sobota, 5 marca 2016

Zatracona w szczelinach dnia

* * *

Valerio Magrelli

A gdyby tak zabrakło mnie samemu sobie,
oto mój niepokój.
Obawiam się, że wyparuję powoli,
zatracę w szczelinach dnia
zapominając własną myśl.
Czasami odkrywam się w ciszy
przedmiotów które mam dokoła,
rzecz wśród innych rzeczy,
zaludniony rzeczami.
Ból jest więc metamorfozą
a jego przyczyny splatają się
niewidoczne ukazują się
tym czym nie są.
To właśnie jest największym strapieniem.
Okulary powinno się więc nosić
pomiędzy okiem a mózgiem,
bo tam właśnie tkwi, wśród gęstwiny
i plantacji nerwów
błąd widzenia.
Tu gubi się wzrok
i w swoim podążaniu do umysłu
psuje się i kończy.
Jak gdyby na swej drodze
płacił co krok
daninę ciała.

Przełożyła Jolanta Dygul

****

Komentarz Kornelii: Przedziwny, ale przecież melancholijny wiersz utalentowanego autora z Italii. Urodzony w 1957 roku w Rzymie poeta, eseista i tłumacz z języka francuskiego Valerio Magrelli pisze utwory precyzyjne i czyste. Jak mówią krytycy, to artysta obserwacji na zewnątrz i do środka, wejrzenia w głąb siebie. Jej dramaturgia rozgrywa się pomiędzy tym, co widziane i odczuwane a fenomenologią odbierania świata. Obraz jest w niej równie ważny, co sytuacja tego, który patrzy: jego stan wewnętrzny, położenie, punkt widzenia i rozpoznanie możliwości percepcyjnych człowieka w ogóle. Magrelli obiera niekiedy za przedmiot swoich wierszy skrajne stany człowieczeństwa – choroba, kruchość, bezbronność, wstręt.

Jak dla mnie utwór o lęku. Poeta obawia się, że utraci osobowość w labiryncie tajemniczego, złożonego świata.

A gdyby tak zabrakło mnie samemu sobie,
oto mój niepokój.
Obawiam się, że wyparuję powoli,
zatracę w szczelinach dnia
zapominając własną myśl.

Człowiek, niedoskonała istota z materii, nie potrafi zrozumieć, pojąć, doświadczyć rzeczywistości. Czuje się zagubiony, jak nonsensowny przedmiot wśród innych aberracyjnych, niepotrzebnych rzeczy.

Ból jest więc metamorfozą
a jego przyczyny splatają się
niewidoczne ukazują się
tym czym nie są.

Zagadka, jaką jest świat, sprawia wszakże ból, niekiedy pozornie bez przyczyny. Dla mnie przyczyną tego cierpienia jest samo bycie, pozbawione jakiegokolwiek sensu czy uzasadnienia, krótki błysk świadomości między dwoma bezkresnymi oceanami czarnej pustki, nicości.
Artysta rozumie absurd cielesności, która zniekształca percepcję otoczenia.

Okulary powinno się więc nosić
pomiędzy okiem a mózgiem,
bo tam właśnie tkwi, wśród gęstwiny
i plantacji nerwów
błąd widzenia.
Tu gubi się wzrok
i w swoim podążaniu do umysłu
psuje się i kończy.

Odwieczny problem filozofów, nie możemy powiedzieć, jaki jest świat. Nie wiemy, czy dwoje spośród nas widzi, doświadcza tego samego. Wzrok przekształca, modeluje zewnętrzność, podobnie jak czynią to inne zmysły. Winą za to jest cielesność, której musimy każdego dnia na różne sposoby składać daninę. Np. skończył mi się dziś papier toaletowy, wypadałoby wyjść, ale znużenie i niechęć wręcz przykuwają do łóżka.

Ech, gdybym nie była senna, napisałaby, że płakać się chce.

Cóż, ja też odczuwam lęk, że wkrótce moja osobowość ostatecznie rozpadnie się, jestestwo Kory przestanie istnieć, nawet, jeśli cielesna powłoka przetrwa jeszcze długo. Nie wiem, dlaczego tracę pamięć i zdolności intelektualne – demencja, wypalenie, wyparcie przeszłości, autodestrukcja umysłu w obronie przed daremnością istnienia? Jeśli aktywizuję myślenie, to tylko w pracy, żeby przetrwać jak najdłużej. Ale nie wiem, jak długo utrzymam integralność jaźni.

Zmobilizuję się i przejadę do mamusi na obiad („niedługo ci się skończą tę obiady, bo wkrótce umrę”). Dostałam sygnał, że kartofle już obrane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz