piątek, 15 listopada 2013

Mikrocząsteczka globalnej pleśni

 Jakaś zjadliwa infekcja porwała ostatnie strzępy mojego zdrowego rozsądku. Wieczorem naszła mnie nawet przemożna chęć do urządzenia sesji onanizmu – w końcu wszakże odstąpiłam od tego zamiaru. W przeszłości żadna metoda nie pozwoliła mi doświadczyć ekstazy – upokarzający akt masturbacji byłby tylko jeszcze jedną wymierzoną samej sobie karą. Ale nie miałam pewności, czy takie wilgotnozmysłowe poczynania jako osobie zrywającej więzi ze światem odpychającej materii, katarskiej Doskonałej, są mi dozwolone.
Oplotła mnie pajęczyna niemożności i trwogi. Śmierć przybiegnie jak pająk i zabije tę żałosną muchę, szamocącą się w potrzasku życia.
Rozważałam w sercu słowa Emila Ciorana, który z całą pewnością też uważał manicheizm za swoją religię. W dziele „Zły demiurg” posępny myśliciel napisał: „Nikt nie zdoła mi wyperswadować, że nasz świat nie jest owocem jakiegoś mrocznego boga, którego cień wydłużam, i nie jest moim obowiązkiem wyczerpanie konsekwencji przekleństwa ciążącego nad nim i nad jego dziełem… Niczym gangrena, ciało rozciąga się coraz bardziej na powierzchni globu”. Według filozofa, ludzkość porosła planetę jak ohydna pleśń. Kornelia – mikrocząsteczka globalnej pleśni.
Podobnie gnostycy, manichejczycy, heretycy dualistyczni, nauczali i mocno wierzyli, że tego widocznego świata materii, przemijania i cierpienia nie mógł stworzyć Bóg będący dobrocią. Uczynił to jakiś złośliwy Demiurg czy też Szatan.
W 1247 roku postawiony przez obliczem inkwizytorów Piotr Garcias z Tuluzy rzekł śmiało: „Bóg jest samym dobrem, a w tym widzialnym świecie nic nie jest dobre. Dlatego nie mógł On stworzyć tego widzialnego świata”. Ten adept kataryzmu pełen był niezłomnego męstwa i wyznał swą wiarę nawet w obliczu płonącego stosu. Lękliwa Kornelia na sam widok płonącej zapałki wyrzekłaby się wszystkich i wszystkiego.
Przekonany o wszechmocy nauki człowiek XXI wieku może wysunąć inne przypuszczenie: Jesteśmy tylko bakteriami w laboratorium obdarzonych złośliwym, okrutnym poczuciem humoru, wysoce inteligentnych kosmitów.
Sylvia Plath w swych Dziennikach wołała z rozpaczą: „Czy w ogóle są szczęśliwi ludzie? Nie, chyba, że żyją snem albo zamieszkują sztuczny świat zbudowany przez nich samych lub przez kogoś innego. … prawda jest brzydka i wszechobecna, pokrywa całe życie jak brud. Prawda jest taka, że nigdzie nie jest bezpiecznie, nic nie zatrzyma zmian na gorsze, wyścigu szczurów, nieproszonej śmierci – skrzydlatego rydwanu, klaksonów i silników, diabła w zegarze… Przerażona do szaleństwa mogę rzucić się pod koła samochodu, ponieważ boję się świateł, a pod czarną ślepą śmiercią kół będzie bezpiecznie”.
*
Tak napisała największa poetka spośród samobójców. Ja bezwolna i martwa, nie włożę głowy do piecyka gazowego, pójdę tylko wcześnie spać i mam nadzieję, że spędzę na neonowo cudnej wyspie snu cały weekend. Czy perfekcyjnym zakończeniem tego wpisu nie będzie ten oto wiersz:


Kristina Lugn

* * *
Po agonii
zafunduję sobie porządny urlop
zostanę w domu, by
nabrać sił
przeczytać wszystkie książki, których wcześniej nie zdążyłam
mieć czas wyłącznie dla najbliższych
spać do późnego rana, śnić
i być ładną.
Jak tęsknota
powracającego z długiego wygnania
jak dziecko
ufające matce
jak emigrant
wyruszający niespodziewanie w drogę do kraju
– w tym stanie ducha chcę spoczywać
po akcie wypędzenia.

z tomu „Hej då, ha det så bra!”, 2003
tłum. ze szwedzkiego Natalia Altebo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz