wtorek, 17 września 2013
Przed defloracją
Wczoraj wieczorem czytałam w łóżku „Dzienniki” Katherine Mansfield, cały czas targana menstruacyjną torturą. Podbrzusze nieustannie dręczyło mnie igłami gorąca, grotami żalu, świat wirował, zdawało mi się, że popadnę w majaki, otuli mnie mroczne omdlenie.
Ale czytałam, ja, Kora, niezłomny, bezgenderowy intelekt, szamocący się, aby wyrwać z okowów materialnego ciała, które dręczy oprawca-ból i skazuje na powolną zagładę niemiłosierny czas.
W styczniu 1914 roku Mansfield, pisarka z Nowej Zelandii zanotowała: „Najważniejszą sprawą dla mnie w ostatnich czasach jest uczucie, że się starzeję. Nie czuję się już młodą dziewczyną, już nawet nie młodą kobietą, przekroczyłam rzeczywiście poranek życia. Chwilami mam okropną obawę przed śmiercią”.
Kiedy pisała te słowa, była młodsza ode mnie o 10 zim. Ja lękam się klepsydry czasu, w której ziarenka przesypują się nieubłaganie, nie doświadczam jednak obawy przed końcem. Może dlatego, że nie jestem chora, jak Mansfield? A może półświadomie marzę o tym, aby zgasnąć?
Dziś strumień krwi niespodziewanie przedarł się przez pozornie pewny tampon, zabarwił dolną część bielizny, skromne, bawełniane figi pozbawione jakichkolwiek upiększeń, koronek czy wzorów. Z pomocą demonów czuwających nad menstruacją zdążyłam jeszcze dobiec do kabiny firmowej toalety. Zsunęłam czółenka uwolniłam się od rajstop. Kafelki podłogi troskliwie chłodziły mi podeszwy stopek, łagodząc nieco bijące z jajników fale cierpienia. Kilka kropelek krwi zatrzymało się na moim krągłym kolanie. Patrzyłem na nie z fascynacją, w którą wplatały się ołowiane nici obrzydzenia. Zrozumiałam, że w każdej z rubinowych kropelek zamknięta jest molekuła mojej osobowości, atom mojego życia.
Słyszałem, że kiedyś białe kobiety w tropikach, żony, siostry, córki kolonizatorów, miały okresy ciągnące się nieskończenie, przed dziesięć albo dwadzieścia dni. Leżały bezwładnie na hamakach rozpiętych w cieniu pomiędzy palmami, a oddane ciemnoskóre niewolnice przynosiły im ulgę zimnymi okładami, poiły naparem z ziół. Mimo to niektóre białe kobiety w afrykańskich krainach, w dalekiej Azji, wykrwawiały się na śmierć. Czy chciałabym, aby taki los stał się również moim udziałem? Czy nie byłby odpowiedni dla duszącej się swą kobiecością osoby kres życiowych udręk?
Usłyszałam, jak do kabiny obok weszła koleżanka. Po oddechu, lekkich dziewczęcych krokach poznałam, że to Anita, która pracuje ze mną w pokoju, pracowicie obliczając każdego dnia wyniki sprzedaży. Nawiedziła mnie myśl, dlaczego Anita przyszła właśnie teraz. Czy może zapragnęła w tej intymnej, wprawiającej w zakłopotanie sytuacji dotrzymać mi towarzystwa, dodać mi przez to otuchy? Niewiele wiem o Anicie, jest nieco starsza ode mnie, w jej pszenicznych włosach lubią figlować promienie słońca.
Wtedy rozległ się pluskający odgłos, jakby wody tryskającej z leśnego źródła. Z jakąś niewysłowioną tęsknotą stworzyłam sobie w wyobraźni obraz odsłoniętych nóg Anity i strumyk złocistej cieczy, wypływającej z delikatnego kwiatu jej dziewczęcej natury.
Potem pielęgnowałam się w kabinie, usuwając krwawe świadectwa niosącego osty boleści okresu. Podczas tych upodlających czynności myślałam o tym, jak przekroczyłam tę ciernistą rubież i wbiegłam do świata kobiecości - w rozpaczy i z zaciśniętymi oczyma. Miałam wtedy 29 zim. Po rozważaniach i namysłach, które nie pozwalały mi zasnąć przez całe noce, postanowiłam, że w wieku 30 lat nie mogę już nieść chluby dziewictwa.
Moje serce nie zapłonęło jeszcze miłością do mężczyzny, nie spodziewałam się, że może to nastąpić w przyszłości. Przypomniałam sobie wszakże słowa Owidiusza:
Carpite florem, qui nisi carptus erit, turpiter ipse cadet
Zrywajcie kwiat, ponieważ jeśli nie będzie zerwany, sam nędznie opadnie.
Myśl o fizycznym zbliżeniu była mi w najlepszym razie obojętna, jakże często ogarniała mnie obezwładniająca trwoga przed bólem pękającego hymenu, naturalną dla kobiety uległością i piekącym wstydem. Wiedziałam wszakże, że w przeszłości miliony moich sióstr musiały przekroczyć tę rubież. Nie wszystkie przy tym rozsunęły przed mężczyzną nogi dobrowolnie. Jedne zostały zmuszone do małżeństwa, inne uległy naciskowi środowiska, jeszcze inne padły ofiarą samczych gwałtów, jak dziewicza trojańska Kasandra, niemal rozerwana na połowę przez włócznię Ajaksa. Pomyślałam zatem sobie – czy jestem od nich lepsza, aby uniknąć tego przejścia? Dlaczego ja jedna mam zostać oszczędzona?
Znajomych płci męskich mam niewielu. Postanowiłam umówić się z Sebastianem, bez wątpienia najbardziej inteligentnym spośród nich. Sebastian w oczywisty, zuchwały sposób jest przystojny i niejednej pannie zawrócił w głowie. Według mojej wiedzy nie był jednak w stałym związku. Dałam się zaprosić do irlandzkiego pubu. Mój deflorator in spe zdziwił się nieco, ponieważ miałam opinię dziewczyny niedostępnej, a nawet królowej śniegu. Roztropnie pozwoliłam, aby z lekka się rozluźnił, podchmielony piwem. Sama sączyłam kieliszek czerwonego wina, który pomógł mi przezwyciężyć skromność i dziewicze skrupuły. Mimo to Sebastian osłupiał, kiedy dałam mu do zrozumienia, że pragną zostać uwolniona od glorii czy też zmazy niewinności. W głębi serca liczyłam może, że Sebastian okaże się rycerski i odmówi, poradzi, aby czekała na miłość. Ten jednak, jak niemal każdy mężczyzna, zazwyczaj odbywający proces myślowy w genitaliach, natychmiast zareagował z entuzjazmem. Bez zwłoki poderwał się, aby zabrać mnie do siebie. Zadrżałam. Poczułam, jak w sandałkach zakrzywiają mi się palce u stóp. Po moich delikatnych plecach sunęła lodowata kropla potu.
Ach, o tym, co się stało, opowiem może później. Do dziś na myśl o tym kształtne półkule pupy zaciskają mi się ze wstydu. Muszę znowu pobiec do firmowej toalety, zatroszczyć się o nowego tampaksa i zapewnić pełne bezpieczeństwo podpaską. Niedługo koniec pracy. Jeśli dotrą pomyślnie do domu, zjem tatara, bo czuję, że wykrwawiam się niemal terminalnie i ostatecznie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz