In Tenebris (I)
Thomas Hardy
Percussus sum sicut foenum, et aruit cor meum
Psalm 102
Mrocznieje mroźna
Noc; lecz mnie już nie dotknie
Opuszczenie: dwukrotnie
Skonać nie można.
Płatki rwie wicher;
Mnie ta zerwania scena
Już nie dręczy: wspomnienia
To cienie liche.
Ptak z trwogi słabnie:
Ja w porze zimy ciemnej
Sił nie stracę: moc ze mnie
Uszła już dawniej!
Szron liście mrozi;
Przecież nic nie oziębi
Serca, gdy w jego głębi
I tak chłód grozy.
Świst zawieruchy:
Lecz miłość burzą mroku
Nie starga znów w tym roku
Uschłej otuchy.
Noc czernią zieje:
Lecz śmierć jest znanym wątkiem,
Gdy się czeka – bez zwątpień
I bez nadziei.
Tłumaczył Stanisław Barańczak
piątek, 28 lutego 2014
czwartek, 27 lutego 2014
W bezlitosnych kleszczach lęku
Strach
Charles Simic
Strach przechodzi z człowieka na człowieka
Bezwiednie,
Jak dreszcz, co udziela się liściom
Od innych liści.
I naraz całe drzewo drży,
A nie ma ani śladu wiatru.
Tłumaczył Stanisław Barańczak
Charles Simic
Strach przechodzi z człowieka na człowieka
Bezwiednie,
Jak dreszcz, co udziela się liściom
Od innych liści.
I naraz całe drzewo drży,
A nie ma ani śladu wiatru.
Tłumaczył Stanisław Barańczak
środa, 26 lutego 2014
Przyzwyczajam się do bycia martwą
Inger Christensen
Próbowałam opowiedzieć o świecie który nie istnieje
żeby zaistniał. Powietrze zawieszone nieruchomo w powietrzu
nad polami za miastem gdzie już nie chodzę.
Radość z dystansu do którego przywykłam. Spokój
w niepokoju do którego przywykłam. Jak przy wysokiej gorączce radość że nic nie znaczę.
Próbowałam trzymać świat na dystans. Było to łatwe.
Przywykłam trzymać świat na dystans. Jestem obca.
Najlepiej czuję się jako obca. W ten sposób
zapominam świat. W ten sposób nie płaczę już i się nie
miotam. W ten sposób świat staje się biały i obojętny.
I przebywam gdziekolwiek. I stoję zupełnie nieruchoma.
W ten sposób przyzwyczajam się do bycia martwą.
To jest krytyka władzy człowieka nad językiem
bo to krytyka władzy języka nad człowiekiem.
Przełożyła Bogusława Sochańska
Próbowałam opowiedzieć o świecie który nie istnieje
żeby zaistniał. Powietrze zawieszone nieruchomo w powietrzu
nad polami za miastem gdzie już nie chodzę.
Radość z dystansu do którego przywykłam. Spokój
w niepokoju do którego przywykłam. Jak przy wysokiej gorączce radość że nic nie znaczę.
Próbowałam trzymać świat na dystans. Było to łatwe.
Przywykłam trzymać świat na dystans. Jestem obca.
Najlepiej czuję się jako obca. W ten sposób
zapominam świat. W ten sposób nie płaczę już i się nie
miotam. W ten sposób świat staje się biały i obojętny.
I przebywam gdziekolwiek. I stoję zupełnie nieruchoma.
W ten sposób przyzwyczajam się do bycia martwą.
To jest krytyka władzy człowieka nad językiem
bo to krytyka władzy języka nad człowiekiem.
Przełożyła Bogusława Sochańska
wtorek, 25 lutego 2014
Kornelia drży ze strachu
Strach
Pavel Bunčák
Kiedy zraniona dusza
biegła przez moje członki
szukała schronienia w sercu
serce w sercu serce w sercu
Ty kosmiczny spokoju
ze swoim metalowym głosem
cóż to tak gwiżdżesz z całych sił
z całej swej kulistości
że ludzkie ucho nie usłyszy
póki przytknięte do policzka
Ale i wspomnienie o tobie
twarz ma wilgotną i oczy czerwone
daremnie szukałaś na pogorzelisku
jedynego kwiatu niebieskookiego
Siło przemieniona w cierpienie
co ja z tobą pocznę
płodzę cię a nie masz ni skrzydła
Na którą gałąź siądziesz?
Przełożył Marian Grześczak
Pavel Bunčák
Kiedy zraniona dusza
biegła przez moje członki
szukała schronienia w sercu
serce w sercu serce w sercu
Ty kosmiczny spokoju
ze swoim metalowym głosem
cóż to tak gwiżdżesz z całych sił
z całej swej kulistości
że ludzkie ucho nie usłyszy
póki przytknięte do policzka
Ale i wspomnienie o tobie
twarz ma wilgotną i oczy czerwone
daremnie szukałaś na pogorzelisku
jedynego kwiatu niebieskookiego
Siło przemieniona w cierpienie
co ja z tobą pocznę
płodzę cię a nie masz ni skrzydła
Na którą gałąź siądziesz?
Przełożył Marian Grześczak
poniedziałek, 24 lutego 2014
Kornelia wciąż się boi
Lęk
Ewa Lipska
Nie pytaj o Kartagińczyków.
Zginęli z lęku.
Nie pytaj co z nim zrobić.
Gdzie go wyprowadzić.
Na jakie manowce.
Gdzie porzucić. Zgubić.
Kiedy za każdym razem
wraca jak bumerang.
Wręczałam mu najdalsze bilety
i kontynenty.
Zabijałam w ciemnych uliczkach
i na otwartych przestrzeniach.
Częstowałam trucizną.
Odwoływałam się do Boga i do policji.
Na wrzosowiskach podziwiam motyla.
Nocami karmię nietoperze.
Z wierzchołka góry
obserwuję
zachodzącą ostrygę słońca.
Wybaczcie mi to…
Ewa Lipska
Nie pytaj o Kartagińczyków.
Zginęli z lęku.
Nie pytaj co z nim zrobić.
Gdzie go wyprowadzić.
Na jakie manowce.
Gdzie porzucić. Zgubić.
Kiedy za każdym razem
wraca jak bumerang.
Wręczałam mu najdalsze bilety
i kontynenty.
Zabijałam w ciemnych uliczkach
i na otwartych przestrzeniach.
Częstowałam trucizną.
Odwoływałam się do Boga i do policji.
Na wrzosowiskach podziwiam motyla.
Nocami karmię nietoperze.
Z wierzchołka góry
obserwuję
zachodzącą ostrygę słońca.
Wybaczcie mi to…
niedziela, 23 lutego 2014
Triumfująca rzeka zagłady
Poruszyła się na posłaniu…
Tomas Segovia
Poruszyła się na posłaniu
(I jakaś sól Sahary smagnęła ją milczącą
Bo żyć jest także tępym przerażeniem)
Na dworze rozwidniało się
(I chmurne serce gradem lodu wypełniło jej żyły
Bo życie jest bestią tak nienasyconą
Że w pełnym locie pożera pragnieniu wnętrzności)
Cierpkość alkoholu kąsając dogorywała
(I mroźna i czarna gąbczasta bawełna cieni
Wyssała ciepło jej krwi
bo miłość nawet ona sama jest zatruta)
Język jej żałosny odłóg po tytoniu
(I wyśliznęła się pod stopy jej tunika os
Bo w życiu nie ma miejsca dla życia)
Zachłysnęła się własnym łkaniem
(I jej nieruchome oczy zaprzepaściły się
Bo nikogo nigdy nie spotykamy
W spustoszonych przesmykach serca)
Wyciągnęła ramię po flakonik
(I jej brzuch był spowolnionym ruchem wodospadu
Pod którym nieprzerwanie rozwiera się próżnia
Bo iść przez świat to iść przez jaskinię
Oczu zamurowanych i szalonych)
Zaczęła gryźć pastylki co były jak kamień
(I jakaś ręka nieobecności z rozczapierzonymi palcami
Przedarła się przez nią na wskroś
I wpuściła za sobą
Wielkie zasoby czarnego spokoju
Wielką triumfującą rzekę zagłady)
Bo jesteśmy tacy samotni
-Bo nie ma dłoni w którą można złożyć
Naszą daninę ze strzępów tkliwych
Z mrocznych kałuż na których tańczy błysk
Bo nie ma nikogo kto by nas wydostał na brzeg
Bo nie ma nic nie ma nic do zrobienia
Przełożył Edward Stachura
Tomas Segovia
Poruszyła się na posłaniu
(I jakaś sól Sahary smagnęła ją milczącą
Bo żyć jest także tępym przerażeniem)
Na dworze rozwidniało się
(I chmurne serce gradem lodu wypełniło jej żyły
Bo życie jest bestią tak nienasyconą
Że w pełnym locie pożera pragnieniu wnętrzności)
Cierpkość alkoholu kąsając dogorywała
(I mroźna i czarna gąbczasta bawełna cieni
Wyssała ciepło jej krwi
bo miłość nawet ona sama jest zatruta)
Język jej żałosny odłóg po tytoniu
(I wyśliznęła się pod stopy jej tunika os
Bo w życiu nie ma miejsca dla życia)
Zachłysnęła się własnym łkaniem
(I jej nieruchome oczy zaprzepaściły się
Bo nikogo nigdy nie spotykamy
W spustoszonych przesmykach serca)
Wyciągnęła ramię po flakonik
(I jej brzuch był spowolnionym ruchem wodospadu
Pod którym nieprzerwanie rozwiera się próżnia
Bo iść przez świat to iść przez jaskinię
Oczu zamurowanych i szalonych)
Zaczęła gryźć pastylki co były jak kamień
(I jakaś ręka nieobecności z rozczapierzonymi palcami
Przedarła się przez nią na wskroś
I wpuściła za sobą
Wielkie zasoby czarnego spokoju
Wielką triumfującą rzekę zagłady)
Bo jesteśmy tacy samotni
-Bo nie ma dłoni w którą można złożyć
Naszą daninę ze strzępów tkliwych
Z mrocznych kałuż na których tańczy błysk
Bo nie ma nikogo kto by nas wydostał na brzeg
Bo nie ma nic nie ma nic do zrobienia
Przełożył Edward Stachura
piątek, 21 lutego 2014
Nie ma ratunku dla Kornelii
Wołanie o pomoc
Błaga Dimitrowa
Ktoś we mnie woła nieustannie.
Jakże mu przyjść z pomocą?
Skoro zamyka się w samotności,
skoro sam się zakuwa w katorżniczy kierat
i postukuje więziennym chodakiem,
żebym go wypuściła na wolność.
A kiedy miłość moja rozkruszy mury
i nieskończonością mnie oszołomi,
on, nadłamany, cofa się jak korzeń
i zawraca ku sobie.
Ktoś nie do uratowania woła we mnie.
Przełożył Jacek Bukowski
Błaga Dimitrowa
Ktoś we mnie woła nieustannie.
Jakże mu przyjść z pomocą?
Skoro zamyka się w samotności,
skoro sam się zakuwa w katorżniczy kierat
i postukuje więziennym chodakiem,
żebym go wypuściła na wolność.
A kiedy miłość moja rozkruszy mury
i nieskończonością mnie oszołomi,
on, nadłamany, cofa się jak korzeń
i zawraca ku sobie.
Ktoś nie do uratowania woła we mnie.
Przełożył Jacek Bukowski
czwartek, 20 lutego 2014
Nie kochają i nie są kochani
Bez marzeń
Charles Bukowski
stare siwe kelnerki
w kawiarniach w nocy
już się poddały,
i kiedy idę oświetlonym
chodnikiem i zaglądam do okien
przytułków
widzę, że czar już
prysł.
widzę ludzi siedzących na ławkach w parku
i ze sposobu w jaki siedzą
i patrzą
widzę, że urok minął.
widzę ludzi prowadzących samochody
i ze sposobu w jaki prowadzą samochód
widzę, że już nie kochają
ani że nie są kochani –
nie myślą nawet o
seksie. wszystko zapomnieli
jak stary film.
widzę ludzi robiących zakupy w sklepach
i supermarketach
widzę ich jak chodzą wzdłuż półek
i wybierają rzeczy
i ze sposobu w jaki pasuje
do nich ubranie
i ze sposobu w jaki chodzą
z ich twarzy
z ich oczu
widzę, że nie dbają o nic
i że nikt nie dba o nich.
co dzień widzę setki ludzi
którzy poddali się
całkowicie.
kiedy idę na wyścigi
albo na mecz
widzę tysiące
które nie współczują niczemu ani
nikomu
i nie otrzymują współczucia w zamian.
wszędzie widzę tych
którzy nie pragną niczego prócz
jedzenia, mieszkania
ubrania: na tym się
skupiają,
bez marzeń.
nie rozumiem dlaczego ci ludzie nie
znikną
nie rozumiem dlaczego ci ludzie nie
wymrą
dlaczego chmury
nie wymordują ich
dlaczego psy
nie pożrą ich
dlaczego kwiaty i dzieci
nie zabiją ich,
nie rozumiem.
chyba jednak ktoś ich morduje
mimo to nie mogę oswoić się z
myślą, że jest
ich tak wielu.
co dzień,
co noc,
jest ich więcej
w metrze
w domach i
w parku.
nie przeraża ich to,
że nie kochają
ani, że nie są kochani
moi liczni liczni liczni
bracia.
Charles Bukowski
stare siwe kelnerki
w kawiarniach w nocy
już się poddały,
i kiedy idę oświetlonym
chodnikiem i zaglądam do okien
przytułków
widzę, że czar już
prysł.
widzę ludzi siedzących na ławkach w parku
i ze sposobu w jaki siedzą
i patrzą
widzę, że urok minął.
widzę ludzi prowadzących samochody
i ze sposobu w jaki prowadzą samochód
widzę, że już nie kochają
ani że nie są kochani –
nie myślą nawet o
seksie. wszystko zapomnieli
jak stary film.
widzę ludzi robiących zakupy w sklepach
i supermarketach
widzę ich jak chodzą wzdłuż półek
i wybierają rzeczy
i ze sposobu w jaki pasuje
do nich ubranie
i ze sposobu w jaki chodzą
z ich twarzy
z ich oczu
widzę, że nie dbają o nic
i że nikt nie dba o nich.
co dzień widzę setki ludzi
którzy poddali się
całkowicie.
kiedy idę na wyścigi
albo na mecz
widzę tysiące
które nie współczują niczemu ani
nikomu
i nie otrzymują współczucia w zamian.
wszędzie widzę tych
którzy nie pragną niczego prócz
jedzenia, mieszkania
ubrania: na tym się
skupiają,
bez marzeń.
nie rozumiem dlaczego ci ludzie nie
znikną
nie rozumiem dlaczego ci ludzie nie
wymrą
dlaczego chmury
nie wymordują ich
dlaczego psy
nie pożrą ich
dlaczego kwiaty i dzieci
nie zabiją ich,
nie rozumiem.
chyba jednak ktoś ich morduje
mimo to nie mogę oswoić się z
myślą, że jest
ich tak wielu.
co dzień,
co noc,
jest ich więcej
w metrze
w domach i
w parku.
nie przeraża ich to,
że nie kochają
ani, że nie są kochani
moi liczni liczni liczni
bracia.
środa, 19 lutego 2014
Umrzyjmy wszyscy
Niech
Roberto Fernandez Retamar
Niech, kiedy umrze choćby jeden człowiek,
Nikt nie zostanie przy życiu.
Umrzyjmy wszyscy,
Choćby się to nawet miało odbywać powoli,
Aż usuniemy tę niesprawiedliwość.
Roberto Fernandez Retamar
Niech, kiedy umrze choćby jeden człowiek,
Nikt nie zostanie przy życiu.
Umrzyjmy wszyscy,
Choćby się to nawet miało odbywać powoli,
Aż usuniemy tę niesprawiedliwość.
wtorek, 18 lutego 2014
Udręka określa cię nagle
Luty, i to w twoim własnym domu
Brian Jones
Luty, i to w twoim własnym domu –
najcichszym z cichych miejsc,
gdzie to zawsze zdarza się najstraszniej.
W twoim ogrodzie, z twoich własnych rąk,
zbiera się wiosna, gromadzi
śnieżyczki, wypełnia ich niezliczone głowy,
kiedy patrzysz jak dywan oddycha przez skórę
i zbiegają się meble, kiedy przygarniasz
udrękę, która określa cię nagle.
Opatulone nordyckie rodziny wędrują dziś
przez kraj, goniąc rozmiękłą trawę,
polując na obietnice. Gotów byłbyś zrozumieć
kto kochał obrządek,
czyja żona płacze w nowiutkiej kuchni,
czyje dzieci śpią w innym kraju.
Tłumaczył Jarosław Anders
Brian Jones
Luty, i to w twoim własnym domu –
najcichszym z cichych miejsc,
gdzie to zawsze zdarza się najstraszniej.
W twoim ogrodzie, z twoich własnych rąk,
zbiera się wiosna, gromadzi
śnieżyczki, wypełnia ich niezliczone głowy,
kiedy patrzysz jak dywan oddycha przez skórę
i zbiegają się meble, kiedy przygarniasz
udrękę, która określa cię nagle.
Opatulone nordyckie rodziny wędrują dziś
przez kraj, goniąc rozmiękłą trawę,
polując na obietnice. Gotów byłbyś zrozumieć
kto kochał obrządek,
czyja żona płacze w nowiutkiej kuchni,
czyje dzieci śpią w innym kraju.
Tłumaczył Jarosław Anders
poniedziałek, 17 lutego 2014
Kornelia chce zapomnieć
Bar
Marian Ośniałowski
Wielki Bar
Głośny gwar
Barman stał
Głową chwiał:
„Miły panie, drogi panie,
co pan każe, w naszym barze pan dostanie:
czerwone wino dla poetów,
benedyktynka dla ascetów,
dużo dżinu dla ludzi czynu,
wódka czysta dla realistów,
a dla smutnych whisky a’soda
dla chorych selcerska woda.”
Podeszła panienka młoda:
„Poproszę letejskiej wody,
piłam już wszystko co pili koło mnie,
a teraz chcę tylko zapomnieć.”
A barman skłonił się blady:
-„Panienko nie damy rady,
już takie prawo święte,
że trzeba pić i pamiętać”.
Więc wpadła w straszny gniew,
Krzyczeć zaczęła w głos:
-„Weźcie go zwiążcie, on jest Los!
– stłuczcie kieliszki, stłuczcie szkła,
– dżin jest zatruty, wódka zła.
– Piłam już wszystko: wódkę i dżin.
– Miłość, poezję, wiarę i czyn,
– a teraz tylko gorycz czuję.
– Stłuczcie kieliszki nim was potruje.”
Cicho weszli dwaj ludzie w bieli,
Drżącą panienkę pod ręce wzięli,
Pod ręce wzięli, wyprowadzili,
Ludzie patrzyli i dalej pili.
Łódź, 1947 r.
Marian Ośniałowski
Wielki Bar
Głośny gwar
Barman stał
Głową chwiał:
„Miły panie, drogi panie,
co pan każe, w naszym barze pan dostanie:
czerwone wino dla poetów,
benedyktynka dla ascetów,
dużo dżinu dla ludzi czynu,
wódka czysta dla realistów,
a dla smutnych whisky a’soda
dla chorych selcerska woda.”
Podeszła panienka młoda:
„Poproszę letejskiej wody,
piłam już wszystko co pili koło mnie,
a teraz chcę tylko zapomnieć.”
A barman skłonił się blady:
-„Panienko nie damy rady,
już takie prawo święte,
że trzeba pić i pamiętać”.
Więc wpadła w straszny gniew,
Krzyczeć zaczęła w głos:
-„Weźcie go zwiążcie, on jest Los!
– stłuczcie kieliszki, stłuczcie szkła,
– dżin jest zatruty, wódka zła.
– Piłam już wszystko: wódkę i dżin.
– Miłość, poezję, wiarę i czyn,
– a teraz tylko gorycz czuję.
– Stłuczcie kieliszki nim was potruje.”
Cicho weszli dwaj ludzie w bieli,
Drżącą panienkę pod ręce wzięli,
Pod ręce wzięli, wyprowadzili,
Ludzie patrzyli i dalej pili.
Łódź, 1947 r.
niedziela, 16 lutego 2014
Już niedługo wysiądziemy
dojrzali do wysiadki `
Hans Arp
W pociągu co jechał z a do b
na krótkiej trasie trzech kwadransów jazdy
nie znalazł się w wagonie ani
jeden prawdziwy wysiadacz.
na końcowej stacji b
jakby zmuszeni koniecznością
wysiedli trzej podróżni.
pozostali siedzieli nadal smutni
większość stwierdziła że musi
jeszcze trzy do czterech razy
jechać z a do b
by dojrzeć do wysiadki.
niektórzy podróżni zapadali na chorobę czasu
bycia tu i bycia tam
i patrzyli żałosnymi oczami w pustkę.
wśród niewysiadaczy byli również i tacy
co twierdzili że są mniej lub więcej martwi
i w żaden sposób nie mogą
podnieść się ze swych siedzeń,
ci prosili o wieńce i datki na kwiaty.
wreszcie byli tam jeszcze jacyś
niezwyczajnego gatunku
którzy zwinęli się razem
coraz mocniej się ściągali
stłoczyli ciasno
tak że ubrania im pękały z trzaskiem
w końcu ich wessała
tworząca się żywa kula.
ci niewysiadacze w ogóle byli do niczego.
upierali się by stanowić kulę
z wolna coraz bardziej twardniejącą.
na końcowej stacji wytoczono ich z wagonu
i tam przed dworcem jeszcze długo
można było ich oglądać.
Hans Arp
W pociągu co jechał z a do b
na krótkiej trasie trzech kwadransów jazdy
nie znalazł się w wagonie ani
jeden prawdziwy wysiadacz.
na końcowej stacji b
jakby zmuszeni koniecznością
wysiedli trzej podróżni.
pozostali siedzieli nadal smutni
większość stwierdziła że musi
jeszcze trzy do czterech razy
jechać z a do b
by dojrzeć do wysiadki.
niektórzy podróżni zapadali na chorobę czasu
bycia tu i bycia tam
i patrzyli żałosnymi oczami w pustkę.
wśród niewysiadaczy byli również i tacy
co twierdzili że są mniej lub więcej martwi
i w żaden sposób nie mogą
podnieść się ze swych siedzeń,
ci prosili o wieńce i datki na kwiaty.
wreszcie byli tam jeszcze jacyś
niezwyczajnego gatunku
którzy zwinęli się razem
coraz mocniej się ściągali
stłoczyli ciasno
tak że ubrania im pękały z trzaskiem
w końcu ich wessała
tworząca się żywa kula.
ci niewysiadacze w ogóle byli do niczego.
upierali się by stanowić kulę
z wolna coraz bardziej twardniejącą.
na końcowej stacji wytoczono ich z wagonu
i tam przed dworcem jeszcze długo
można było ich oglądać.
sobota, 15 lutego 2014
Kornelia zafascynowana śmiercią
Łatwo ulec fascynacji śmiercią
Jane Hirshfield
Łatwo ulec fascynacji śmiercią.
Udajemy, że się szykujemy,
przymierzamy zbyt duże szpilki,
naszyjniki z pereł,
wonną odległość odmiennego życia.
Ale mamy nadzieję, że tak naprawdę,
to nie idziemy na tę kolację:
ręce – powiadamy – mamy zbyt małe i niezgrabne,
żeby właściwie wznosić kieliszki o długich nóżkach.
Przełożył Czesław Miłosz
Jane Hirshfield
Łatwo ulec fascynacji śmiercią.
Udajemy, że się szykujemy,
przymierzamy zbyt duże szpilki,
naszyjniki z pereł,
wonną odległość odmiennego życia.
Ale mamy nadzieję, że tak naprawdę,
to nie idziemy na tę kolację:
ręce – powiadamy – mamy zbyt małe i niezgrabne,
żeby właściwie wznosić kieliszki o długich nóżkach.
Przełożył Czesław Miłosz
piątek, 14 lutego 2014
Bez pocieszenia
Nadchodzi
Philip Larkin
Jest wieczór, nadchodzący przez pola,
Wieczór, jakiego jeszcze nie widziano,
Który nie zapala lamp.
Z daleka wygląda na jedwabisty, ale
Kiedy się go naciągnie na kolana i piersi,
Nie przynosi pocieszenia.
Gdzie znikło to drzewo, które spinało
Ziemię z niebem? Co takiego jest pod moimi dłońmi,
Czego nie wyczuwam dotykiem?
Jaki ciężar przygina moje ramiona?
Przełożył Jacek Dehnel
Philip Larkin
Jest wieczór, nadchodzący przez pola,
Wieczór, jakiego jeszcze nie widziano,
Który nie zapala lamp.
Z daleka wygląda na jedwabisty, ale
Kiedy się go naciągnie na kolana i piersi,
Nie przynosi pocieszenia.
Gdzie znikło to drzewo, które spinało
Ziemię z niebem? Co takiego jest pod moimi dłońmi,
Czego nie wyczuwam dotykiem?
Jaki ciężar przygina moje ramiona?
Przełożył Jacek Dehnel
czwartek, 13 lutego 2014
Czarny sen Kornelii
Wielki, czarny sen
Paul Verlaine
Wielki, czarny sen
Rzuca na mnie cienie;
Świat gdzieś znika ten,
O zaśnij, pragnienie!
Nic nie widzi wzrok,
Pamięć moja ginie;
Duszę kryje mrok
W tej dziwnej godzinie!
Jestem niby łódź
Falą kołysana;
Pragnień mych nie budź,
Nocy nie przespana!
Przełożył Stanisław Korab-Brzozowski
Paul Verlaine
Wielki, czarny sen
Rzuca na mnie cienie;
Świat gdzieś znika ten,
O zaśnij, pragnienie!
Nic nie widzi wzrok,
Pamięć moja ginie;
Duszę kryje mrok
W tej dziwnej godzinie!
Jestem niby łódź
Falą kołysana;
Pragnień mych nie budź,
Nocy nie przespana!
Przełożył Stanisław Korab-Brzozowski
środa, 12 lutego 2014
Pustka bez granic
Tylko pustka
Kenneth Rexroth
Czas jak szkło
Przestrzeń jak szkło
Siedzę cicho
Gdziekolwiek Cokolwiek
Się zdarzy
To cichy to głośny wciąż niespokojny
Wąż owija się
Wokół siebie
Rzeczy są przeźroczyste
Przemijające
Tylko pustka
Bez granic
Tylko nieskończenie nikła
Pieśń
Zwijającego się umysłu
Tylko.
Kenneth Rexroth
Czas jak szkło
Przestrzeń jak szkło
Siedzę cicho
Gdziekolwiek Cokolwiek
Się zdarzy
To cichy to głośny wciąż niespokojny
Wąż owija się
Wokół siebie
Rzeczy są przeźroczyste
Przemijające
Tylko pustka
Bez granic
Tylko nieskończenie nikła
Pieśń
Zwijającego się umysłu
Tylko.
wtorek, 11 lutego 2014
Czerwona kostka toczy się
Nierzeczywistość
Karl Vennberg
Tak, chyba słowa noszą maski,
inne maski niż nasze uczucie,
a rzeczywistość nie zakłóca tej gry.
Należy do tego dodać srebrne tło,
a książę przebłyskuje
z ręką w kłującej czerni.
Czerwona kostka toczy się w naszym kierunku.
Wylęknione są łzy, które otaczają nasze słowa.
Nie wchodź w niejasną rolę z życiem,
które zdziera z nas nasze maski.
Karl Vennberg
Tak, chyba słowa noszą maski,
inne maski niż nasze uczucie,
a rzeczywistość nie zakłóca tej gry.
Należy do tego dodać srebrne tło,
a książę przebłyskuje
z ręką w kłującej czerni.
Czerwona kostka toczy się w naszym kierunku.
Wylęknione są łzy, które otaczają nasze słowa.
Nie wchodź w niejasną rolę z życiem,
które zdziera z nas nasze maski.
poniedziałek, 10 lutego 2014
Apokalipsa
Apokalipsa według Marty
Marta Petreu
On anioł zbliżył się i rzekł:
oto czas jest bliski -
możesz więc złapać Boga za nogę
za but z ostrogą
za but z safianu co okrywa purpurowe opuszki;
już czas otworzyć czarną księgę wielką księgę
Ja marta sługa Jego pomyślałam:
mogę złapać Boga za nogę
za but z ostrogą
mogę dotknąć choć małego palca – zawiera Kształt doskonały
Tak. Nadszedł czas – mówię
Mogę dotknąć twojego buta nogi stopy twojej z ognistymi odciskami
mogę pomacać chociaż mały wykrzywiony palec
umęczony – jak w pożyczonych butach -
śmiertelną nogę
Ja marta sługa jego na ziemi
Z rękami spękanymi od zimna od ługu
ja marta pies twój na ziemi
objęłam twoje nogi
moimi krótkimi włosami wyczyściłam ci buty
Dotknęłam Cię. Uczyniłam co należało.
Więc daję świadectwo
Więc daję świadectwo:
on pachnie stajnią. Pachnie brudem. Pachnie odwieczną nieczystością
Pachnie rzeźnią. To smród surowego mięsa
wyrwanego ostrogą miażdżonego obcasem
Jak pestki jabłka rozgrywa między zębami mleczne dzieci
Pachnie żywym mięsem co umiera pachnie kwaśno latryną
Co za smród Panie co za smród
gęsty i stary
od pierwszego dnia królestwa twojego
(czy od dnia wygnania z Ogrodu?)
Zalatuje śmiercią starą i świeżą zalatuje od ciebie wieczną śmiercią
nosisz Panie wykrzywione buty o zdartych podeszwach
a te nogi te spuchnięte stopy
pełne pęcherzy odcisków odparzeń
Czym jesteś? – pytam
Jak kadzidło w świątyniach
u stóp twojego niebieskiego tronu unosi się
czerwony opar krwi bzyczą roje much zielonych i tłustych
nadętych jak pawie
Masz buty spękane od boskich krucjat
i wybłyszczone pastą z mózgu
z twoich ostróg zwisają strzępki mięsa i wnętrzności
Mnie w nocy płyną po twarzy zimne strużki łez
A Tobie Panie
upasione robactwo roi się w onucach
(Tak. Jesteś Jedyny. Dlatego ci ulegam? Sama nie wiem.
O, Dzień wygnania z Ogrodu)
Czym jesteś, Panie? pytam
i drżę z wściekłości i odrazy. Twoje stopy
na milę cuchną
narzędziami tortur lochami. Czym jesteś, Panie? Brzydzę się
On Abadon mój anioł mój domowy ptak
zbliżył się i rzekł: oto czas jest bliski
możesz złapać Boga za nogę
możesz wypastować jego bucik
Ja Marta jego pies na ziemi
uczesałam go. Dotknęłam go. Mówiłam do niego.
Uczyniłam wszystko co należało. Teraz daję świadectwo:
w tym nieprzerwanym uśmiercaniu
istot świadomych i obdarzonych mową
on władca domaga się hymnów pochwalnych ciepłej porcji
kadzidła: spienionej krwi
On sam – doskonała Forma bytowania – jest jak przyczajony hycel
On Władca jest Rzeźnikiem
Jest Hyclem.
Przełożył Kazimierz Jurczak
Marta Petreu
On anioł zbliżył się i rzekł:
oto czas jest bliski -
możesz więc złapać Boga za nogę
za but z ostrogą
za but z safianu co okrywa purpurowe opuszki;
już czas otworzyć czarną księgę wielką księgę
Ja marta sługa Jego pomyślałam:
mogę złapać Boga za nogę
za but z ostrogą
mogę dotknąć choć małego palca – zawiera Kształt doskonały
Tak. Nadszedł czas – mówię
Mogę dotknąć twojego buta nogi stopy twojej z ognistymi odciskami
mogę pomacać chociaż mały wykrzywiony palec
umęczony – jak w pożyczonych butach -
śmiertelną nogę
Ja marta sługa jego na ziemi
Z rękami spękanymi od zimna od ługu
ja marta pies twój na ziemi
objęłam twoje nogi
moimi krótkimi włosami wyczyściłam ci buty
Dotknęłam Cię. Uczyniłam co należało.
Więc daję świadectwo
Więc daję świadectwo:
on pachnie stajnią. Pachnie brudem. Pachnie odwieczną nieczystością
Pachnie rzeźnią. To smród surowego mięsa
wyrwanego ostrogą miażdżonego obcasem
Jak pestki jabłka rozgrywa między zębami mleczne dzieci
Pachnie żywym mięsem co umiera pachnie kwaśno latryną
Co za smród Panie co za smród
gęsty i stary
od pierwszego dnia królestwa twojego
(czy od dnia wygnania z Ogrodu?)
Zalatuje śmiercią starą i świeżą zalatuje od ciebie wieczną śmiercią
nosisz Panie wykrzywione buty o zdartych podeszwach
a te nogi te spuchnięte stopy
pełne pęcherzy odcisków odparzeń
Czym jesteś? – pytam
Jak kadzidło w świątyniach
u stóp twojego niebieskiego tronu unosi się
czerwony opar krwi bzyczą roje much zielonych i tłustych
nadętych jak pawie
Masz buty spękane od boskich krucjat
i wybłyszczone pastą z mózgu
z twoich ostróg zwisają strzępki mięsa i wnętrzności
Mnie w nocy płyną po twarzy zimne strużki łez
A Tobie Panie
upasione robactwo roi się w onucach
(Tak. Jesteś Jedyny. Dlatego ci ulegam? Sama nie wiem.
O, Dzień wygnania z Ogrodu)
Czym jesteś, Panie? pytam
i drżę z wściekłości i odrazy. Twoje stopy
na milę cuchną
narzędziami tortur lochami. Czym jesteś, Panie? Brzydzę się
On Abadon mój anioł mój domowy ptak
zbliżył się i rzekł: oto czas jest bliski
możesz złapać Boga za nogę
możesz wypastować jego bucik
Ja Marta jego pies na ziemi
uczesałam go. Dotknęłam go. Mówiłam do niego.
Uczyniłam wszystko co należało. Teraz daję świadectwo:
w tym nieprzerwanym uśmiercaniu
istot świadomych i obdarzonych mową
on władca domaga się hymnów pochwalnych ciepłej porcji
kadzidła: spienionej krwi
On sam – doskonała Forma bytowania – jest jak przyczajony hycel
On Władca jest Rzeźnikiem
Jest Hyclem.
Przełożył Kazimierz Jurczak
niedziela, 9 lutego 2014
Digging on my grave
Ah, are you digging on my grave
Thomas Hardy
„Ah, are you digging on my grave,
My loved one? — planting rue?”
— „No: yesterday he went to wed
One of the brightest wealth has bred.
‚It cannot hurt her now,’ he said,
‚That I should not be true.’”
„Then who is digging on my grave,
My nearest dearest kin?”
— „Ah, no: they sit and think, ‚What use!
What good will planting flowers produce?
No tendance of her mound can loose
Her spirit from Death’s gin.’”
„But someone digs upon my grave?
My enemy? — prodding sly?”
— „Nay: when she heard you had passed the Gate
That shuts on all flesh soon or late,
She thought you no more worth her hate,
And cares not where you lie.
„Then, who is digging on my grave?
Say — since I have not guessed!”
— „O it is I, my mistress dear,
Your little dog , who still lives near,
And much I hope my movements here
Have not disturbed your rest?”
„Ah yes! You dig upon my grave…
Why flashed it not to me
That one true heart was left behind!
What feeling do we ever find
To equal among human kind
A dog’s fidelity!”
„Mistress, I dug upon your grave
To bury a bone, in case
I should be hungry near this spot
When passing on my daily trot.
I am sorry, but I quite forgot
It was your resting place.”
Thomas Hardy
„Ah, are you digging on my grave,
My loved one? — planting rue?”
— „No: yesterday he went to wed
One of the brightest wealth has bred.
‚It cannot hurt her now,’ he said,
‚That I should not be true.’”
„Then who is digging on my grave,
My nearest dearest kin?”
— „Ah, no: they sit and think, ‚What use!
What good will planting flowers produce?
No tendance of her mound can loose
Her spirit from Death’s gin.’”
„But someone digs upon my grave?
My enemy? — prodding sly?”
— „Nay: when she heard you had passed the Gate
That shuts on all flesh soon or late,
She thought you no more worth her hate,
And cares not where you lie.
„Then, who is digging on my grave?
Say — since I have not guessed!”
— „O it is I, my mistress dear,
Your little dog , who still lives near,
And much I hope my movements here
Have not disturbed your rest?”
„Ah yes! You dig upon my grave…
Why flashed it not to me
That one true heart was left behind!
What feeling do we ever find
To equal among human kind
A dog’s fidelity!”
„Mistress, I dug upon your grave
To bury a bone, in case
I should be hungry near this spot
When passing on my daily trot.
I am sorry, but I quite forgot
It was your resting place.”
środa, 5 lutego 2014
Nic oprócz płaczu
Lament
Federico García Lorca
Zamknęłam drzwi od balkonu,
ponieważ nie chciałam słuchać płaczu,
ale za szarymi ścianami
nic nie było słychać prócz płaczu.
Bardzo mało jest śpiewających aniołów,
bardzo mało jest szczekających psów,
tysiące skrzypiec mieści się w jednej dłoni.
Ale płacz jest olbrzymim aniołem,
płacz jest olbrzymimi skrzypcami,
łzy tamują głos wiatru
i nic już nie słychać prócz płaczu.
Przełożył Czesław Miłosz
Federico García Lorca
Zamknęłam drzwi od balkonu,
ponieważ nie chciałam słuchać płaczu,
ale za szarymi ścianami
nic nie było słychać prócz płaczu.
Bardzo mało jest śpiewających aniołów,
bardzo mało jest szczekających psów,
tysiące skrzypiec mieści się w jednej dłoni.
Ale płacz jest olbrzymim aniołem,
płacz jest olbrzymimi skrzypcami,
łzy tamują głos wiatru
i nic już nie słychać prócz płaczu.
Przełożył Czesław Miłosz
wtorek, 4 lutego 2014
Płacz nieustanny
Łzy
Walt Whitman
Łzy! Łzy! Łzy!
W nocy, w samotności – łzy.
Spadające na biały brzeg, wessane przez piach.
Łzy – ani jednej gwiazdy – ciemność i opuszczenie.
Łzy z wilgotnych oczu osłoniętej twarzy;
Kim jest ta zjawa, ten kształt w ciemności, w łzach?
Bezkształtna postać, zgięta, przykucnięta na piachu,
Szlochająca, lejąca w cierpieniu łzy, dławiąca się
dzikim płaczem?
O burzo wcielona, wznosząca się, pędząca szybkimi
krokami wzdłuż brzegu!
O dzika, posępna, nocna nawałnico, rzygająca wiatrem,
zrozpaczona!
O cieniu tak stateczny, przyzwoity za dnia, ze spokojną
twarzą, wymierzonym krokiem!
Nocą w oddaleniu – gdy uciekasz tam, gdzie nikt nie
patrzy – o, wtedy przerwane tamy oceanu
Łez, łez, łez!
Przełożyła Ludmiła Marjańska
Walt Whitman
Łzy! Łzy! Łzy!
W nocy, w samotności – łzy.
Spadające na biały brzeg, wessane przez piach.
Łzy – ani jednej gwiazdy – ciemność i opuszczenie.
Łzy z wilgotnych oczu osłoniętej twarzy;
Kim jest ta zjawa, ten kształt w ciemności, w łzach?
Bezkształtna postać, zgięta, przykucnięta na piachu,
Szlochająca, lejąca w cierpieniu łzy, dławiąca się
dzikim płaczem?
O burzo wcielona, wznosząca się, pędząca szybkimi
krokami wzdłuż brzegu!
O dzika, posępna, nocna nawałnico, rzygająca wiatrem,
zrozpaczona!
O cieniu tak stateczny, przyzwoity za dnia, ze spokojną
twarzą, wymierzonym krokiem!
Nocą w oddaleniu – gdy uciekasz tam, gdzie nikt nie
patrzy – o, wtedy przerwane tamy oceanu
Łez, łez, łez!
Przełożyła Ludmiła Marjańska
poniedziałek, 3 lutego 2014
Kornelia jest smutna
Mówiąc do smutku
Denise Levertov
Mój smutku, nie powinnam traktować cię
jak bezdomnego psa,
który przychodzi pod kuchenne drzwi
po kawałek skórki, po gołą kość.
Powinnam ci zaufać.
Powinnam przygarnąć cię
do domu i dać ci w nim
twój własny kąt,
starą słomiankę do leżenia,
i własną miskę z wodą.
Myślisz, że nie wiem, że żyłeś
pod moim progiem.
Tęsknisz za stałym miejscem
przed zimą. Potrzebne ci
imię,
obróżka i tabliczka. Potrzebne ci
prawo do odstraszania intruzów,
do uznania
mojego domu za twój
a ciebie
za mojego wiernego psa.
Przełożyła Julia Hartwig
Denise Levertov
Mój smutku, nie powinnam traktować cię
jak bezdomnego psa,
który przychodzi pod kuchenne drzwi
po kawałek skórki, po gołą kość.
Powinnam ci zaufać.
Powinnam przygarnąć cię
do domu i dać ci w nim
twój własny kąt,
starą słomiankę do leżenia,
i własną miskę z wodą.
Myślisz, że nie wiem, że żyłeś
pod moim progiem.
Tęsknisz za stałym miejscem
przed zimą. Potrzebne ci
imię,
obróżka i tabliczka. Potrzebne ci
prawo do odstraszania intruzów,
do uznania
mojego domu za twój
a ciebie
za mojego wiernego psa.
Przełożyła Julia Hartwig
niedziela, 2 lutego 2014
Wspomnienia dziwki Kornelii
Prostytutka
Felicja Kruszewska
Jak przybitą mnie trzymał do łóżka
przez noc całą do szarego rana.
Spadła czysta na ziemię poduszka,
kiedym kładła się z nim spać pijana.
Na mej twarzy gorące dyszały
usta całe wódką przesiąknięte,
i ramiona mnie obejmowały,
jakby więzy — jak łańcuchy przeklęte.
Och, gorąco było i czerwono
i dymiła zgaszona świeca.
Twarz miał mokrą od potu i słoną,
Dolatywał przykry swąd od pieca.
Bóg jest pewno nad wszystko surowszy,
że tej nocy nie uczyni krótką.
Kiedy zasnął, na brzeg mnie zepchnąwszy,
chciałam płakać cichutko, cichutko.
Kiedy wreszcie wychodził przedświtem,
to mi rzucił pieniądz i wyzwisko.
Coś jęczało jak w dzwonie rozbitem
to daleko, to znów bardzo blisko.
Pełno było dymu z papierosa,
w piersiach kłuło mnie coś tak głęboko.
Na stół weszłam w koszuli i bosa,
otworzyłam okienko szeroko.
Było cicho — cicho — błękitno.
Mały wróbel po dachu skakał.
Coś krzyknęłam okropnie do Boga.
Bóg zrozumiał. Białym śniegiem płakał.
Felicja Kruszewska
Jak przybitą mnie trzymał do łóżka
przez noc całą do szarego rana.
Spadła czysta na ziemię poduszka,
kiedym kładła się z nim spać pijana.
Na mej twarzy gorące dyszały
usta całe wódką przesiąknięte,
i ramiona mnie obejmowały,
jakby więzy — jak łańcuchy przeklęte.
Och, gorąco było i czerwono
i dymiła zgaszona świeca.
Twarz miał mokrą od potu i słoną,
Dolatywał przykry swąd od pieca.
Bóg jest pewno nad wszystko surowszy,
że tej nocy nie uczyni krótką.
Kiedy zasnął, na brzeg mnie zepchnąwszy,
chciałam płakać cichutko, cichutko.
Kiedy wreszcie wychodził przedświtem,
to mi rzucił pieniądz i wyzwisko.
Coś jęczało jak w dzwonie rozbitem
to daleko, to znów bardzo blisko.
Pełno było dymu z papierosa,
w piersiach kłuło mnie coś tak głęboko.
Na stół weszłam w koszuli i bosa,
otworzyłam okienko szeroko.
Było cicho — cicho — błękitno.
Mały wróbel po dachu skakał.
Coś krzyknęłam okropnie do Boga.
Bóg zrozumiał. Białym śniegiem płakał.
sobota, 1 lutego 2014
Jaszczurki i skorpiony, czarny rośnie chwast.
Ściana
Salvatore Quasimodo
To przeciw tobie budują ten mur,
milcząc, kamień i wapno, kamień i nienawiść,
nad tobą, co dzień, z pięter coraz wyższych,
opuszczają ciężarek na sznurku. Murarze
podobni są do siebie, niewielcy, o ciemnych
twarzach, złośliwie skrzywieni. To oni
nad murem wypisują listę powinności
całego świata; jeśli deszcz je zmywa,
znowu ją odtwarzają, a litery nawet
zyskują na rozmiarach. Zawsze któryś spada
z rusztowań i inny pośpiesznie przybiega,
by zająć jego miejsce. Nie noszą jak wszyscy
niebieskich bluz przy pracy i mówią językiem
pełnym aluzji. Wznoszą mur kamienny,
w jego szczeliny wśliznęły się teraz
jaszczurki i skorpiony, czarny rośnie chwast.
Ciemna ściana pionowa otwiera się tylko
w miejscach, gdzie południki horyzont przecięły,
i niebo zasępione muru nie uwieńcza.
Nie spodziewaj się lepiej w tych twardych obręczach
wstydu sumień i łaski nadziei.
Tłumaczył Artur Międzyrzecki
Salvatore Quasimodo
To przeciw tobie budują ten mur,
milcząc, kamień i wapno, kamień i nienawiść,
nad tobą, co dzień, z pięter coraz wyższych,
opuszczają ciężarek na sznurku. Murarze
podobni są do siebie, niewielcy, o ciemnych
twarzach, złośliwie skrzywieni. To oni
nad murem wypisują listę powinności
całego świata; jeśli deszcz je zmywa,
znowu ją odtwarzają, a litery nawet
zyskują na rozmiarach. Zawsze któryś spada
z rusztowań i inny pośpiesznie przybiega,
by zająć jego miejsce. Nie noszą jak wszyscy
niebieskich bluz przy pracy i mówią językiem
pełnym aluzji. Wznoszą mur kamienny,
w jego szczeliny wśliznęły się teraz
jaszczurki i skorpiony, czarny rośnie chwast.
Ciemna ściana pionowa otwiera się tylko
w miejscach, gdzie południki horyzont przecięły,
i niebo zasępione muru nie uwieńcza.
Nie spodziewaj się lepiej w tych twardych obręczach
wstydu sumień i łaski nadziei.
Tłumaczył Artur Międzyrzecki
Subskrybuj:
Posty (Atom)