środa, 27 maja 2015

Anioł czarny jak noc

Nocny lot

Michael Krüger

Wszystkie samoloty lądowały z opóźnieniem
i już nie mogły wystartować,
toteż my, wielojęzyczna reszta,
trafiliśmy do maszyny wyłączonej z ruchu.

Siedziałem na miejscu 34B, pośrodku, gdzie
nie lubię, po mojej prawej stronie anioł czarny jak noc,
który w spokoju ducha sortował swój śmietnik,
po lewej pan czytający Platona, w oryginale.

Wolno było palić, w rzędzie nr 20
poszła w ruch nawet fajka wodna.
W korytarzu grano w piłkę nożną, a z przodu,
w pierwszej klasie irlandzki zespół ćwiczył
rekwiem Verdiego. Ja też inaczej
wyobrażałam sobie zmierzch swojego życia,
powiedziała znudzona stewardessa, roznosząc prasę
z ubiegłego roku. Pilot uśmiechnął się przez

sen. A któż dociera tam, gdzie zamierzał,
mruknął anioł, Platon zaś zapadł w drzemkę.
Bliżej poranka, kiedy mi także opadły powieki,
Wzbiliśmy się w powietrze.

Przełożył Andrzej Kopacki

****

Komentarz Kornelii: Przed moim „odlotem” jeszcze wstawię wiersz, dziwny utwór urodzonego w 1943 roku niemieckiego poety, który w melancholijno-groteskowym tonie opisuje problemy świata artystycznego i intelektualnego. „Nocny lot” popularny jest wśród zagranicznych blogerów, ale „oficjalnej” interpretacji nie znalazłam. Dla mnie jednoznacznie melancholijna, aczkolwiek nie druzgocząco smutna, opowieść o przemijaniu i śmierci. Samolot już nie odleci, jest niesprawny (w niemieckim, oryginale jest to powiedziane wyraźniej), płomień życia całej generacji gaśnie. Miejsce niedobre, w środku, zmierzch nie będzie rozkoszą. Czarny anioł to śmierć, sortuje śmietnik czyli sprawdza listę dobrych i złych uczynków mających umrzeć. Niektórzy usiłują pocieszać się idealizmem (czytanie Platona). Inni zagłuszają lęk przed końcem poprzez hałas i rozrywki (granie w piłkę, fajka wodna), ale i tak wszyscy słyszą requiem – nie ma ocalenia. Prasa z ubiegłego roku – przed śmiercią zostają tylko pożółkłe wspomnienia. Inaczej sobie wyobrażaliśmy to wszystko, nie tak nudno i żałośnie. Nie dotarliśmy do celu i musimy odejść. I w końcu startujemy. Dokąd? W nicość?Liczę, że nie do piekła.
Ogólnie wizja odejścia nierozkoszna, aczkolwiek do zniesienia. Wolałabym wszakże statek albo łódź, kiedy w przeszłości zdarzało mi się kilka razy lecieć samolotem, lęk dosłownie mnie miażdżył, zabijała klaustrofobia, dręczyła antropofobia, nawet skarpety miałam mokre.

wtorek, 26 maja 2015

Dopiero wiosna jest piekłem

Ernst Jandl

lato
jest piekłem

za to jesień
jest piekłem.

inaczej zima,
ona jest piekłem.

Dopiero wiosna
jest piekłem.

Przełożył Krzysztof Jachimczak

Komentarz Kornelii: Zdumiewająco pesymistyczny wiersz wybitnego poety z Austrii. Bezpieczeństwo, jakiego można się spodziewać po cyrkulacji natury – daje ona bowiem wiosną swego rodzaju gwarancję odtworzenia, odrodzenia – jest iluzoryczne. Nieznośnie tożsame pory roku okazują się piekłem, tyle, że za każdym razem inaczej nazwanym. Cóż, po raz pierwszy i zapewne ostatni w blogu jestem bardziej pogodna od wiersza. Ogólnie życie rzeczywiście nie jest niebiańskie, ale późną jesienią, w listopadowe wichury, zimą, w grudniowej ciemności, czuję się zdecydowanie lepiej, niekiedy nawet spowita w spokój, natomiast wiosna, słońce, kwitnące bzy i nieobecność nocy przyprawiają mnie o spazmy, erupcje wściekłości, słodkie sny o błyskawicznie działającej truciźnie i epileptyczne konwulsje. Na szczęście w ostatnich dniach ukochani płanetnicy przypłynęli na gęstych chmurach, granitowe niebo płacze deszczem, mrok nastał wcześnie. W ciemności na chwilę odzyskałam siły, stąd ten wpis, nie wiem, czy nie ostatni.
Wcześniej w słonecznym maju zamknął mnie klosz pustki tak doskonałej, że wymyka się granicom wyobraźni i wszelkim opisom. Nie jestem częścią tego świata, nie ma mnie. Rwą się więzi z otoczeniem, nie wypowiadam żadnych słów. 1 czerwca wyjeżdżam nad morze, mam miesiąc urlopu, ale nie jestem pewna, czy będę chciała tu wrócić. Następne miesiące będę mogła pracować na odległość, ale już bez etatu, nie wiem, jak postąpię. Niesie mnie wiatr impulsów, podmuchy nastrojów, może stanę się mewą, pęcherzykiem pławnym morszczynu, cząstką morskiej piany.

piątek, 8 maja 2015

W ciemnościach czarne owce

Ernst Meister

Dziecko

Spogląda na czarę
pełną czasu,
widzi, jak sączy z niej
szary ogromny
motyl,

dziecko
i odchodzi,
żeby paść czarne owce
w ciemnościach.

Przełożyła kora-kora-kora

Ernst Meister

Ein Kind

Blickt auf die Schale
voll Zeit,
sieht nippen
den grauen großmächtigen
Schmetterling,

ein Kind,
und geht,
schwarze Schafe zu hüten
im Finstern.

****

Komentarz Kornelii: Skłaniający do zadumy krótki wiersz niemieckiego twórcy. Ernst Meister (1911-1979) studiował filozofię i teologię. W czasie II wojny światowej był żołnierzem. Wrócił a amerykańskiej niewoli wstrząśnięty i żył przeważnie w odosobnieniu. Wiersze poety uchodzą za hermetyczne, lśniące jak kryształy. Często powraca w nich temat przemijania, rozkładu, śmierci. Dzieckiem z powyższego utworu może być każdy z nas. Potężny, szary motyl to przemijanie, ale także szare, bezsensowne, gorzkie życie. Czara czasu jest pełna, ale nie ma wątpliwości, że motyl wypije jej zawartość aż do dna. Dziecko odejdzie w ciemność, czyli w śmierć. Czarne owce nie wywołują dobrych skojarzeń. Może to złe uczynki, które będą towarzyszyć nam po tamtej stronie? Albo bolesne, niedobre wspomnienia? Cóż, każdego dnia widzę, jak mój szary motyl sączy z czary czasu tak łapczywie, że o mało nie pęknie. Czarnych owiec też mi nie zabraknie.

środa, 6 maja 2015

Ilustracja do turpistycznego wpisu


Bardzo turpistyczny wpis toaletowy

Siedziałam w toalecie, owiana gorzką poświatą melancholii. Wpatrywałam się posępnie w opuszczoną do kostek dolną część bielizny oraz w odsłonięte modelowe stopki. Obok lewej stopy spoczywał tampon doskonale nasycony ciemną krwią. Przypomniałam sobie ostatnie informacje z prasy zagranicznej, zgodnie z którymi tampony pełne są substancji rakotwórczych. Skupiałam na nim swój wzrok, rozważając, czy zwymiotować materialnie czy też tylko w wyobraźni. Ta druga opcja wydała mi się bardziej rozsądna, gdyż nie musiałabym trudzić się sprzątaniem. Walcząc z bolesnymi strumieniami, emitowanymi przez wewnętrzne atrybuty mojej, pożal się hipotetyczny Boże, kobiecości, usiłowałam się pocieszyć, powtarzając sobie te roztropne słowa Emila Ciorana z tomu: „Sylogizmy goryczy”:

Co robi mędrzec? Zrezygnowany, godzi się patrzeć, jeść itd., niechętnie akceptuje ową „ranę o dziewięciu otworach”, która, według Bhagawadgity jest ciało. – Mądrość? – To przyjmowanie z godnością upokorzeń, jakie nam zadają nasze otwory.

Pocieszanie się przyniosło wyniki raczej umiarkowane. Sama myśl o otworach wywoływała mdłości. Nie mogłam jeszcze raz nie skonstatować, jaką brzemienną w dręczące następstwa pomyłką stała się utrata niewinności. Gdybym zachowała hymen, pozostałabym mniej ażurowa i otwarta, z pewnością byłoby mi lepiej. Kilka dni temu spostrzegłam na ulicy mężczyznę, który wyglądał jak mój groteskowy deflorator Sebastian. Towarzyszyła mu mocno umalowana młoda dama oraz dwoje igrających antyrozkosznie, rozwrzeszczanych malców. Jeśli to rzeczywiście był mój pierwszy partner,  gorące prośby, które zanosiłam do bóstw aseksualności o zesłanie mu wiecznej impotencji, nie zostały wysłuchane.

Tak siedziałam i rozdarta byłam w sercu: zastanawiałam się, czy wstać, doprowadzić się do porządku i wyjść, aby zmierzyć się z tym szpetnym światem, czy też tkwić dalej. Ostatecznie dlaczego mam wychodzić? Na zewnątrz nic nie sprawia mi radości i nie wiem, co mogłabym uczynić sensownego w ten majowy czas. Odbyłam już leśny spacer. Toaleta nie ma okien, za to grube ściany, łagodne światło, jest prawie dźwiękoszczelna, solidne zamknięte drzwi, tu czuję się bezpiecznie. Jestem tylko ja. Nie ma nikogo innego. Przez umysł przemknął mi jakże turpistyczny, ohydny i szpetny utwór niemieckiego poety:

Latryna

Günter Eich

Tu, nad śmierdzącym rowem
– w nim papier z krwią i uryna,
i roje much lśniących brzęczą –
powoli nogi zginam,

widzę brzeg porośnięty lasem,
łódź na brzegu, ogrody.
W kloaczną maź z pluskiem wpada
gówno jak kawał lodu.

Obłędem dźwięczą mi w uszach
wersy Hölderlina.
Obraz chmur śnieżnobiałych
odbija uryna.

„Idź teraz jednaj, pozdrów
piękną Garonnę – ”*
Pod drżącymi nogami
płyną chmury skłębione.

Przełożył Grzegorz Prokop

I tak siedziałam, mijały minuty, godziny, powoli zwijała się nić życia. Nie mogąc podjąć decyzji ukryłam twarz w dłoniach.

PS. Zdjęcie nie jest moje, ale fotograficzki Rupi Kaur, która umieściła zdjęcia ze swoich kobiecych dni na portalu Instagram, wywołując mały skandal. Tym niemniej musiałam wyglądać podobnie.Siedziałam w toalecie, owiana gorzką poświatą melancholii. Wpatrywałam się posępnie w opuszczoną do kostek dolną część bielizny oraz w odsłonięte modelowe stopki. Obok lewej stopy spoczywał tampon doskonale nasycony ciemną krwią. Przypomniałam sobie ostatnie informacje z prasy zagranicznej, zgodnie z którymi tampony pełne są substancji rakotwórczych. Skupiałam na nim swój wzrok, rozważając, czy zwymiotować materialnie czy też tylko w wyobraźni. Ta druga opcja wydała mi się bardziej rozsądna, gdyż nie musiałabym trudzić się sprzątaniem. Walcząc z bolesnymi strumieniami, emitowanymi przez wewnętrzne atrybuty mojej, pożal się hipotetyczny Boże, kobiecości, usiłowałam się pocieszyć, powtarzając sobie te roztropne słowa Emila Ciorana z tomu: „Sylogizmy goryczy”:

Co robi mędrzec? Zrezygnowany, godzi się patrzeć, jeść itd., niechętnie akceptuje ową „ranę o dziewięciu otworach”, która, według Bhagawadgity jest ciało. – Mądrość? – To przyjmowanie z godnością upokorzeń, jakie nam zadają nasze otwory.

Pocieszanie się przyniosło wyniki raczej umiarkowane. Sama myśl o otworach wywoływała mdłości. Nie mogłam jeszcze raz nie skonstatować, jaką brzemienną w dręczące następstwa pomyłką stała się utrata niewinności. Gdybym zachowała hymen, pozostałabym mniej ażurowa i otwarta, z pewnością byłoby mi lepiej. Kilka dni temu spostrzegłam na ulicy mężczyznę, który wyglądał jak mój groteskowy deflorator Sebastian. Towarzyszyła mu mocno umalowana młoda dama oraz dwoje igrających antyrozkosznie, rozwrzeszczanych malców. Jeśli to rzeczywiście był mój pierwszy partner,  gorące prośby, które zanosiłam do bóstw aseksualności o zesłanie mu wiecznej impotencji, nie zostały wysłuchane.

Tak siedziałam i rozdarta byłam w sercu: zastanawiałam się, czy wstać, doprowadzić się do porządku i wyjść, aby zmierzyć się z tym szpetnym światem, czy też tkwić dalej. Ostatecznie dlaczego mam wychodzić? Na zewnątrz nic nie sprawia mi radości i nie wiem, co mogłabym uczynić sensownego w ten majowy czas. Odbyłam już leśny spacer. Toaleta nie ma okien, za to grube ściany, łagodne światło, jest prawie dźwiękoszczelna, solidne zamknięte drzwi, tu czuję się bezpiecznie. Jestem tylko ja. Nie ma nikogo innego. Przez umysł przemknął mi jakże turpistyczny, ohydny i szpetny utwór niemieckiego poety:

Latryna

Günter Eich

Tu, nad śmierdzącym rowem
– w nim papier z krwią i uryna,
i roje much lśniących brzęczą –
powoli nogi zginam,

widzę brzeg porośnięty lasem,
łódź na brzegu, ogrody.
W kloaczną maź z pluskiem wpada
gówno jak kawał lodu.

Obłędem dźwięczą mi w uszach
wersy Hölderlina.
Obraz chmur śnieżnobiałych
odbija uryna.

„Idź teraz jednaj, pozdrów
piękną Garonnę – ”*
Pod drżącymi nogami
płyną chmury skłębione.

Przełożył Grzegorz Prokop

I tak siedziałam, mijały minuty, godziny, powoli zwijała się nić życia. Nie mogąc podjąć decyzji ukryłam twarz w dłoniach.

PS. Zdjęcie nie jest moje, ale fotograficzki Rupi Kaur, która umieściła zdjęcia ze swoich kobiecych dni na portalu Instagram, wywołując mały skandal. Tym niemniej musiałam wyglądać podobnie.

poniedziałek, 4 maja 2015

Ciała stały się więzieniami

Chcę uciec

Sonia Pylorof-Sotirudi

Chcę uciec
stąd
Tu rządzą porażki
ludzie
podporządkowują się
nicości
zmierzając
do nikąd
Tu zakotwiczyły
jałowych rejsów
nieruchome statki
ciała stały się
więzieniami
a dusze zniewolonymi sługami

Przełożył Ares Chadzinikolau

****

Komentarz Kornelii: Przejmujący wiersz nowogreckiej poetki, przedstawiający paraliżujący absurd i jałową pustynność egzystencji. Można tylko doznać klęski, uklęknąć przed nicością, pokłonić się wyzutej z wszelkiej nadziei pokrytej pleśnią szarości.
Okręt życia utknął na mieliźnie cuchnącego morza i nie dotrze do portu. Udręczony intelekt tłucze się bezradnie, uwięziony w ciemnicy rozkładającego się powoli ciała, poddany jak najpodlejszy niewolnik jego potrzebom.
Też chciałabym uciec, ale stąd nie ma ucieczki. Nie pobiegnę za budzący grozę czarny horyzont Nieznanego, nie z moją przeszłością. Innym też, już po raz kolejny, odradzam ostateczne rozwiązanie stanowczo i energicznie.
W końcu czy wiemy, co czeka nas w zaświatach? Nikt przecież nie wrócił stamtąd, aby powiedzieć, jak było.
Wkrótce zapadnie wieczór i będę mogła naciągnąć kołdrę na głowę, a sen jest prawie tak słodki jak śmierć. Ziarenka piasku w klepsydrze przesypują się nieubłaganie, ale wciąż zostało ich wiele. Jeszcze poczuję w ustach smak wybornego wina i oddech morskiego wiatru na policzkach. Zagłada i tak nadejdzie. Ciało jest kruche i rozkład trawi je każdego dnia. Każda godzina rani, ostatnia zabije.

niedziela, 3 maja 2015

Pożegna nas czarna mucha

Pieśń

Mark Strand

Czarna mucho, czarna mucho
co cię zwabiło tu

Czy to koszula
Nowa biała koszula

Ze spinkami z kości
Czy to ubranie

Granatowe ubranie
Czy to dlatego

Że leżę tu sam
Pod wierzbą

Zimny jak kamień
Czarna mucho, czarna mucho

Jak miło z twojej strony
Żeś przyleciała tu

Jak miło z twojej strony
Żeś przyszła teraz tu

Czarna mucho, czarna mucho
Aby pożegnać mnie.

Przełożyła Agnieszka Kołakowska