W łódce świtu
Brian Patten
zbudziwszy się w łódce
świtu, zobaczyłem że ląd
jest pusty, i musiałem
o tym pomyśleć, pomyślałem
o wszystkich ostrzeżeniach,
o wszystkich znakach, z których
żaden mnie stąd
nie wywiedzie, żaden
mnie tam nie zawiedzie.
Przełożył Andrzej Szuba
sobota, 30 stycznia 2016
piątek, 29 stycznia 2016
Wbiec w płomień winy
Marie Lundquist
Na kogo
kolej
żeby wbiec
w płomień winy
i zgasić go
własnym ciałem
Przełożył Zbigniew Kruszyński
***
Komentarz Kornelii: krótki, ale wstrząsający wiersz urodzonej w 1950 roku poetki ze Szwecji. Na kogo kolej? Zapewne wielu jest winnych, może wszyscy jesteśmy winni, ponieważ przyszliśmy na świat i żyjemy mimo wszechogarniającego absurdu. A może chodzi o jeszcze bardziej obciążającą winę?
Wbiec w płomień winy i zgasić go własnym ciałem
Czy ciężką winę można zmazać tylko samounicestwieniem się? Zapewne właśnie tak jest.
Upłynęły już lata, niepotrzebnie się tym dręczę i egzaltuję. Może wynika to z moich masochistycznych inklinacji? A może uważam się za kogoś lepszego, różnego od wszystkich innych?
„Dramat układasz” – jakby napisał Zygmunt Krasiński
Nie zmienię przeszłości, to co się stało, jest wynikiem splotu różnych czynników, załamań neurotycznych osobowości, a nie tylko moich intencji, zachowań i akcji. A jednak dokonało się i mam przecież w tym swój udział. Powinnam rzucić w płomień przewinień i zgasić go własnym ciałem. Ale za bardzo się boję. Nie chcę porzucać tajskich zup i czerwonego wina. To zresztą wszystko samo przyjdzie. Nikt nie stanie się szczęśliwszy, jeśli umrę. Trwam, aczkolwiek choroba demencyjna lub doznane traumy wymazują mi pamięć. Może wkrótce zostanie sama, pusta proteinowa powłoka bez osobowości czy duszy. I wtedy Kory już nie będzie.
Mama idzie do szpitala i mówi, że tam już zostanie. Nie uniosę tego wszystkiego.
Na kogo
kolej
żeby wbiec
w płomień winy
i zgasić go
własnym ciałem
Przełożył Zbigniew Kruszyński
***
Komentarz Kornelii: krótki, ale wstrząsający wiersz urodzonej w 1950 roku poetki ze Szwecji. Na kogo kolej? Zapewne wielu jest winnych, może wszyscy jesteśmy winni, ponieważ przyszliśmy na świat i żyjemy mimo wszechogarniającego absurdu. A może chodzi o jeszcze bardziej obciążającą winę?
Wbiec w płomień winy i zgasić go własnym ciałem
Czy ciężką winę można zmazać tylko samounicestwieniem się? Zapewne właśnie tak jest.
Upłynęły już lata, niepotrzebnie się tym dręczę i egzaltuję. Może wynika to z moich masochistycznych inklinacji? A może uważam się za kogoś lepszego, różnego od wszystkich innych?
„Dramat układasz” – jakby napisał Zygmunt Krasiński
Nie zmienię przeszłości, to co się stało, jest wynikiem splotu różnych czynników, załamań neurotycznych osobowości, a nie tylko moich intencji, zachowań i akcji. A jednak dokonało się i mam przecież w tym swój udział. Powinnam rzucić w płomień przewinień i zgasić go własnym ciałem. Ale za bardzo się boję. Nie chcę porzucać tajskich zup i czerwonego wina. To zresztą wszystko samo przyjdzie. Nikt nie stanie się szczęśliwszy, jeśli umrę. Trwam, aczkolwiek choroba demencyjna lub doznane traumy wymazują mi pamięć. Może wkrótce zostanie sama, pusta proteinowa powłoka bez osobowości czy duszy. I wtedy Kory już nie będzie.
Mama idzie do szpitala i mówi, że tam już zostanie. Nie uniosę tego wszystkiego.
wtorek, 26 stycznia 2016
Nie ma w nas nic poza łzami
Philippe Jaccottet
Nieszczęście
Jak góra, co się na nas zwaliła.
Tak głębokiego rozdarcia
nie mógł przynieść po prostu majak senny, który się rozwieje.
Gdyby człowiek był tylko węzłem linii powietrznych
czy rozciąć by go musiało aż tak ostre żelazo?
Nie ma w nas nic poza łzami,
kiedy stoimy tak, wszyscy, z czołem opartym o ten mur.
I czego nas tu uczą:
tego, że muru dotknąć się nie da,
czy raczej — czym naprawdę jest nasze życie?
Lekcja dawana batem.
Przełożyła Aleksandra Olędzka-Frybesowa
Nieszczęście
Jak góra, co się na nas zwaliła.
Tak głębokiego rozdarcia
nie mógł przynieść po prostu majak senny, który się rozwieje.
Gdyby człowiek był tylko węzłem linii powietrznych
czy rozciąć by go musiało aż tak ostre żelazo?
Nie ma w nas nic poza łzami,
kiedy stoimy tak, wszyscy, z czołem opartym o ten mur.
I czego nas tu uczą:
tego, że muru dotknąć się nie da,
czy raczej — czym naprawdę jest nasze życie?
Lekcja dawana batem.
Przełożyła Aleksandra Olędzka-Frybesowa
poniedziałek, 25 stycznia 2016
Biegną czarne dzieci
Jarosław Iwaszkiewicz
Śnieg zacina, wrona leci,
Skrzypi wóz na drodze w skos,
Biegną śniegiem czarne dzieci,
dzwonów zabrzmiał senny głos.
Rzeką zimną i stalową
Idzie chłodny, mocny wiew,
Wieża z pochyloną głową
Patrzy w gąszcze rudych drzew.
Kościół cały z czarnych kratek,
Wiele lat już na nim znać
Szare dymy snuje statek -
Smutno, smutno, chodźmy spać.
*****
Komentarz Kornelii: Cóż, poezja Jarosława Iwaszkiewicza właściwie do mnie nie pasuje. Zamieszczam przede wszystkim ostre, skrajnie pesymistyczne utwory współczesnych poetów zagranicznych. Ale wiekiego skamandrytę nawet lubię, nie muszę przecież przestrzegać żadnych zasad, a wiersz śliczny i na czasie. Ogółem pieśń w gorzkiej, zimowej aurze – czarne dzieci na śniegu oznaczają ścigające ludzi nieszczęścia i śmierć. Dzwony biją – niewatpliwie na pogrzeb. Mróz symbolizuje zamarznięte umysły, niezdolne do empatii i radości. Wieża pochylona – wkrótce runie, jak życiowe plany i zamiary.
Kościół cały z czarnych kratek
Czyli pociechy z religii i wiary albo boskiego wsparcia nie możemy się spodziewać
Na zasnutym szarym dymem statku odpływają za horyzont nasze iluzje.
Cóż, jak to zimę lubię. Dni wprawdzie bez sensu stają się dłuższe, ale wciąż otulają mnie błogie chmury, mgły, deszcze i szarugi. Usiłuję przytłumić strach, skulona pod kołdrą. Powtarzam sobie przed świtem, że wszystko już minęło, nie muszę podejmować żadnych wysiłków, szamotać się i starać, że czasu lęku się skończyły, pozostały tylko pustka i cisza, a w końcu wszystko rozpłynie się w nirwanie.
Najpiękniejsze jest zakończenie:
Smutno, smutno, chodźmy spać
Sen jest najlepszym refugium, przedsmakiem nicości i śmierci. Jeśli tylko nie nawiedzają koszmary oczywiście.
Śnieg zacina, wrona leci,
Skrzypi wóz na drodze w skos,
Biegną śniegiem czarne dzieci,
dzwonów zabrzmiał senny głos.
Rzeką zimną i stalową
Idzie chłodny, mocny wiew,
Wieża z pochyloną głową
Patrzy w gąszcze rudych drzew.
Kościół cały z czarnych kratek,
Wiele lat już na nim znać
Szare dymy snuje statek -
Smutno, smutno, chodźmy spać.
*****
Komentarz Kornelii: Cóż, poezja Jarosława Iwaszkiewicza właściwie do mnie nie pasuje. Zamieszczam przede wszystkim ostre, skrajnie pesymistyczne utwory współczesnych poetów zagranicznych. Ale wiekiego skamandrytę nawet lubię, nie muszę przecież przestrzegać żadnych zasad, a wiersz śliczny i na czasie. Ogółem pieśń w gorzkiej, zimowej aurze – czarne dzieci na śniegu oznaczają ścigające ludzi nieszczęścia i śmierć. Dzwony biją – niewatpliwie na pogrzeb. Mróz symbolizuje zamarznięte umysły, niezdolne do empatii i radości. Wieża pochylona – wkrótce runie, jak życiowe plany i zamiary.
Kościół cały z czarnych kratek
Czyli pociechy z religii i wiary albo boskiego wsparcia nie możemy się spodziewać
Na zasnutym szarym dymem statku odpływają za horyzont nasze iluzje.
Cóż, jak to zimę lubię. Dni wprawdzie bez sensu stają się dłuższe, ale wciąż otulają mnie błogie chmury, mgły, deszcze i szarugi. Usiłuję przytłumić strach, skulona pod kołdrą. Powtarzam sobie przed świtem, że wszystko już minęło, nie muszę podejmować żadnych wysiłków, szamotać się i starać, że czasu lęku się skończyły, pozostały tylko pustka i cisza, a w końcu wszystko rozpłynie się w nirwanie.
Najpiękniejsze jest zakończenie:
Smutno, smutno, chodźmy spać
Sen jest najlepszym refugium, przedsmakiem nicości i śmierci. Jeśli tylko nie nawiedzają koszmary oczywiście.
sobota, 23 stycznia 2016
Wrażliwe, krwawiące ręce
Trwoga
Pär Lagerkvist
Trwoga, trwoga to moje dziedzictwo,
Moja rana w gardle,
Mój wrzask serca.
Zastyga pieniące się niebo
W ciężkim uścisku ręki nocy,
Rosną lasy
I stalowe wysokości
Tak jałowe pod skurczonym sklepieniem nieba.
Jakie to wszystko jest trudne,
Jak zdrętwiałe, czarne i stałe!
Idę po omacku w tym mrocznym pokoju,
Czuję ostre kanty klifów pod moimi palcami,
Ścieram moje uniesione w górze ręce
Do krwi, zamarznięte łachmany chmur.
Ach, moje paznokcie wyrywają się z palców,
Moje ręce rozrywają się, krwawiące, wrażliwe
O góry i ciemność lasu,
O żelazo nieba
I o zimną ziemię!
Trwoga, trwoga to moje dziedzictwo,
Moja rana w gardle,
Mój wrzask serca.
Przełożył?
Pär Lagerkvist
Trwoga, trwoga to moje dziedzictwo,
Moja rana w gardle,
Mój wrzask serca.
Zastyga pieniące się niebo
W ciężkim uścisku ręki nocy,
Rosną lasy
I stalowe wysokości
Tak jałowe pod skurczonym sklepieniem nieba.
Jakie to wszystko jest trudne,
Jak zdrętwiałe, czarne i stałe!
Idę po omacku w tym mrocznym pokoju,
Czuję ostre kanty klifów pod moimi palcami,
Ścieram moje uniesione w górze ręce
Do krwi, zamarznięte łachmany chmur.
Ach, moje paznokcie wyrywają się z palców,
Moje ręce rozrywają się, krwawiące, wrażliwe
O góry i ciemność lasu,
O żelazo nieba
I o zimną ziemię!
Trwoga, trwoga to moje dziedzictwo,
Moja rana w gardle,
Mój wrzask serca.
Przełożył?
czwartek, 21 stycznia 2016
Ruszają biblijne potwory
Pod zimowym niebem
János Pilinszky
Tamasowi Cholnokyemu
Nad moją głową lodowy
żar gwiazdy przegarniają,
okrutne niebo napiera,
na ścianę mnie rzucając.
I niepewności mi smutek
z sierocych ust wycieka.
Ubranie sobie zaplamię.
To było matki mleko?
Jak kamień jestem, cokolwiek
przyjdzie, byleby przyszło,
posłuszny będę i cichy,
upadnę całkiem nisko.
Nie mogę dłużej się łudzić;
nikt mi nie poda dłoni,
cierpienie żadne nie zbawi,
bóg żaden nie obroni.
Nie może być straszliwszego,
prostszego nic sądzone:
biblijne potwory wolno
ruszają w moją stronę.
Przełożył Bohdan Zadura
****
Komentarz Kornelii: Miałam już nie pisać, ale mam jeszcze kilka wierszy, które wprawiają w wibrację moją posępną psyche, albo też perfekcyjnie odzwierciedlają moją osobowość, więc nie potrafiłam się oprzeć. Tym niemniej zamierzam wstawiać już tylko sporadycznie, zaprzestanę też wyżalania się, jak bardzo mi niedobrze. Oto przesycony beznadziejnością utwór mojego ulubionego poety z Węgier. János Pilinszky (1921-1981) walczył na wojnie, napatrzył się okropności. Tępiły go komunistyczne władze z powodu „zbyt pesymistycznej” poezji, nazywano go „prześladowaną legendą”. Jego wiersze są świadectwem wyalienowania i egzystencjalnych lęków. Nie ma światła, przebaczenia ani pomocy. Niebo jest okrutne, lodowy żar gwiazd świadczy, że czas miłosierdzia nie nastanie.
Niepewność i smutek, w które zmieniło się mleko matki, będące symbolem życia i szczęścia. Ale szczęścia nigdy nie było, a płomień życia też dogasa. Można tylko bezsilnie, bez uczuć, czekać, na to, co się stanie – zapewne na egzystencjalne nieszczęście lub egzekucję, tę, której dokonuje czas.
Bardzo podobają mi się następujące wersy, jakby opowiadające o mnie:
Nie mogę dłużej się łudzić;
nikt mi nie poda dłoni,
cierpienie żadne nie zbawi,
bóg żaden nie obroni.
Nie może być straszliwszego,
prostszego nic sądzone:
biblijne potwory wolno
ruszają w moją stronę.
Bóg mnie nie obroni ani cierpienie nie ocali. Nie pragnę, żeby mi ktoś podał dłoń. Gdybym miała siłę, uratowałabym się sama. Ale pustki są bezradne i bezwolne, dryfują jak śnięte ryby z prądem zatrutej rzeki.
Te biblijne potwory to niewątpliwie kara i kaźń za grzechy. Takiej się spodziewam. Ogólnie Biblia to księga zatrważająca, zwłaszcza Stary Testament, ale i Nowy nie pokrzepia. Wystarczy przypomnieć Ewangelię według Łukasza o piekle:
„Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu.”
Potwory suną powoli, lecz nieubłaganie. Liczę, że mam jeszcze nieco czasu, zanim zatrzasną się ich szczęki.
Chryste Panie, jaka bryndza… …że też to właśnie mnie musiało spotkać…
János Pilinszky
Tamasowi Cholnokyemu
Nad moją głową lodowy
żar gwiazdy przegarniają,
okrutne niebo napiera,
na ścianę mnie rzucając.
I niepewności mi smutek
z sierocych ust wycieka.
Ubranie sobie zaplamię.
To było matki mleko?
Jak kamień jestem, cokolwiek
przyjdzie, byleby przyszło,
posłuszny będę i cichy,
upadnę całkiem nisko.
Nie mogę dłużej się łudzić;
nikt mi nie poda dłoni,
cierpienie żadne nie zbawi,
bóg żaden nie obroni.
Nie może być straszliwszego,
prostszego nic sądzone:
biblijne potwory wolno
ruszają w moją stronę.
Przełożył Bohdan Zadura
****
Komentarz Kornelii: Miałam już nie pisać, ale mam jeszcze kilka wierszy, które wprawiają w wibrację moją posępną psyche, albo też perfekcyjnie odzwierciedlają moją osobowość, więc nie potrafiłam się oprzeć. Tym niemniej zamierzam wstawiać już tylko sporadycznie, zaprzestanę też wyżalania się, jak bardzo mi niedobrze. Oto przesycony beznadziejnością utwór mojego ulubionego poety z Węgier. János Pilinszky (1921-1981) walczył na wojnie, napatrzył się okropności. Tępiły go komunistyczne władze z powodu „zbyt pesymistycznej” poezji, nazywano go „prześladowaną legendą”. Jego wiersze są świadectwem wyalienowania i egzystencjalnych lęków. Nie ma światła, przebaczenia ani pomocy. Niebo jest okrutne, lodowy żar gwiazd świadczy, że czas miłosierdzia nie nastanie.
Niepewność i smutek, w które zmieniło się mleko matki, będące symbolem życia i szczęścia. Ale szczęścia nigdy nie było, a płomień życia też dogasa. Można tylko bezsilnie, bez uczuć, czekać, na to, co się stanie – zapewne na egzystencjalne nieszczęście lub egzekucję, tę, której dokonuje czas.
Bardzo podobają mi się następujące wersy, jakby opowiadające o mnie:
Nie mogę dłużej się łudzić;
nikt mi nie poda dłoni,
cierpienie żadne nie zbawi,
bóg żaden nie obroni.
Nie może być straszliwszego,
prostszego nic sądzone:
biblijne potwory wolno
ruszają w moją stronę.
Bóg mnie nie obroni ani cierpienie nie ocali. Nie pragnę, żeby mi ktoś podał dłoń. Gdybym miała siłę, uratowałabym się sama. Ale pustki są bezradne i bezwolne, dryfują jak śnięte ryby z prądem zatrutej rzeki.
Te biblijne potwory to niewątpliwie kara i kaźń za grzechy. Takiej się spodziewam. Ogólnie Biblia to księga zatrważająca, zwłaszcza Stary Testament, ale i Nowy nie pokrzepia. Wystarczy przypomnieć Ewangelię według Łukasza o piekle:
„Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu.”
Potwory suną powoli, lecz nieubłaganie. Liczę, że mam jeszcze nieco czasu, zanim zatrzasną się ich szczęki.
Chryste Panie, jaka bryndza… …że też to właśnie mnie musiało spotkać…
Subskrybuj:
Posty (Atom)