Wieczorem znów przeczytałam fragment dzienników Katherine Mansfield. 21 stycznia 1915 roku autorka dokonała zapisu: „…niespokojne serce pożera moje ciało, moje nerwy i mój mózg. Czuję, jak ta trucizna powoli dostaje się do moich żył – każda komórka jest nią w końcu objęta… Nie mam spokoju nigdy, nawet na chwilę.”
****
Zdumiewające, jak mimo upływu lat, zmiany pokoleń i epok, pewne barwy cierpienia pozostają niezmienne. Wydaje mi się, że napisałam to ja.
Potem wyłączyłam światło, otuliłam kołdrą, schowałam głowę pod poduszkę i zaczęłam ćwiczyć się w umieraniu. Niełatwa to przecież sztuka, a przecież wszyscy będziemy musieli przejść tę czarną granicę. Więc jakże to – bez żadnych prób generalnych, bez żadnego przygotowania, tak ułańską szarżą?. Zamykam oczy, staram się kontrolować proces zapadania sen, przekonuję sama siebie, że tym razem bierze mnie w ramiona nie Hypnos, lecz jego brat Thanatos, gaszący pochodnie znicze. Zasypiam z mocnym przekonaniem, że tym razem przebudzenia nie będzie i nie ujrzę już blasku poranka.
W ostatnim przebłysku świadomości przypomniałam sobie jeszcze wiersz Emily Dickinson, w którym gasnące światło w oknie jest symbolem umierania:
****
Umarła, muchy słyszałam brzęk;
cisza dokoła trupa
była jak cisza powietrznych stref
pośród wichury wybuchów.
Oczy obecnych wyschły od łez,
już spokoju nabierał oddech,
bo miał się zacząć szturmu kres,…
co twierdzę królowi podda.
Zleciłam była wszelki mój skarb,
zapisałam wszystko, co moje,
i wtedy nagły urwany brzęk
konającą zaniepokoił.
Wdał się niepewny muszy lot
pomiędzy mnie a światło
i nie widziałam więcej nic
przez okna, które zgasły.
****
Oczywiście przez cały czas mam wypalony rozpalonym żelazem w pamięci wiersz, który napisał Rene Char:
*****
Kołysanka na każdy dzień aż do ostatniego
Ile to razy,ile to razy
Człowiek zasypia,ciało go budzi;
Później raz jeden,jeden jedyny,
Człowiek zasypia i gubi ciało.
******
Podobno pobożni Żydzi zapadanie śmierć za umieranie, oddawania Bogu duszy, a Bóg, jeśli okaże łaskę, zwróci tchnienie życia nad ranem.
Niestety, gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam złote światło jutrzni. ? Czy Bóg oddał mi duszę? Czy powinnam Mu za to podziękować?
Długo wydawało mi się, że tylko ja wdarłam się na takie szczyty obłędu, że ćwiczę się w umieraniu. Ale kilka lat temu poznałam, jak zawsze tylko w Internecie, osobę, która również wieczorami oddawała się takim praktykom. Moja potępieńcza i absolutnie naganna duma unikalnej ofiary szaleństwa została zasłużenie ukarana. Przez wiele zmierzchów rozważałam potem następującą sprawę: Jeśli ja, Kora, nie utrzymująca zasługujących na uwagę kontaktów z ludźmi – natrafiłam na jednostkę, przecież młodą, która ćwiczy się w umieraniu, to ile jeszcze takich śmiertelnie znużonych osób musi kołatać się po tym świecie? Czy nie jest tak, że egzystencja istot, zdających sobie sprawę ze swojej śmiertelności, może budzić w nich tylko lodowatą grozę??
Podejmę próbę dokończenia opowieści o mojej defloracji w najbliższych dniach. Rozpoczęte dzieło musi zostać doprowadzone do końca. Długi będą spłacone. Nie ma przebaczenia i nie ma zbawienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz