Zatracona ulica
Heinz Piontek
Noc powleka sadyby
sadzą szarawobiałą.
Koło zajazdu bruzdy
w uliczny lód się wgryzają.
Drzewa – mit i milczenie -
jarzą się w reflektorach,
okiście na starych gałęziach:
kiedyś je Friedrich malował.
Ćmi za zbutwiałą altaną
gościniec do szpitala -
czarnym mrozem rażona
zniknęła z życia wiara,
huczącymi dieslami,
swojskim frachtem wstrząśnięta.
Serce bije i krwawi,
skłębionej nocy się lęka.
Przełożył Andrzej Lam
****
Komentarz Kornelii: Gorzki wiersz urodzonego w Kluczborku niemieckiego poety. Heinz Piontek (1925-2003) przyszedł na świat w rodzinie rolników. Zanim został poetą i krytykiem, walczył w Wehrmachcie, dostał się do amerykańskiej niewoli, potem trudził się jako robotnik w kamieniołomach. W latach siedemdziesiątych krytykowano go za to, że uprawia czystą poezję, analizującą ludzką psychikę, ale unika zaangażowania w sprawy społeczne i polityczne. Cóż, wolę czystą poezję, niż polityczne ody, których autorzy po latach często się wstydzą. Nasza noblistka Wisława Szymborska z pewnością postąpiła by roztropniej, gdyby nie stworzyła tego haniebnego wiersza o Stalinie.
Utwór barda z Kluczborka w oczywisty sposób posępny.
Noc powleka sadyby
sadzą szarawobiałą.
Noc jest alegorią smutku, który przepełnia ludzkie życie. Sadza szarobiała to proza pozbawionego smaku i sensu bytowania.
Friedrich to Caspar David Friedrich, sławny niemiecki artysta-malarz okresu romantyzmu, twórca pełnych melancholii obrazów.
Altana jest zbutwiała – nasze życiowe osiągnięcia są nic nie warte. Gościniec prowadzi do szpitala, wszelkie wysiłki i poczynania ludzi-marionetek skończą się chorobą i śmiercią. Sam Heinz Piontek przez ostatnie lata swego życia wegetował w domu opieki.
czarnym mrozem rażona
zniknęła z życia wiara,
huczącymi dieslami,
swojskim frachtem wstrząśnięta.
Swojski fracht to trudy codziennego życia, które w końcu prowadzą do znużenia i poczucia beznadziejności. Huczące diesle, czyli zgiełk społeczeństwa przemysłowego zagłusza muzykę duszy i zew natury. Czarny mróz to także depresja. Pod takim ciężarem nie można wierzyć w szczęście, lepszą przyszłość czy zbawienie.
Pozostał tylko lęk, egzystencjalny, przed bezsensem życia, przemijaniem, śmiercią, Sądem Ostatecznym.
Serce bije i krwawi,
skłębionej nocy się lęka.
Tak naprawdę całe nasze życie to zatracona ulica.
Cóż, stworzony przez poetę krajobraz perfekcyjnie licuje ze światem moich myśli. Nie boję się już tak bardzo, jak dwa lata temu, ale i tak porywy trwogi są straszne. Gdyby nie to, że mam pracę, nie wychodziłabym z domu. W ramach egzorcyzmowania własnych demonów mam wybrać się dziś do kina, ale nie wiem, czy się odważę.
Nie mogę zwalczyć infekcji. Nie leżę wprawdzie tygodniami, jak bohaterka poprzedniego wiersza „Grypa”, nie byłam w pracy tylko przez dwa dni. Ale w mojej głowie błyskają pulsary bólu. Mozolę się za biurkiem z posępną zaciekłością, podnosząc swoim wysiłkiem zyski nienasyconej korporacji tudzież produkt krajowy brutto naszej udręczonej ojczyzny Tyle mnie cieszy, że zima wróciła, jest ponuro, wilgotno i ciemno. Wczesna wiosna przyprawiłaby mnie o bezdenną rozpacz. Do zmiany czasu na letni będzie w miarę dobrze, potem trudno sobie to wszystko wyobrazić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz