Akacje i podwójna śmierć
Adriena Šimotová
Jak szarawe nitki pełne nicości
przewijały się akacje za rzeką
tak nieistotne
trzymające się pazurkami kruszącej się ziemi
Jednak były niewinne
To tylko pomiędzy mną i nimi
leżała ta pierwsza śmierć
Pewnego razu, nieoczekiwanie
zaczęły znów płynąć soki w ich pnących pniach
i one do mnie przemówiły
nawet te ubogie pełne os
nad torami na smutnych przedmieściach
i ty jeszcze gołe szaroróżowe
na zboczach nad Okorzą
Przed drugą śmiercią
A po niej?
Czyż jest jakieś Po?
Moja smutna drużko akacjo
nad torem w Stromovce
który tak wabi samobójców
Dlaczego zabić siebie
jeżeli za mnie
zrobił to już inny?
Przełożył z czeskiego Franciszek Nastulczyk
poniedziałek, 22 września 2014
niedziela, 21 września 2014
Refleksje weekendowej alkoholiczki
Wreszcie jesienny dzień. Śliczna pokrywa chmur, aczkolwiek mogłyby stać się jeszcze bardziej gęste i ciemne. I daremnie czekam na deszcz – umiem rowerować także w strugach dżdżu, zaś deszcz dokonałby depopulacji rowerowego lasu. Zawsze osiedlam się w takich miejscach, żeby mieć blisko las, ponieważ lękam się jeździć po mieście.
Niestety, ma padać dopiero w nocy, tak, że musiałam przemykać się wśród kijkarzy, spacerowiczów, matek z wózkami, mijali mnie lansujący się sprinterzy w kaskach. Spałam przedtem 13 godzin. Cel – czyli przespanie reszty życia, wydaje się coraz bliższy do osiągnięcia.
Wczorajsze alkoholizowanie się nie okazało się tak zgubne w skutkach, jak się obawiałam. Miałam oczywiście ataki lęku, ale tylko jedną erupcję, taką, która poderwała mnie z łóżka. Przebiegłam się dookoła pokoju i łazienki, a potem znieczulił mnie sen. Mam jeszcze dwa litry cydru lubelskiego i poważnie się na nim zastanawiam….
Rano las zasnuła gęsta mgła, pukała mi do okna. Marzyłam, że rozproszę się, zniknę w tej mgle i nikt mnie już nie znajdzie, nie spotka – ponieważ tak naprawdę nigdy nie istniałam.
Może wiersz Sylvii Plath okaże się odpowiedni. Gorzka mgła mnie otula. Od światła wolę mrok i niebo bez gwiazd.
Zaprzyjaźnię się mocno z cydrem, a potem znów pójdę spać.
Owce we mgle
Sylvia Plath
Wzgórza zstępują w mglistą biel.
Ludzie lub gwiazdy
Patrzą na mnie ze smutkiem, zawiodłam je.
Pociąg zostawia smugę pary.
Opieszały
Koń rdzawej maści,
Kopyta, smętne dzwonki -
Od samego rana
dzień ciemniał.
Jak więdnący kwiat.
Cisza przenika me kości, serce
Topnieje pośród dalekich pól.
Grożą,
Że powiodą mnie w sieroce
Bezgwiezdne niebo, w jego mroczną toń.
Przełożyła Teresa Truszkowska
Niestety, ma padać dopiero w nocy, tak, że musiałam przemykać się wśród kijkarzy, spacerowiczów, matek z wózkami, mijali mnie lansujący się sprinterzy w kaskach. Spałam przedtem 13 godzin. Cel – czyli przespanie reszty życia, wydaje się coraz bliższy do osiągnięcia.
Wczorajsze alkoholizowanie się nie okazało się tak zgubne w skutkach, jak się obawiałam. Miałam oczywiście ataki lęku, ale tylko jedną erupcję, taką, która poderwała mnie z łóżka. Przebiegłam się dookoła pokoju i łazienki, a potem znieczulił mnie sen. Mam jeszcze dwa litry cydru lubelskiego i poważnie się na nim zastanawiam….
Rano las zasnuła gęsta mgła, pukała mi do okna. Marzyłam, że rozproszę się, zniknę w tej mgle i nikt mnie już nie znajdzie, nie spotka – ponieważ tak naprawdę nigdy nie istniałam.
Może wiersz Sylvii Plath okaże się odpowiedni. Gorzka mgła mnie otula. Od światła wolę mrok i niebo bez gwiazd.
Zaprzyjaźnię się mocno z cydrem, a potem znów pójdę spać.
Owce we mgle
Sylvia Plath
Wzgórza zstępują w mglistą biel.
Ludzie lub gwiazdy
Patrzą na mnie ze smutkiem, zawiodłam je.
Pociąg zostawia smugę pary.
Opieszały
Koń rdzawej maści,
Kopyta, smętne dzwonki -
Od samego rana
dzień ciemniał.
Jak więdnący kwiat.
Cisza przenika me kości, serce
Topnieje pośród dalekich pól.
Grożą,
Że powiodą mnie w sieroce
Bezgwiezdne niebo, w jego mroczną toń.
Przełożyła Teresa Truszkowska
sobota, 20 września 2014
Ciężko, ciężko, ciężko mi
Ptak
Ágnes Nemes Nagy
Na mym ramieniu siedzi ptak,
co się narodził w ten sam dzień.
Już stał się duży, ciężki tak,
że każdy krok nad siły jest.
Choć ciężko, ciężko, ciężko mi,
wciąż nie wiem, jak odtrącić go,
szponami w me ramiona wrósł,
jak korzeniami w ziemię dąb.
I słyszę tuż przy twarzy swej
ptasiego serca groźny rytm.
Lecz gdyby ptak opuścił mnie,
nie mogłabym bez niego żyć.
Przełożyła Elżbieta Zechenter-Spławińska
Komentarz Kornelii: Boski wiersz. Węgierscy poeci w ogóle są pełni magii. Pusztę smaga wicher melancholii, nie przypadkiem w kraju Madziarów jest tak wiele samobójstw. Kocham Ágnes Nemes Nagy. Wydaje mi się, że ptak to połączony ze smutkiem talent i intelekt, tworzący osobowość poetki. Nie może go usunąć, nie niszcząc samej siebie. Moja psyche też utkana jest ze smutku (aczkolwiek talentu nie ma). Nie zagłuszę krakania mojego mrocznego ptaka ani przez podróże ani międzyludzkie interakcje czy lektury. Jedyny krótkotrwały raczej i bolesny sposób to kreowanie stanu pustki. Przystępuję zatem do pławienia się w bladej toni całkowitej pustki. Jeśli tak ma wyglądać nicość po zgonie, zapowiada się wcale przyjemnie…
Ágnes Nemes Nagy
Na mym ramieniu siedzi ptak,
co się narodził w ten sam dzień.
Już stał się duży, ciężki tak,
że każdy krok nad siły jest.
Choć ciężko, ciężko, ciężko mi,
wciąż nie wiem, jak odtrącić go,
szponami w me ramiona wrósł,
jak korzeniami w ziemię dąb.
I słyszę tuż przy twarzy swej
ptasiego serca groźny rytm.
Lecz gdyby ptak opuścił mnie,
nie mogłabym bez niego żyć.
Przełożyła Elżbieta Zechenter-Spławińska
Komentarz Kornelii: Boski wiersz. Węgierscy poeci w ogóle są pełni magii. Pusztę smaga wicher melancholii, nie przypadkiem w kraju Madziarów jest tak wiele samobójstw. Kocham Ágnes Nemes Nagy. Wydaje mi się, że ptak to połączony ze smutkiem talent i intelekt, tworzący osobowość poetki. Nie może go usunąć, nie niszcząc samej siebie. Moja psyche też utkana jest ze smutku (aczkolwiek talentu nie ma). Nie zagłuszę krakania mojego mrocznego ptaka ani przez podróże ani międzyludzkie interakcje czy lektury. Jedyny krótkotrwały raczej i bolesny sposób to kreowanie stanu pustki. Przystępuję zatem do pławienia się w bladej toni całkowitej pustki. Jeśli tak ma wyglądać nicość po zgonie, zapowiada się wcale przyjemnie…
piątek, 19 września 2014
Kornelia pije ziółka i tęskni za mrokiem
Już 19 dzień miesiąca a wciąż dręczy mnie słoneczny blask. Ten wrzesień jest wybitnie zbyt jaskrawy. Kiedy wreszcie nadpłyną granitowoczarne chmury i zamkną torturująco błękitne niebo na długie dni? Stawiam czoła złocistej aurze z posępną determinacją. Na szczęście noce są już wyraźnie dłuższe i mogę spokojniej spać. Pragnę unosić się w czarnych odmętach późnego zmierzchu przez cały rok, jak potępiona dusza.
W lesie wiatr strąca liście, ale stanowczo za wolno, za mało. Mam zamiar siłą myśli rozpętać lodowatą burzę, która zerwie, rozproszy, rzuci na ziemię wszystkie zielone i kolorowe liście, tak, że zostaną tylko gołe konary. Jestem martwa i czuję się dobrze tylko w takim borze, w którym nie ma liści, zwiędły kwiaty, wymarzły zioła, zamilkły ptaki i odeszło życie.
Czytałam dziś wiadomość, że antydepresanty zawierające inhibitory serotoniny, jak Zoloft czy Prozak, mogą zmienić strukturę mózgu już po kilku godzinach, aczkolwiek pacjent nie czuje ulgi. Brałam te specyfiki przez lata. Może także dlatego mam zmurszały mózg, który generuje tylko smutek, nie zachowuje wspomnień. Nie biorę teraz lekarstw – za to właśnie piję sobie „Herbatkę ekologiczną, polecaną przy depresji”, firmy Dary Natury z Podlasia. Zawiera tak osobliwe zioła jak przetacznik, ostrożeń i marzymięta. Jednoznacznie nie smakuje jak nektar. Może zadziała nieco w stylu placebo? Żałosna prawda jest wszakże taka, że bez farmakologicznych antydepresantów przetrwam może dwie pory roku, ale z pewnością nie dwa lata. Tak daleko nie potrafię wszakże wybiec myślą. Nie ma przyszłości, tylko jałowa, cmentarna, uwalniająca od uczuć, wrażeń i osobowości pustka.
Na razie podejmę próbę szybszego sprowadzenia kojącej jesieni poprzez wiersz Paula Celana. To niełatwy poeta, znowu zamieszczam więc także oryginał. Teoretycznie utwór nie jest w pełni ponury. Aster nie został ścięty czy też raczej, jak mówi oryginał, złamany, a więc trwa. Ja też trwam, aczkolwiek nie wiem, po co, i kojarzę się raczej z mimozą. Ale aster trwa nad otchłanią, umęczony zatraceniem innych, i tak naprawdę kwiat jest umarły – podobnie jak ja nigdy naprawdę nie żył.
**
Paul Celan
NIEME WONIE JESIENI. Nie-
ścięty aster szedł
pomiędzy ojczyzną a otchłanią przez
twoją pamięć.
Czyjeś cudze zatracenie
wyraziście się ucieleśniło, jakbyś
nieomal
żył.
Przełożył Ryszard Krynicki
**
Stumme Herbstgerüche. Die
Sternblume, ungeknickt, ging
zwischen Heimat und Abgrund durch
dein Gedächtnis.
Eine fremde Verlorenheit war
gestalthaft zugegen, du hättest
beinah
gelebt.
W lesie wiatr strąca liście, ale stanowczo za wolno, za mało. Mam zamiar siłą myśli rozpętać lodowatą burzę, która zerwie, rozproszy, rzuci na ziemię wszystkie zielone i kolorowe liście, tak, że zostaną tylko gołe konary. Jestem martwa i czuję się dobrze tylko w takim borze, w którym nie ma liści, zwiędły kwiaty, wymarzły zioła, zamilkły ptaki i odeszło życie.
Czytałam dziś wiadomość, że antydepresanty zawierające inhibitory serotoniny, jak Zoloft czy Prozak, mogą zmienić strukturę mózgu już po kilku godzinach, aczkolwiek pacjent nie czuje ulgi. Brałam te specyfiki przez lata. Może także dlatego mam zmurszały mózg, który generuje tylko smutek, nie zachowuje wspomnień. Nie biorę teraz lekarstw – za to właśnie piję sobie „Herbatkę ekologiczną, polecaną przy depresji”, firmy Dary Natury z Podlasia. Zawiera tak osobliwe zioła jak przetacznik, ostrożeń i marzymięta. Jednoznacznie nie smakuje jak nektar. Może zadziała nieco w stylu placebo? Żałosna prawda jest wszakże taka, że bez farmakologicznych antydepresantów przetrwam może dwie pory roku, ale z pewnością nie dwa lata. Tak daleko nie potrafię wszakże wybiec myślą. Nie ma przyszłości, tylko jałowa, cmentarna, uwalniająca od uczuć, wrażeń i osobowości pustka.
Na razie podejmę próbę szybszego sprowadzenia kojącej jesieni poprzez wiersz Paula Celana. To niełatwy poeta, znowu zamieszczam więc także oryginał. Teoretycznie utwór nie jest w pełni ponury. Aster nie został ścięty czy też raczej, jak mówi oryginał, złamany, a więc trwa. Ja też trwam, aczkolwiek nie wiem, po co, i kojarzę się raczej z mimozą. Ale aster trwa nad otchłanią, umęczony zatraceniem innych, i tak naprawdę kwiat jest umarły – podobnie jak ja nigdy naprawdę nie żył.
**
Paul Celan
NIEME WONIE JESIENI. Nie-
ścięty aster szedł
pomiędzy ojczyzną a otchłanią przez
twoją pamięć.
Czyjeś cudze zatracenie
wyraziście się ucieleśniło, jakbyś
nieomal
żył.
Przełożył Ryszard Krynicki
**
Stumme Herbstgerüche. Die
Sternblume, ungeknickt, ging
zwischen Heimat und Abgrund durch
dein Gedächtnis.
Eine fremde Verlorenheit war
gestalthaft zugegen, du hättest
beinah
gelebt.
czwartek, 18 września 2014
Nie widać życia, tylko cmentarze
Na dworcu kolejowym…
Henri Meschonnic
* * *
na dworcu kolejowym dwa zegary
wskazują jeden godzinę minioną drugi nadchodzącą
żyjemy między dwoma czasami
koła pociągu wjeżdżają znów w jawę w sen w pory roku
zima znów staje się latem
zmieniamy kraje w zależności od wyglądu cmentarzy
witamy się z górą która oddaje nam pozdrowienia
widać to co nas mija lecz nie widać
życia to my
przemijamy
Przełożyła Krystyna Rodowska
Henri Meschonnic
* * *
na dworcu kolejowym dwa zegary
wskazują jeden godzinę minioną drugi nadchodzącą
żyjemy między dwoma czasami
koła pociągu wjeżdżają znów w jawę w sen w pory roku
zima znów staje się latem
zmieniamy kraje w zależności od wyglądu cmentarzy
witamy się z górą która oddaje nam pozdrowienia
widać to co nas mija lecz nie widać
życia to my
przemijamy
Przełożyła Krystyna Rodowska
wtorek, 16 września 2014
Daremna ucieczka przed końcem
Śmierć
Vladimir Holan
Wygnałeś ją ze swego wnętrza już wiele lat temu
i zamknąłeś ten zakamarek, i starałeś się o wszystkim zapomnieć.
Wiedziałeś, że nie ma jej w muzyce, toteż śpiewałeś,
wiedziałeś, że nie ma jej w ciszy, toteż zachowywałeś milczenie,
wiedziałeś, że nie ma jej w samotności, toteż byłeś sam…
Ale niestety! Co to się dziś stało,
że jesteś przerażony jak ktoś,
kto nagle w nocy dostrzegł
smugę światła pod drzwiami
prowadzącymi do pokoju obok,
w którym już dawno nikt nie mieszka?
Przełożył Leszek Engelking
Vladimir Holan
Wygnałeś ją ze swego wnętrza już wiele lat temu
i zamknąłeś ten zakamarek, i starałeś się o wszystkim zapomnieć.
Wiedziałeś, że nie ma jej w muzyce, toteż śpiewałeś,
wiedziałeś, że nie ma jej w ciszy, toteż zachowywałeś milczenie,
wiedziałeś, że nie ma jej w samotności, toteż byłeś sam…
Ale niestety! Co to się dziś stało,
że jesteś przerażony jak ktoś,
kto nagle w nocy dostrzegł
smugę światła pod drzwiami
prowadzącymi do pokoju obok,
w którym już dawno nikt nie mieszka?
Przełożył Leszek Engelking
poniedziałek, 15 września 2014
niedziela, 14 września 2014
Myśli naprawdę grobowe
mamo
Charles Bukowski
leżę tu
w ziemi
z otwartą
gębą
i
nie mogę nic powiedzieć
nawet mamo
psy podbiegają zatrzymują się i szczą
na mój nagrobny kamień; mam wszystko
może z wyjątkiem słońca
mój garnitur nie wygląda za
dobrze
a wczoraj znikła reszta
mojej lewej ręki
zostało ze mnie bardzo niewiele, jestem jak harfa
na której nikt nie gra.
A taki pijak
co leży w łóżku z papierosem
może sprowadzić 5 wozów
strażackich z
33 strażakami.
Ja nie
mogę
zrobić
nic.
Jeszcze ps – Hektor Richmond ten z sąsiedniego
grobu myśli tylko o Mozarcie i gąsienicach
z cukru.
wpadłem
jak śliwka
w kompot.
Przełożył Piotr Madej
Charles Bukowski
leżę tu
w ziemi
z otwartą
gębą
i
nie mogę nic powiedzieć
nawet mamo
psy podbiegają zatrzymują się i szczą
na mój nagrobny kamień; mam wszystko
może z wyjątkiem słońca
mój garnitur nie wygląda za
dobrze
a wczoraj znikła reszta
mojej lewej ręki
zostało ze mnie bardzo niewiele, jestem jak harfa
na której nikt nie gra.
A taki pijak
co leży w łóżku z papierosem
może sprowadzić 5 wozów
strażackich z
33 strażakami.
Ja nie
mogę
zrobić
nic.
Jeszcze ps – Hektor Richmond ten z sąsiedniego
grobu myśli tylko o Mozarcie i gąsienicach
z cukru.
wpadłem
jak śliwka
w kompot.
Przełożył Piotr Madej
sobota, 13 września 2014
Daremny krzyk rozpaczy
Nigdzie nie znajdziesz stosownego nieba
Jean-Michel Maulpoix
Nigdzie nie znajdziesz stosownego nieba
Ani ziemi co czeka na twoje kości
Ani ciała które cię wyzwoli
Ani duszy w którą mógłbyś się ubrać
Żyjesz w szczelinie
Między garstką prochu a bogami
Włożyłeś palce między drzwi
Twój krzyk nie obudzi nikogo
Przełożyła Krystyna Rodowska
Jean-Michel Maulpoix
Nigdzie nie znajdziesz stosownego nieba
Ani ziemi co czeka na twoje kości
Ani ciała które cię wyzwoli
Ani duszy w którą mógłbyś się ubrać
Żyjesz w szczelinie
Między garstką prochu a bogami
Włożyłeś palce między drzwi
Twój krzyk nie obudzi nikogo
Przełożyła Krystyna Rodowska
piątek, 12 września 2014
Ulotne szaleństwo
Zabawki
Emil Bok
Na podłodze
wewnętrzny kojec duszy,
pełen rzeczy wywróconych na nice,
na tamtą stronę:
moje ulotne szaleństwo.
Przełożył z czeskiego Franciszek Nastulczyk
Emil Bok
Na podłodze
wewnętrzny kojec duszy,
pełen rzeczy wywróconych na nice,
na tamtą stronę:
moje ulotne szaleństwo.
Przełożył z czeskiego Franciszek Nastulczyk
czwartek, 11 września 2014
Zużyte książki, zużyci ludzie
Kołysz się ze mną
Charles Bukowski
kołysz się ze mną, wszystko smutne –
wariaci w kamiennych domach
bez drzwi,
trędowaci ociekający miłością i pieśnią
żaby usiłujące policzyć
gwiazdy;
kołysz się ze mną, smutne życie –
palce rozpłaszczone na kowadle
starość jak skorupki po śniadaniu
zużyte książki, zużyci ludzie
zużyte kwiaty, zużyta miłość
potrzebuje cię:
to uciekło
jak pies albo koń
umarłe albo zgubione
bezlitosne.
Przełożył Piotr Madej
Charles Bukowski
kołysz się ze mną, wszystko smutne –
wariaci w kamiennych domach
bez drzwi,
trędowaci ociekający miłością i pieśnią
żaby usiłujące policzyć
gwiazdy;
kołysz się ze mną, smutne życie –
palce rozpłaszczone na kowadle
starość jak skorupki po śniadaniu
zużyte książki, zużyci ludzie
zużyte kwiaty, zużyta miłość
potrzebuje cię:
to uciekło
jak pies albo koń
umarłe albo zgubione
bezlitosne.
Przełożył Piotr Madej
środa, 10 września 2014
hasło
Nie potrafię skasować bloga, ponieważ nierozumnie najpierw usunęłam konto z mailem, a muszę potwierdzić link. Ale zamknę hasłem i usunę wszystkie wpisy jeden po drugim, jeśli będę do tego zmuszona, a widzę, że nie mam wyjścia. A chciałam tylko spokojnie wstawiać sobie wiersze. Nie potraficie się uspokoić?? Życie ostatecznie nie jest takie złe. Nie mam siły na czytanie emocjonalnych komentarzy, nie chciałam nikomu wyrządzić szkody,
Apel do rozsądku!!
Uspokójcie się, to zostawię bloga. Nie wydawało mi się, że ktoś to będzie czytał. Będzie spokój i afirmacja życia czy mam kasować?! Chcecie niszczyć wiersze i mnie zadołować?? Ja się nie śpieszę do nicości i nikogo tam nie wysyłam. Nicości nie ma, tylko jeszcze gorsza rzeczywistość. Należy trwać i cieszyć się z tego co jest!!
Pożegnanie z blogiem
Jutro likwiduję bloga. Na pożegnanie dla wszystkich jeszcze raz ten ostatni wiersz:
Dorothy Parker
Résumé
Żyletka? – krew, nieporządek;
Rzeka? – moczy;
Tabletka? – zła na żołądek;
Kwas? – szczypie w oczy;
Rewolwer? – a zezwolenie?
Pętla? – pęka w pierwszym użyciu;
Gaz? – czuć go wszędzie szalenie;
Lepiej już pozostać przy życiu.
Przełożył Stanisław Barańczak
Dorothy Parker
Résumé
Żyletka? – krew, nieporządek;
Rzeka? – moczy;
Tabletka? – zła na żołądek;
Kwas? – szczypie w oczy;
Rewolwer? – a zezwolenie?
Pętla? – pęka w pierwszym użyciu;
Gaz? – czuć go wszędzie szalenie;
Lepiej już pozostać przy życiu.
Przełożył Stanisław Barańczak
żałoba żąda więcej ofiar
V
Erik Lindegren
ręka drży w zawrocie głowy na drabinie dusiciela
skąpe łzy szeleszczą w pustej klatce słowiczej
żałoba sama żąda więcej ofiar śmierci
nawet wypadek kolejowy jąka przebacz
obłupione oko parzy: krótkie spięcie i samotność
i los fotografuje jeszcze jedne zdziwione zwłoki
ogień pustoszy nawet nieubezpieczone serce
i strażnik cierpienia pierzcha w tło wiary
anonimowe ciernie marzą o swej drodze w rzeczywistość
kołysząc się w kolcach na skarpie rzeczywistości
ale krzyk bólu wtacza się na górę
i zrzuca z urwiska zmiażdżyć się
lot bólu dostojnie spoczywa na skrzydłach orłów
podczas gdy wiatr niesie talię grzecznych twarzy
Przełożył Michał Sprusiński
Erik Lindegren
ręka drży w zawrocie głowy na drabinie dusiciela
skąpe łzy szeleszczą w pustej klatce słowiczej
żałoba sama żąda więcej ofiar śmierci
nawet wypadek kolejowy jąka przebacz
obłupione oko parzy: krótkie spięcie i samotność
i los fotografuje jeszcze jedne zdziwione zwłoki
ogień pustoszy nawet nieubezpieczone serce
i strażnik cierpienia pierzcha w tło wiary
anonimowe ciernie marzą o swej drodze w rzeczywistość
kołysząc się w kolcach na skarpie rzeczywistości
ale krzyk bólu wtacza się na górę
i zrzuca z urwiska zmiażdżyć się
lot bólu dostojnie spoczywa na skrzydłach orłów
podczas gdy wiatr niesie talię grzecznych twarzy
Przełożył Michał Sprusiński
wtorek, 9 września 2014
Dym twojego bólu rozwiewa się
Czuję, że po tym skandalicznym wpisie na temat wojny atomowej powinnam zmienić kurs na morze spokoju, zwłaszcza, że niekiedy przybłąkuje się czytelnik (bez zaproszenia) i nadwrażliwa młodzież czasem czyta.
Przyszły wreszcie mgły i chmury, przyniosły nieco ukojenia, aczkolwiek pragnęłabym więcej.
Poniżej zamieściłam okładkę książki, którą sobie nabyłam za 36,65 zł. Tak, mogłam powyższą kwotę przeznaczyć na obiad, cydr lubelski albo tomik wierszy, tym niemniej nie żałuję. Spostrzegłam książkę na wystawie i od razu mnie rozśmieszyła. Ta androgeniczna istota (nie wiem, chłopak czy dziewczyna) wygląda kubek kubek jak ja zerkająca w kleszczach strachu znad kołdry. Postanowiłam kupić tylko ze względu na okładkę. Miałam nadzieję, że znajdę sama na półkach i nie będę musiała konwersować z panią od sprzedaży. Niestety, nie udało się. Snułam się po księgarni coraz bardziej zdenerwowana, nie miałam odwagi zapytać. Już, już miałam wyjść, pot zmoczył mi bluzkę. Ale chciałam mieć okładkę i w końcu zapytałam, z napięcia mówiąc niewyraźnie. Oczywiście musiałam powtarzać. Pani nie znalazła książki i trzeba było, żebym wyszła na zewnątrz i jej pokazała. Bluzka stała się jeszcze bardziej mokra, ale w końcu mam to zdumiewające dzieło. Treść oczywiście bez sensu – na terapię nie pójdę, lekarstwa znam, zaś proponowane ćwiczenia to absurd.
„Spędź wyjątkowo dużo czasu przy bankomacie, gdy za tobą stoją inni klienci” . – Zapewne w powyższej sytuacji zsikałabym się ze strachu.
Ale okładka znakomita. Mam książkę w domu na biurku. Ile razy spojrzę, to się śmieję. Może domniemani czytelnicy (w porywach troje) też się uśmiechną?
Jeszcze zamieszczę piękny wiersz, o tym, że można pokonać lęk i doczekać niosącego cudowny spokój wieczoru. Żywię gorącą nadzieję, że utwór przyniesie ulgę jakiejś udręczonej duszy.
***
Teraz możesz przystanąć
Karl Vennberg
Teraz możesz przystanąć, znaleźć czas na
odgarnięcie włosów z czoła,
potoczenie wzrokiem nad gasnącymi wodami.
Krzyk, co goni twe kroki, jest tylko
echem twojej trwogi. Czerwony połysk trawy,
ani przypadkowy pożar, ani zbrodnicze podpalenie,
tylko chytra ucieczka promieni słońca,
Czyż nie czujesz jak bliskie jest zaśnięcie?
Dym twego bólu rozwiewa się i znika
bezwonny jak mara niczym sny nienarodzonych.
Przełożył Zdzisław Wawrzyniak
Przyszły wreszcie mgły i chmury, przyniosły nieco ukojenia, aczkolwiek pragnęłabym więcej.
Poniżej zamieściłam okładkę książki, którą sobie nabyłam za 36,65 zł. Tak, mogłam powyższą kwotę przeznaczyć na obiad, cydr lubelski albo tomik wierszy, tym niemniej nie żałuję. Spostrzegłam książkę na wystawie i od razu mnie rozśmieszyła. Ta androgeniczna istota (nie wiem, chłopak czy dziewczyna) wygląda kubek kubek jak ja zerkająca w kleszczach strachu znad kołdry. Postanowiłam kupić tylko ze względu na okładkę. Miałam nadzieję, że znajdę sama na półkach i nie będę musiała konwersować z panią od sprzedaży. Niestety, nie udało się. Snułam się po księgarni coraz bardziej zdenerwowana, nie miałam odwagi zapytać. Już, już miałam wyjść, pot zmoczył mi bluzkę. Ale chciałam mieć okładkę i w końcu zapytałam, z napięcia mówiąc niewyraźnie. Oczywiście musiałam powtarzać. Pani nie znalazła książki i trzeba było, żebym wyszła na zewnątrz i jej pokazała. Bluzka stała się jeszcze bardziej mokra, ale w końcu mam to zdumiewające dzieło. Treść oczywiście bez sensu – na terapię nie pójdę, lekarstwa znam, zaś proponowane ćwiczenia to absurd.
„Spędź wyjątkowo dużo czasu przy bankomacie, gdy za tobą stoją inni klienci” . – Zapewne w powyższej sytuacji zsikałabym się ze strachu.
Ale okładka znakomita. Mam książkę w domu na biurku. Ile razy spojrzę, to się śmieję. Może domniemani czytelnicy (w porywach troje) też się uśmiechną?
Jeszcze zamieszczę piękny wiersz, o tym, że można pokonać lęk i doczekać niosącego cudowny spokój wieczoru. Żywię gorącą nadzieję, że utwór przyniesie ulgę jakiejś udręczonej duszy.
***
Teraz możesz przystanąć
Karl Vennberg
Teraz możesz przystanąć, znaleźć czas na
odgarnięcie włosów z czoła,
potoczenie wzrokiem nad gasnącymi wodami.
Krzyk, co goni twe kroki, jest tylko
echem twojej trwogi. Czerwony połysk trawy,
ani przypadkowy pożar, ani zbrodnicze podpalenie,
tylko chytra ucieczka promieni słońca,
Czyż nie czujesz jak bliskie jest zaśnięcie?
Dym twego bólu rozwiewa się i znika
bezwonny jak mara niczym sny nienarodzonych.
Przełożył Zdzisław Wawrzyniak
niedziela, 7 września 2014
Kornelia liczy na Putina
W moim blogu konsekwentnie unikam bieżących spraw tego świata, w którym jestem całkowicie obca, cierpiąca i znalazłam się w nim wbrew swej woli. Nie mówię też właściwie nic o ludziach, którzy są dla mnie jak parzące boleśnie meduzy. Poświęcam uwagę tylko własnym przeżyciom wewnętrznym, swym godnym pożałowania przygodom, a przeważnie tylko wstawiam wiersze. Tym niemniej z uwagi na niezwykłe znaczenie problemu postanowiłam dziś uczynić wyjątek. Wiele się znów ostatnio mówi o wojnie nuklearnej. Barbarzyński przywódca wielkiego, słowiańsko-azjatyckiego narodu, ludu, którego nie zdołali ucywilizować nawet jego wielcy poeci, grozi atomowym orężem. Cóż, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby ten opętany żądzą władzy despota, przypominający zadżumionego szczura w ludzkim ciele, spopielił cały ten obrzydliwy świat wraz ze z mną. Co więcej, znam osoby, które żywią podobną nadzieję na unicestwienie ludzkości, dokonane przez naszych słowiańskich braci (siostry jak zwykle nie są pytane o zdanie).
Wiem, że jestem potworem, tym niemniej potworem obowiązkowym. Zdaję sobie sprawę, że prawie wszyscy ludzie, z wyjątkiem garstki psychopatów podobnych do mnie, cieszą się życiem. Mimo wypadkowego poobijania byłam dziś na spacerze, widziałam szczęśliwe pary trzymające się za ręce, rodziców ze śmiejącymi się dziećmi. Gdybym mogla, z pewnością powstrzymałabym nuklearną zagładę. Ale nie mogę powstrzymać własnych pragnień, myśli i marzeń. A oto stosowny wiersz:
Wiele słońc świeciło
Werner Aspenström
Wiele słońc świeciło ponad górą,
nieruchomo, kapiąc ogniem.
Jedno dziesięciokrotnie większe od innych
ogromniejsze, gniew
milczący i bezlitosny.
Ludzie spieszyli do chłodnego lasu.
Jak żałośnie biegli równiną:
mężczyźni w rozwianych płaszczach, kobiety
z garnkami i koszykami w objęciach,
dzieci, nic nie widzące i tańczące,
starcy błądzący tam i z powrotem.
A w lesie wszyscy spłonęli.
Mój brat i siostra byli pośrodku śmierci,
długo słyszałem skowyt mego pieska,
i nieustannie napływały nowe tłumy
ku tym przerażającym latarniom.
Przełożył Andrzej Krajewski-Bola
Wiem, że jestem potworem, tym niemniej potworem obowiązkowym. Zdaję sobie sprawę, że prawie wszyscy ludzie, z wyjątkiem garstki psychopatów podobnych do mnie, cieszą się życiem. Mimo wypadkowego poobijania byłam dziś na spacerze, widziałam szczęśliwe pary trzymające się za ręce, rodziców ze śmiejącymi się dziećmi. Gdybym mogla, z pewnością powstrzymałabym nuklearną zagładę. Ale nie mogę powstrzymać własnych pragnień, myśli i marzeń. A oto stosowny wiersz:
Wiele słońc świeciło
Werner Aspenström
Wiele słońc świeciło ponad górą,
nieruchomo, kapiąc ogniem.
Jedno dziesięciokrotnie większe od innych
ogromniejsze, gniew
milczący i bezlitosny.
Ludzie spieszyli do chłodnego lasu.
Jak żałośnie biegli równiną:
mężczyźni w rozwianych płaszczach, kobiety
z garnkami i koszykami w objęciach,
dzieci, nic nie widzące i tańczące,
starcy błądzący tam i z powrotem.
A w lesie wszyscy spłonęli.
Mój brat i siostra byli pośrodku śmierci,
długo słyszałem skowyt mego pieska,
i nieustannie napływały nowe tłumy
ku tym przerażającym latarniom.
Przełożył Andrzej Krajewski-Bola
sobota, 6 września 2014
Kornelia w piekle II
Kara
Milan Dobričić
Gdzieś tam, w dalekim cudzym świecie,
bębnią ubrani na czarno dobosze.
Zimny wiatr dmie na brzegu
pomiędzy suchym drzewem a mną.
Powietrze wypełnia napięcie gołego,
nieszczęście oszczercy i strach złego.
Mój oddech – zimny wiatr wieje,
bicie serca – dobosz ubrany na czarno.
Przełożyła z serbskiego Agnieszka Łasek
Milan Dobričić
Gdzieś tam, w dalekim cudzym świecie,
bębnią ubrani na czarno dobosze.
Zimny wiatr dmie na brzegu
pomiędzy suchym drzewem a mną.
Powietrze wypełnia napięcie gołego,
nieszczęście oszczercy i strach złego.
Mój oddech – zimny wiatr wieje,
bicie serca – dobosz ubrany na czarno.
Przełożyła z serbskiego Agnieszka Łasek
piątek, 5 września 2014
Wrześniowy upadek
Odebrały mi wczoraj przytomność agresywne zawroty głowy – nie wiem, czy to ze znużenia czy też raczej na skutek wibracji chorego mózgu. Nie pojmuję dlaczego wyszłam jednak na rower. Cienie leśne mnie odebrały mi wzrok, wiatr nie orzeźwił.
Nie wiem, jak to się stało – obudziłam się na prostej leśnej drodze, jak lecę, wolno, jak przez wodę, spadam przez kierownicę. Długo trwało to spadanie. Wyciągnęłam przed siebie ręce i spadałam bez końca, gotowa na katastrofę, strzaskanie czaszki, pęknięcie karku. Nie miałam kasku. Wreszcie uderzyłam mocno w ziemię, poczułam w ustach smak krwi. Ból przeszył mi rękę, leżałam płasko na wilgotnej ziemi, zastanawiając się, która kość została złamana. Tuż przede mną leżał potrzaskany przedni błotnik. Na domiar złego ktoś był w lesie, podbiegł, chciał pomóc. Poderwałam się ze wstydu, cała brudna, rozczochrana. Wskoczyłam na rower – bez błotnika – odjechałam jak najdalej – torturowana atakami bólu.
Nie byłam u lekarza, zdaje się, że kości całe, ale zostałam dziś w domu, obolała, spuchnięta. Impakt mocno rozerwał mi usta, i to – dziwna sprawa – od wewnątrz. Picie sprawia mi trudność. Mam pokaleczoną prawą dłoń, lewa noga wysyła nieustannie sygnały o cierpieniu.
Obok sąsiad hałaśliwie remontuje, na podwórku wrzeszczą dzieci, nie mam siły wyjść, nie ma dokąd uciec. Ze stresu dzwoni mi w głowie, płoną skronie. Kiedyś tak już spadłam przez kierownicę, ale w trudnym terenie, na wzgórzach, i jeszcze raz na lodzie – ale nigdy na prostej drodze.
Mam już 37 lat – czy więcej nie wsiądę na rower? Przeklęty weekend zapowiada się słonecznie – co z sobą począć? Za mało mi ciemności. Blask słońca generuje rozkład.
Załączam stosowny wiersz, aczkolwiek moja sytuacja nie jest tak fatalna.
Choroba
Marie-Claire Bancquart
W ciele są ścieżki pradawne
które zgłębia każdy przypływ bólu,
źródło po źródle.
Ta nasza dryfująca wyspa
w zażyłości z tajnikami siły trwania
nie może uwierzyć:
od jutra ogłasza się koniec trasy?
Ciało do piachu
oprószone będzie solą nicości?
Każda rana staje się słodka
jako dowód
na istnienie drogi wciąż znanej wśród ciemności krwi.
Pocieszam się:
zanim lód sięgnie duszy,
mam całą śmierć jeszcze przed sobą.
Przełożyła Krystyna Rodowska
Nie wiem, jak to się stało – obudziłam się na prostej leśnej drodze, jak lecę, wolno, jak przez wodę, spadam przez kierownicę. Długo trwało to spadanie. Wyciągnęłam przed siebie ręce i spadałam bez końca, gotowa na katastrofę, strzaskanie czaszki, pęknięcie karku. Nie miałam kasku. Wreszcie uderzyłam mocno w ziemię, poczułam w ustach smak krwi. Ból przeszył mi rękę, leżałam płasko na wilgotnej ziemi, zastanawiając się, która kość została złamana. Tuż przede mną leżał potrzaskany przedni błotnik. Na domiar złego ktoś był w lesie, podbiegł, chciał pomóc. Poderwałam się ze wstydu, cała brudna, rozczochrana. Wskoczyłam na rower – bez błotnika – odjechałam jak najdalej – torturowana atakami bólu.
Nie byłam u lekarza, zdaje się, że kości całe, ale zostałam dziś w domu, obolała, spuchnięta. Impakt mocno rozerwał mi usta, i to – dziwna sprawa – od wewnątrz. Picie sprawia mi trudność. Mam pokaleczoną prawą dłoń, lewa noga wysyła nieustannie sygnały o cierpieniu.
Obok sąsiad hałaśliwie remontuje, na podwórku wrzeszczą dzieci, nie mam siły wyjść, nie ma dokąd uciec. Ze stresu dzwoni mi w głowie, płoną skronie. Kiedyś tak już spadłam przez kierownicę, ale w trudnym terenie, na wzgórzach, i jeszcze raz na lodzie – ale nigdy na prostej drodze.
Mam już 37 lat – czy więcej nie wsiądę na rower? Przeklęty weekend zapowiada się słonecznie – co z sobą począć? Za mało mi ciemności. Blask słońca generuje rozkład.
Załączam stosowny wiersz, aczkolwiek moja sytuacja nie jest tak fatalna.
Choroba
Marie-Claire Bancquart
W ciele są ścieżki pradawne
które zgłębia każdy przypływ bólu,
źródło po źródle.
Ta nasza dryfująca wyspa
w zażyłości z tajnikami siły trwania
nie może uwierzyć:
od jutra ogłasza się koniec trasy?
Ciało do piachu
oprószone będzie solą nicości?
Każda rana staje się słodka
jako dowód
na istnienie drogi wciąż znanej wśród ciemności krwi.
Pocieszam się:
zanim lód sięgnie duszy,
mam całą śmierć jeszcze przed sobą.
Przełożyła Krystyna Rodowska
czwartek, 4 września 2014
Późnoletni nieznany trup
Nikt nas nie słyszy
Petr Hrbač
Kończy się lato
i ziarna sterczą.
Papryki dojrzały
z trzaskiem
niebiańskich stad.
Nikt nas nie słyszy.
Nikt nie wie,
gdzie jesteśmy.
Las się zakręcił
i dyszy lokówkami
korzeni.
Gdzieś wspomniał
nieczuły pył
o nieznanym trupie.
Mój wiersz jest śmiechu wart?
Twoje życie także,
czytelniku.
Przełożył Franciszek Nastulczyk
Petr Hrbač
Kończy się lato
i ziarna sterczą.
Papryki dojrzały
z trzaskiem
niebiańskich stad.
Nikt nas nie słyszy.
Nikt nie wie,
gdzie jesteśmy.
Las się zakręcił
i dyszy lokówkami
korzeni.
Gdzieś wspomniał
nieczuły pył
o nieznanym trupie.
Mój wiersz jest śmiechu wart?
Twoje życie także,
czytelniku.
Przełożył Franciszek Nastulczyk
poniedziałek, 1 września 2014
Zmuszona do bycia tutaj
Groza
Jiří Staněk
Jestem zmuszona do bycia tutaj
ruchami koitalnymi ojca
i że matka w tym dniu
nie miała pessarium
Z czeskiego przełożył Franciszek Nastulczyk
Jiří Staněk
Jestem zmuszona do bycia tutaj
ruchami koitalnymi ojca
i że matka w tym dniu
nie miała pessarium
Z czeskiego przełożył Franciszek Nastulczyk
Subskrybuj:
Posty (Atom)