piątek, 11 września 2015

Kory podroż ku potępieniu

W drodze do piekła

Oksana Zabużko

Jesteś ciałem, wciśniętym bokiem w napęczniałą walizę autobusu:
twarz akurat mieści się w czyimś bucie, od którego noga
gdzieś w przeciwległym kątku wypełnia zwolnioną rurkę przestrzeni
do spółki z damską parasolką; z tyłu do pośladków
mocno, na śmierć przyspawał się męski dół – i mimo ciasnoty
jakoś tam nawet się rusza; byłoby lepiej, gdyby tego nie robił,
bo jeśli, nie daj Boże, się spuści,
to zupełnie poplami mi spódnicę,
i kiedy rozewrą się zamki błyskawiczne klap, i powytrząsa nas,
to przede wszystkim trzeba mnie będzie zaprać.
Najgorsze jednak, że w tym tłoku już nie wiem,
czy myśli, które myślę, są naprawdę moje –
czy może przyszły spod tej potarganej peruki,
którą już od dwóch przystanków (dwóch lat czy dwóch żyć) usiłuję wypluć –
a to serce, przez które, myślałam, że cierpię,
bije na odwrocie krawatu, który zagiął mi się
na samym nosie. I wszystkie odczucia –
pojedyncze, zdeformowane – które przepływają przeze mnie,
należą do kogoś i jestem tylko publiczną toaletą złości i bezsilności.
O! – przychodzi mi do głowy. – Wiem, już wiem, gdzie jest wyjście:
chcę Golgoty, chcę krzyża – oto, gdzie można
rozprostować ręce-nogi, nie bojąc się, że się zaczepi
złoczyńcę z lewej albo złoczyńcę z prawej,
i wznieść oczy do nieba, i przypomnieć sobie własne imię!

Idiotko – odpowiada gdzieś przez mikrofon metalowy głos setnika –
najwygodniejsze krzyże rozdzielono jeszcze w zeszłym stuleciu, resztę zaś,
podzieliwszy na belki, pocięto na deski:
z jednego krzyża w ten sposób wychodzi prycza,
na której można położyć pokotem sześć osób,
a jeśli dwoma warstwami, to nawet dwanaście.

Boże, co się dzieje – chcę zmieszana wybąkać,
ale właśnie mój język ktoś podał do skasowania.

Przełożyła Aneta Kamińska

****

Komentarz Kornelii: Niezwykle gorzki i przygnębiający wiersz urodzonej w 1960 roku poetki z Ukrainy. Ale czy może być pogodny utwór, opowiadający o podróży do piekła? Oczywistym jest, że nie może. Jazda przedstawiona została niezwykle realistycznie – straszliwie zatłoczony autobus, kłębowisko ludzkich ciał. Wieziona ku potępieniu bohaterka jest molestowana seksualnie przez obleśnego pasażera i może nawet zostanie zaplamiona męskim płynem ustrojowym (a fu!)

 Trzeba będzie ją uprać, zanim stanie przed Ostatecznym Sędzią. Do fizycznej udręki dochodzi też psychiczna – skazana musi odbierać nieczyste, ohydne myśli innych potępieńców, staje się swego rodzaju zbiornikiem na swoje i cudze plugastwa, występki i grzechy.



I nie ma już żadnej nadziei – religia i Męka Pańska nie przyniosą ocalenia. Miejsca w raju zostały rozdane już dawno (przypuszczam, że po znajomości). Krzyże zmieniły się w prycze, miejsca wieloosobowej kaźni. Nie można nawet skarżyć się ani modlić, ponieważ język za chwilę zostanie przebity.

 Aj, coś okropnego! Ale utwór Oksany Zabużko oceniam bardzo wysoko. Wiersz rozpala moją wyobraźnię, może z uwagi na masochistyczny odcień mojej natury. Mieszkam teraz u rodziców, co oznacza pewne bezpieczeństwo, ale także konieczność dojazdu do pracy – prawie trzy godziny dziennie komunikacją publiczną. Zawsze się boję, że ktoś mnie w autobusie dotknie albo będzie próbował wykorzystać seksualnie. Spotykałam onanistów i ekshibicjonistów plażowych, autobusowych to jeszcze nie, ale kto wie, co przyniesie przyszłość?

W każdym razie łatwo mogę sobie wyobrazić, jak jadę beznadziejnie przepełnionym autobusem ku stacji INFERNO. Bilet w jedną stronę. Miażdżą mnie ludzkie ciała cuchnące potem i strachem. Skazańcy przeklinają, płaczą, złorzeczą i proszą o miłosierdzie, które nie będzie im dane. Jakiś lubieżny potępieniec zbił mnie z nóg i przycisnął do podłogi. Kilku innych przytrzymuje mnie w żelaznym uścisku. Zaciskam usta, ale po włosach i twarzy spływają mi gęste potoki lepkiej spermy o mocnym posmaku taniego tytoniu. Skazani na piekło płci męskiej chcą przed wieczną karą jeszcze zaznać rozkoszy. Na domiar złego menstruuję, ból mnie przeszywa na wskroś, a krew wciąż płynie i płynie, bulgocze, brzydko pachnie i zabarwia rajstopy. Autobus wlecze się i zgrzyta niemiłosiernie, ale w końcu dotrze do celu. O religii nawet nie myślę, nie oczekuję przebaczenia… Piecze język, przedziurawiony w kasowniku, jako znak piekielnej rejestracji. Aj, może to ułuda, może to tylko się śni…

 Pozostaje nadzieja, że piekła nie ma.

Powinnam nieco poskromić moją masochistyczną naturę. Według niektórych teorii, marzenia, sny, fantasmagorie, po śmierci staną się rzeczywistością. Być może nasze zaświaty są uwarunkowane kulturowo. Podobno, jak świadczą tzw. doświadczenia z pogranicza śmierci, nowojorczyk podąża w zaświaty żółtą taksówką, a Hindus na grzebiecie słonia. Mam nadzieję, że sama sobie nie zgotuję tych autobusowych tortur – tym bardziej, iż, o ile fantazje mogą być miło przyjemne, o tyle ich realizowanie to całkowicie inna sprawa. Doświadczyłam tego na własnej skórze. To tylko boli i cuchnie. 

Miałam już nie pisać, tym niemniej znalazłam w księgarni internetowej przecenione tomiki poezji po 5 zł. Kupiłam co najmniej sześć. Serce mi się kraje, gdy pomyślę, jak mocno nad morzem przepłaciłam za wiersze. Może jeszcze zamieszczę kilka utworów w ramach mojego szlachetnego dzieła krzewienia poezji, ale niczego nie obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz