W Niemczech i we Francji ulewy, deszcze i tornada, a u nas świetlna pustynia. Ciśnienie wreszcie powoli spada, ale nie czynię sobie wielkich nadziei. Nie przetrwam tego lata. Z powodu koszmarnie krótkich nocy nie mogę spać i budzę z płonącym bólem nie tylko głowy, ale właściwie całego ciała. Może zawieszę wpisy blogowe aż do jesieni. Wiosną i latem nie mam na nic siły.

niedziela, 5 czerwca 2016

Terror, hatred, murder

The Massacre of The Cathars

Paradox

(The hatred that was shown by the crusaders
For people who were basically peaceful
And the extremes of torture and murder
To rid France of the heretics)

Look out Sentry
We’re in a killing mood
Don’t stand in our way
Don’t try to slow us down
This is war, seek Divinity
We only want to stop heresy
Terror, hatred, murder
Error, fateful, mistake

No need to shout boy
It won’t save your skin now
It’s best to prepare
The time must come for all

Terror, hatred, murder
Error fateful, mistake

Don’t stop carry on ahead
Don’t stop till they are all dead

Minerve die
Cathars fly

Don’t stop just swing that sword boy
No one to resist you just forge on

Massacre, Heretics, Cathars
Murder, in the name of the Lord

Blood flows like fire in my brain
Blood flows like water reddened rain
Won’t you come and join us
Praise and rejoice us more

If we don’t act
And win this war
These heretic bastards
Will be knocking at your door

Massacre, Heretics, Cathars
Murder, in the name of the Lord

If we don’t end this blasphemy
The war will reign for centuries
Keep our church free, we will
Massacre these Cathars and make sure

sobota, 4 czerwca 2016

Jak przetrącone skrzydło

Welon

János Pilinszky

Nie ma słońca. Nie ma księżyca.
I nie ma dzieciństwa.
I zwłaszcza ziemi nie ma, ojczystej ziemi.

Nie ma trumny i nie ma ojczyzny.
Nie ma kołyski i nie ma posłanego łóżka
— podłożonej nam pod głowę śmierci.

Na ostrzu igły wiruje wszystko, co żyje,
a nasz spokój to nic innego,
jak przetrącone skrzydło, które omdlewa
niczym zdjęty, albo nawet nie zdjęty,
welon panny młodej, umierający na gwoździu.

Zwisa.
Zwisamy.
Nie ma dla nas nawet cmentarza.

Przełożył Jerzy Snopek