W dół
Reiner Kunze
Jena, pogrzeb Ulricha Zwienera
Ostatnie dwa metry
Tamci wprawnie zwijają
z powrotem sznury
Triumfuje absurd – on pociąga w dół
Zwłaszcza tych, co z miłości skaczą
pod głaz toczący się z góry
Przełożył Jakub Ekier
***
Komentarz Kornelii: Absolutnie grobowy i jednoznacznie cmentarny wiersz urodzonego w 1933 roku w Rudawach niemieckiego poety, syna górnika. Przepisałam z tomu: „Remont poranka”. Ulrich Zwiener (1942-2004) to niemiecki lekarz i filozof z Jeny, twórca wielu inicjatyw współpracy akademickiej z państwami dawnego bloku wschodniego, także z Polską. Niestety, mimo wielostronnej aktywności, cierpiał na depresję. 18 czerwca 2004 roku trafił do kliniki psychiatrycznej uniwersytetu w Jenie. Nazajutrz wyskoczył. Poeta opisał to w innym wierszu:
Skok
Reiner Kunze
Pamięci U.Z.
Podobno pierwszy raz się pozbył
tak znamiennego niepokoju, osiągnął
równowagę
Na dziesiątym piętrze kliniki
przy otwartym oknie
Przełożył Jakub Ekier
Cóż, z wysokiego okna w klinice zapewne też bym skoczyła: – nie ma papieru toaletowego, duszno, natarczywe współpacjentki domagają się papierosów i drobnych, przepychanki przed telewizorem, prysznice brudne, nie ma prywatności, żeby się spokojnie przebrać, brrr…. Musiałabym w tych okropnych warunkach skoczyć, tak, że nieszczęsnemu Ulrichowi się nie dziwię – aczkolwiek w klinice w Jenie zapewne sytuacja bytowa przedstawiała się lepiej. W każdym razie staram się nie wyć w miejscach publicznych, aby nie trafić do wariatkowa – tym bardziej, że o mnie nikt by wiersza nie napisał.
Taki skok to rzeczywiście znakomita metoda na pozbycie się niepokojów, lęków, fobii – tym niemniej z przyczyn, które wielokrotnie wyłuszczałam, ja jej nie zastosuję. Niech Ozyrys czy inny srogi i samozwańczy sędzia jeszcze zaczeka.
Pierwszy utwór opisuje najbardziej dramatyczną chwilę pogrzebu – spuszczenie trumny do otwartego grobu. Staram się unikać pogrzebów, tym niemniej w kilku musiałam partycypować.
Niezwykła sprawność grabarzy także mnie fascynowała:
Tamci wprawnie zwijają
z powrotem sznury
Tych „ostatnich dwóch metrów” się nie zapomina. Żałobnicy płaczą, szlochają, krzyczą, mdleją. Posępna muzyka gra, ksiądz wznosi modły, w tle rzępoli trębacz jazzowy, makabryczne widowisko. Z tego, co sobie przypominam, w powyższej grobowej sytuacji rządziłam taki popis lamentowania i erupcji łez, że właściwie mogłabym zatrudniać się jak zawodowa płaczka.
Triumfuje absurd – on pociąga w dół
To prawda, życie, podobnie jak i śmierć, to jaskrawe manifestacje absurdu. Wstajesz rano, krzątasz się koło swoich spraw, przejmujesz problemami i swą żałosną rolą, leczysz się intensywnie, a w końcu i tak cię pogrzebią. Na ten absurd śmierci nawet miłość, do której podobno niektórzy są zdolni, nie znajduje żadnego lekarstwa.
Właściwie nie mam już wiele do powiedzenia. Usiłuję wyobrazić sobie własny pochówek – grabarz i może jeszcze urzędnik władz komunalnych jako kondukt pogrzebowy. Ciekawe, czy urnę z popiołami też spuszcza się na sznurach? Zapewne tak, przecież tak po prostu jej nie wrzucą.
Jak znajdą mnie późno, na co liczę, mieszkanie będzie tak cuchnęło, że nikt nie będzie mógł odziedziczyć wysokowartościowego locum i się wprowadzić :).
Nie mogę wytrzymać tego słońca. W Niemczech i we Francji ulewy, deszcze i tornada, a u nas świetlna pustynia. Ciśnienie wreszcie powoli spada, ale nie czynię sobie wielkich nadziei. Nie przetrwam tego lata. Z powodu koszmarnie krótkich nocy nie mogę spać i budzę z płonącym bólem nie tylko głowy, ale właściwie całego ciała. Może zawieszę wpisy blogowe aż do jesieni. Wiosną i latem nie mam na nic siły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz