poniedziałek, 16 września 2013
kres niewinności
Kolejny dzień mojej absurdalnej wędrówki od nicości do nicości. Kim byłam sto lat temu? Gdzie będę za sto lat? Myśl o nirwanie – czy uspokoi skołatane serce? Czy też raczej wprawi w przerażenie?
Dzień ten widzę przez rubinową taflę menstruacyjnej krwi. Od bioder promieniuje paraliżująca gorączka. Dzień, którego rdzeniem, sednem istotą, rzeczą samą w sobie, jest zmienianie tampaksów w firmowej toalecie. W lśniących kafelkach przegląda się moje cierpienie. Czy może być coś bardziej poniżającego? Wysyłam skondensowany intelekt wysoko, wysoko, jak najdalej od krwawiącego urągającą spirytualnemu światu materią ciała.
To ja, Kora Kora Kora – jeszcze raz ostoję się w menstruacyjnym orkanie. Wytrwam, nie widać po mnie tego hormonalnego tajfunu. „Wszystko, co wielkie, ostanie się w burzy” – jak napisał Platon. A może to tłumaczenie „Państwa” jest błędne?
Ale nie widać po mnie tych osobliwych dni. Staranny, dyskretny makijaż, sztuczny uśmiech na zbyt gorących ustach. Umysł w stanie gotowości, którą niekiedy tłamszą i dławią impulsy kobiecego bólu. Czarne rajstopy i czółenka, elegancki kostium w barwie profesjonalnej szarości. Biała bluzka – jak niewinność, której pozwoliłam odejść. To jak, Kornelia, sprawny robot kapitalizmu, emanująca uległością niewolnica korporacji.
To ja, w czerwcu skończyłam 36 zim, nie lat, niekiedy wydaje mi się, że całe moje życie jest zimą. Mam 175 cm wzrostu, krótkie czarne włosy, fryzurę z niesforną grzywką. Moja biała, niemal blada, karnacja skóry, wprawia mężczyzn w zdumienie. Koleżanki radzą często, abym czerpała przyjemność z kąpieli słonecznych. Ale ja nie potrafię znieść słonecznego blasku. Słoneczne dni są zbyt banalne, jednoznaczne, pełne jaskrawości, która obnaża wszelkie sekrety, odsłania bajeczne tajemnice.
Dlatego wolę w słoneczne dni przebywać pod dachem, jak subtelne księżniczki z haremu faraona, jak delikatne Atenki, strzegące domów swoim mężów. Uwielbiam moją bladość, przypominającą tchnienie śmierci.
Jak przepysznie kontrastuje z czernią moich włosów – kolorem kruczego skrzydła. Ale tylko z fryzurą, którą może zobaczyć każdy. Poniżej długich rzęs na tej proteinowej strukturze, w której zamknięta jest moja osobowość, moja dusza, nie ma prawa pojawić się żaden włos. W miejscu intymnym jestem gładka, jak porcelanowa lalka, jak mała dziewczynka. Na woskowanie, depilację pielęgnacje ciała, poświęcam znaczne kwoty i długie godziny. Czy to hołd złożony mojej kobiecości? Nie, ponieważ ona jest dla mnie tylko brzemieniem. Mojego zdepilowanego łona, wąskich, niemal chłopięcych bioder, prześlicznej clitoris, cudownej jak najkosztowniejszy klejnot, od lat nie widział przecież żaden mężczyzna. Jeśli nieustannie, dokładnie, precyzyjnie i konsekwentnie, likwiduję, unicestwiam i anihiluję najdrobniejsze włoski na swym ciele, to dlatego, że hair kojarzą mi się z materią, prymitywizmem,ewolucją, jaskinią i zwierzęcością. Wiadomo, że człowiek to niemal naga małpa, Znakomicie opisał to Desmond Morris. 97 procent genów wspólnych z szympansem. Kultura, cywilizacja, język, poezja, całe nasze człowieczeństwo, to zaledwie 3 procent genetycznej różnicy.
I ludzie zachowują się jak szympansy. otaczają mnie gromady zuchwałych małp, stada hałaśliwych, włochatych człekokształtnych. Nieustannie wrze wśród nich bezpardonowa walka. Ludzkie samce toczą bezlitosne boje o miejsce w stadnej hierarchii, skaczą sobie do oczu, aby zdobyć najbardziej nadobne samice i szeroko pojęte banany.
Tak, mężczyźni, często przypominają małpy, a co bardziej inteligentni – najwyżej brutalne małpoludy. Zazwyczaj pokryci gęstym i szorstkim owłosieniem, chcą jak najczęściej kopulować i przekazywać swoje geny. Podczas aktu seksualnego unoszą na kształt pawianów swe czerwone z podniecenia pośladki.
Niestety, kobiety, moje siostry – czyż one są lepsze? Krążą po supermarketach jak szympansice szukające łupu, skubią darmowe winogrona, z triumfem w oczach podjadają owoce. Gotowe oddać się samcowi, który żwawo zapłodni, zapewni pożywienie potomstwu i przyniesie najbardziej obfitą kiść bananów.
I dlatego depiluję łono, nie okazuję litości włosom na moich kształtnych nogach, jestem stałą klientką salonu woskowania, ponieważ chcę oderwać od stada, od małpowatości, uciec od świata, w którym panuje prawo dżungli. Ze zdepilowanym kwiatem kobiecości czuję się bliższa świetlistej sferze ducha…
Czy poznałam kiedyś smak seksu? czy poczułam na sobie zniewalający ciężar mężczyzny? Czy podczas erotycznego zbliżenia z moich półotwartych ust wyrwały się pół-okrzyki, pół-jęki i namiętne przydechy? Tak, aczkolwiek były to raczej sygnały udręki, głosy słonego smutku i świadectwa bólu.
Wcześniej doszłam do wniosku, że jako 30-letnia dziewica w rzeczywistością przesyconej erotyką, jestem osobą śmieszną, żałosną, zasługującą na pogardą. Z pełnym rozmysłem, świadomie, zimno, doprowadziłam do aktu mojej defloracji. Przeszłam tę osobliwą, kolczastą granicę, za którą dziewczyna staje się kobietą. Wspomnienie o tym terminalnym wieczorze przepełnia mnie słonym żalem. Ach, gdybym tylko tą nietkniętą panną, virgo intacta, pozostała! Dlaczego, powodowana jakże naganną ciekawością, zstąpiłam do bagna materii, pełnego jadowitych oparów? Czemu pokazałam się całkiem nago męskiemu szympansowi, cuchnącemu ostrym samczym potem??
Ale stało się!!! Nic już tego nie odwróci. Czy warto opłakiwać stracone dziewictwo, my precious virginity? Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi, jak pytał Francois Villon??? Ale o akcie mojej defloracji opowiem później. Teraz bowiem czuję, jak tampaks w moim wnętrzu nasycił się krwią. Muszę znowu natychmiast i żwawo biec do łazienki. Zdaje się, że Anika, dziewczyna, która ze mną pracuje, rozumie co się dzieje. Czy krew menstruacyjna roztacza specyficzny aromat? Czy kobieta intuicyjnie wyczuwa dotkliwie bolesne doznania kobiety, swej siostry w genderze?. Anika patrzy na mnie dziwnie. Z sympatią? Czy może z politowaniem??? .
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz