piątek, 29 listopada 2013

Halucynacja

Dora Gabe

Halucynacja

Siedzę w sercu zegara,
śledzę sekundy, minuty i godziny
i widzę, jak kołem toczą się miesiące.
Na zewnątrz biją w moje okno
dźwięki, tony, dzwonienia,
brzęczy w niebie samolot,
wystrzelona rakieta w tej chwili się unosi
wokół ziemskiej orbity
i swój własny czas ściga.
Czemu tu trwam nieruchoma
z moją myślą wbitą
jak wróbel pod strzechę?
Już nie mogę dłużej,
nie chcę powolnego ruchu czasu
mierzonego sekundami,
kiedy nawet rzucony kamień
rwie się do lotu!
Łokciami rozbiję ściany zegara,
polecę
i niech mnie wyciągną spod tramwaju,
ze zwieszonymi rękami,
z odrzuconą głową,
z próżnym sercem, w którym już nie ma
ani wskazówek, ani czasu…

tłum. z bułgarskiego Jan Zych

czwartek, 28 listopada 2013

Nie ma dla mnie okrętu

 Miasto

Konstandinos Kawafis

Powiedziałeś: „Pojadę do innej ziemi, nad morze inne.

Jakieś inne znajdzie się miasto, jakieś lepsze miejsce.
Tu już wydany jest wyrok na wszystkie moje dążenia
i pogrzebane leży, jak w grobie, moje serce.
Niechby się umysł wreszcie podźwignął z odrętwienia.
Tu, cokolwiek wzrokiem ogarnę,
ruiny mego życia czarne
widzę, gdziem tyle lat przeżył, stracił, roztrwonił”.

Nowych nie znajdziesz krain ani innego morza.
To miasto pójdzie za tobą. Zawsze w tych samych dzielnicach
będziesz krążył. W tych samych domach włosy ci posiwieją.
Zawsze trafisz do tego miasta. Będziesz chodził po tych samych ulicach
Nie ma dla ciebie okrętu – nie ufaj próżnym nadziejom –
nie ma drogi w inną stronę.
Jakeś swoje życie roztrwonił
w tym ciasnym kącie, tak je w całym świecie roztrwoniłeś.

środa, 27 listopada 2013

Lecz gdy tak wielu zmarło

Lecz gdy tak wielu zmarło, tak wielu i w takim tempie, Żadne miasto nie czekało na ofiary.

Odkręcali tabliczki z roztrzaskanych drzwi I zabierali je razem z trumnami.

Potem place i parki wypełniło krasomówstwo młodziutkich cmentarzysk:

Zapach świeżej ziemi, prowizoryczne krzyże

I wszystkie nieprawdopodobne napisy w brązie i emalii.

James Fenton

Tłum. Jerzy Jarniewicz

wtorek, 26 listopada 2013

Koszmar w lustrze

Nikos Chadzinikolau

Kobieta i lustro

Już tak czarno,
że nie mogę oddychać.
Stoi przed lustrem –
we włosach zakrzepły wiatr,
w rękach dzikie kwiaty na wianek.
Zmierzch skrzypi oknami,
Pies wyje do cienia.
Ona stoi przed lustrem
z cmentarnym piaskiem w oczach.
Zakrywa twarz rękami.

sobota, 23 listopada 2013

Życie jest powieścią idioty

Powieść idioty

Życie współczesne jest to powieść idioty;
płaskie jak deski, z fryzowaną głową,
kobiety bezpłciowe, przesiąknięte chemią
i roztrzęsione mięczaki — młodzieńcy jeszcze bardziej bezpłciowi
i higieniczne dzieci w wielkich kadłubach wózków, podobnych do trumien.
Wielki zbiorowy idiota, wyznać to trzeba,
mówi nudne, bez sensu, brzydkie opowieści
i powtarza się niby strumień wody spuszczanej z W.C.


David Herbert Lawrence

piątek, 22 listopada 2013

Metro czyli poranna makabra

Metro
Codziennie wchodzę do trumny
wraz z innymi ludźmi, których nie znam.
Naprędce wbijam gwoździe
we własną trumnę…
A potem jadę w stronę miasta,
by zostać żywcem pogrzebanym.


Sakamoto Etsuro

czwartek, 21 listopada 2013

Tatuniek z mamcią spieprzyli ciebie

Taki niech będzie wiersz

 
Tatuniek z mamcią spieprzyli ciebie.
Może nie chcieli, lecz tak było.
I swoje wady ci przekazali,
Dodając kilka nowych – siłą.

Ale ich także spartaczyli
Głupcy w niemodnych kapeluszach,
Pół dnia tkwiąc w ckliwej surowości,
A drugie pół – wzajem się dusząc.

Człowiek swą nędzę odziedzicza,
Głębszą niż osad sprzed stuleci.
Wynieś się prędzej, pókiś zdrowy,
I sam nie majstruj żadnych dzieci.

Philip Larkin

przekład Jerzy Jarniewicz

środa, 20 listopada 2013

Poezja i menstruacja II

W moim podbrzuszu rozhulał się ogień piekielny. Kręci się we mnie kula kolczastego drutu, drżące nogi nie dają oparcia, jeśli wstanę, osunę się na ziemię jak martwa, bowiem ból rozwiązuje mi kolana. Płyny ustrojowe wirują i kłębią się jak we wrzącym kotle. W moich skroniach tkwią niewidzialne ciernie, nawet krople spływającej krwi zdają się palić jak lawa. Pełna przewrotnych intencji, miałam zamiar podrzucić nasyconego krwią tampaksa w biurowej szufladzie mojego wiceprezesa. Ostatecznie, jak zawsze niepewna i lękliwa, nie spełniłam tego zamiaru
Czy pocieszeniem może stać się fakt, że w dni comiesięcznej gehenny także Sylvia Plath cierpiała?
20 lutego 1956 roku autorka „Szklanego klosza” sporządziła w swym Dzienniku zapis: „Drogi Panie Doktorze, czuję się bardzo chora. W moim żołądku jest serce, które pulsuje i szydzi. Nagle proste rytuały nie chcą ciągnąć wozu codzienności, jak uparty koń. Patrzenie ludziom w oczy staje się niemożliwe: Czy guz znów się jątrzy?”
I jeszcze 25 lutego:
„Okropne zapalenie zatok, które przyćmiło mi wszystkie zmysły, zatkało też nos, nie czułam smaków ani zapachów, nie widziałam nic przez załzawione oczy… A na domiar złego przez tę piekielną bezsenną noc wypełnioną smarkaniem i przewracaniem się z boku na bok, męczyły mnie makabryczne skurcze miesiączkowe (tak, zmora) i wilgoć tej krwawej strugi… Gdy dusza ma była najsmutniejsza, katastrofa, niebo się wali, a moje ciało mnie zdradza”.
Istnieje teoria, że niezrównana poetka cierpiała na silny syndrom napięcia przedmiesiączkowego, pod którego wpływem tworzyła swe wiersze, m.in. zaczarowany utwór „Ariel”. Jakoby torturowana przez ten bezlitosny syndrom, położyła kres swemu życiu. Trudno mi orzec, czy tego rodzaju założenia opierają się na prawdzie.
Przypominam sobie poglądy teologów i adeptów filozofii, głoszących, że pod dotknięciem i wpływem menstruacyjnej krwi giną rośliny, pokrywa się rdzą metal i padają zwierzęta. Nie jest to pogląd roztropny i słuszny, tym niemniej ci uczeni mężowie mieli rację, że kobieta uwagi na swą fizjologię jest istotą bardziej materialną, bardziej narażoną na rozkład, niż mężczyzna, i szybciej podlega gniciu.
Cóż, jestem już za życia martwa i umysłowo przegniła, comiesięczny festiwal krwi tylko wspomaga ten proces destrukcji, intensyfikuje rozkład Kornelii, i tak nieuchronny.
Ale to dobrze, że jestem bezwolna i martwa. Gdybym bowiem była przepełniona życiową siłą, wyszłabym rano na ulicę w całej swojej glorii i wyrzuciła z siebie całą rozpacz, wstręt, smutek i nienawiść. I utopiłabym swą nieszczęsną ojczyznę w ohydnie bulgoczącej, czarnej menstruacyjnej krwi aż po najwyższe percie Tatr. Utopiłabym też samą siebie.
Wszelako tak się nie stanie. Wezmę tylko tabletkę i zbiegnę w chryzantemową krainę snu. Zamieszczam jeszcze wiersz „Ariel”. Wydaje się, że są w nim menstruacyjno-krwistoczerwone motywy i wątki. Ale każdy sam powinien spostrzec i osądzić.






Sylvia Plath

Ariel

Zastój w ciemności,
Wtem bezcielesny błękit,
Potop wzgórz, odległości.

Boska lwico,
tak stajemy się jedną
Osią pięt i kolan! – Bruzda

Dzieli się i mija, siostra
Brązowego łuku
Szyi, co mi umyka,

Jagody jak oczy
Murzyna zarzucają
Haczyki-

Czarne, krwawe kęsy,
Cienie.
Coś innego

Unosi mnie w powietrzu-
Uda, włosy;
Gruda z mych pięt.

Jak biała
Godiva, rozbieram się-
drętwe ręce i perswazje,

Teraz jestem
Pianą pszenicy, rozbłyskiem mórz.
Krzyk dziecka

Wtapia się w ścianę

A ja
jestem strzałą,

Rosą w samobójczym
Locie, we wspólnym pędzie
Do czerwonego

Oka, kotła poranku

27 października 1962

Tłum. Teresa Truszkowska

Funeral blues – fantastyczny wiersz pogrzebowy

              Wystan Hugh Auden 

                                    Blues pogrzebowy

Wyłączcie telefony, wstrzymajcie zegary,
Psom rzućcie kość soczystą żeby nie szczekały,
Uciszcie fortepiany i niech żałobnicy
Przy głuchych werblach trumnę wyniosą z kaplicy.
Niech samoloty wyją, niech kołują w chmurach,
Wypisując na niebie wiadomość: On Umarł,
Zawiążcie kir na szyjach gołębi, rozdajcie
Policjantom na placach rękawiczki czarne.

Był mi Wschodem, Zachodem, Północą, Południem
Niedzielnym odpoczynkiem i codziennym trudem,
Moją pieśnią i słowem, porankiem i zmierzchem
Myślałem: miłość będzie trwać wiecznie. Nie będzie.

Gwiazdy są niepotrzebne, każdą z nich wyłączcie,
Spakujcie w pudło księżyc, rozmontujcie słońce,
Wymiećcie wszystkie lasy i wylejcie morze,
Bo nic już nigdy dobrze skończyć się nie może.

przekład: Jacek Dehnel

wtorek, 19 listopada 2013

Koniec żałoby? James Fenton też wiedział.

 (Weź się w garść. Żałoba musi mieć swój kres?…) 

James Fenton

Weź się w garść. Żałoba musi mieć swój kres? Wina też, w takim razie.
I bezgraniczna wydaje się być zaradność pamięci.
Więc można by powiedzieć, pomyśleć:
Kiedy świat w największym pogrążył się mroku,
Kiedy czarne skrzydła sunęły nad dachami,
(Bo któż jest w stanie przewidzieć Jego zamiary?) nawet wtedy
Był zawsze, zawsze ogień w tym kominku.
Widzisz ta szafę? To kryjówka dla księży!
A w tamtej graciarni całe pokolenia znalazły schronienie i pokarm.
Och, gdybym miał zacząć, gdybym miał zacząć wam opowiadać
Choć połowę, czwartą część, choć cząsteczkę tego, co przeszliśmy!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Turpistyczny urok kostnicy

Gottfried Benn

Kostnica (fragment)

Piękna młodość

Usta dziewczyny, która długo leżała w trzcinie,
wyglądały jak nadgryzione.
Kiedy otwarto jej pierś, przełyk był jak podziurawiony.
W końcu w komorze pod przeponą
znaleziono gniazdo małych szczurów.
Jedno z rodzeństwa było martwe.
Inne żywiły się wątrobą i nerkami,
piły zimną krew i przeżyły
tutaj piękną młodość.
Piękna i szybka była też ich śmierć:
wrzucono je wszystkie do wody.
Ach, jakże te małe mordy piszczały!

przełożył Tomasz Ososiński

niedziela, 17 listopada 2013

Testament

Jorge Luis Borges 

Testament

Nie będzie w nocy gwiazd.
Nie będzie nocy.
Umrę, a wraz ze mną nie do zniesienia wszechświat.
Zetrę piramidy, medale, kontynenty i twarze.
Zetrę nawarstwienia przeszłości.
Historię obrócę w proch.
Proch w proch.
Widzę ostatnią chwilę.
Słyszę ostatniego ptaka.
Nikomu zostawiam nic.

sobota, 16 listopada 2013

Armageddon

Eduardo Lizalde

Spot

Koniec świata już bliski.
Jesteście zaproszeni na wielkie show.,
wejściówki są za darmo.
Nie musisz się tam wybierać:
zginiesz na miejscu
z całą swoją rodziną.


przełożyła Krystyna Rodowska

piątek, 15 listopada 2013

Mikrocząsteczka globalnej pleśni

 Jakaś zjadliwa infekcja porwała ostatnie strzępy mojego zdrowego rozsądku. Wieczorem naszła mnie nawet przemożna chęć do urządzenia sesji onanizmu – w końcu wszakże odstąpiłam od tego zamiaru. W przeszłości żadna metoda nie pozwoliła mi doświadczyć ekstazy – upokarzający akt masturbacji byłby tylko jeszcze jedną wymierzoną samej sobie karą. Ale nie miałam pewności, czy takie wilgotnozmysłowe poczynania jako osobie zrywającej więzi ze światem odpychającej materii, katarskiej Doskonałej, są mi dozwolone.
Oplotła mnie pajęczyna niemożności i trwogi. Śmierć przybiegnie jak pająk i zabije tę żałosną muchę, szamocącą się w potrzasku życia.
Rozważałam w sercu słowa Emila Ciorana, który z całą pewnością też uważał manicheizm za swoją religię. W dziele „Zły demiurg” posępny myśliciel napisał: „Nikt nie zdoła mi wyperswadować, że nasz świat nie jest owocem jakiegoś mrocznego boga, którego cień wydłużam, i nie jest moim obowiązkiem wyczerpanie konsekwencji przekleństwa ciążącego nad nim i nad jego dziełem… Niczym gangrena, ciało rozciąga się coraz bardziej na powierzchni globu”. Według filozofa, ludzkość porosła planetę jak ohydna pleśń. Kornelia – mikrocząsteczka globalnej pleśni.
Podobnie gnostycy, manichejczycy, heretycy dualistyczni, nauczali i mocno wierzyli, że tego widocznego świata materii, przemijania i cierpienia nie mógł stworzyć Bóg będący dobrocią. Uczynił to jakiś złośliwy Demiurg czy też Szatan.
W 1247 roku postawiony przez obliczem inkwizytorów Piotr Garcias z Tuluzy rzekł śmiało: „Bóg jest samym dobrem, a w tym widzialnym świecie nic nie jest dobre. Dlatego nie mógł On stworzyć tego widzialnego świata”. Ten adept kataryzmu pełen był niezłomnego męstwa i wyznał swą wiarę nawet w obliczu płonącego stosu. Lękliwa Kornelia na sam widok płonącej zapałki wyrzekłaby się wszystkich i wszystkiego.
Przekonany o wszechmocy nauki człowiek XXI wieku może wysunąć inne przypuszczenie: Jesteśmy tylko bakteriami w laboratorium obdarzonych złośliwym, okrutnym poczuciem humoru, wysoce inteligentnych kosmitów.
Sylvia Plath w swych Dziennikach wołała z rozpaczą: „Czy w ogóle są szczęśliwi ludzie? Nie, chyba, że żyją snem albo zamieszkują sztuczny świat zbudowany przez nich samych lub przez kogoś innego. … prawda jest brzydka i wszechobecna, pokrywa całe życie jak brud. Prawda jest taka, że nigdzie nie jest bezpiecznie, nic nie zatrzyma zmian na gorsze, wyścigu szczurów, nieproszonej śmierci – skrzydlatego rydwanu, klaksonów i silników, diabła w zegarze… Przerażona do szaleństwa mogę rzucić się pod koła samochodu, ponieważ boję się świateł, a pod czarną ślepą śmiercią kół będzie bezpiecznie”.
*
Tak napisała największa poetka spośród samobójców. Ja bezwolna i martwa, nie włożę głowy do piecyka gazowego, pójdę tylko wcześnie spać i mam nadzieję, że spędzę na neonowo cudnej wyspie snu cały weekend. Czy perfekcyjnym zakończeniem tego wpisu nie będzie ten oto wiersz:


Kristina Lugn

* * *
Po agonii
zafunduję sobie porządny urlop
zostanę w domu, by
nabrać sił
przeczytać wszystkie książki, których wcześniej nie zdążyłam
mieć czas wyłącznie dla najbliższych
spać do późnego rana, śnić
i być ładną.
Jak tęsknota
powracającego z długiego wygnania
jak dziecko
ufające matce
jak emigrant
wyruszający niespodziewanie w drogę do kraju
– w tym stanie ducha chcę spoczywać
po akcie wypędzenia.

z tomu „Hej då, ha det så bra!”, 2003
tłum. ze szwedzkiego Natalia Altebo

czwartek, 14 listopada 2013

Ksiądz i lekarz

Dni

Po co są dni?
To w dniach mieści się nasze życie.
Jeden po drugim nastają
I budzą nas ze snu.
To w nich ma nam być dobrze:
Gdzie żyć, jeśli nie w dniach?

Ach, znaleźć na to odpowiedź,
A zaraz zjawia się ksiądz
I lekarz – obaj pędzą
W długich płaszczach przez pola.

Philip Larkin
przełożył Stanisław Barańczak

sobota, 9 listopada 2013

Król Midas i Sylen

Moje życie to jedno pasmo daremności. Przygniata mnie podwójny ciężar stężonego absurdu i skondensowanej rozpaczy.
Radość jest mi obca. Nadziei nie spotkałam. Z uczuć znam tylko lęk.
Listopadowa ciemność otuliła mnie kojąco i miłosiernie, zasnuły mnie grafitowe chmury i uniosły ze sobą jak siostrę, dręczącą nieustannie malignę złagodziły chłodne krople jesiennego deszczu.
Ale i tak skronie ściska mi rozpalona obręcz z ołowiu. Nie mam siły już tu pisać.
Przypominam sobie mroczny mit grecki, który opisał Fryderyk Nietzsche. Oto słynny frygijski król Midas, chwyciwszy wreszcie po długiej pogoni Sylena, towarzysza boga Dionizosa, zadał mu pytanie, co dla człowieka jest najlepsze i najdoskonalsze. Demon z końskim ogonem znieruchomiał w milczeniu, spojrzał na monarchę z bezbrzeżną pogardą. W końcu rzekł głosem jak z grobu: „Nędzna jednodniowa istoto, dziecię przypadku i mozołu, czemu mnie zmuszasz, bym ci powiedział coś, czego najlepiej byłoby nie słyszeć? Najlepsze jest dla ciebie zupełnie nieosiągalne: nie narodzić się, nie istnieć, być niczym. Najlepsze zaś po tym jest dla ciebie – jak najszybciej umrzeć”.




Filozof mroku Emil Cioran długo rozważał tę osobliwą opowieść. W końcu napisał w swym dziele „O niedogodności narodzin”: „O ile pytanie „I na cóż mu było się rodzić?”, zadawałem ongiś widząc umarłego, to obecnie stawiam je na widok pierwszego z brzegu żyjącego”.
***
Kornelia stawia to samo pytanie w pierwszej osobie, patrząc w lustro. Często także w siedzącej sytuacji toaletowej, ale o tym niczego nie powie.
Wydaje mi się, że stosownym zakończeniem wpisu stanie się ten oto wiersz:


Luciana Frassati

* * *

Wy drżące w oczekiwaniu
łzy
osuszcie źródło
które dostarcza mi przedsmaku śmierci
kiedy nadchodzi wieczór.

przełożył Krzysztof A. Jeżewski

piątek, 8 listopada 2013

Wiersz z lekka depresyjny na listopadowy piątek

John Cage




* * *


Pewien młodzieniec w stanie depresji przyszedł odwiedzić introligatorkę, Hazel Dreis. „Postanowiłem popełnić samobójstwo” – powiedział. „To chyba dobry pomysł – odparła – Właściwie czemu nie?”


Tłum. Piotr Sommer

poniedziałek, 4 listopada 2013

Pieśń jesienna

Wystan Hugh Auden – Pieśń jesienna

Z drzewa liść spada obficie
I piastunka też w przekwicie,
Nianie do swych grobów kroczą,
A wózeczki wciąż się toczą.
Wzdycha sąsiad z prawa, z lewa,
Wszelką radość z nas odziera,
Tak ruchliwe, teraz martwe
Ręce na kolanach wsparte.

W dali umarli setkami
Idą pochodem drewnianym,
Sztywny gest wzniesionych ramion
To jest złej miłości znamię.

Mrących z głodu w nagim lesie
Krasnoludków gniew się niesie,
A skowronek milczy, niemy,
Anioł nie zstąpi na ziemię.

Pięknej, niedostępnej góry
Mroźny szczyt się wznosi w chmury,
A wodospad błogosławi
Wędrowcom w ostatniej wyprawie.

Zapis poniedziałkowego obłędu

Marta Petreu

Krajobraz psychiczny I

Ból – piekło w miniaturze

Kto mnie zapewnia noc w noc
że w możliwej do przewidzenia przyszłości wszystko się ułoży
kto to mówi?

Jestem tutaj. Jestem obca

Całe tomy napisano o podejrzeniach stanach melancholii
dosyć naopowiadano kłamstw.
Ale jeśli chcecie ja też mogę
w paru słowach stworzyć nową rzeczywistość

nierealny krajobraz:
stoję oto w zimowym zmierzchu – dziecko
hebefenii – na górze lodowej

dziś już mówić o cierpieniu:
rzeczywistość przeszła wyobraźnię
tak jak zwykła sala szpitalna
odbiera prymat Piekłu

Kto mnie zapewnia
że w możliwej do przewidzenia przyszłości wszystko się ułoży
kto to mówi
kogo mam wołać w nocy
gdy w błysku olśnienia jawi mi się prawda
i nie potrafię gołą ręką
obronić przed nią oczu ani mózgu?


przełożyła z rumuńskiego Irena Harasimowicz-Zarzecka

niedziela, 3 listopada 2013

Cesarz lodów śmietankowych

Wallace Stevens

Cesarz lodów śmietankowych

Wezwijcie osiłka, co zwija wielkie cygara
I każcie mu ubijać w kuchennych naczyniach
Tłuste pożądliwością masło.
Niech dziewki włóczą się w dowolnie wybranych
Sukniach, a chłopcy niech przynoszą kwiaty
Zawinięte w zeszłoroczne gazety.
To będzie koniec zaszłości światowych.
Prawdziwym cesarzem jest cesarz lodów śmietankowych.

Weźcie z komody uczynków,
Tej bez trzech szklanych gałek, ową chustkę,
Na której wyhaftowała kiedyś trzy wachlarze
I rozpostarła ją, by zasłonić nimi swoją twarz.
A jeżeli pokaże swe zrogowaciałe stopy, to tylko
Po to, byśmy pojęli całą jej głupotę.
Niech lampa rozjaśni mrok chmur burzowych.
Prawdziwym cesarzem jest cesarz lodów śmietankowych

sobota, 2 listopada 2013

Autobus już czeka

James Fenton

Autobus już czeka przy południowej bramie…

Autobus już czeka przy południowej bramie,
By zabrać cię do miasta twoich przodków,
Rozłożonego na przeciwległym wzgórzu, pełnego jasnych frontonów,
Tak żywego, jak ten uroczysty plac, twój dom.
Jesteś nieśmiała? Powinnaś być. Prawie jak na weselu
Ściskasz swoje kwiaty i delikatnie poprawiasz welon.
Och, Te obrzydliwe druhny, to naturalne, że się nimi brzydzisz,
Tak troszeczkę, w tym pierwszym dniu.
Ale to minie, a cmentarz nie jest daleko.
Oto i kierowca, rzuca wykałaczkę do rynsztoka,
Językiem wciaż szpera sobie w zębach.
Widzisz, nie zauważył ciebie. Nikt ciebie nie zauważył. To minie, panienko, minie.