wtorek, 29 września 2015

Skrzypiący szyld – przerażenie

Skończony człowiek

Pierre Reverdy

Wieczorem wyprowadza na deszcz i nocne niebezpieczeństwa swój bezkształtny cień
i to wszystko, co go uczyniło gorzkim.
Przy pierwszym spotkaniu drży – dokąd schronić się przed rozpaczą?
Tłum snuje się na wietrze, który torturuje gałęzie, a Władca nieba wodzi za nim wściekłym okiem.
Skrzypiący szyld – przerażenie. Zakołysały się drzwi i okiennica na górze uderza o mur; biegnie i zostawia za sobą skrzydła, które unosiły czarnego anioła.
A potem, w korytarzach bez końca, na udręczonych polach nocy, w ciemnych granicach przenikają przez przepierzenia, chwieją się źle zbudowane idee, rozbrzmiewają dzwony dwuznacznej śmierci.

Przełożyła Julia Hartwig

poniedziałek, 28 września 2015

Hologramy minionych chwil

Nagi klient na krześle – siedzę na jego kolanach w stroju Ewy, mam na sobie tylko tylko bransoletki na kostkach nóg, wydające metaliczne dźwięki przy każdym ruchu.

Zwrócona tyłem do mężczyzny. Między moimi nogami pręży się butnie jego penis, wyglądający tak, jakby stanowił część mojego ciała. Mogłabym odczuwać niejaką ekscytację ze względu na moje zaburzenia tożsamości genderowiej, a raczej powinny przeszywać mnie dreszcze wstrętu. Ale jestem obojętna – wcześniej wychyliłam trzy szklanki dżinu i wzięłam kilka tabletek.

Pobudzam umiejętnie, nieustannie, słowami i ruchem palców.

Chcę widzieć wytrysk spermy…
Chcę widzieć wytrysk spermy…

Już, już, już…

W chwili kulminacji zręcznie lekko przyciskam, aby fontanna strzeliła wysoko.

Chcę widzieć wytrysk spermy…
Chcę ją zjeść…
Mniam, mniam…

Zbieram ją do szklanki z dżinem i piję teatralnym gestem.

Noc wydaje się nie mieć końca.
Hałaśliwa muzyka nie pozwala przejść w stan somnambulizmu.
Kamera pracuje przez cały czas.

**

Dobrym zakończeniem wpisu byłby wiersz, ale żaden odpowiedni utwór nie przychodzi mi do głowy.



Nie cierpię dżinu.

sobota, 26 września 2015

Już twoje imię ma kamień

Viola Fischerová

*

JUŻ MAM NA JĘZYKU TWOJE NICE
swoją bezsenną samotność
Przy drodze pod tują
uprzejmy stary człowiek
sprzedaje mi z bliska czarną dziurę
Tanio z podstawą pod pomnik
Twój grób
i mój

*

JUŻ TWOJE IMIĘ MA KAMIEŃ
W ranie jak ciało pomiędzy skrzydłami
wożę ci sypię miękką ziemię
i uklepuję rękoma czarną babę
na nagim grobie sadzę oczy i drzewo
lepsze jest karłowate
dziś cię nie muszę podlewać Gdzie tam
będzie lało jak z cebra
Wody ci nie zabraknie

Przełożyła z języka czeskiego Dorota Dobrew

piątek, 25 września 2015

Kora nie ma dość siły

Słabość

Zsófia Balla

Nie mam dość siły,
żeby podnieść na siebie rękę,
niosę przyszłość jak garb.
Przez palce przeciekają mi
kartki, płonące żywioły,
w moich oczach kamienieją pomniki,
muzyka rozpuściła całą sól,
czuję, jak gdybym w swoim ciele
nosiła martwe dziecko.

Przełożył Bogdan Zadura

****

Komentarz Kornelii: Przepisałam z tomu: Węgierskie lato. Przekłady poetów węgierskich (Bogdana Zadury). Biuro Literackie, Wrocław 2010. Doskonale nasycony smutkiem i zmęczeniem utwór urodzonej w 1949 roku węgierskiej poetki, laureatki licznych nagród. W znacznym stopniu liryczna opowieść także o mnie. Ja również nie mam dość siły, aby podnieść na siebie rękę, przyszłość, o ile potrafię ją sobie w ogóle wyobrazić, jest ciężarem. Kamienieją pomniki – uczucia, ludzie i rzeczy stają się dla mnie martwe. „Muzyka rozpuściła całą sól” oznacza, że osoba nadwrażliwa utraciła zdolność do życia.

czuję, jak gdybym w swoim ciele
nosiła martwe dziecko.

Cóż, może nie do końca. Nie nosiłam w sobie żadnego dziecka i nigdy tego nie chciałam. Cała fizjologia ludzkiej reprodukcji to aberracyjna okropność. Może jednak martwe dziecko to trupy, które noszę w sobie jak wbijające w ziemię brzemię– ale to nie były dzieci. W każdym razie wiersz znakomity, wybornie licujący z nastrojem blogu. Często powtarzałam, że Madziarzy jednak potrafią po mistrzowsku smęcić. Może to te wiatry, smagające pusztę.

Czołgam się z nużącym śmiertelnie mozołem do jesiennej zmiany czasu, a jeszcze tak daleko…

czwartek, 24 września 2015

Lokatorzy na łasce śmierci

nasz dom

Reiner Kunze

nasz dom

Ten odnajęła nam śmierć

Nie wiemy, kiedy
wymówi ani komu
najpierw

Wiemy jedno: wszelkie skargi oddala

Przełożył Jakub Ekier

wtorek, 22 września 2015

Wiatr gładzi niepocieszone zielska

Archeologia

Eliseo Diego

Powiedzą wtedy: tu była
sala, a tam dalej,
gdzie widzimy fragmenty
kruchej porcelany, miejsce
kominka i dobry los.
Potem
nastąpi pauza, podczas gdy
wiatr gładzi niepocieszone
zielska; niestety
ani jedno tchnienie nie przywoła
śmiechu, pozdrowień o zmierzchu,
pożegnania.

Przełożył Marek Baterowicz

poniedziałek, 21 września 2015

Korę czeka nieuchronna śmierć

„A potem ten dobry lekarz rozparłby się wygodnie w fotelu, złożył czubki palców w dłoni, tworząc małą kościelną wieżyczkę, i wytłumaczył mi, dlaczego nie mogę czytać, dlaczego nie mogę spać,dlaczego nie mogę jeść i dlaczego wszystko, co inni ludzie robią, wydaje mi się idiotyczne, bo cały czas myślę, że czeka mnie nieuchronnie śmierć”

Sylvia Plath, Szklany klosz

piątek, 18 września 2015

Połamana urna, zgniłe liście

Błąd

Mark Strand

Popłynęliśmy w dół pod rozgwieżdżonym niebem
i spaliśmy do świtu. W zrujnowanej stolicy
rozpaliliśmy ogień z porozrzucanych wokół
szczątków krzeseł i stołów. Żar był tak silny, że ptaki
zapalały się w locie i płonąc spadały na ziemię.
Zjadłszy je, szliśmy dalej, w w rejony, gdzie morze zamarzło
a ziemia jest usiana księżycowymi głazami.
Nie było wtedy za późno, by się zatrzymać i cofnąć,
powrócić do ogrodu, z któregośmy wyruszyli,
do połamanej urny i kupy gnijących liści,
i tam patrzeć na dom, i tylko śledzić, jak słońce
odbija się w jego oknach – i to by wystarczyło,
nawet gdyby wiatr jęczał i chmury sunęły ku morzu
jak przewracane kartki niezapisanej księgi.

Przełożyła Agnieszka Kołakowska

***

Komentarz Kornelii: Zatrważająco mroczny wiersz mojego ulubionego poety z USA . W tle utworów Marka Stranda czyhają groza i nicość. Jak dla mnie opowieść o nędzy ludzkiej egzystencji – możemy tylko tkwić w naszym żałosnym, szarym życiu, w „kupie gnijących liści”, albo też podjąć próbę wyrwania się z tego bagniska – próbę skazaną na klęskę. Stolica jest zrujnowana, czyli nie osiągniemy niczego. Nie uratujemy się, a tylko niszczymy marzenia i nadzieje innych, symbolizowane przez płonące ptaki. Jeśli pójdziemy dalej, trafimy najwyżej w lodową, uczuciową pustynię (morze zamarzło). Księżycowe głazy oznaczają jałowość i próżnię. Możemy jeszcze zawrócić do naszej codziennej zgnilizny, zadowolić się pustym, absurdalnym życiem, pogodzić z porządkiem natury, który symbolizuje słońce. Możemy naprawić ten błąd. ale, jak sugeruje utwór, już tego nie uczynimy. Nie ma nadziei.
Cóż, ja sobie siedzę w mojej kupie zgniłych liści, obok urn z prochami zmarłych. Nie pamiętam, czy w ogóle gdzieś wyruszyłam albo wypłynęłam. Ogarnia mnie nieprzespana, żelazna senność. Od dawna już mnie nie ma. Moja zewnętrzna powłoka kąpała się wczoraj w morzu. Jednodniowy powrót lata zasmucił mnie głęboko (aczkolwiek dziewczęta odsłoniły nadobne stopki) Bałtyk zimny, ale jeszcze nie zamarza. Od mojej duszowej lodowatości temperatura wody z pewnością spadła dramatycznie.

Lubię tę porę roku, liście powoli żółkną lub czerwienieją, zaczynają opadać. Każdy opadający, niesiony przez wiatr liść to kropla miodu na moje serce. Czekam niecierpliwie na bezlistne gałęzie.I na zmianę czasu też.

czwartek, 17 września 2015

Nadciągają czarne wagony

* * *

Paavo Haavikko

Czeka ciemność. Czeka obce.
Na morzu nieoznakowanych rozciągłości
świat równy innym światom
roztrzaskuję się o inne światy.
Nadciągają czarne wagony. Przestrzennie zakwitają mgłą.
We mnie toną bogowie. We mnie zamierają cisze.

Przełożył z z fińskiego Łukasz Sommer

środa, 16 września 2015

Jak rozbitek na wyspie

I za cholerę żadnej taksówki

Brian Patten

Bez sensu tak nie wiedzieć, dokąd teraz pójść.

Ulice leżą na tobie jak jesienny płaszcz.
Niektóre domy to kumple, niektórych domów
Już się nie odwiedza.
Stare romanse czyhają w bramach, za oknami
Starzeją się kobiety. Zastój.
Odrzuciłeś morze zaproszeń,

Nie odbierałeś telefonów, odmawiałeś
Tym, którzy na ciebie liczyli.
Jak rozbitek na wyspie, którą sam wymyśliłeś,

Słałeś sygnały, pragnienia.
Wiesz, że dzisiaj chcesz pójść
Dokądkolwiek, ale co po takiej wiedzy?
Nie zabiorą cię tam pociągi,
Czerwone busy się nie zatrzymają,

I za cholerę żadnej taksówki.

Przełożył Jerzy Jarniewicz

wtorek, 15 września 2015

Gdzie zaczyna się śmierć

Życie bez oczu

Ilse Tielsch

Moje oczy wpadły
do Tamizy
(tam gdzie jest wąsko
między weekendem a przystanią
gdzie zaczyna się śmierć)

Moje oczy wypadły mi
z rąk
ale nie
utonęły
mknęły
wśród haczyków
wędkarzy
pod postrzępionym
niebem
ku mostom
(tu były już
ślepe)

Moje oczy mknęły
wzdłuż
kadłuba statku
a krzyku kruków
jaki widziałam
nigdy już nie
zobaczę
bez łez
mkną moje oczy
przez morze
które jest zimne od zziębniętego
czoła

Przełożył Edward Białek

poniedziałek, 14 września 2015

Kora wypełniona bólem

Sen

Nikos Chadzinikolau

Śniła mi się burza,
w której kalecy toczyli kule,
a dzieci biegały z nożem w zębach.

To nie sen,
skoro we mnie tyle trzasku.

Śniło mi się morze
granatowe jak pamięć.
Statki pływały odwrócone dnem,
marynarze przesiewali przez palce muł.

To nie sen,
skoro we mnie tyle bólu.

Śniły mi się drzewa
z owocami jak głowy
obmyte krwią.
W powietrzu chybotały korzenie.

To nie sen,
skoro we mnie szubienica.

***

Komentarz Kornelii: Wyjechałam jeszcze służbowo na cztery dni nad morze, stąd wiersz z marynarzami i statkami. Utwór z pewnością mocno posępny, pełen bólu i cierpienia, jednoznacznie mrocznych symboli i metafor. „Skoro we mnie szubienica” to być może aluzja do ostrej depresji albo samobójczych zamiarów. Tym niemniej gdyby ktoś miał to przeczytać, do czego nie zachęcam – wstawiam taką poezję, ponieważ lubię (masochistyczny umysł?)   Mam się dobrze, w granicach swoich możliwości. Strasznie się wczoraj zawiałam, doznałam stanów lękowych idę na plażę się orzeźwić wiatrem, potem mam pracę. Proszę cieszyć się życiem i się wierszami nie przejmować.   

sobota, 12 września 2015

Umieramy niekiedy już martwi

Stanislav Denk

Suchy bukiet Lustra żonglują kwiatami.
Zawiść bierze w ręce oczy.
Umiejętnie wrzuca je sobie do gęby.
Co począć z nimi, kiedy więdną
i cieszą się z tego,
że już miały ślub.

I tak umieramy
niekiedy już martwi.

Przełożył z języka czeskiego Franciszek Nastulczyk

piątek, 11 września 2015

Kory podroż ku potępieniu

W drodze do piekła

Oksana Zabużko

Jesteś ciałem, wciśniętym bokiem w napęczniałą walizę autobusu:
twarz akurat mieści się w czyimś bucie, od którego noga
gdzieś w przeciwległym kątku wypełnia zwolnioną rurkę przestrzeni
do spółki z damską parasolką; z tyłu do pośladków
mocno, na śmierć przyspawał się męski dół – i mimo ciasnoty
jakoś tam nawet się rusza; byłoby lepiej, gdyby tego nie robił,
bo jeśli, nie daj Boże, się spuści,
to zupełnie poplami mi spódnicę,
i kiedy rozewrą się zamki błyskawiczne klap, i powytrząsa nas,
to przede wszystkim trzeba mnie będzie zaprać.
Najgorsze jednak, że w tym tłoku już nie wiem,
czy myśli, które myślę, są naprawdę moje –
czy może przyszły spod tej potarganej peruki,
którą już od dwóch przystanków (dwóch lat czy dwóch żyć) usiłuję wypluć –
a to serce, przez które, myślałam, że cierpię,
bije na odwrocie krawatu, który zagiął mi się
na samym nosie. I wszystkie odczucia –
pojedyncze, zdeformowane – które przepływają przeze mnie,
należą do kogoś i jestem tylko publiczną toaletą złości i bezsilności.
O! – przychodzi mi do głowy. – Wiem, już wiem, gdzie jest wyjście:
chcę Golgoty, chcę krzyża – oto, gdzie można
rozprostować ręce-nogi, nie bojąc się, że się zaczepi
złoczyńcę z lewej albo złoczyńcę z prawej,
i wznieść oczy do nieba, i przypomnieć sobie własne imię!

Idiotko – odpowiada gdzieś przez mikrofon metalowy głos setnika –
najwygodniejsze krzyże rozdzielono jeszcze w zeszłym stuleciu, resztę zaś,
podzieliwszy na belki, pocięto na deski:
z jednego krzyża w ten sposób wychodzi prycza,
na której można położyć pokotem sześć osób,
a jeśli dwoma warstwami, to nawet dwanaście.

Boże, co się dzieje – chcę zmieszana wybąkać,
ale właśnie mój język ktoś podał do skasowania.

Przełożyła Aneta Kamińska

****

Komentarz Kornelii: Niezwykle gorzki i przygnębiający wiersz urodzonej w 1960 roku poetki z Ukrainy. Ale czy może być pogodny utwór, opowiadający o podróży do piekła? Oczywistym jest, że nie może. Jazda przedstawiona została niezwykle realistycznie – straszliwie zatłoczony autobus, kłębowisko ludzkich ciał. Wieziona ku potępieniu bohaterka jest molestowana seksualnie przez obleśnego pasażera i może nawet zostanie zaplamiona męskim płynem ustrojowym (a fu!)

 Trzeba będzie ją uprać, zanim stanie przed Ostatecznym Sędzią. Do fizycznej udręki dochodzi też psychiczna – skazana musi odbierać nieczyste, ohydne myśli innych potępieńców, staje się swego rodzaju zbiornikiem na swoje i cudze plugastwa, występki i grzechy.



I nie ma już żadnej nadziei – religia i Męka Pańska nie przyniosą ocalenia. Miejsca w raju zostały rozdane już dawno (przypuszczam, że po znajomości). Krzyże zmieniły się w prycze, miejsca wieloosobowej kaźni. Nie można nawet skarżyć się ani modlić, ponieważ język za chwilę zostanie przebity.

 Aj, coś okropnego! Ale utwór Oksany Zabużko oceniam bardzo wysoko. Wiersz rozpala moją wyobraźnię, może z uwagi na masochistyczny odcień mojej natury. Mieszkam teraz u rodziców, co oznacza pewne bezpieczeństwo, ale także konieczność dojazdu do pracy – prawie trzy godziny dziennie komunikacją publiczną. Zawsze się boję, że ktoś mnie w autobusie dotknie albo będzie próbował wykorzystać seksualnie. Spotykałam onanistów i ekshibicjonistów plażowych, autobusowych to jeszcze nie, ale kto wie, co przyniesie przyszłość?

W każdym razie łatwo mogę sobie wyobrazić, jak jadę beznadziejnie przepełnionym autobusem ku stacji INFERNO. Bilet w jedną stronę. Miażdżą mnie ludzkie ciała cuchnące potem i strachem. Skazańcy przeklinają, płaczą, złorzeczą i proszą o miłosierdzie, które nie będzie im dane. Jakiś lubieżny potępieniec zbił mnie z nóg i przycisnął do podłogi. Kilku innych przytrzymuje mnie w żelaznym uścisku. Zaciskam usta, ale po włosach i twarzy spływają mi gęste potoki lepkiej spermy o mocnym posmaku taniego tytoniu. Skazani na piekło płci męskiej chcą przed wieczną karą jeszcze zaznać rozkoszy. Na domiar złego menstruuję, ból mnie przeszywa na wskroś, a krew wciąż płynie i płynie, bulgocze, brzydko pachnie i zabarwia rajstopy. Autobus wlecze się i zgrzyta niemiłosiernie, ale w końcu dotrze do celu. O religii nawet nie myślę, nie oczekuję przebaczenia… Piecze język, przedziurawiony w kasowniku, jako znak piekielnej rejestracji. Aj, może to ułuda, może to tylko się śni…

 Pozostaje nadzieja, że piekła nie ma.

Powinnam nieco poskromić moją masochistyczną naturę. Według niektórych teorii, marzenia, sny, fantasmagorie, po śmierci staną się rzeczywistością. Być może nasze zaświaty są uwarunkowane kulturowo. Podobno, jak świadczą tzw. doświadczenia z pogranicza śmierci, nowojorczyk podąża w zaświaty żółtą taksówką, a Hindus na grzebiecie słonia. Mam nadzieję, że sama sobie nie zgotuję tych autobusowych tortur – tym bardziej, iż, o ile fantazje mogą być miło przyjemne, o tyle ich realizowanie to całkowicie inna sprawa. Doświadczyłam tego na własnej skórze. To tylko boli i cuchnie. 

Miałam już nie pisać, tym niemniej znalazłam w księgarni internetowej przecenione tomiki poezji po 5 zł. Kupiłam co najmniej sześć. Serce mi się kraje, gdy pomyślę, jak mocno nad morzem przepłaciłam za wiersze. Może jeszcze zamieszczę kilka utworów w ramach mojego szlachetnego dzieła krzewienia poezji, ale niczego nie obiecuję.