wtorek, 30 czerwca 2015

Bez siły i bez życia

Do nowego rodzaju świtu

Brian Patten

dostrajając swoje sumienie
do nowego rodzaju świtu
budzisz się, i

obudzony marzysz
lub tak się wydaje
o lasach, które zszedłeś

i życiu, w które byś wpłynął,
gdybyś miał więcej siły.

Przełożył Andrzej Szuba

Komentarz Kornelii: Lakoniczny i smutny wiersz Briana Pattena, najwybitniejszego brytyjskiego poety z Grupy liverpoolskiej. Właściwie miałam już tu nie pisać, ale ponieważ w miejscu, w którym obecnie mieszkam, jest księgarnia pełna tomików poezji, uległam pokusie i się zaopatrzyłam. Właściwie tylko dlatego, że byłam wtedy zawiana, a raczej często taka jestem, żeby na chwilę stłumić lęk. Nie zawsze się boję, jak dotąd mam tu pracę, staram się też śmiertelnie znużyć wysiłkiem fizycznym – ale więcej, niż 7 godzin wędrówki czy czterech rowerowania po wzgórzach morenowych nie zniosę. Mimo zmęczenia i tak dręczy mnie zmora bezsenności, lękam się o świcie, drżę w porze zmierzchu. Na Wybrzeżu dni są nieskończenie długie, właściwie prawie nie ma nocy, Hypnos nie przychodzi.
Cóż, skoro rozluźniona alkoholem wydałam pieniądze na poezję, to może jeszcze kilka utworów przepiszę. Co do wiersza – nowy świt to uświadomienie sobie własnej jałowości, wyczerpania, kresu – można tylko marzyć o dawnych dobrych dniach i czynach – „o lasach, które zszedłeś”, o niegdysiejszej dzielności. Ale to marzenie jest pozorne, tylko się wydaje. Tych lepszych lat może wcale nie było. Tak czy inaczej, nie ma już sił, aby wejść w życie. Pozostaje tylko bezradne czekanie na koniec.
Ja też jestem śmiertelnie znużona. Płomień dopala się. Zerwał się już srebrny sznur i roztrzaskała złota czara. Snuję się tylko jak żywy trup. Nie mam odwagi, żeby zostać trupem martwym. Jak sobie pomyślę, że to będzie trwało jeszcze kilkadziesiąt lat, przechodzą mnie zimnogorące dreszcze.
Na szczęście dni zaczynają się skracać. Oczywiście tego jeszcze nie widać, ale sama świadomość, że każdego dnia ubywa słońca chociaż o kilka mgnień, dodaje mi nieco otuchy. Aczkolwiek nadciągają upały i niebo wypalone słońcem jak kość. Brrrr….

sobota, 27 czerwca 2015

Blade zjawy konieczności

Bez powrotu

Lina Garifalaki-Nikolau

W grobie obowiązku
gdzieś głęboko
pogrzebały się sny,
pragnienia i uczucia.
Gdzieś pomieszały się w umyśle
zobowiązania z wymyślonymi
prawami… A my
blade zjawy „konieczności”,
pozwalamy uciec czasowi
z naszych garści.
Bez próby
napełniania go miłością,
zanim odleci w bezkres
zaśnieżonego naszego życia
bez nadziei powrotu.

Przełożył Ares Chadzinikolau

środa, 24 czerwca 2015

Góra świeżych zwłok

Kosmologia Charona

Charles Simic

Nic prócz światełka latarni
Żeby mógł się zorientować gdzie jest
I za każdym razem góra
Świeżych zwłok do załadowania

Przewozić je na drugi brzeg
Gdzie cała masa takich samych
Przypuszczam że już mu się myli
Który brzeg jest który

Przypuszczam że to nieistotne
Nikt się nie skarży a on w końcu
Ma tyle kieszeni do przeszukania
W jednej skórka chleba w innej kiełbasa

Z rzadka trafi się lusterko
Albo książka którą wyrzuca
Za burtę w głąb ciemnej rzeki
Bystrej zimnej głębokiej

Przełożył Stanisław Barańczak

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Śmierć nie daje nawet jednej chwili

Wcielenia

Laura Riding

Nie wypieraj się,
Nie wypieraj: rzecz bierze się z rzeczy.
Nie wypieraj się w nowej próżności
Starego, pierwotnego prochu.

Jaki grób, jaka przeszłość krwi i kości
Tkwi we mnie, kiedy leżę śniąc i śniąc
Szczęśliwie przeklęta,
Zaklęta, żywa, w zapomnieniu pierwszych spraw…
Śmierć nie daje nawet jednej chwili by pamiętać

Bym nie mogła, jak kamień jakiejś rzeźby zbyt przeobrażony,
Przypomnieć sobie, ziarnko do ziarnka, o pierwotnym prochu
I patrząc w dół schodów pamięci powtarzać:
To nie byłam ja.

Przełożyła Julia Fiedorczuk

sobota, 20 czerwca 2015

Łkający kamień ciała

Zawsze

Vicente Aleixandre

Jestem samotny Fale plaża wysłuchaj mnie
z przodu delfiny albo miecz
Pewność jako zawsze bez-granice
Ta czuła głowa nie tchórzliwa
ten kamień ciała który łka
Piasku piasku twoja skarga jest moja
przez mój cień nie istniejesz jako zatoka
nie udawaj że żagle że bryza
że wiatr północny wicher wściekły
rozniesie twój uśmiech aż do piany
kradnąc krew jego statkom

Miłości miłości powstrzymaj swoją nieczystą podeszwę

Przełożył Piotr Sobolczyk

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Moje spustoszone życie

Idę osypującym się piaskiem…

Samuel Beckett

idę osypującym się piaskiem
między żwirem wybrzeża i wydmą
letni deszcz pada na moje życie
na mnie na moje spustoszone życie
biegnące ku swojemu początkowi ku swojemu końcowi
mój spokój jest tam w cofającej się mgle
kiedy nie będę już stąpać po długich ruchomych progach
i żyć w przestrzeni
otwierających się i zamykających drzwi

Przełożyła Julia Hartwig

niedziela, 14 czerwca 2015

Ciemne obrazy na wodzie

Syros

Tomas Tranströmer

W porcie Syros wysłużone handlowce stały w oczekiwaniu.
Stewa przy stewie. Przycumowane od lat:
CAPE RION, Monrovia.
KRITOS, Andros.
SCOTIA, Panama.

Ciemne obrazy na wodzie, odwieszone do lamusa.

Niczym zabawki z dzieciństwa, które wyrosły na olbrzymy
i winią nas za to
czym nie zostaliśmy.

XELATROS, Pireus.
CASSIOPEJA, Monrovia.
Morze przeczytało je od deski do deski.

Lecz gdy za pierwszym razem przybyliśmy do Syros, nocą,
widząc stewę przy stewie w poświacie księżyca pomyśleliśmy:
Co za potężna flota! Jakie wspaniałe powiązania!

Przełożyła Magdalena Wasilewska-Chmura

piątek, 5 czerwca 2015

Droga od grobu do grobu

Coś się kończy

Karl Krolow

Weź na kolana
Księgę baśni.

Co tam było
Poza galopem przez wodę?
Droga od grobu do grobu
Jest krótka.

Przeszłość
To krajobraz
Z kobietami, które się szybko
Oddalają.

Koniec nadchodzi
Podczas oglądania obrazków,
na które już nikt
Nie chce patrzeć.

Przełożył Tomasz Ososiński

czwartek, 4 czerwca 2015

Nocą jak wizja śmierci

Statek widmo

Mark Strand

Płynie
Ulicą wśród tłumów,

Nieuchwytny
Jak wiatr.

Przesuwa się
Przez smutek

Ruder na skraju miasta
aż do odległych pól.

Mijając woły,
Wiatraki,

Powoli
Sunie dalej.

Przepływa
Bezszelestnie

Nocą
Jak wizja śmierci

Skrada się
Pod gwiazdami.

Załoga, pasażerowie
Spoglądają przed siebie;

Ich oczy
bielsze niż kość

Nie odwracają się nigdy
I nigdy nie zamykają.

Przełożyła Agnieszka Kołakowska

******

Komentarz Kornelii: Pojący czytelników gorzką melancholią wiersz zmarłego w ubiegłym roku znakomitego poety ze Stanów Zjednoczonych. W utworach Marka Stranda, wśród onirycznych krajobrazów, zazwyczaj czai się coś nieokreślonego, jakaś groza czy też pustka, która za chwilę się na nas rzuci. Jak dla mnie statek-widmo to okręt życia, którym wszyscy, na skutek kaprysu lodowato obojętnej natury czy też obdarzonego złośliwym poczuciem humoru Nieruchomego Poruszyciela, wszyscy musimy płynąć. Dokąd? Do nicości śmierci? Do Krainy Nieubłaganej Zapłaty? Żegluga nie napawa rozkoszą. Rudery na skraju miasta to symbol trudów, a woły są świadectwem otępiającej prozaiczności naszej egzystencji. Wiatraki nieubłaganie mielą czas. Gwiazdy, oznaczające pomyślność, nie dadzą światła, statek chce je ominąć, skrada się z daleka od potencjalnego szczęścia. Płynie wśród tłumów, ale bez interakcji – rzeczywiste kontakty między ludzkimi monadami nie są możliwe. Oczy pasażerów bielsze, niż kość – wiedzą, że umrą i nie mają nadziei. Każdego zdolnego do myślenia ta okrutna oczywistość nasyca destrukcyjnym lękiem. Nie sposób usunąć tragicznego stanu rzeczy ze zbolałej świadomości. Nie można zamknąć oczu ani odwrócić wzrok od bliższego z każdym dniem Portu Thanatosa. Cóż, wiersz naprawdę bajeczny. Zamieściłam utwór ze statkiem, ponieważ jestem nad morzem. Kiedy widzę radosnych plażowiczów, przypomina mi się podpis pod pewnym przestawiającym letnie nadmorskie igraszki obrazem: „Oni umrą i o tym wiedzą, ale wydają się nie przejmować”. Miotają mną fale lęku. Wydaje mi się, że przeprowadzka nad Bałtyk okaże się pomyłką. Tak naprawdę chcę wrócić do rodziców, zamknąć w pokoju na piętrze i schować pod kołdrę. W tym roku mój poziom lęku samoistnie się zmniejszył. Miałam nadzieję, że  tak pozostanie. Ale nad morzem trwoga wróciła. Budzę się dziesięć razy podczas jednej nocy. Mam zatyczki w uszach, ale drżę w pozycji embrionalnej. Czy muszę wciąż sobie udowadniać, że potrafię być aktywna i udawać, że sprawia mi to przyjemność? Tylko się męczę w tej koszmarnej porze roku bez ciemności, parzy mnie słonce. Dziś tłukłam się ponad cztery godziny rowerem po morenowym lesie zdolnym pogruchotać kości, chciałam uciec od tłumów, ale nawet ten trudno dostępny las okazał się zaludniony jak nigdy. Wszędzie pełno wyczynowców-rowerzystów w kolorowych kostiumach, którzy przypominają mi nieprzyjazne wielobarwne balerony uwieńczone kaskami. Trudno o samotność. Liczę, że dziś, znużona, wreszcie zasnę.  Ogarnia mnie chęć wyskoczenia za burtę burtę statku widma. Nie odważę się, ale pomarzyć można.