Na końcu
Marian Milčák
na końcu wszystkiego będzie stało lustro
najpierw nie będziesz się chciał w nim rozpoznać
lecz przed ostatecznym podobieństwem podobno nie można uciec
a prawdziwy obraz demoniczne oczy garb nos skąpca
pożądliwie zwisająca dolna warga toporne rysy twarzy
ohydne i nieopisanie wstrętne kształty duszy
złagodzi tylko odwaga przyznania się do siebie
wstyd i szczere pragnienie żeby coś jeszcze zmienić
lecz przede wszystkim pokora i miłość która będzie się do ciebie
delikatnie przedzierać nawet poprzez najohydniejszą formę
w lustrze za sobą w końcu zobaczysz jednym okiem
jeziora dzieci i kwitnące łąki swoich bliskich
którzy odeszli dawnych przyjaciół i znajomych
śmiejących się śpiewających lub grających dżez
a tym drugim ciche opuszczone pustynie
gdzie z powodu kosmicznych odległości nie ma żywej istoty
tylko pycha tam ożywia pamięć lustra w wiecznym
tchórzostwie
Przełożył ze słowackiego Franciszek Nastulczyk
****
Komentarz Kornelii: Eschatologiczny wiersz znakomitego poety ze Słowacji. Marian Milčák
urodził się w 1960 roku, pracował jako lektor na polskich uniwersytetach. Zdaniem krytyków, jego
twórczość to filozoficzno-medytacyjna poezja, w której wewnętrzny świat autora jest konfrontowany z egzystencjalnymi stanami ludzkiego życia, relatywizacją bycia, sceptycyzmem lub starożytnymi mitami. Wiersz oczywiście o śmierci i Sądzie. Bohater umiera i staje przed bezlitosnym lustrem. Widzi całą brzydotę swej ziemskiej egzystencji, wszystkie swoje występki i przywary, skąpstwo, pożądliwość, egoizm.
demoniczne oczy garb nos skąpca
pożądliwie zwisająca dolna warga toporne rysy twarzy
ohydne i nieopisanie wstrętne kształty duszy
Ale utwór nie jest pełen beznadziejności, dlatego zamieszczam bez kategorii. W wizji poety przed potępieniem mogą ocalić:
wstyd i szczere pragnienie żeby coś jeszcze zmienić
lecz przede wszystkim pokora i miłość która będzie się do ciebie
delikatnie przedzierać nawet poprzez najohydniejszą formę
I nawet po śmierci ma się wybór między kwiecistymi łąkami, szczęściem wśród przyjaciół i bliskich grających dżez, a bezkresnymi pustyniami, na które wypędzi dusze pycha.
Cóż, przewidywanie, że po drugiej stronie każdy zobaczy prawdę o sobie, często występuje w traktatach teologicznych, wierszach („Ustawią tam ekrany”, Miłosza).
Bez wątpienia jak zobaczę wtedy sama siebie, to dostanę mdłości. Ten nos Kory-skąpiradła, i jeszcze te grzechy popełnione ciałem, brak jakiejkolwiek empatii, a już najgorsze to….
Cóż, nie ja jedna zobaczę w tym zaświatowym zwierciadle obrzydliwe monstrum, aczkolwiek wydaje mi się, że tak bezuczuciowych, zimnych potworów na mój wzór nie ma wielu.
Wizja Mariana Milčáka bardzo mi odpowiada – nie ma płomieni i bólu. Bez wątpienia przed ostatnim lustrem będę karminowa ze wstydu. Ale nie wiem, czy potrafiłabym nawet w takim momencie zdobyć się na na pokorę, a zwłaszcza na miłość. Jestem zimna i pusta. Nie mam też pewności, że czy chciałabym znaleźć się na kwiecistych łąkach, wśród śmiejących się ludzi. Nie lubię hałasu. Nie wiem, czy chciałabym spotkać osoby, które były mi jakoś bliskie, chociaż z pewnością wybaczyłyby mi to wszystko, co się stało, ponieważ miały dobry charakter i nie uczyniłam tego w pełni świadomie. Ale te
ciche opuszczone pustynie
gdzie z powodu kosmicznych odległości nie ma żywej istoty
wcale nie są takie straszne. Zawsze byłam trawiona przez pychę, także z powodu swej wyjątkowości. Przez lata odznaczałam się tchórzostwem, uciekałam, kiedy tylko mogłam. Na takiej cichej pustyni wytrzymam bez trudu. Ale mocno liczę i jestem prawie pewna, że nie ma innego życia ani istnienia. Mam dość obecnego – naprawdę wystarczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz