środa, 20 listopada 2013

Poezja i menstruacja II

W moim podbrzuszu rozhulał się ogień piekielny. Kręci się we mnie kula kolczastego drutu, drżące nogi nie dają oparcia, jeśli wstanę, osunę się na ziemię jak martwa, bowiem ból rozwiązuje mi kolana. Płyny ustrojowe wirują i kłębią się jak we wrzącym kotle. W moich skroniach tkwią niewidzialne ciernie, nawet krople spływającej krwi zdają się palić jak lawa. Pełna przewrotnych intencji, miałam zamiar podrzucić nasyconego krwią tampaksa w biurowej szufladzie mojego wiceprezesa. Ostatecznie, jak zawsze niepewna i lękliwa, nie spełniłam tego zamiaru
Czy pocieszeniem może stać się fakt, że w dni comiesięcznej gehenny także Sylvia Plath cierpiała?
20 lutego 1956 roku autorka „Szklanego klosza” sporządziła w swym Dzienniku zapis: „Drogi Panie Doktorze, czuję się bardzo chora. W moim żołądku jest serce, które pulsuje i szydzi. Nagle proste rytuały nie chcą ciągnąć wozu codzienności, jak uparty koń. Patrzenie ludziom w oczy staje się niemożliwe: Czy guz znów się jątrzy?”
I jeszcze 25 lutego:
„Okropne zapalenie zatok, które przyćmiło mi wszystkie zmysły, zatkało też nos, nie czułam smaków ani zapachów, nie widziałam nic przez załzawione oczy… A na domiar złego przez tę piekielną bezsenną noc wypełnioną smarkaniem i przewracaniem się z boku na bok, męczyły mnie makabryczne skurcze miesiączkowe (tak, zmora) i wilgoć tej krwawej strugi… Gdy dusza ma była najsmutniejsza, katastrofa, niebo się wali, a moje ciało mnie zdradza”.
Istnieje teoria, że niezrównana poetka cierpiała na silny syndrom napięcia przedmiesiączkowego, pod którego wpływem tworzyła swe wiersze, m.in. zaczarowany utwór „Ariel”. Jakoby torturowana przez ten bezlitosny syndrom, położyła kres swemu życiu. Trudno mi orzec, czy tego rodzaju założenia opierają się na prawdzie.
Przypominam sobie poglądy teologów i adeptów filozofii, głoszących, że pod dotknięciem i wpływem menstruacyjnej krwi giną rośliny, pokrywa się rdzą metal i padają zwierzęta. Nie jest to pogląd roztropny i słuszny, tym niemniej ci uczeni mężowie mieli rację, że kobieta uwagi na swą fizjologię jest istotą bardziej materialną, bardziej narażoną na rozkład, niż mężczyzna, i szybciej podlega gniciu.
Cóż, jestem już za życia martwa i umysłowo przegniła, comiesięczny festiwal krwi tylko wspomaga ten proces destrukcji, intensyfikuje rozkład Kornelii, i tak nieuchronny.
Ale to dobrze, że jestem bezwolna i martwa. Gdybym bowiem była przepełniona życiową siłą, wyszłabym rano na ulicę w całej swojej glorii i wyrzuciła z siebie całą rozpacz, wstręt, smutek i nienawiść. I utopiłabym swą nieszczęsną ojczyznę w ohydnie bulgoczącej, czarnej menstruacyjnej krwi aż po najwyższe percie Tatr. Utopiłabym też samą siebie.
Wszelako tak się nie stanie. Wezmę tylko tabletkę i zbiegnę w chryzantemową krainę snu. Zamieszczam jeszcze wiersz „Ariel”. Wydaje się, że są w nim menstruacyjno-krwistoczerwone motywy i wątki. Ale każdy sam powinien spostrzec i osądzić.






Sylvia Plath

Ariel

Zastój w ciemności,
Wtem bezcielesny błękit,
Potop wzgórz, odległości.

Boska lwico,
tak stajemy się jedną
Osią pięt i kolan! – Bruzda

Dzieli się i mija, siostra
Brązowego łuku
Szyi, co mi umyka,

Jagody jak oczy
Murzyna zarzucają
Haczyki-

Czarne, krwawe kęsy,
Cienie.
Coś innego

Unosi mnie w powietrzu-
Uda, włosy;
Gruda z mych pięt.

Jak biała
Godiva, rozbieram się-
drętwe ręce i perswazje,

Teraz jestem
Pianą pszenicy, rozbłyskiem mórz.
Krzyk dziecka

Wtapia się w ścianę

A ja
jestem strzałą,

Rosą w samobójczym
Locie, we wspólnym pędzie
Do czerwonego

Oka, kotła poranku

27 października 1962

Tłum. Teresa Truszkowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz