Niestety, jak wszyscy widzimy, sytuacja nie jest dobra. Nie mogę dłużej wstawiać tu wierszy. W przeszłości wyrządziłam aż za wiele szkód. Pamięć o tym mnie zabija. Muszę za wszelką cenę przestać, zanim znów dojdzie do nieszczęścia. Trzeba przerwać ten koszmar.
Wiersze mają destrukcyjny wpływ także na mnie. Zerwałam znajomości, odizolowałam się. Staję się taka, jak poezja. A mam przecież też lepsze dni. Niekiedy prawie nie odczuwam lęku albo boję się mniej.
Młoda mroczna Magnolia, jak również nieco w mniejszym stopniu młoda Donka, która naprawdę jest w trudnej sytuacji (nie przypuszczałam, że do mnie zagląda, i to rano). Wiem również, że czytają to inne osoby mocno pokrzywdzone przez los, które nie zostawiają komentarzy. I nie znajdują pocieszenia.
Wezmę lekarstwa, zacisnę zęby i przestanę. Gdyby wszakże się okazało, że nie potrafię, zamknę blog hasłem. Mam nadzieję, że wszyscy sobie poradzimy. Reszta jest milczeniem.
poniedziałek, 31 marca 2014
Oni są pochowani
Cisza
Tomas Tranströmer
Idźże dalej, oni są pochowani…
Chmura przepływa przez tarczę słońca.
Głód jest wysoką budowlą
która przesuwa się nocą
w sypialni otwiera się ciemny rdzeń
szybu windowego wskazującego wnętrza.
Kwiaty w rowie. Fanfara i cisza.
Idźże dalej, oni są pochowani…
Srebro stołowe uchodzi z życiem w dużych ławicach
na dużej głębokości gdzie Atlantyk jest czarny.
Przełożył Leonard Neuger
Tomas Tranströmer
Idźże dalej, oni są pochowani…
Chmura przepływa przez tarczę słońca.
Głód jest wysoką budowlą
która przesuwa się nocą
w sypialni otwiera się ciemny rdzeń
szybu windowego wskazującego wnętrza.
Kwiaty w rowie. Fanfara i cisza.
Idźże dalej, oni są pochowani…
Srebro stołowe uchodzi z życiem w dużych ławicach
na dużej głębokości gdzie Atlantyk jest czarny.
Przełożył Leonard Neuger
niedziela, 30 marca 2014
Wśród naszych padlin
Wiosna, wiosna
Kateřina Rudčenková
Życie podobno znowu się budzi
dokazują czarne jagnięta.
nadejdzie lato,
rozkład jesieni
zima ten ruch zamrozi
Wstaje
wśród naszych padlin, delikatnego popiołu.
Przełożył IV rok bohemistyki UJ (2004/2005)
Kateřina Rudčenková
Życie podobno znowu się budzi
dokazują czarne jagnięta.
nadejdzie lato,
rozkład jesieni
zima ten ruch zamrozi
Wstaje
wśród naszych padlin, delikatnego popiołu.
Przełożył IV rok bohemistyki UJ (2004/2005)
piątek, 28 marca 2014
Wystarczy!
Życie martwe życie
André Frénaud
Dla Jean Tardieu
O życie martwe, moje brzemię żyzne,
rzeko która mnie wiedziesz,
jedyny mój udziale w obecności wszelkiej,
stałości mego skażenia,
moje pęta żarliwie wiązane,
moja kłodo którą przeklinam,
lodowcu pochłaniający moje ognie,
akwedukcie odwrotny źródlanej wody.
Dość na tym, moje życie, dziękuję.
Kiedyż się zdołam stracić z moich oczu?
28 października 1942
Przełożył Artur Międzyrzecki
André Frénaud
Dla Jean Tardieu
O życie martwe, moje brzemię żyzne,
rzeko która mnie wiedziesz,
jedyny mój udziale w obecności wszelkiej,
stałości mego skażenia,
moje pęta żarliwie wiązane,
moja kłodo którą przeklinam,
lodowcu pochłaniający moje ognie,
akwedukcie odwrotny źródlanej wody.
Dość na tym, moje życie, dziękuję.
Kiedyż się zdołam stracić z moich oczu?
28 października 1942
Przełożył Artur Międzyrzecki
poniedziałek, 24 marca 2014
Z trwogą w oczach
U kresu
Konstandinos Kawafis
Wśród lęków i podejrzeń,
z zamętem w myślach, z trwogą w oczach,
rozpaczliwie szukamy jakichkolwiek sposobów,
aby uniknąć oczywistej grozy,
która jest tuż przed nami.
A jednak się mylimy: nie ma jej na naszej drodze.
Wieści kłamały
(a może ich nie było albośmy ich nie pojęli).
Zupełnie inna klęska, nigdy nie przeczuwana,
nagle jak burza na nas spada
i nie przygotowanych — a czasu już brak — zagarnia.
Przełożył Tadeusz Kubiak
Konstandinos Kawafis
Wśród lęków i podejrzeń,
z zamętem w myślach, z trwogą w oczach,
rozpaczliwie szukamy jakichkolwiek sposobów,
aby uniknąć oczywistej grozy,
która jest tuż przed nami.
A jednak się mylimy: nie ma jej na naszej drodze.
Wieści kłamały
(a może ich nie było albośmy ich nie pojęli).
Zupełnie inna klęska, nigdy nie przeczuwana,
nagle jak burza na nas spada
i nie przygotowanych — a czasu już brak — zagarnia.
Przełożył Tadeusz Kubiak
sobota, 22 marca 2014
Świat pusty i pełen szarości
Smutek
Hermann Hesse
Kwiaty, co jeszcze wczoraj
jaśniały od kwitnienia,
spadają w zwiędłych kolorach
z drzewa osamotnienia.
Widzę, jak lecą z obłoków
niczym śnieżynki na ziemię.
Nie słychać dudnienia kroków,
zbliża się wielkie milczenie.
Na niebie gwiazdy nie błyszczą,
w sercu miłość nie gości.
Milczenie ogarnia wszystko,
świat pusty i pełen szarości.
Kto serce od łez uchroni
w czasach wielkiego cierpienia?
Spadają kwiaty na błonie
z drzewa osamotnienia.
Przełożył Jan Koprowski
Hermann Hesse
Kwiaty, co jeszcze wczoraj
jaśniały od kwitnienia,
spadają w zwiędłych kolorach
z drzewa osamotnienia.
Widzę, jak lecą z obłoków
niczym śnieżynki na ziemię.
Nie słychać dudnienia kroków,
zbliża się wielkie milczenie.
Na niebie gwiazdy nie błyszczą,
w sercu miłość nie gości.
Milczenie ogarnia wszystko,
świat pusty i pełen szarości.
Kto serce od łez uchroni
w czasach wielkiego cierpienia?
Spadają kwiaty na błonie
z drzewa osamotnienia.
Przełożył Jan Koprowski
piątek, 21 marca 2014
Poranny przestrach, że jeszcze jestem
Diagnoza
Dagmar Nick
To ciało nie jest już moim
domem. Jest dla mnie jak przytułek,
znoszę jego pytania,
zwyrodnienie jego stawów,
ucieleśnienie doczesności,
i dzielę z nim poranny przestrach,
że jeszcze jestem.
Jedynie we śnie uciekam mu,
bez butów, w płaszczu
ze światła.
Przełożyła Edyta Popielarz
Dagmar Nick
To ciało nie jest już moim
domem. Jest dla mnie jak przytułek,
znoszę jego pytania,
zwyrodnienie jego stawów,
ucieleśnienie doczesności,
i dzielę z nim poranny przestrach,
że jeszcze jestem.
Jedynie we śnie uciekam mu,
bez butów, w płaszczu
ze światła.
Przełożyła Edyta Popielarz
Jak przerażająca ryba
Zwierciadło
Sylvia Plath
Srebrzyste i dokładne jestem. Nie mam uprzedzeń.
To, co widzę, wchłaniam w siebie bez zwłoki
takie, jakie jest. Nie mąci mnie miłość czy niechęć.
Nie jestem też okrutne, lecz tylko prawdziwe —
oko małego boga czworokątne.
Przeważnie spoglądam na ścianę naprzeciw.
Jest różowa, upstrzona plamkami. Tak długo na nią patrzę,
że stała się, jak sądzę, częścią mojego serca migotliwą.
Twarze ludzkie i ciemność dzielą nas od siebie.
Teraz jestem jeziorem. Pochyla się nade mną kobieta.
Pragnie dowiedzieć się z toni, jaka jest naprawdę,
a potem odwraca się ku tym kłamcom — świecom lub księżycowi.
Widzę jej plecy, które odbijam jak umiem najwierniej.
Nagradza mnie łzami swoimi, trzepotem rąk przestraszonych.
Ważne jestem dla niej. Przychodzi tu i odchodzi.
To jej twarz właśnie co rano ciemność mi zastępuje.
Utopiła we mnie młodą dziewczynę, teraz ze mnie wyłania się ku niej
dzień po dniu stara kobieta jak przerażająca ryba.
Przełożył Tadeusz Rybowski
Sylvia Plath
Srebrzyste i dokładne jestem. Nie mam uprzedzeń.
To, co widzę, wchłaniam w siebie bez zwłoki
takie, jakie jest. Nie mąci mnie miłość czy niechęć.
Nie jestem też okrutne, lecz tylko prawdziwe —
oko małego boga czworokątne.
Przeważnie spoglądam na ścianę naprzeciw.
Jest różowa, upstrzona plamkami. Tak długo na nią patrzę,
że stała się, jak sądzę, częścią mojego serca migotliwą.
Twarze ludzkie i ciemność dzielą nas od siebie.
Teraz jestem jeziorem. Pochyla się nade mną kobieta.
Pragnie dowiedzieć się z toni, jaka jest naprawdę,
a potem odwraca się ku tym kłamcom — świecom lub księżycowi.
Widzę jej plecy, które odbijam jak umiem najwierniej.
Nagradza mnie łzami swoimi, trzepotem rąk przestraszonych.
Ważne jestem dla niej. Przychodzi tu i odchodzi.
To jej twarz właśnie co rano ciemność mi zastępuje.
Utopiła we mnie młodą dziewczynę, teraz ze mnie wyłania się ku niej
dzień po dniu stara kobieta jak przerażająca ryba.
Przełożył Tadeusz Rybowski
czwartek, 20 marca 2014
Najsamotniejszy kwiat
Smutek śnieżyczek
Maria Wine
Nie
nie czuję wcale upojnej radości
na widok pierwszej wiosennej śnieżyczki
gdy stoi przede mną cała drżąca
na pograniczu zimy i wiosny
Śnieżyczka
pierwszy i najsamotniejszy kwiat wiosny
zbyt wcześnie wygrzebany
chciwymi dłońmi słońca -
słania się na bladozielonej łodyżce
ze zwieszoną śnieżyczkową główką
jak gdyby już tęskniła z powrotem
do snu w zimowym leżu cebulki
Nie
nie czuję wcale upojnej radości
tylko smutek
na widok pierwszej wiosennej śnieżyczki.
Przełożył Zygmunt Łanowski
Maria Wine
Nie
nie czuję wcale upojnej radości
na widok pierwszej wiosennej śnieżyczki
gdy stoi przede mną cała drżąca
na pograniczu zimy i wiosny
Śnieżyczka
pierwszy i najsamotniejszy kwiat wiosny
zbyt wcześnie wygrzebany
chciwymi dłońmi słońca -
słania się na bladozielonej łodyżce
ze zwieszoną śnieżyczkową główką
jak gdyby już tęskniła z powrotem
do snu w zimowym leżu cebulki
Nie
nie czuję wcale upojnej radości
tylko smutek
na widok pierwszej wiosennej śnieżyczki.
Przełożył Zygmunt Łanowski
poniedziałek, 17 marca 2014
Kornelia chowa się pod kołdrę
Strach
Agnieszka Osiecka
W strachu,
jak w domu.
Znam wszystkie kontakty,
jamy,
zakamarki.
Słyszę windę.
Mam tu nawet telefon.
Tylko drzwi wyjściowych
brak.
Agnieszka Osiecka
W strachu,
jak w domu.
Znam wszystkie kontakty,
jamy,
zakamarki.
Słyszę windę.
Mam tu nawet telefon.
Tylko drzwi wyjściowych
brak.
Jałowe, ponure tygodnie
To
William Carlos Williams
Są jałowe, ponure tygodnie,
gdy natura w swej bezpłodności
dorównuje głupocie ludzi.
Rok pogrąża się w noc,
a serce pogrąża się
głębiej niż w noc
w pustej, wymiecionej wiatrem przestrzeni
bez słońca, gwiazd lub księżyca,
lecz ze szczególnym światłem jak gdyby myśli,
która roznieca ciemny ogień -
wirujący wokół siebie, do czasu
gdy w chłodzie zabłyśnie
by uświadomić człowiekowi nicość,
którą zna: nie samotność,
nie ducha lecz
rzekomo objęte rozumem – pustkę,
rozpacz – (One
łkają i skomlą) wśród
łun i zgiełku wojny;
domy, gdzie zimno pokoi
jest nie do wyobrażenia,
ludzie, których kochaliśmy – odeszli,
łóżka stoją puste, kanapy
wilgotne, krzesła opuszczone -
Ukryj to daleko, gdzieś
poza umysłem, niech ukorzeni się
i rośnie – niezależne od zazdrosnych
oczu i uszu – samo dla siebie.
Wszyscy przychodzą kopać do tej kopalni.
Czy jest tam klucz do słodkiej
muzyki? Źródło poezji widząc
martwy zegar mówi:
Zegar stanął,
A jeszcze wczoraj tykał tak ślicznie
i słyszy plusk wody jeziora -
które jest teraz kamieniem.
Przełożył Krzysztof Boczkowski
William Carlos Williams
Są jałowe, ponure tygodnie,
gdy natura w swej bezpłodności
dorównuje głupocie ludzi.
Rok pogrąża się w noc,
a serce pogrąża się
głębiej niż w noc
w pustej, wymiecionej wiatrem przestrzeni
bez słońca, gwiazd lub księżyca,
lecz ze szczególnym światłem jak gdyby myśli,
która roznieca ciemny ogień -
wirujący wokół siebie, do czasu
gdy w chłodzie zabłyśnie
by uświadomić człowiekowi nicość,
którą zna: nie samotność,
nie ducha lecz
rzekomo objęte rozumem – pustkę,
rozpacz – (One
łkają i skomlą) wśród
łun i zgiełku wojny;
domy, gdzie zimno pokoi
jest nie do wyobrażenia,
ludzie, których kochaliśmy – odeszli,
łóżka stoją puste, kanapy
wilgotne, krzesła opuszczone -
Ukryj to daleko, gdzieś
poza umysłem, niech ukorzeni się
i rośnie – niezależne od zazdrosnych
oczu i uszu – samo dla siebie.
Wszyscy przychodzą kopać do tej kopalni.
Czy jest tam klucz do słodkiej
muzyki? Źródło poezji widząc
martwy zegar mówi:
Zegar stanął,
A jeszcze wczoraj tykał tak ślicznie
i słyszy plusk wody jeziora -
które jest teraz kamieniem.
Przełożył Krzysztof Boczkowski
niedziela, 16 marca 2014
Śmierć uśmiechnęła się dziwnie
Ubiór do trumny
Noguchi Yonejiro
„Czy nie za wcześnie przyniosła mi pani to ubranie do
trumny?”
Śmierć w odpowiedzi na moje słowa uśmiechnęła się dziwnie
i powiedziała: „Przecież to tylko przymiarka!” -
- Czy tu nie za dużo luzu? A tu mnie znowu pije!
A zwłaszcza ten kolor mi się nie podoba.
I ponadto mógłby być jakiś inny fason!”
Śmierć zachichotała głośno i rzekła szyderczo pod moim adresem:
„Niech pan nie żartuje!
Przecież ja tylko przenicowałam z lekka
odzienie, które pan nosił za życia.”
Noguchi Yonejiro
„Czy nie za wcześnie przyniosła mi pani to ubranie do
trumny?”
Śmierć w odpowiedzi na moje słowa uśmiechnęła się dziwnie
i powiedziała: „Przecież to tylko przymiarka!” -
- Czy tu nie za dużo luzu? A tu mnie znowu pije!
A zwłaszcza ten kolor mi się nie podoba.
I ponadto mógłby być jakiś inny fason!”
Śmierć zachichotała głośno i rzekła szyderczo pod moim adresem:
„Niech pan nie żartuje!
Przecież ja tylko przenicowałam z lekka
odzienie, które pan nosił za życia.”
sobota, 15 marca 2014
Niczym rozpęknięty meteoryt
Jak chłodzący rozpalone gorączką czoło okład ukojenia nadciągnęły wreszcie marcowe chmury z gradem i deszczem. Nie miałam żadnych wątpliwości – jeszcze jeden dzień nie znającego miłosierdzia jaskrawego słońca, to wyjdę na balkon i zawyję z rozpaczy.
Słońce obnaża, podsyca i jeszcze bardziej rozpala mój strach. Boję się nawet wyjść do kina czy wsiąść na rower. Wczesne nadejście wiosny napełnia mnie bezgraniczną grozą. Zazwyczaj od połowy października do początków kwietnia, osłonięta łaskawą zasłoną granitowych obłoków i długich nocy, czuję się w miarę bezpiecznie. Ale kaprysy pogody sprawiły, że ten okres litości został drastycznie skrócony.
A wygląda, że wszyscy wokół radują się z tych ciepłych, świetlistych dni.
Młodzi śmigają na rowerach, rolkach, kupują kolorowe tulipany.
Nie, z pewnością nie wszyscy. Jak wiadomo, najwięcej śmierci z własnej ręki zdarza się w kwietnym, pachnącym bzem maju. Czytałam w książce Ala Alvareza „Bóg Bestia. Studium samobójstwa”, że bezbrzeżna rozpacz, prowadząca do kroków ostatecznych wynika z palącego poczucia kontrastu między własnym posępnym nastrojem, pozbawionym wszelkiej nadziei, a cudnym pięknem budzącej się do życia natury. Wiedziałam to zresztą już wcześniej.
Przejęta lękiem przed słońcem i wiosną bez entuzjazmu odwiedziłam psychiatrkę i wyjednałam sobie nowe tabletki szczęścia. Te różnorakie z zapasów są już mocno przeterminowane. Nawet wykupiłam, ale jeszcze nie wzięłam. Przetrwałam bez ratowniczej alchemii 20 długich miesięcy. Jeśli powrócę do tego środka ocalenia, czyż nie będzie to świadectwem klęski? Ale też dlaczego mam walczyć i się dręczyć? Jeśli nie obniżę poziomu lęku, przestanę w ogóle wychodzić.
Jeśli uda mi się wyjść, rozglądam się z bolesnym niedowierzaniem, jak kosmiczny rozbitek na wrogiej wobec życia planecie. – „Gdzie ja jestem? Jak się w ogóle tu znalazłam? Kim są ci inni? DOKĄD UCIEC? ”
Podobno antydepresanty likwidują hamulce moralne. Ale gdyby chroniła mnie tarcza farmakologii, nie sporządziłabym tych skandalicznych wpisów, menstruacyjno-masturbacyjnych szkaradzieństw. Patrzę na tabletki i umysł wypełnia mi pustka.
Dzięki chmurom, wiatrowi i gradobiciom nieco łatwiej przechodzę te zasługujące tylko na słony, pogardliwy śmiech tortury. Skronie mi pulsują, nie mogę ustać na drżących nogach i leje się ze mnie strumieniami. Zamiast ratować się tamponem i apapem, stałam bez ubrania w łazience, kontemplując z masochistycznym koktajlem odrazy, abominacji i potępieńczej rozkoszy czerwone pasemka spływające po gładkiej, ponad śnieg białej skórze nóg.
Podjęłam próbę nadania metafizycznego sensu tej niemożliwej do ogarnięcia wyobraźnią krwawej ohydzie poprzez piękno poezji:
Przypowieść o dwudziestym ósmym dniu
I przychodzi dwudziesty ósmy dzień, i ciała ich biorą na nich odwet, za to, że nie pozwoliły, by je zapłodniono. I przychodzi dwudziesty ósmy dzień, i one biorą na nas odwet, za to, że nie zostały przez nas zapłodnione. Każdego dwudziestego ósmego dnia przebywają golgotę nieudałego macierzyństwa i każą nam przebywać drogę krzyżową nieudałego ojcostwa.
Inaczej zwą się miesiące w ich kalendarzach, a obroty ich ciał posłuszne są nie doczesnym przypadkom naszej chrześcijańskiej chronologii, lecz pogańskiej precyzji księżyca.
Mały, ukryty księżyc, który razem z tamtym, prawdziwym, dojrzewa w ich enigmatycznej kosmogonii, wyrywa się z nich skrwawiony, niczym rozpęknięty meteoryt.
I przychodzi dwudziesty ósmy dzień, i odnawia w ich ciałach ranę, która nigdy się nie zasklepia. Żyjąc z otwartą raną, jakże by mogły nie ranić? One są tymi, które czystość brudzi, a brud oczyszcza.
I przychodzi dwudziesty ósmy dzień, i na powrót wydane są dziewictwu w całej jego ohydzie.
Wszystkie istoty żywe zamykają szczelnie krew w komórkach swych organizmów, przyglądając się jedynie czasami jej podskórnym pulsacjom i buntom.
Żeby tylko nie wyciekła, żeby tylko nie chciała zdawać sprawy z tego, co się tam w głębi dzieje.
One jedne odważają się na swobodne jej upuszczanie, one jedne odważają się, każdego dwudziestego ósmego dnia, stawać oko w oko z wstydliwą tajemnicą: oto czym jesteśmy.
I przychodzi dwudziesty ósmy dzień, i nie ma ucieczki.
Dają one świadectwo temu, co w każdym z nas codziennie się odbywa.
A są nieubłagane dla nas jak wszyscy męczennicy, którzy dają świadectwo swą przelaną krwią.
György Somlyó
(przełożył Jerzy Lisowski)
Ale te poetyckie popisy węgierskiego twórcy nie znalazły mojego uznania. Rzeczywiście nie ma ucieczki, ale jako dziewicza Kornelia żyłam wprost cudownie w porównaniu z tym, co dzieje się teraz. Jestem szczęśliwa, że mimo intensywnej erotycznej eksploatacji mojego ciała, która miała miejsce w przeszłości, nie dałam się zapłodnić. Ale żeby płacić za to co miesiąc tak boleśnie wysoką cenę? Materia zwycięża, gnicie obwieszcza swój triumf, robaki już czują łup.
Po tej mroczno-krwawej łazienkowej kontemplacji i szybkiej kąpieli uszczelniłam się podwójnie i za kilka chwil znajdę się w łóżku z kołdra na głowie. Mam nadzieję, że dokładna hermetyzacja się powiodła i prześcieradło nie ucierpi.
Słońce obnaża, podsyca i jeszcze bardziej rozpala mój strach. Boję się nawet wyjść do kina czy wsiąść na rower. Wczesne nadejście wiosny napełnia mnie bezgraniczną grozą. Zazwyczaj od połowy października do początków kwietnia, osłonięta łaskawą zasłoną granitowych obłoków i długich nocy, czuję się w miarę bezpiecznie. Ale kaprysy pogody sprawiły, że ten okres litości został drastycznie skrócony.
A wygląda, że wszyscy wokół radują się z tych ciepłych, świetlistych dni.
Młodzi śmigają na rowerach, rolkach, kupują kolorowe tulipany.
Nie, z pewnością nie wszyscy. Jak wiadomo, najwięcej śmierci z własnej ręki zdarza się w kwietnym, pachnącym bzem maju. Czytałam w książce Ala Alvareza „Bóg Bestia. Studium samobójstwa”, że bezbrzeżna rozpacz, prowadząca do kroków ostatecznych wynika z palącego poczucia kontrastu między własnym posępnym nastrojem, pozbawionym wszelkiej nadziei, a cudnym pięknem budzącej się do życia natury. Wiedziałam to zresztą już wcześniej.
Przejęta lękiem przed słońcem i wiosną bez entuzjazmu odwiedziłam psychiatrkę i wyjednałam sobie nowe tabletki szczęścia. Te różnorakie z zapasów są już mocno przeterminowane. Nawet wykupiłam, ale jeszcze nie wzięłam. Przetrwałam bez ratowniczej alchemii 20 długich miesięcy. Jeśli powrócę do tego środka ocalenia, czyż nie będzie to świadectwem klęski? Ale też dlaczego mam walczyć i się dręczyć? Jeśli nie obniżę poziomu lęku, przestanę w ogóle wychodzić.
Jeśli uda mi się wyjść, rozglądam się z bolesnym niedowierzaniem, jak kosmiczny rozbitek na wrogiej wobec życia planecie. – „Gdzie ja jestem? Jak się w ogóle tu znalazłam? Kim są ci inni? DOKĄD UCIEC? ”
Podobno antydepresanty likwidują hamulce moralne. Ale gdyby chroniła mnie tarcza farmakologii, nie sporządziłabym tych skandalicznych wpisów, menstruacyjno-masturbacyjnych szkaradzieństw. Patrzę na tabletki i umysł wypełnia mi pustka.
Dzięki chmurom, wiatrowi i gradobiciom nieco łatwiej przechodzę te zasługujące tylko na słony, pogardliwy śmiech tortury. Skronie mi pulsują, nie mogę ustać na drżących nogach i leje się ze mnie strumieniami. Zamiast ratować się tamponem i apapem, stałam bez ubrania w łazience, kontemplując z masochistycznym koktajlem odrazy, abominacji i potępieńczej rozkoszy czerwone pasemka spływające po gładkiej, ponad śnieg białej skórze nóg.
Podjęłam próbę nadania metafizycznego sensu tej niemożliwej do ogarnięcia wyobraźnią krwawej ohydzie poprzez piękno poezji:
Przypowieść o dwudziestym ósmym dniu
I przychodzi dwudziesty ósmy dzień, i ciała ich biorą na nich odwet, za to, że nie pozwoliły, by je zapłodniono. I przychodzi dwudziesty ósmy dzień, i one biorą na nas odwet, za to, że nie zostały przez nas zapłodnione. Każdego dwudziestego ósmego dnia przebywają golgotę nieudałego macierzyństwa i każą nam przebywać drogę krzyżową nieudałego ojcostwa.
Inaczej zwą się miesiące w ich kalendarzach, a obroty ich ciał posłuszne są nie doczesnym przypadkom naszej chrześcijańskiej chronologii, lecz pogańskiej precyzji księżyca.
Mały, ukryty księżyc, który razem z tamtym, prawdziwym, dojrzewa w ich enigmatycznej kosmogonii, wyrywa się z nich skrwawiony, niczym rozpęknięty meteoryt.
I przychodzi dwudziesty ósmy dzień, i odnawia w ich ciałach ranę, która nigdy się nie zasklepia. Żyjąc z otwartą raną, jakże by mogły nie ranić? One są tymi, które czystość brudzi, a brud oczyszcza.
I przychodzi dwudziesty ósmy dzień, i na powrót wydane są dziewictwu w całej jego ohydzie.
Wszystkie istoty żywe zamykają szczelnie krew w komórkach swych organizmów, przyglądając się jedynie czasami jej podskórnym pulsacjom i buntom.
Żeby tylko nie wyciekła, żeby tylko nie chciała zdawać sprawy z tego, co się tam w głębi dzieje.
One jedne odważają się na swobodne jej upuszczanie, one jedne odważają się, każdego dwudziestego ósmego dnia, stawać oko w oko z wstydliwą tajemnicą: oto czym jesteśmy.
I przychodzi dwudziesty ósmy dzień, i nie ma ucieczki.
Dają one świadectwo temu, co w każdym z nas codziennie się odbywa.
A są nieubłagane dla nas jak wszyscy męczennicy, którzy dają świadectwo swą przelaną krwią.
György Somlyó
(przełożył Jerzy Lisowski)
Ale te poetyckie popisy węgierskiego twórcy nie znalazły mojego uznania. Rzeczywiście nie ma ucieczki, ale jako dziewicza Kornelia żyłam wprost cudownie w porównaniu z tym, co dzieje się teraz. Jestem szczęśliwa, że mimo intensywnej erotycznej eksploatacji mojego ciała, która miała miejsce w przeszłości, nie dałam się zapłodnić. Ale żeby płacić za to co miesiąc tak boleśnie wysoką cenę? Materia zwycięża, gnicie obwieszcza swój triumf, robaki już czują łup.
Po tej mroczno-krwawej łazienkowej kontemplacji i szybkiej kąpieli uszczelniłam się podwójnie i za kilka chwil znajdę się w łóżku z kołdra na głowie. Mam nadzieję, że dokładna hermetyzacja się powiodła i prześcieradło nie ucierpi.
Macica ginie najpóźniej
Lunch z patologiem
Dannie Abse
Mój kolega na pamięć zna ponurą poezję
faktów: martwą wagę wątroby mężczyzny,
płuc kobiety, nerek niemowlęcia.
Po lunchu wyrecytował niezapomnianą strofę:
„Po śmierci z wszystkich miękkich tkanek
najszybciej ginie mózg, najpóźniej — macica”.
„Tak — powiedziałem — o świcie na jakimś polu
ujrzałem na tle nieba ucztujące,
zajęte sobą, milczące jak gaz sylwetki.
Czując słabość do kobiet rozebrały kobiety do naga
zostawiając wewnątrz szkieletu
tylko tę zakazaną strawę — macicę.”
Mój kolega otarł usta chusteczką,
zamruczał, wydłubał z kłów resztki mięsa
i rzekł: „Dziwny z ciebie facet, Abse”.
Przełożył Andrzej Szuba
***
Komentarz Kornelii – Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że macica gnije (nie ginie) najwcześniej, razem z jajnikami. Dokładnie, jednoznacznie i dotkliwie czuję to w sobie. Trzeba cierpieć jak co miesiąc.A wiersz turpistycznie śliczny.
Dannie Abse
Mój kolega na pamięć zna ponurą poezję
faktów: martwą wagę wątroby mężczyzny,
płuc kobiety, nerek niemowlęcia.
Po lunchu wyrecytował niezapomnianą strofę:
„Po śmierci z wszystkich miękkich tkanek
najszybciej ginie mózg, najpóźniej — macica”.
„Tak — powiedziałem — o świcie na jakimś polu
ujrzałem na tle nieba ucztujące,
zajęte sobą, milczące jak gaz sylwetki.
Czując słabość do kobiet rozebrały kobiety do naga
zostawiając wewnątrz szkieletu
tylko tę zakazaną strawę — macicę.”
Mój kolega otarł usta chusteczką,
zamruczał, wydłubał z kłów resztki mięsa
i rzekł: „Dziwny z ciebie facet, Abse”.
Przełożył Andrzej Szuba
***
Komentarz Kornelii – Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że macica gnije (nie ginie) najwcześniej, razem z jajnikami. Dokładnie, jednoznacznie i dotkliwie czuję to w sobie. Trzeba cierpieć jak co miesiąc.A wiersz turpistycznie śliczny.
piątek, 14 marca 2014
Skazana na piekło
Ciało i dusza nigdy nie mogą być jednością.
Muszę stać się kimś, kim już jestem i na zawsze już będę rozpaczać nad tym paradoksem który skazał mnie na piekło.
Nadzieja bez nadziei, nie podtrzyma mnie.
Pogrążę się w dysforii
w zimnym ciemnym stawie swojego jestestwa
w studni swego niematerialnego umysłu
Sarah Kane
Muszę stać się kimś, kim już jestem i na zawsze już będę rozpaczać nad tym paradoksem który skazał mnie na piekło.
Nadzieja bez nadziei, nie podtrzyma mnie.
Pogrążę się w dysforii
w zimnym ciemnym stawie swojego jestestwa
w studni swego niematerialnego umysłu
Sarah Kane
środa, 12 marca 2014
Bezradna wobec trwogi
Nokturn lęku
Xavier Villaurrutia
Wszystko wśród nocy żywi sekretne obawy:
głucha cisza i dźwięki, czas, a także miejsce.
Uśpieni w bezruchu czy też lunatycy
bezradni jesteśmy wobec owej trwogi.
Lecz nie wystarczy zamknąć oczu w mroku
ani w sen zapaść, by więcej nie patrzeć,
gdyż w surowej ciemności i w grocie uśpienia,
to samo światło nocy znów nas obudzi.
Wtedy to, niby człowiek, co marzy na jawie,
bez celu i powodu zaczynamy biegnąć.
A noc przytłacza nas swoją tajemnicą
i mówi nam, że umrzeć to znaczy się zbudzić.
I któż pośród cieni odludnej ulicy
na jakimś murze, w sinym lustrze samotności
nie ujrzał, jak coś kroczy, podchodzi ku niemu,
i nie czuł chłodu trwogi, śmiertelnego lęku?
Lęku, że jest już tylko pustym ciałem,
które przywdziałby każdy, ten lub inny człowiek,
trwogi, że jeszcze żyjąc, jest już nieobecny,
obawy, czy to wszystko istnieje naprawdę.
Przełożyła Joanna Petry-Mroczkowska
Xavier Villaurrutia
Wszystko wśród nocy żywi sekretne obawy:
głucha cisza i dźwięki, czas, a także miejsce.
Uśpieni w bezruchu czy też lunatycy
bezradni jesteśmy wobec owej trwogi.
Lecz nie wystarczy zamknąć oczu w mroku
ani w sen zapaść, by więcej nie patrzeć,
gdyż w surowej ciemności i w grocie uśpienia,
to samo światło nocy znów nas obudzi.
Wtedy to, niby człowiek, co marzy na jawie,
bez celu i powodu zaczynamy biegnąć.
A noc przytłacza nas swoją tajemnicą
i mówi nam, że umrzeć to znaczy się zbudzić.
I któż pośród cieni odludnej ulicy
na jakimś murze, w sinym lustrze samotności
nie ujrzał, jak coś kroczy, podchodzi ku niemu,
i nie czuł chłodu trwogi, śmiertelnego lęku?
Lęku, że jest już tylko pustym ciałem,
które przywdziałby każdy, ten lub inny człowiek,
trwogi, że jeszcze żyjąc, jest już nieobecny,
obawy, czy to wszystko istnieje naprawdę.
Przełożyła Joanna Petry-Mroczkowska
wtorek, 11 marca 2014
Niezwykle smutny potwór
***
Johnny B. Isotamm
Niezwykle smutny potwór
niechętnie obraca się
z jednego boku na drugi
kołysze rytmicznie
tysiącami kończyn i odnóg
i głowami uderza
o kamienny szary mur
może i ja jestem guzem
nabitym na jednej z głów potwora
o kamienny szary mur
Przełożył z estońskiego Aarne Puu
Johnny B. Isotamm
Niezwykle smutny potwór
niechętnie obraca się
z jednego boku na drugi
kołysze rytmicznie
tysiącami kończyn i odnóg
i głowami uderza
o kamienny szary mur
może i ja jestem guzem
nabitym na jednej z głów potwora
o kamienny szary mur
Przełożył z estońskiego Aarne Puu
poniedziałek, 10 marca 2014
Niech gwiazdy staną się czarne
Niechaj sczeźnie dzień moich narodzin
Niech ścigają go ciemności nocy
Niechaj gwiazdy staną się czarne
Niech świt mu oczu nie otworzy
Gdyż nie zamknął łona matki mojej.
Sarah Kane
Niech ścigają go ciemności nocy
Niechaj gwiazdy staną się czarne
Niech świt mu oczu nie otworzy
Gdyż nie zamknął łona matki mojej.
Sarah Kane
Jak lodowata dłoń
Śmierć jako śmierć
Laura Riding
Pojąć śmierć jako śmierć:
To często spotykana trudność,
To luka zalegająca pośród
Podobizn zrozumienia,
Śmierć jak szybka, lodowata dłoń
Na leniwym, gorącym czole samobójstwa.
Zatem spotkać ją
Na chwilę. Potem znów ryk
Kotłów w uszach, znów kręci się piekło,
A elastyczne oko trzyma raj
Widocznie z dala od ślepoty,
Oszołomione echo ciała odpowiada:
„Tak, właśnie tak, nie inaczej”.
Tak – podobieństwo,
ale bez zgodności. Profetyczne oko,
Zamknięte na trudność,
Otwiera się na porównanie,
Dzieląc rzeczywistość:
Ten zbyt gładki dar, po którym
Wdzięczność nie ma już słów,
Dalekowzroczność wizji.
Przełożyła Julia Fiedorczuk
Laura Riding
Pojąć śmierć jako śmierć:
To często spotykana trudność,
To luka zalegająca pośród
Podobizn zrozumienia,
Śmierć jak szybka, lodowata dłoń
Na leniwym, gorącym czole samobójstwa.
Zatem spotkać ją
Na chwilę. Potem znów ryk
Kotłów w uszach, znów kręci się piekło,
A elastyczne oko trzyma raj
Widocznie z dala od ślepoty,
Oszołomione echo ciała odpowiada:
„Tak, właśnie tak, nie inaczej”.
Tak – podobieństwo,
ale bez zgodności. Profetyczne oko,
Zamknięte na trudność,
Otwiera się na porównanie,
Dzieląc rzeczywistość:
Ten zbyt gładki dar, po którym
Wdzięczność nie ma już słów,
Dalekowzroczność wizji.
Przełożyła Julia Fiedorczuk
niedziela, 9 marca 2014
Umarła bo sama chciała
Druga
Pedro Salinas
Nie zabił jej Bóg. Nie zabił jej Los.
Umarła
bo sama chciała.
Wróciła nocą do domu
i głosem elektrycznym
powiedziała przez telefon:
„Pragnę umrzeć, cieniu mój,
ale nie chcę leżeć w łóżku,
nie chcę, by przychodził lekarz,
i niczego niech nie robią,
a ty słówkiem nie zdradź mnie”.
Rozległy się zaraz syki
trucizn chętnych do usługi,
rewolwery eskadrami
wirowały przed balkonem,
naszyjniki strach szerzyły,
że za chwilę się zacisną.
Ale nic. Umarła sama.
Zegar ścienny w tym momencie
pokazywał wpół do piątej,
a zegarek na jej ręku
czwartą dwadzieścia pięć.
Nikt nie spostrzegł tego. Suknia
wypełniona nią szła dalej,
szła na nogach, w pantofelkach,
nawet uśmiech miała świeży,
nawet głos jej się nie zmienił.
W biały dzień widzieli wszyscy,
jak przechadza się. I w marcu
dziewiętnaście lat skończyła,
„Z każdym dniem coraz piękniejsza” -
pisały o niej gazety
w dodatkach nadzwyczajnych.
Jej cień, brat wtajemniczony,
znak różowy lub niebieski
na plaży, śniegu, dywanie
ciągle przedłużał złudzenie.
Przełożył Jan Winczakiewicz
Pedro Salinas
Nie zabił jej Bóg. Nie zabił jej Los.
Umarła
bo sama chciała.
Wróciła nocą do domu
i głosem elektrycznym
powiedziała przez telefon:
„Pragnę umrzeć, cieniu mój,
ale nie chcę leżeć w łóżku,
nie chcę, by przychodził lekarz,
i niczego niech nie robią,
a ty słówkiem nie zdradź mnie”.
Rozległy się zaraz syki
trucizn chętnych do usługi,
rewolwery eskadrami
wirowały przed balkonem,
naszyjniki strach szerzyły,
że za chwilę się zacisną.
Ale nic. Umarła sama.
Zegar ścienny w tym momencie
pokazywał wpół do piątej,
a zegarek na jej ręku
czwartą dwadzieścia pięć.
Nikt nie spostrzegł tego. Suknia
wypełniona nią szła dalej,
szła na nogach, w pantofelkach,
nawet uśmiech miała świeży,
nawet głos jej się nie zmienił.
W biały dzień widzieli wszyscy,
jak przechadza się. I w marcu
dziewiętnaście lat skończyła,
„Z każdym dniem coraz piękniejsza” -
pisały o niej gazety
w dodatkach nadzwyczajnych.
Jej cień, brat wtajemniczony,
znak różowy lub niebieski
na plaży, śniegu, dywanie
ciągle przedłużał złudzenie.
Przełożył Jan Winczakiewicz
sobota, 8 marca 2014
Gorliwe terminowanie wilgoci
Testament
Marie-Claire Bancquart
Temu czym było życie można dom zostawić
z kompletnym umeblowaniem
Ze słońcem, trudnym we współżyciu,
z drewnem stołów twardym jak pięść
Oprócz ludzi
są sęki w podłodze
Łóżko jeszcze w nieładzie
przypomina
o zadawaniu się ciała z drzewem
Zostawiam na powierzchni ziemi
gorliwe terminowanie
samotności,
wilgoci,
bezpłciowego trwania jakim się stanę
Przełożyła Krystyna Rodowska
Marie-Claire Bancquart
Temu czym było życie można dom zostawić
z kompletnym umeblowaniem
Ze słońcem, trudnym we współżyciu,
z drewnem stołów twardym jak pięść
Oprócz ludzi
są sęki w podłodze
Łóżko jeszcze w nieładzie
przypomina
o zadawaniu się ciała z drzewem
Zostawiam na powierzchni ziemi
gorliwe terminowanie
samotności,
wilgoci,
bezpłciowego trwania jakim się stanę
Przełożyła Krystyna Rodowska
piątek, 7 marca 2014
Rozdarty hermafrodyta
rozdarty hermafrodyta który ufał tylko samej sobie znajduje miejsce w płynnej rzeczywistości i błaga, by nigdy nie zbudzić się z koszmarnego snu
i byli tam wszyscy
wszyscy co do jednego
i znali me imię
a ja uciekałam w panice jak chrabąszcz po oparciach ich krzeseł
****
Sarah Kane
i byli tam wszyscy
wszyscy co do jednego
i znali me imię
a ja uciekałam w panice jak chrabąszcz po oparciach ich krzeseł
****
Sarah Kane
czwartek, 6 marca 2014
Skondensowana nienawiść
Nie ma nikogo kto nienawidzi mnie bardziej niż sama siebie nienawidzę.
Sarah Kane
Sarah Kane
Ciemno w moich czterech ścianach
W czterech ścianach mego bólu…
Aleksander Wat
W czterech ścianach mego bólu
nie ma okien ani drzwi.
Słyszę tylko: tam i nazad
chodzi strażnik za murami.
Odmierzają ślepe trwanie
jego głuche puste kroki.
Noc to jeszcze czy już świt?
Ciemno w moich czterech ścianach.
Po co chodzi tam i nazad?
Jakże kosą mnie dosięgnie,
kiedy w celi mego bólu
nie ma okien ani drzwi?
Gdzieś tam pewno lecą lata
z ognistego krzaka życia.
Tutaj chodzi tam i nazad
strażnik upiór z ślepą twarzą.
Mentona, luty 1956
Aleksander Wat
W czterech ścianach mego bólu
nie ma okien ani drzwi.
Słyszę tylko: tam i nazad
chodzi strażnik za murami.
Odmierzają ślepe trwanie
jego głuche puste kroki.
Noc to jeszcze czy już świt?
Ciemno w moich czterech ścianach.
Po co chodzi tam i nazad?
Jakże kosą mnie dosięgnie,
kiedy w celi mego bólu
nie ma okien ani drzwi?
Gdzieś tam pewno lecą lata
z ognistego krzaka życia.
Tutaj chodzi tam i nazad
strażnik upiór z ślepą twarzą.
Mentona, luty 1956
środa, 5 marca 2014
Skoro nie mam nadziei
Popielec
(fragment)
T.S. Eliot
Skoro nie mam nadziei, bym jeszcze powróciła
Skoro nie mam nadziei
Skoro nie mam nadziei, bym wróciła
Do pożądania zalet innych ludzi
Nie usiłuję walczyć o te sprawy
(Po cóż ma stary orzeł rozpościerać skrzydła?)
Po cóż bym opłakiwała
Minioną chwałę zwykłego królestwa?
Skoro nie mam nadziei, abym jeszcze zaznała
Niepewnej chwały określonej chwili
Skoro nie sądzę
Skoro wiem, że nie zaznam
Prawdziwej mocy, która przemija
Skoro nie mogę pić
Skąd piją kwiaty drzew i źródła rzek, bo nic tam już nie ma
Skoro wiem, że czas jest zawsze czasem,
A miejsce zawsze i jedynie miejscem,
A co się dzieje, to się dzieje tylko jeden raz
I tylko w jednym miejscu,
Cieszę się, że jest tak jak jest
Wyrzekam się uwielbianej twarzy
I wyrzekam się głosu
Przełożył Władysław Dulęba
(fragment)
T.S. Eliot
Skoro nie mam nadziei, bym jeszcze powróciła
Skoro nie mam nadziei
Skoro nie mam nadziei, bym wróciła
Do pożądania zalet innych ludzi
Nie usiłuję walczyć o te sprawy
(Po cóż ma stary orzeł rozpościerać skrzydła?)
Po cóż bym opłakiwała
Minioną chwałę zwykłego królestwa?
Skoro nie mam nadziei, abym jeszcze zaznała
Niepewnej chwały określonej chwili
Skoro nie sądzę
Skoro wiem, że nie zaznam
Prawdziwej mocy, która przemija
Skoro nie mogę pić
Skąd piją kwiaty drzew i źródła rzek, bo nic tam już nie ma
Skoro wiem, że czas jest zawsze czasem,
A miejsce zawsze i jedynie miejscem,
A co się dzieje, to się dzieje tylko jeden raz
I tylko w jednym miejscu,
Cieszę się, że jest tak jak jest
Wyrzekam się uwielbianej twarzy
I wyrzekam się głosu
Przełożył Władysław Dulęba
wtorek, 4 marca 2014
Targną się szlochem Twoje ramiona
Odejście
Francis Caro
Trawy na brzegu zmarniałe
Topole. Nostalgiczne błękity
Tak piękne w wody odbiciu
I karczmy zielone okiennice
Lekko tak żyjesz dni swoje
Dni marne, bliźniaczo podobne
I pod szumiącym listowiem
Ścigasz ten sen, który kłamie
Oto masz noc, oto wiatr
I księżyc na horyzoncie
Nie dziw, że zdają Ci się
Magicznie ekscytujące
Ogłuchniesz wreszcie którejś nocy
Z nadmiaru bólu i poezji
Targną się szlochem Twoje ramiona
I wcisną Ci twarz pomiędzy dłonie
Przełożył Jerzy Lisowski
Francis Caro
Trawy na brzegu zmarniałe
Topole. Nostalgiczne błękity
Tak piękne w wody odbiciu
I karczmy zielone okiennice
Lekko tak żyjesz dni swoje
Dni marne, bliźniaczo podobne
I pod szumiącym listowiem
Ścigasz ten sen, który kłamie
Oto masz noc, oto wiatr
I księżyc na horyzoncie
Nie dziw, że zdają Ci się
Magicznie ekscytujące
Ogłuchniesz wreszcie którejś nocy
Z nadmiaru bólu i poezji
Targną się szlochem Twoje ramiona
I wcisną Ci twarz pomiędzy dłonie
Przełożył Jerzy Lisowski
niedziela, 2 marca 2014
Zmora w lustrze
Twarz
Marianne Moore
„Nie jestem zdradliwa, nieczuła, zazdrosna, zabobonna,
wyniosła, jadowita, albo też całkiem ohydna”.
Studiując jej wyraz każdego dnia,
w desperackim porywie
i nie powodowana żadną ostatecznością,
najchętniej rozbiłabym lustro.
Przełożyła Julia Hartwig
Komentarz Kornelii: To tylko pierwsza część wiersza. Druga jest zbyt słoneczna i można w niej dostrzec iskrę nadziei, światełko uczucia. Wszelako ja niczego nie czuję, nie mam nadziei, podobnie jak brak mi miłości i wiary. Z tej przyczyny publikuję tylko pierwszą część utworu. Wcześniej obsypywałam pocałunkami swoje odbicie w zwierciadle, jako twarz jedynej osoby na świecie, do której być może niekiedy coś czuję. Już tak nie czynię – lecz w tej sytuacji ogarnia mnie potężne pragnienie rozbicia lustra. Albo też – będę mówiła otwarcie – chcę napluć.
Marianne Moore
„Nie jestem zdradliwa, nieczuła, zazdrosna, zabobonna,
wyniosła, jadowita, albo też całkiem ohydna”.
Studiując jej wyraz każdego dnia,
w desperackim porywie
i nie powodowana żadną ostatecznością,
najchętniej rozbiłabym lustro.
Przełożyła Julia Hartwig
Komentarz Kornelii: To tylko pierwsza część wiersza. Druga jest zbyt słoneczna i można w niej dostrzec iskrę nadziei, światełko uczucia. Wszelako ja niczego nie czuję, nie mam nadziei, podobnie jak brak mi miłości i wiary. Z tej przyczyny publikuję tylko pierwszą część utworu. Wcześniej obsypywałam pocałunkami swoje odbicie w zwierciadle, jako twarz jedynej osoby na świecie, do której być może niekiedy coś czuję. Już tak nie czynię – lecz w tej sytuacji ogarnia mnie potężne pragnienie rozbicia lustra. Albo też – będę mówiła otwarcie – chcę napluć.
sobota, 1 marca 2014
W kamiennym zmęczeniu
Bezsenna noc
Monika Taubitz
Zawrócona
z podróży w nieświadomość.
Uwolniona ze snów
w niespokojny mrok.
Wyczerpana
aksamitną czernią.
Ciszę rozbijam
milczeniem.
Wypływam i zanurzam się
pod zamkniętymi powiekami.
Zarzucam sieci na
zbłąkane iskry.
Nigdzie kotwicy.
W kamiennym
zmęczeniu.
Przełożył Mateusz Kazula
Monika Taubitz
Zawrócona
z podróży w nieświadomość.
Uwolniona ze snów
w niespokojny mrok.
Wyczerpana
aksamitną czernią.
Ciszę rozbijam
milczeniem.
Wypływam i zanurzam się
pod zamkniętymi powiekami.
Zarzucam sieci na
zbłąkane iskry.
Nigdzie kotwicy.
W kamiennym
zmęczeniu.
Przełożył Mateusz Kazula
Subskrybuj:
Posty (Atom)