Pod zimowym niebem
János Pilinszky
Tamasowi Cholnokyemu
Nad moją głową lodowy
żar gwiazdy przegarniają,
okrutne niebo napiera,
na ścianę mnie rzucając.
I niepewności mi smutek
z sierocych ust wycieka.
Ubranie sobie zaplamię.
To było matki mleko?
Jak kamień jestem, cokolwiek
przyjdzie, byleby przyszło,
posłuszny będę i cichy,
upadnę całkiem nisko.
Nie mogę dłużej się łudzić;
nikt mi nie poda dłoni,
cierpienie żadne nie zbawi,
bóg żaden nie obroni.
Nie może być straszliwszego,
prostszego nic sądzone:
biblijne potwory wolno
ruszają w moją stronę.
Przełożył Bohdan Zadura
****
Komentarz Kornelii: Miałam już nie pisać, ale mam jeszcze kilka wierszy, które wprawiają w wibrację moją posępną psyche, albo też perfekcyjnie odzwierciedlają moją osobowość, więc nie potrafiłam się oprzeć. Tym niemniej zamierzam wstawiać już tylko sporadycznie, zaprzestanę też wyżalania się, jak bardzo mi niedobrze. Oto przesycony beznadziejnością utwór mojego ulubionego poety z Węgier. János Pilinszky (1921-1981) walczył na wojnie, napatrzył się okropności. Tępiły go komunistyczne władze z powodu „zbyt pesymistycznej” poezji, nazywano go „prześladowaną legendą”. Jego wiersze są świadectwem wyalienowania i egzystencjalnych lęków. Nie ma światła, przebaczenia ani pomocy. Niebo jest okrutne, lodowy żar gwiazd świadczy, że czas miłosierdzia nie nastanie.
Niepewność i smutek, w które zmieniło się mleko matki, będące symbolem życia i szczęścia. Ale szczęścia nigdy nie było, a płomień życia też dogasa. Można tylko bezsilnie, bez uczuć, czekać, na to, co się stanie – zapewne na egzystencjalne nieszczęście lub egzekucję, tę, której dokonuje czas.
Bardzo podobają mi się następujące wersy, jakby opowiadające o mnie:
Nie mogę dłużej się łudzić;
nikt mi nie poda dłoni,
cierpienie żadne nie zbawi,
bóg żaden nie obroni.
Nie może być straszliwszego,
prostszego nic sądzone:
biblijne potwory wolno
ruszają w moją stronę.
Bóg mnie nie obroni ani cierpienie nie ocali. Nie pragnę, żeby mi ktoś podał dłoń. Gdybym miała siłę, uratowałabym się sama. Ale pustki są bezradne i bezwolne, dryfują jak śnięte ryby z prądem zatrutej rzeki.
Te biblijne potwory to niewątpliwie kara i kaźń za grzechy. Takiej się spodziewam. Ogólnie Biblia to księga zatrważająca, zwłaszcza Stary Testament, ale i Nowy nie pokrzepia. Wystarczy przypomnieć Ewangelię według Łukasza o piekle:
„Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu.”
Potwory suną powoli, lecz nieubłaganie. Liczę, że mam jeszcze nieco czasu, zanim zatrzasną się ich szczęki.
Chryste Panie, jaka bryndza… …że też to właśnie mnie musiało spotkać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz