Po katastrofie
Louis MacNeice
Kiedy doszedł do siebie wiedział
Że czas musiał minąć ponieważ
Asfalt był cały w cykucie
Przez którą pełzł do swego
Kasku co przypominał kask nie bardziej
Niż jego pomarszczona ręka jego rękę.
A jednak życie jakby toczyło się dalej:
Słyszał sygnały odbijające się
Od księżyca i kury
Wystrzeliwujące się na czarno w bateriach
I milczenie małych ślepych kotów
Debatujących nad tym czy skoczyć.
Potem podniósł wzrok i zauważył
Ogromną wagę w niebie,
Na lewej szali martwa pustka,
I na prawej szali martwa pustka
I wiedział w tym śmiertelnym chłodzie, śmiertelnym chłodzie,
Że jest za późno żeby umrzeć.
Przełożył Bohdan Zadura
*****
Komentarz Kornelii: Równie znakomity, co piołunowogorzki wiersz wybitnego irlandzkiego poety. Brzmi jak zapis katastrofy motocyklowej, ale dla mnie jest to alegoria traumy po wielkiej życiowej tragedii. Asfalt jest pokryty trującą cykutą – to znak, że wprawdzie ocalałeś, ale twoje życie będzie jednym wielkim pasmem bólu i cierpienia. Strzaskany kask nie zapewni ochrony.
Kury znoszą czarne jaja – po przyszłości nie można oczekiwać niczego dobrego.
Koty są ślepe, to symbole twoich życiowych występków, które nakłaniają cię do samobójstwa. („Debatujących nad tym czy skoczyć”.)
Ogromna waga na niebie – Według wierzeń chrześcijańskich, archanioł Michał podczas Sądu Ostatecznego będzie ważyć dusze – duszę lżejszą czeka potępienie. Tu jednak na obu szalach jest pustka – nie ma zbawienia ani piekła – jest tylko martwa bezuczuciowość i śmiertelny chłód. I jest za późno, aby umrzeć.
Cóż, ta pustka na obu szalach wagi bardzo mi się podoba. Przynajmniej nie będzie infernalnych tortur. Od dawna jestem pustką i niczego nie czuję. Też przeżyłam katastrofę i od dawna pełznę po kałużach cykuty, nawet, jak przebywam 12 tygodni nad morzem, to i tak pełznę. Za późno, aby umrzeć. Komu teraz pomogłaby moja śmierć? A rodzinie to nawet może zrobiłoby się smutno. Zresztą, przede wszystkim powodowana lękiem, będę odwlekać przeprawę przez Styks do ostatniego momentu. Kupiłam los, który wyciągnęła papuga; „Będziesz żyła 81 lat”. Myślałam, że 88, ale 81 też dobrze, zostało jeszcze czasu. Mam 38 lat.
Wróciłam do rodziców i wiele czasu spędzam w pozycji kołdrowo-embrionalnej. Jest w miarę dobrze, aczkolwiek wciąż za wiele słońca, za dużo zieleni i dnie wciąż za długie.
niedziela, 23 sierpnia 2015
sobota, 22 sierpnia 2015
Pies rzuca się na mnie
Obłęd
Nuala Ní Dhomhnail
Starucha spod wiatraka
pierze w rzece zakrwawione koszule,
łypie na mnie spode łba
niepokojąco często.
A pies szczeka i szczeka
zza węgła.
Ucichły kościelne dzwony,
zakapturzony kruk leci wprost na mnie,
Muszę się stąd wynosić.
W wiosce
wilkiem na mnie patrzą;
spuszczają głowy,
boją się jak zarazy.
Od wiatru jeżą się włosy
na karkach wzgórz;
deszcz tarabani o ziemię,
zrywa się śnieżna zawieja.
Z trzaskiem zamykam im drzwi
przed nosem.
… i budzę się w środku nocy
pośród siarczanych świateł
gdy sufit powoli jaśnieje
cieknącym kroplami porankiem,
drzwi otwierają się same,
pies przez nie wpada
rzuca się na mnie w tej właśnie chwili,
oczy ma jak talerze -
nie, większe, to koła u wozu,
nie, dużo większe – skrzydła
wirującego wiatraka..
(według przekładu Dereka Mahona)
Przełożył Jerzy Jarniewicz
Komentarz Kornelii: Przerażające studium obłędu i wyobcowania pióra irlandzkiej poetki. Bohaterka jest inna, pełna strachu, społeczność jej nie akceptuje. Boi się psów, podobnie jak ja. Szczekanie wioskowego kundla jest symbolem zagrożenia, lęku, który atakuje o świcie. „Oczy ma jak talerze” – czy to nie nawiązanie do baśni Andersena?
Cóż, w jakimś sensie mogę się z tą nieszczęśnicą identyfikować. U kresu nocy, gdy pewne jest, że kojący sen minął i wkrótce będzie trzeba będzie wstać, wejść w ten obrzydliwy świat, paraliżuje mnie lęk, strach wielkooki. Panuję nad sobą, ładnie się ubieram, ale myślę, że niektórzy uważają mnie tu za wariatkę. Niekiedy mówię sama do siebie, śpiewam, zawsze jestem sama. Nie mogę już znieść tej trwogi. Wczasowałam się nad morzem za długo. Owszem, poprzez intensywne rowerowanie zdobyłam wspaniałą kondycję fizyczną, jakiej nigdy wcześniej nie miałam, ale strach coraz silniej uderza mnie w twarz. Może piłam za dużo? Może to z samotności? Jutro przed świtem wracam – strasznie boję się podróży tym nowym, ciasnym pociągiem Pendolino. Na pewno ktoś mnie dotknie. Jak szczęśliwie dojadę, zakwateruję się u rodziców. Za bardzo się boję wrócić do mieszkania. Może przez kilka tygodni jakoś się uspokoję, wtedy przejadę do siebie. U rodziców mam wszystko podane pod nos, zainstaluję się w łóżku, zwinę w kłębek, nasunę kołdrę na głowę. I tak chciałabym zostać. Nie będę już tu pisać.
Nuala Ní Dhomhnail
Starucha spod wiatraka
pierze w rzece zakrwawione koszule,
łypie na mnie spode łba
niepokojąco często.
A pies szczeka i szczeka
zza węgła.
Ucichły kościelne dzwony,
zakapturzony kruk leci wprost na mnie,
Muszę się stąd wynosić.
W wiosce
wilkiem na mnie patrzą;
spuszczają głowy,
boją się jak zarazy.
Od wiatru jeżą się włosy
na karkach wzgórz;
deszcz tarabani o ziemię,
zrywa się śnieżna zawieja.
Z trzaskiem zamykam im drzwi
przed nosem.
… i budzę się w środku nocy
pośród siarczanych świateł
gdy sufit powoli jaśnieje
cieknącym kroplami porankiem,
drzwi otwierają się same,
pies przez nie wpada
rzuca się na mnie w tej właśnie chwili,
oczy ma jak talerze -
nie, większe, to koła u wozu,
nie, dużo większe – skrzydła
wirującego wiatraka..
(według przekładu Dereka Mahona)
Przełożył Jerzy Jarniewicz
Komentarz Kornelii: Przerażające studium obłędu i wyobcowania pióra irlandzkiej poetki. Bohaterka jest inna, pełna strachu, społeczność jej nie akceptuje. Boi się psów, podobnie jak ja. Szczekanie wioskowego kundla jest symbolem zagrożenia, lęku, który atakuje o świcie. „Oczy ma jak talerze” – czy to nie nawiązanie do baśni Andersena?
Cóż, w jakimś sensie mogę się z tą nieszczęśnicą identyfikować. U kresu nocy, gdy pewne jest, że kojący sen minął i wkrótce będzie trzeba będzie wstać, wejść w ten obrzydliwy świat, paraliżuje mnie lęk, strach wielkooki. Panuję nad sobą, ładnie się ubieram, ale myślę, że niektórzy uważają mnie tu za wariatkę. Niekiedy mówię sama do siebie, śpiewam, zawsze jestem sama. Nie mogę już znieść tej trwogi. Wczasowałam się nad morzem za długo. Owszem, poprzez intensywne rowerowanie zdobyłam wspaniałą kondycję fizyczną, jakiej nigdy wcześniej nie miałam, ale strach coraz silniej uderza mnie w twarz. Może piłam za dużo? Może to z samotności? Jutro przed świtem wracam – strasznie boję się podróży tym nowym, ciasnym pociągiem Pendolino. Na pewno ktoś mnie dotknie. Jak szczęśliwie dojadę, zakwateruję się u rodziców. Za bardzo się boję wrócić do mieszkania. Może przez kilka tygodni jakoś się uspokoję, wtedy przejadę do siebie. U rodziców mam wszystko podane pod nos, zainstaluję się w łóżku, zwinę w kłębek, nasunę kołdrę na głowę. I tak chciałabym zostać. Nie będę już tu pisać.
piątek, 21 sierpnia 2015
Krzyczała prawie bezgłośnie
Lalka
Vera Żybul
Gdy po raz pierwszy
Nóż we mnie wbili
I ze trzy razy go przekręcili,
Bardzo mnie to zabolało,
Więc i krzyczałam niemało.
Gdy po raz drugi
Nóż we mnie wbili
I ze trzy razy go przekręcili,
Nie bolało już tak nieznośnie.
Krzyczałam prawie bezgłośnie.
Gdy po raz trzeci
Nóż we mnie wbili
I ze trzy razy go przekręcili,
Już mnie wcale nie bolało
Jak gdyby kręcili za mało,
Jakby gilgotali tylko.
Zaśmiałam się przez chwilkę.
Gdy po raz czwarty
Nóż we mnie wbili
I ze trzy razy go przekręcili,
Już mi się wszyscy wielce znudzili!
Wiec powiedziałam, by się odczepili.
Co było dalej – nie pamiętam…
Gdy po raz enty
Nóż we mnie wbili
I ze trzy razy go przekręcili,
Zrozumiałam: to kluczyk
A oni ode mnie czego chcą.
Lecz ja przecież nic nie czułam.
Ktoś, słyszałam, powiedział,
Że się chyba zepsułam.
Myślałam, że mnie zniszczą,
Że urwą mi głowę,
Lub przepołowią na połowę.
A oni mnie po prostu poznali z piwnicą
I w niej teraz żyję sobie.
Przełożyła z białoruskiego Katarzyna Kwiatkowska
Vera Żybul
Gdy po raz pierwszy
Nóż we mnie wbili
I ze trzy razy go przekręcili,
Bardzo mnie to zabolało,
Więc i krzyczałam niemało.
Gdy po raz drugi
Nóż we mnie wbili
I ze trzy razy go przekręcili,
Nie bolało już tak nieznośnie.
Krzyczałam prawie bezgłośnie.
Gdy po raz trzeci
Nóż we mnie wbili
I ze trzy razy go przekręcili,
Już mnie wcale nie bolało
Jak gdyby kręcili za mało,
Jakby gilgotali tylko.
Zaśmiałam się przez chwilkę.
Gdy po raz czwarty
Nóż we mnie wbili
I ze trzy razy go przekręcili,
Już mi się wszyscy wielce znudzili!
Wiec powiedziałam, by się odczepili.
Co było dalej – nie pamiętam…
Gdy po raz enty
Nóż we mnie wbili
I ze trzy razy go przekręcili,
Zrozumiałam: to kluczyk
A oni ode mnie czego chcą.
Lecz ja przecież nic nie czułam.
Ktoś, słyszałam, powiedział,
Że się chyba zepsułam.
Myślałam, że mnie zniszczą,
Że urwą mi głowę,
Lub przepołowią na połowę.
A oni mnie po prostu poznali z piwnicą
I w niej teraz żyję sobie.
Przełożyła z białoruskiego Katarzyna Kwiatkowska
środa, 19 sierpnia 2015
Wszystko jest maską pośmiertną
Umbra vitae
Georg Heym
Wszystko jest puste, jest maską pośmiertną,
Która się tłucze i nic nie ma w środku.
Ni tchu, ni krwi, czerepy tylko dźwięczą.
I wielki pająk przędzie nić stokrotną.
Głuche jak lochy biegną korytarze,
Wędrowiec próżno szuka zbawczej lampy,
I tylko z góry zamajaczy czasem
W ponurej ciszy promyk światła blady.
I coraz ciemniej miasta napierają,
Pełne izb niskich i komórek ciasnych.
I nieba śmierci pochmurną nawałą
Wiszą wokoło krańców ulic martwych.
Głuchy i stojąc w zbutwiałym powietrzu
Kurczy się świat, co grobów już nie mieści,
Wsparte o groby leżą ciemne wieńce
Od tych, co przyszli tu pełni boleści.
Tutaj na klombie były kiedyś kwiaty,
Co zwiędły potem, bo ich czas pomarniał.
Za nimi pola, gdzie poschnęły trawy,
I wiatry na nich uwiły swe gniazda.
Opustoszałe mosty widać w dali
I rzeka płynie do późnego kresu.
Rybak sieć ciągnie w kierunku przystani,
Co dawno stoi na umarłym brzegu.
Przełożył Andrzej Lam
Georg Heym
Wszystko jest puste, jest maską pośmiertną,
Która się tłucze i nic nie ma w środku.
Ni tchu, ni krwi, czerepy tylko dźwięczą.
I wielki pająk przędzie nić stokrotną.
Głuche jak lochy biegną korytarze,
Wędrowiec próżno szuka zbawczej lampy,
I tylko z góry zamajaczy czasem
W ponurej ciszy promyk światła blady.
I coraz ciemniej miasta napierają,
Pełne izb niskich i komórek ciasnych.
I nieba śmierci pochmurną nawałą
Wiszą wokoło krańców ulic martwych.
Głuchy i stojąc w zbutwiałym powietrzu
Kurczy się świat, co grobów już nie mieści,
Wsparte o groby leżą ciemne wieńce
Od tych, co przyszli tu pełni boleści.
Tutaj na klombie były kiedyś kwiaty,
Co zwiędły potem, bo ich czas pomarniał.
Za nimi pola, gdzie poschnęły trawy,
I wiatry na nich uwiły swe gniazda.
Opustoszałe mosty widać w dali
I rzeka płynie do późnego kresu.
Rybak sieć ciągnie w kierunku przystani,
Co dawno stoi na umarłym brzegu.
Przełożył Andrzej Lam
wtorek, 18 sierpnia 2015
Nadzieja na koniec świata
Katalog zaginionych miast
Lavinia Greenlaw
Zaczęło się od polarnych czap lodowych.
Niezauważalny wzrost temperatury, i już było
po ciszy. Australijski obszar Antarktydy
sunął po norweskim terytorium zależnym.
Fragmenty gór płynęły chybotliwie,
jęcząc jak pokład z mahoniowych desek.
A potem zaczęły dryfować kontynenty:
Ameryka nacierała ze wszystkich stron.
Cieplejszy klimat sprowadził epidemie i rewolucje.
Narody poznikały, albo zmieniły nazwy,
kiedy granice przesuwały się, to w te, to we w te,
z uporem morskiego przypływu i tak samo groźnie.
Kartografowie zajęli się pocztówkami.
Niewykorzystane płyty drukarskie ostatniego wydania atlasu
skierowano od razu do archiwum. Nieistotne już
kontury, pokryte kurzem, zamknięto w skarbcu,
żeby chronić społeczność przed minioną epoką
i ryzykiem obrania błędnego kierunku.
Morze wzbierało cal po calu, niweczyło linię brzegową,
rozlewało się po dolinach, oblizywało podnóża gór,
gdzie gromadzili się ludzie na wspólne wypominki:
Kalkuta, Tokio, San Francisco,
Wenecja, Amsterdam, Baku,
Aleksandria, Santo Domingo…
Przełożył Jerzy Jarniewicz
***
Komentarz Kornelii: Apokaliptyczny wiersz urodzonej w 1962 roku brytyjskiej poetki. Daję bez kategorii, ponieważ mnie nie zasmucił. Oczywiście jako sceptyczka w globalne ocieplenie nie wierzę. Zamieściłam, albowiem chciałam pokazać, jakie to lęki trapią współczesne twórczynie Albionu, a także, ponieważ, jak wielokrotnie już tu pisałam, pomarzyć zawsze wolno. Marzenia najczęściej kończą się rozczarowaniem. W 2012 roku nadaremnie czekałam na koniec świata, zapisany w kalendarzu Majów. Wygląda na to, że na atomówki niemrawego Putina liczyć nie można. Asteroidy jakoś omijają tę obrzydliwą planetę. Ospałe superwulkany nie chcą wybuchać. Wirus Ebola grasuje tylko w Afryce. Oczywiście każdy może powiedzieć: „Powieś się, Kornelio, i przestań wreszcie marudzić”, tylko, że nie mam odwagi.
Kilka tygodni temu wybitny amerykański klimatolog James Hansen, profesor Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku, wieszczył, że w czasie najbliższych 50 lat poziom mórz i oceanów podniesie się o co najmniej 3 metry, przy czym zalane zostanie także polskie wybrzeże. Cóż, oto motywacja, żeby te pół wieku jeszcze potrwać i zobaczyć. Niestety, mam wrażenie, że profesor Hansen opowiada bajki, klimat Ziemi jest nieprzewidywalny, niektórzy zapowiadają nawet nową epokę lodowcową. Ale cóż, moja bujna imaginacja kreuje następującą scenę zagłady: Siedzę sobie w plażowej tawernie i sączę trzecią, nie, może lepiej czwartą, szklankę cydru. Jestem kontenta, ponieważ udało mi się dostać do toalety i nikt mi w tym czasie nie zajął stolika. Piękny, słoneczny dzień, ludzie się opalają za kolorowymi parawanami. Nagle kassandryczna przepowiednia Jamesa Hansena błyskawicznie zaczyna się spełniać. Niebo ciemnieje, zrywa się wichura, na horyzoncie pojawia się czarna ściana wody, która z ogłuszającym rykiem nieubłaganie sunie w stronę lądu. Plażowicze przez chwilę patrzą z niedowierzaniem, po czym, wśród wrzasków i dzikiej paniki, rzucają się do daremnej już ucieczki. Ja po raz ostatni sięgam po szklankę z chłodnym cydrem i zanoszę się srebrnym śmiechem.
Lavinia Greenlaw
Zaczęło się od polarnych czap lodowych.
Niezauważalny wzrost temperatury, i już było
po ciszy. Australijski obszar Antarktydy
sunął po norweskim terytorium zależnym.
Fragmenty gór płynęły chybotliwie,
jęcząc jak pokład z mahoniowych desek.
A potem zaczęły dryfować kontynenty:
Ameryka nacierała ze wszystkich stron.
Cieplejszy klimat sprowadził epidemie i rewolucje.
Narody poznikały, albo zmieniły nazwy,
kiedy granice przesuwały się, to w te, to we w te,
z uporem morskiego przypływu i tak samo groźnie.
Kartografowie zajęli się pocztówkami.
Niewykorzystane płyty drukarskie ostatniego wydania atlasu
skierowano od razu do archiwum. Nieistotne już
kontury, pokryte kurzem, zamknięto w skarbcu,
żeby chronić społeczność przed minioną epoką
i ryzykiem obrania błędnego kierunku.
Morze wzbierało cal po calu, niweczyło linię brzegową,
rozlewało się po dolinach, oblizywało podnóża gór,
gdzie gromadzili się ludzie na wspólne wypominki:
Kalkuta, Tokio, San Francisco,
Wenecja, Amsterdam, Baku,
Aleksandria, Santo Domingo…
Przełożył Jerzy Jarniewicz
***
Komentarz Kornelii: Apokaliptyczny wiersz urodzonej w 1962 roku brytyjskiej poetki. Daję bez kategorii, ponieważ mnie nie zasmucił. Oczywiście jako sceptyczka w globalne ocieplenie nie wierzę. Zamieściłam, albowiem chciałam pokazać, jakie to lęki trapią współczesne twórczynie Albionu, a także, ponieważ, jak wielokrotnie już tu pisałam, pomarzyć zawsze wolno. Marzenia najczęściej kończą się rozczarowaniem. W 2012 roku nadaremnie czekałam na koniec świata, zapisany w kalendarzu Majów. Wygląda na to, że na atomówki niemrawego Putina liczyć nie można. Asteroidy jakoś omijają tę obrzydliwą planetę. Ospałe superwulkany nie chcą wybuchać. Wirus Ebola grasuje tylko w Afryce. Oczywiście każdy może powiedzieć: „Powieś się, Kornelio, i przestań wreszcie marudzić”, tylko, że nie mam odwagi.
Kilka tygodni temu wybitny amerykański klimatolog James Hansen, profesor Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku, wieszczył, że w czasie najbliższych 50 lat poziom mórz i oceanów podniesie się o co najmniej 3 metry, przy czym zalane zostanie także polskie wybrzeże. Cóż, oto motywacja, żeby te pół wieku jeszcze potrwać i zobaczyć. Niestety, mam wrażenie, że profesor Hansen opowiada bajki, klimat Ziemi jest nieprzewidywalny, niektórzy zapowiadają nawet nową epokę lodowcową. Ale cóż, moja bujna imaginacja kreuje następującą scenę zagłady: Siedzę sobie w plażowej tawernie i sączę trzecią, nie, może lepiej czwartą, szklankę cydru. Jestem kontenta, ponieważ udało mi się dostać do toalety i nikt mi w tym czasie nie zajął stolika. Piękny, słoneczny dzień, ludzie się opalają za kolorowymi parawanami. Nagle kassandryczna przepowiednia Jamesa Hansena błyskawicznie zaczyna się spełniać. Niebo ciemnieje, zrywa się wichura, na horyzoncie pojawia się czarna ściana wody, która z ogłuszającym rykiem nieubłaganie sunie w stronę lądu. Plażowicze przez chwilę patrzą z niedowierzaniem, po czym, wśród wrzasków i dzikiej paniki, rzucają się do daremnej już ucieczki. Ja po raz ostatni sięgam po szklankę z chłodnym cydrem i zanoszę się srebrnym śmiechem.
niedziela, 16 sierpnia 2015
Zdmuchnięta żądza życia
Marie Lundquist
Pokaż mi swoją twarz
jak wyglądała
zanim śmierć
uszlachetniła rysy
zdmuchując
żądzę życia
mały niebieski płomień
który ogrzał
ziarno pszenicy
wypełnił ci usta
pocałunkami i chlebem
widziałam
białość
której nie da się dotknąć
miękki opór
ścianę chmur
przez którą przejdziesz
aby spać
na łożu ze snów.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
Pokaż mi swoją twarz
jak wyglądała
zanim śmierć
uszlachetniła rysy
zdmuchując
żądzę życia
mały niebieski płomień
który ogrzał
ziarno pszenicy
wypełnił ci usta
pocałunkami i chlebem
widziałam
białość
której nie da się dotknąć
miękki opór
ścianę chmur
przez którą przejdziesz
aby spać
na łożu ze snów.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
czwartek, 13 sierpnia 2015
Kora zdradzona przez noc
Oda do bogini porannego zmęczenia
Lars Gustafsson
Oczywiście, że jest.
Gdyby „tej” nie było – jakaż inna byłaby bogini?
W pradawnej rzeźbie
z taniego wapienia
albo drogiego zielonego malachitu
jest okrągła, prawie kula
zwinięta do wnętrza
trochę jak wystraszony jeż.
Jej wąskie oczy dopuszczają
tylko groźny promień światła,
który mówi jej, że noc,
jej jedyny przyjaciel,
także on ją zdradził.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
***
Komentarz Kornelii – Wspaniały wiersz skandynawskiego poety. Bogini jest potężna – czyż poranne zmęczenie nie jest udziałem milionów ludzi? W zasadzie jestem solipsystką, wyznaję, że poza moją osobą nic nie istnieje, a może także mnie nie ma. Niekiedy wszakże otrząsam się z tego solipsyzmu – tak jak w tej chwili – i myślę o sobie, a także o tych miriadach innych, którzy po nocy, z trwogi przed nadchodzącym dniem, zwijają się w kłębek jak wystraszony jeż. Noc nas zdradziła, bowiem minęła tak szybko. Światło jest groźne, nieprzyjazne, zmusza do zwleczenia się z pościeli. Noce wydłużyły się trochę, ale wciąż są bezlitośnie krótkie, poranne znużenie mnie dręczy, nie mogę spać. Ile razy jeszcze trzeba będzie tak bezsilnie, wśród bólu, żalu i lęku, zwlekać z łóżka? Zmęczenie o świcie jest jak potworna, sina zmora. Budząc się, marzę, że to już zapada noc. Przecież to jakaś powtarzająca się nieustannie tortura. Nie mogę wprost uwierzyć, że jutro znów będzie tak samo.
Lars Gustafsson
Oczywiście, że jest.
Gdyby „tej” nie było – jakaż inna byłaby bogini?
W pradawnej rzeźbie
z taniego wapienia
albo drogiego zielonego malachitu
jest okrągła, prawie kula
zwinięta do wnętrza
trochę jak wystraszony jeż.
Jej wąskie oczy dopuszczają
tylko groźny promień światła,
który mówi jej, że noc,
jej jedyny przyjaciel,
także on ją zdradził.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
***
Komentarz Kornelii – Wspaniały wiersz skandynawskiego poety. Bogini jest potężna – czyż poranne zmęczenie nie jest udziałem milionów ludzi? W zasadzie jestem solipsystką, wyznaję, że poza moją osobą nic nie istnieje, a może także mnie nie ma. Niekiedy wszakże otrząsam się z tego solipsyzmu – tak jak w tej chwili – i myślę o sobie, a także o tych miriadach innych, którzy po nocy, z trwogi przed nadchodzącym dniem, zwijają się w kłębek jak wystraszony jeż. Noc nas zdradziła, bowiem minęła tak szybko. Światło jest groźne, nieprzyjazne, zmusza do zwleczenia się z pościeli. Noce wydłużyły się trochę, ale wciąż są bezlitośnie krótkie, poranne znużenie mnie dręczy, nie mogę spać. Ile razy jeszcze trzeba będzie tak bezsilnie, wśród bólu, żalu i lęku, zwlekać z łóżka? Zmęczenie o świcie jest jak potworna, sina zmora. Budząc się, marzę, że to już zapada noc. Przecież to jakaś powtarzająca się nieustannie tortura. Nie mogę wprost uwierzyć, że jutro znów będzie tak samo.
środa, 12 sierpnia 2015
Milczenie kładzie czarne rękawiczki
Wieczerza
Michael Krüger
Zapiekane karczochy!
Cały wieczór nimi pachnie.
Ludzie chętnie
Zatrzymują się pod oknem
I słuchają brzęku
Widelców.
Modlitwa, potem wszyscy
Dzielą się kurą.
Kiedy rozlano już
Całe wino
I zrobiło się ciemno, milczenie kładzie
Swoje czarne rękawiczki
Na gardłach biesiadników.
Gazowe światełko
Zapalniczki daremnie szuka
Przy stole twarzy tych,
Którzy jeszcze przed chwilą
Czuli się tak dobrze.
Przełożył Tomasz Ososiński
Michael Krüger
Zapiekane karczochy!
Cały wieczór nimi pachnie.
Ludzie chętnie
Zatrzymują się pod oknem
I słuchają brzęku
Widelców.
Modlitwa, potem wszyscy
Dzielą się kurą.
Kiedy rozlano już
Całe wino
I zrobiło się ciemno, milczenie kładzie
Swoje czarne rękawiczki
Na gardłach biesiadników.
Gazowe światełko
Zapalniczki daremnie szuka
Przy stole twarzy tych,
Którzy jeszcze przed chwilą
Czuli się tak dobrze.
Przełożył Tomasz Ososiński
wtorek, 11 sierpnia 2015
Gdy świat taki ciemny
Kristin Berget
Bezsensowny jest sposób w jaki
odwracają twarze
Każdego dnia musimy stworzyć
nowy sposób wypowiadania naszych imion
Nowy sposób oddawania twarzy
Ciemno na świecie gdy
świat taki ciemny
To ja to powiedziałam.
Przełożyła z norweskiego Justyna Czechowska
Bezsensowny jest sposób w jaki
odwracają twarze
Każdego dnia musimy stworzyć
nowy sposób wypowiadania naszych imion
Nowy sposób oddawania twarzy
Ciemno na świecie gdy
świat taki ciemny
To ja to powiedziałam.
Przełożyła z norweskiego Justyna Czechowska
poniedziałek, 10 sierpnia 2015
Diabeł już jedzie po nas
Pierwsza krew
Paula Meehan
Na migocącej ścianie cień stojaka na ubrania,
żar od ognia, swąd palącej się bawełny.
Dym, płomień, panika. Ktoś, czyli matka,
wrzuca prześcieradło do ognia.
Pierwszy raz widziałam krew, gdy rozcięła sobie dłoń o osłonę kominka.
Od tego czasu już zawsze
koń, a na nim jeździec, diabeł z krogulczym nosem,
na ramce, na suficie, w szafie.
Jedzie tu po nas wszystkich, weźmie nas ogniem i krwią.
Przełożył Jerzy Jarniewicz
****
Komentarz Kornelii: Zdumiewający utwór urodzonej w 1955 roku irlandzkiej poetki – jednoznacznie mroczny. Jak jednak go interpretować? Nie jestem do końca pewna. Czy pierwsza krew odnosi się do tej ze skaleczonej ręki? Czy to opis małego pożaru? Ubranie zapala się od kominka? Podczas gaszenia matka kaleczy rękę?
Dla mnie wszakże pierwsza krew to krew menstruacyjna córki. Matka wrzuca splamione pierwszą menstruacyjną krwią prześcieradło do ognia. Obie kobiety uświadamiają sobie jeszcze raz swą absurdalną cielesność, zwłaszcza dziewczyna jest zatrwożona. Krew miesięczna nieubłaganie ilustruje i wyznacza upływ czasu. Nie ma ucieczki od materii, nie będzie ratunku. Nie ma przebaczenia i nie ma zbawienia:
Od tego czasu już zawsze
koń, a na nim jeździec, diabeł z krogulczym nosem,
na ramce, na suficie, w szafie.
Jedzie tu po nas wszystkich, weźmie nas ogniem i krwią.
Paula Meehan
Na migocącej ścianie cień stojaka na ubrania,
żar od ognia, swąd palącej się bawełny.
Dym, płomień, panika. Ktoś, czyli matka,
wrzuca prześcieradło do ognia.
Pierwszy raz widziałam krew, gdy rozcięła sobie dłoń o osłonę kominka.
Od tego czasu już zawsze
koń, a na nim jeździec, diabeł z krogulczym nosem,
na ramce, na suficie, w szafie.
Jedzie tu po nas wszystkich, weźmie nas ogniem i krwią.
Przełożył Jerzy Jarniewicz
****
Komentarz Kornelii: Zdumiewający utwór urodzonej w 1955 roku irlandzkiej poetki – jednoznacznie mroczny. Jak jednak go interpretować? Nie jestem do końca pewna. Czy pierwsza krew odnosi się do tej ze skaleczonej ręki? Czy to opis małego pożaru? Ubranie zapala się od kominka? Podczas gaszenia matka kaleczy rękę?
Dla mnie wszakże pierwsza krew to krew menstruacyjna córki. Matka wrzuca splamione pierwszą menstruacyjną krwią prześcieradło do ognia. Obie kobiety uświadamiają sobie jeszcze raz swą absurdalną cielesność, zwłaszcza dziewczyna jest zatrwożona. Krew miesięczna nieubłaganie ilustruje i wyznacza upływ czasu. Nie ma ucieczki od materii, nie będzie ratunku. Nie ma przebaczenia i nie ma zbawienia:
Od tego czasu już zawsze
koń, a na nim jeździec, diabeł z krogulczym nosem,
na ramce, na suficie, w szafie.
Jedzie tu po nas wszystkich, weźmie nas ogniem i krwią.
niedziela, 9 sierpnia 2015
Samotność błyszczy jak gwiazda
Samotność
Kostas M. Stamatis
Urodziłem się w Gwiazdozbiorze Byka
i od małego
miałem samotność w myślach,
zamgloną latarnię, która podążała za mną.
Dorosłem
i wymieniłem się z ludźmi
myślami i snami,
ale samotność nigdy mnie nie opuściła,
błyszczy na niebie jak gwiazda.
Minęły lata i teraz
Nikogo przy mnie nie ma
nawet matki, która mnie zrodziła.
Wszędzie bezwzględne osamotnienie
jak wtedy,
gdy się urodziłem z samotnością
i zamgloną latarnią w myślach.
Dziwny nasz los, bracia!
Początkiem i Końcem w Życiu
Samotność…
Przełożył Ares Chadzinikolau
Kostas M. Stamatis
Urodziłem się w Gwiazdozbiorze Byka
i od małego
miałem samotność w myślach,
zamgloną latarnię, która podążała za mną.
Dorosłem
i wymieniłem się z ludźmi
myślami i snami,
ale samotność nigdy mnie nie opuściła,
błyszczy na niebie jak gwiazda.
Minęły lata i teraz
Nikogo przy mnie nie ma
nawet matki, która mnie zrodziła.
Wszędzie bezwzględne osamotnienie
jak wtedy,
gdy się urodziłem z samotnością
i zamgloną latarnią w myślach.
Dziwny nasz los, bracia!
Początkiem i Końcem w Życiu
Samotność…
Przełożył Ares Chadzinikolau
sobota, 8 sierpnia 2015
Kora chce zwinąć się w kłębek
***
Ludmyła Taran
Czuję się – coraz częściej -
jak stary pies,
skołtuniony i nieruchawy.
Łzawią psie oczy i zbitym,
niemytym spojrzeniem prosi:
Nie odganiaj…
Tak i ja.
Zanim rozchodzę się
rano,
zanim napłynie
do żył cicha, niedostrzegalna siła -
żeby choć nogi wlec, przesuwać.
A przesunąć się jeszcze ktoś nie puszcza.
Ta niteczka cienka jak pajęczynka -
zwłaszcza w nocy, przed świtem.
Zwinąć się w kłębek, zasnąć jak w dzieciństwie.
Czy się nie budzić?
Przełożyła Anita Kamińska
Komentarz Kornelii: Gorzkosmutny urodzonej w 1954 roku wiersz ukraińskiej poetki i literatki, utwór o nadchodzącej starości, utracie sił witalnych, śmiertelnym znużeniu. Cóż, jak jestem młodsza, chociaż zbliżam się już do czterdziestki. Nie czuję się jak pies (nie cierpię i boję się psów, mam kynofobię, ciągle chcą mnie gryźć!) i nie proszę wzrokiem.
Ale druga część utworu jest wspaniała. Odczuwam podobnie (patrz wpis: Poranna trwoga). Nie zawsze urządzam taki teatr, jak przedstawiłam w tym wpisie, ale mi się zdarza. Wydaje mi się, że nie tylko ja, ale wiele innych osób po prostu nie ma energii, sił, chęci, aby wstać rano. O świcie najczęściej zwijam się w kłębek i nie chcę się budzić, nie chcę wstawać, marzę o śmierci, albo przynajmniej o tym, że jest już wieczór i właśnie zasypiam. Oczywiście prawie wszyscy, ja także, jakoś w końcu się wygrzebują, odrywają od azylu pościeli, przystępują do codziennych rytuałów, do tych pustych obowiązków i jałowego, absurdalnego życia. Ale naprawdę wolałabym pozostać w pozycji embrionalnej pod kołdrą.
Moje życzenia się spełniły, miałam w tym tygodniu niewyobrażalny nawał pracy, lecz teraz wszystko jest gotowe. Powinnam wyjść na ten piekielny skwar, ale się trochę boję…
Ludmyła Taran
Czuję się – coraz częściej -
jak stary pies,
skołtuniony i nieruchawy.
Łzawią psie oczy i zbitym,
niemytym spojrzeniem prosi:
Nie odganiaj…
Tak i ja.
Zanim rozchodzę się
rano,
zanim napłynie
do żył cicha, niedostrzegalna siła -
żeby choć nogi wlec, przesuwać.
A przesunąć się jeszcze ktoś nie puszcza.
Ta niteczka cienka jak pajęczynka -
zwłaszcza w nocy, przed świtem.
Zwinąć się w kłębek, zasnąć jak w dzieciństwie.
Czy się nie budzić?
Przełożyła Anita Kamińska
Komentarz Kornelii: Gorzkosmutny urodzonej w 1954 roku wiersz ukraińskiej poetki i literatki, utwór o nadchodzącej starości, utracie sił witalnych, śmiertelnym znużeniu. Cóż, jak jestem młodsza, chociaż zbliżam się już do czterdziestki. Nie czuję się jak pies (nie cierpię i boję się psów, mam kynofobię, ciągle chcą mnie gryźć!) i nie proszę wzrokiem.
Ale druga część utworu jest wspaniała. Odczuwam podobnie (patrz wpis: Poranna trwoga). Nie zawsze urządzam taki teatr, jak przedstawiłam w tym wpisie, ale mi się zdarza. Wydaje mi się, że nie tylko ja, ale wiele innych osób po prostu nie ma energii, sił, chęci, aby wstać rano. O świcie najczęściej zwijam się w kłębek i nie chcę się budzić, nie chcę wstawać, marzę o śmierci, albo przynajmniej o tym, że jest już wieczór i właśnie zasypiam. Oczywiście prawie wszyscy, ja także, jakoś w końcu się wygrzebują, odrywają od azylu pościeli, przystępują do codziennych rytuałów, do tych pustych obowiązków i jałowego, absurdalnego życia. Ale naprawdę wolałabym pozostać w pozycji embrionalnej pod kołdrą.
Moje życzenia się spełniły, miałam w tym tygodniu niewyobrażalny nawał pracy, lecz teraz wszystko jest gotowe. Powinnam wyjść na ten piekielny skwar, ale się trochę boję…
piątek, 7 sierpnia 2015
Kora wśród asfodeli
Paul Celan
WIECZNOŚĆ starzeje się: w
Cerveteri
asfodele
pytają się nawzajem biało.
Mamlającą chochlą,
z kotłów umarłych,
ponad kamieniem, ponad kamieniem,
nabierają zupy
we wszystkie łóżka
i posłania.
Przełożył Marek Śnieciński
Komentarz Kornelii: Przepiękny, pełen mrocznych symboli wiersz żydowsko-francuskiego poety-samobójcy. Bez wątpienia utwór o śmierci, upadku, przemijaniu. Cerveteri, starożytne Caere, to miasto w Italii, sławne z cmentarzysk etruskich. Tajemniczy lud Etrusków stworzył wspaniałą cywilizację, a jednak pozostały po nim tylko udekorowane freskami posępne grobowce. Wśród cmentarzysk, między kurhanami, kwitną białe asfodele (złotogłów), które dla starożytnych były kwiatami umarłych. Sadzono je na nekropolach jako pokarm dla dusz. Dawni Hellenowie wierzyli, że asfodelowe łąki rozciągają się nad brzegiem Styksu.
Asfodele, symbolizujące żal, smutek i melancholię, pytają się nawzajem, czyli nie wiedzą. Wynika stąd, że w śmierci, podobnie jak w życiu, nie ma żadnego sensu. Nabierają zupy znad kamieni, czyli znad grobowców, z kotłów umarłych, mamlającą chochlą, ostatnie określenie jednoznacznie negatywne, oznaczające moim zdaniem nieuchronność, żałośliwość i marność śmierci. Wieczność starzeje się, nie jest zatem wiecznością, lecz podlega czasowi. Na żadne życie wieczne nie mamy zatem co liczyć (co akurat mi się podoba). Zupa ta trafia „we wszystkie łóżka i posłania”. Każdy z nas zostanie więc potraktowany tym śmiercionośnym pokarmem. Nie ma ucieczki ani nadziei. Wszyscy dołączymy do Etrusków.
Ach, pojadę do Cerveteri, zlegnę na grobowcu etruskim, wypełnię się cydrem i umrę wśród białych kwiatów. Dlaczegoż by nie? Ostatnio mimo erupcji lęku ogólnie w tym roku mniej się boję, odważę się na podróż, zaopatrzę w truciznę, wiem, gdzie w ogrodzie botanicznym rosną odpowiednie rośliny. Jakie to będą nagłówki w mediach, oczywiście przez bardzo krótką chwilę.
Cóż, wiadomo, że tak nie postąpię. Taki kres byłby zbyt teatralny. Ponadto…. Wiadomo, co ponadto… Ale zawsze wolno pomarzyć.
WIECZNOŚĆ starzeje się: w
Cerveteri
asfodele
pytają się nawzajem biało.
Mamlającą chochlą,
z kotłów umarłych,
ponad kamieniem, ponad kamieniem,
nabierają zupy
we wszystkie łóżka
i posłania.
Przełożył Marek Śnieciński
Komentarz Kornelii: Przepiękny, pełen mrocznych symboli wiersz żydowsko-francuskiego poety-samobójcy. Bez wątpienia utwór o śmierci, upadku, przemijaniu. Cerveteri, starożytne Caere, to miasto w Italii, sławne z cmentarzysk etruskich. Tajemniczy lud Etrusków stworzył wspaniałą cywilizację, a jednak pozostały po nim tylko udekorowane freskami posępne grobowce. Wśród cmentarzysk, między kurhanami, kwitną białe asfodele (złotogłów), które dla starożytnych były kwiatami umarłych. Sadzono je na nekropolach jako pokarm dla dusz. Dawni Hellenowie wierzyli, że asfodelowe łąki rozciągają się nad brzegiem Styksu.
Asfodele, symbolizujące żal, smutek i melancholię, pytają się nawzajem, czyli nie wiedzą. Wynika stąd, że w śmierci, podobnie jak w życiu, nie ma żadnego sensu. Nabierają zupy znad kamieni, czyli znad grobowców, z kotłów umarłych, mamlającą chochlą, ostatnie określenie jednoznacznie negatywne, oznaczające moim zdaniem nieuchronność, żałośliwość i marność śmierci. Wieczność starzeje się, nie jest zatem wiecznością, lecz podlega czasowi. Na żadne życie wieczne nie mamy zatem co liczyć (co akurat mi się podoba). Zupa ta trafia „we wszystkie łóżka i posłania”. Każdy z nas zostanie więc potraktowany tym śmiercionośnym pokarmem. Nie ma ucieczki ani nadziei. Wszyscy dołączymy do Etrusków.
Ach, pojadę do Cerveteri, zlegnę na grobowcu etruskim, wypełnię się cydrem i umrę wśród białych kwiatów. Dlaczegoż by nie? Ostatnio mimo erupcji lęku ogólnie w tym roku mniej się boję, odważę się na podróż, zaopatrzę w truciznę, wiem, gdzie w ogrodzie botanicznym rosną odpowiednie rośliny. Jakie to będą nagłówki w mediach, oczywiście przez bardzo krótką chwilę.
Cóż, wiadomo, że tak nie postąpię. Taki kres byłby zbyt teatralny. Ponadto…. Wiadomo, co ponadto… Ale zawsze wolno pomarzyć.
środa, 5 sierpnia 2015
Chłodna jak lody Syberii
Spacery po wydmach
Kateřina Rudčenková
Mimo że przejęłaś się
gwałtownym odcieniem zieleni,
drzew i traw, i sosnowego zagajnika.
Mimo że przejmowałaś się nostalgią dymu tego lata,
palonej trawy i pieczonych ryb.
Mimo że przejmowałaś się dziećmi,
które, zupełnie jeszcze nie podejrzewając ograniczeń świata,
już wtedy skakały
po kostkach jednego tylko koloru.
Mimo to, pod całym tym przejęciem,
w swoim rozczarowaniu pozostawałaś chłodna
jak lodowa toń w syberyjskiej tundrze.
Odwracałaś się, żeby się upewnić,
że ślady odbite w brzegu są już rozmyte,
rozmyte, nie byłaś. Nie chciałaś być,
już w niczym nie chciałaś się odciskać.
Przełożyła Zofia Bałdyga
Komentarz Kornelii: Melancholijny letni wiersz mojej ulubionej czeskiej poetki, przepisany z tomu „Portret kobiecy w odwróconej perspektywie. 12 poetek z Czech, Słowenii i Ukrainy”. Cóż, pani z utworu przejmuje się światem, przyrodą, dziećmi, które jeszcze nie wiedzą co ich czeka na tym znakomitym świecie,, mimo to jej serce pozostaje zimne. Wydaje mi się to nie do końca logiczne. Jeśli bohaterka się przejmuje, nie może pozostawać „chłodna, jak lodowa toń w syberyjskiej tundrze”. Nie możemy w to uwierzyć. Jeśli się przejmuje, to nie jest zimna, tylko tak udaje, może żeby wiersz wypadł lepiej. Prawdziwa lodowa pustynia w sercu wyklucza jakiekolwiek przejmowanie się.
Ja w każdym razie nie przejmuję się nikim, tylko swoim lękiem, i jestem uczuciową Królową Śniegu. Dzieci tylko mnie drażnią, hałasują wniebogłosy, wbiegają na ścieżki rowerowe. Stało się to, czego się obawiałam. Po rozkosznie chłodnym lipcu przyszedł sierpniowy skwar, a wraz z nim ogromne tłumy. Gdzie chowali się ci wszyscy ludzie, kiedy ich nie było? Trudno o miejsce w tawernie. Po sześciu godzinach na plaży jestem sponiewierana i śmiertelnie znużona.
Podoba mi się ostatnia część wiersza, z którą mogę jednoznacznie i w pełni się utożsamić.
Odwracałaś się, żeby się upewnić,
że ślady odbite w brzegu są już rozmyte,
rozmyte, nie byłaś. Nie chciałaś być,
już w niczym nie chciałaś się odciskać.
Ach, ja też nie chcę być, nie chcę zostawiać śladów, ani w niczym się odciskać.
Ale cóż można w mojej sytuacji uczynić?
Mam nadzieję, że dziś dostanę jakąś pracę, bo oszaleję. Kiedy wreszcie nadejdzie listopad???!!!!!
Kateřina Rudčenková
Mimo że przejęłaś się
gwałtownym odcieniem zieleni,
drzew i traw, i sosnowego zagajnika.
Mimo że przejmowałaś się nostalgią dymu tego lata,
palonej trawy i pieczonych ryb.
Mimo że przejmowałaś się dziećmi,
które, zupełnie jeszcze nie podejrzewając ograniczeń świata,
już wtedy skakały
po kostkach jednego tylko koloru.
Mimo to, pod całym tym przejęciem,
w swoim rozczarowaniu pozostawałaś chłodna
jak lodowa toń w syberyjskiej tundrze.
Odwracałaś się, żeby się upewnić,
że ślady odbite w brzegu są już rozmyte,
rozmyte, nie byłaś. Nie chciałaś być,
już w niczym nie chciałaś się odciskać.
Przełożyła Zofia Bałdyga
Komentarz Kornelii: Melancholijny letni wiersz mojej ulubionej czeskiej poetki, przepisany z tomu „Portret kobiecy w odwróconej perspektywie. 12 poetek z Czech, Słowenii i Ukrainy”. Cóż, pani z utworu przejmuje się światem, przyrodą, dziećmi, które jeszcze nie wiedzą co ich czeka na tym znakomitym świecie,, mimo to jej serce pozostaje zimne. Wydaje mi się to nie do końca logiczne. Jeśli bohaterka się przejmuje, nie może pozostawać „chłodna, jak lodowa toń w syberyjskiej tundrze”. Nie możemy w to uwierzyć. Jeśli się przejmuje, to nie jest zimna, tylko tak udaje, może żeby wiersz wypadł lepiej. Prawdziwa lodowa pustynia w sercu wyklucza jakiekolwiek przejmowanie się.
Ja w każdym razie nie przejmuję się nikim, tylko swoim lękiem, i jestem uczuciową Królową Śniegu. Dzieci tylko mnie drażnią, hałasują wniebogłosy, wbiegają na ścieżki rowerowe. Stało się to, czego się obawiałam. Po rozkosznie chłodnym lipcu przyszedł sierpniowy skwar, a wraz z nim ogromne tłumy. Gdzie chowali się ci wszyscy ludzie, kiedy ich nie było? Trudno o miejsce w tawernie. Po sześciu godzinach na plaży jestem sponiewierana i śmiertelnie znużona.
Podoba mi się ostatnia część wiersza, z którą mogę jednoznacznie i w pełni się utożsamić.
Odwracałaś się, żeby się upewnić,
że ślady odbite w brzegu są już rozmyte,
rozmyte, nie byłaś. Nie chciałaś być,
już w niczym nie chciałaś się odciskać.
Ach, ja też nie chcę być, nie chcę zostawiać śladów, ani w niczym się odciskać.
Ale cóż można w mojej sytuacji uczynić?
Mam nadzieję, że dziś dostanę jakąś pracę, bo oszaleję. Kiedy wreszcie nadejdzie listopad???!!!!!
wtorek, 4 sierpnia 2015
Ostatnie kroki w ciemność
Kroki
Lars Gustafsson
Kroki, ostatnie kroki
w ciemność, wydają się ciężkie.
Coś, może ropucha,
budzi się w trawie.
Poza tym nic takiego.
Wiatr słabnie.
Niedawno było nas tu wielu.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
****
Komentarz Kornelii: Krótki, ale wstrząsający wiersz urodzonego w 1936 roku szwedzkiego poety i eseisty Larsa Gustafssona. Utwór niewątpliwie o odchodzeniu, gaśnięciu, umieraniu. Stopniowe żegnanie się z życiem jest straszne, budzące grozę, człowiek odchodzi ciężkimi krokami, niechętnie. Podąża w ciemność – nie ma żadnej nadziei. Coś, może ropucha budzi się w trawie – czy to odzywa się czarne sumienie, przypominające żałosny bilans ziemskiej egzystencji? Wiatr słabnie – dopala się lampa życia. A wielu innych odeszło przed nami.
Cóż mogę powiedzieć – na samą myśl o rzeczach ostatecznych drżę ze strachu jak liść w wichurze. Nie osiągnęłam jeszcze starości, ale wielu osób, które w jakimś sensie były mi bliskie, już nie ma. Moja ropucha codziennie skrzeczy przeraźliwie – zwłaszcza wieczorem i rano. Usiłuję ją uśpić – wczoraj wysączyłam cztery duże szklanki cydru i piwo z wiśniami. Usiłuję nie zastanawiać się, co na mnie czeka w ciemnościach.
Przepisałam z tomiku „Dziwne drobne przedmioty”, za który z płaczącym sercem zapłaciłam 32,90 zł. Podaję ceny książek z różnych przyczyn, także dlatego, że targana lękiem przed nędzą jestem zaprzysięgłym skąpiradłem, a także pozuję na zblazowaną snobkę i właściwie częściowo nią jestem. Ponadto przez ten blog stawiam sobie elektroniczny pomnik nagrobny (patrz wpisy: Exegi monumentum oraz Epitafium dla samej siebie) i nie mogę teoretycznie wykluczyć, że pewnego dnia, czytając fragment tego autoepitafium wirtualny przechodzień pomyśli: „Ta Kora była jednak szlachetna, wielkoduszna i zdolna do bolesnych poświęceń – wydała 32,90 zł na tomik wierszy i dzięki niej możemy sobie poczytać melancholijny utwór szwedzkiego wajdeloty Gustafssona – a mogła przecież kupić za te pieniądze fląderkę z porannego połowu i dwa kieliszki białego, chłodnego wina”.
Lars Gustafsson
Kroki, ostatnie kroki
w ciemność, wydają się ciężkie.
Coś, może ropucha,
budzi się w trawie.
Poza tym nic takiego.
Wiatr słabnie.
Niedawno było nas tu wielu.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
****
Komentarz Kornelii: Krótki, ale wstrząsający wiersz urodzonego w 1936 roku szwedzkiego poety i eseisty Larsa Gustafssona. Utwór niewątpliwie o odchodzeniu, gaśnięciu, umieraniu. Stopniowe żegnanie się z życiem jest straszne, budzące grozę, człowiek odchodzi ciężkimi krokami, niechętnie. Podąża w ciemność – nie ma żadnej nadziei. Coś, może ropucha budzi się w trawie – czy to odzywa się czarne sumienie, przypominające żałosny bilans ziemskiej egzystencji? Wiatr słabnie – dopala się lampa życia. A wielu innych odeszło przed nami.
Cóż mogę powiedzieć – na samą myśl o rzeczach ostatecznych drżę ze strachu jak liść w wichurze. Nie osiągnęłam jeszcze starości, ale wielu osób, które w jakimś sensie były mi bliskie, już nie ma. Moja ropucha codziennie skrzeczy przeraźliwie – zwłaszcza wieczorem i rano. Usiłuję ją uśpić – wczoraj wysączyłam cztery duże szklanki cydru i piwo z wiśniami. Usiłuję nie zastanawiać się, co na mnie czeka w ciemnościach.
Przepisałam z tomiku „Dziwne drobne przedmioty”, za który z płaczącym sercem zapłaciłam 32,90 zł. Podaję ceny książek z różnych przyczyn, także dlatego, że targana lękiem przed nędzą jestem zaprzysięgłym skąpiradłem, a także pozuję na zblazowaną snobkę i właściwie częściowo nią jestem. Ponadto przez ten blog stawiam sobie elektroniczny pomnik nagrobny (patrz wpisy: Exegi monumentum oraz Epitafium dla samej siebie) i nie mogę teoretycznie wykluczyć, że pewnego dnia, czytając fragment tego autoepitafium wirtualny przechodzień pomyśli: „Ta Kora była jednak szlachetna, wielkoduszna i zdolna do bolesnych poświęceń – wydała 32,90 zł na tomik wierszy i dzięki niej możemy sobie poczytać melancholijny utwór szwedzkiego wajdeloty Gustafssona – a mogła przecież kupić za te pieniądze fląderkę z porannego połowu i dwa kieliszki białego, chłodnego wina”.
sobota, 1 sierpnia 2015
Kora wyjałowiona strachem
Antygona
(fragment)
Barbara Korun
*
Strach
rośnie we mnie i wyjaławia mnie.
Moja talia staje się coraz cieńsza.
Chyży zając lęku
przebiega po po moich piersiach,
długa biała sierść
zatyka moje nozdrza,
aż nie mogę oddychać.
Wpada na kruche
szklane nici
trzymające nade mną
ziemiste niebo.
Łamie się cienkim,
mlecznym dźwiękiem,
a na mnie spadają ciężkie,
czarne płachty nieba.
(Ismena)
Przełożyła ze słoweńskiego Agnieszka-Będkowska-Kopczyk
Komentarz Kornelii: Przepisałam z tomu: „Portret kobiecy w odwróconej perspektywie. 12 poetek z Czech, Słowenii i Ukrainy. (39 złotych!). Nie jest tak, że preferuję twórczynie. Niekiedy wydaje mi się nawet, że poezja pióra mężczyzn jest bardziej zbliżona do sfer spirytualnych, mniej fizjologiczna i nie tak śmiesznie uczuciowa. Kupiłam to, co było w ofercie księgarni. Wcześniej zamierzałam się nawet pochwalić, że w ostatnich miesiącach poziom lęku znacznie mi spadł, i to bez poważniejszych działań z mojej strony. Brałam tylko melatoninę na sen, piłam różne herbatki ziołowe. Ostatnio jednak znowu porywają mnie fale trwogi, zwłaszcza nad ranem:
i na mnie spadają ciężkie,
czarne płachty nieba.
(fragment)
Barbara Korun
*
Strach
rośnie we mnie i wyjaławia mnie.
Moja talia staje się coraz cieńsza.
Chyży zając lęku
przebiega po po moich piersiach,
długa biała sierść
zatyka moje nozdrza,
aż nie mogę oddychać.
Wpada na kruche
szklane nici
trzymające nade mną
ziemiste niebo.
Łamie się cienkim,
mlecznym dźwiękiem,
a na mnie spadają ciężkie,
czarne płachty nieba.
(Ismena)
Przełożyła ze słoweńskiego Agnieszka-Będkowska-Kopczyk
Komentarz Kornelii: Przepisałam z tomu: „Portret kobiecy w odwróconej perspektywie. 12 poetek z Czech, Słowenii i Ukrainy. (39 złotych!). Nie jest tak, że preferuję twórczynie. Niekiedy wydaje mi się nawet, że poezja pióra mężczyzn jest bardziej zbliżona do sfer spirytualnych, mniej fizjologiczna i nie tak śmiesznie uczuciowa. Kupiłam to, co było w ofercie księgarni. Wcześniej zamierzałam się nawet pochwalić, że w ostatnich miesiącach poziom lęku znacznie mi spadł, i to bez poważniejszych działań z mojej strony. Brałam tylko melatoninę na sen, piłam różne herbatki ziołowe. Ostatnio jednak znowu porywają mnie fale trwogi, zwłaszcza nad ranem:
i na mnie spadają ciężkie,
czarne płachty nieba.
Subskrybuj:
Posty (Atom)