niedziela, 27 lipca 2014

Nadmorska samoudręka

Oddawałam się lekturze dzieła „O niedogodności narodzin” Emila Ciorana. W najwyższym skupieniu rozważałam w sercu następującą myśl filozofa mroku: „Jeśli przeznaczona ci jest samoudręka, nic ci w tym nie przeszkodzi: drobnostka będzie tu motywem równie dobrym, jak duże zmartwienie. Pogódź się z tym, że będziesz się gryzł przy każdej okazji; taki twój los”.

Z pewnością takie jest również moje wielołzawe przeznaczenie. Wciąż jestem nad morzem. Nie mam pełnego urlopu, przysyłają mi pracę z korporacji. Te obowiązki zajmują mi jakieś trzy dni w tygodniu po kilka godzin. Cieszę się, że mam zajęcie – mogę zarobić na pobyt, a także zapełnić czas, zagłuszyć absurd mojej paranoidalnej egzystencji.

Niemal każdy świt przynosi ze sobą falę lęku, drżę pod kołdrą jak brzoza w wichurze. Wcześniej, gdy niekiedy miałam jeszcze w łóżku towarzysza lub towarzyszkę, przywierałam w takiej sytuacji do drugiej osoby z całej siły, wzmocnionej przez strach. Reakcja zazwyczaj nie była przyjazna: „Dlaczego znowu się mnie trzymasz jak koła ratunkowego?!”

Z taką dominującą Bellą umówiłam się przed laty, że będzie mogła wysmagać mnie bezlitośnie trzcinką, napoić złotym deszczem, z umiejętnego serwisu oralnego Kornelii korzystać do woli. W zamian kładła się na mnie, gdy leżałam na wznak. Obejmowałam ją rękami i nogami jak mogłam najmocniej, trzęsłam się ogarnięta grozą, targały mną spazmy.

Pomogło? Jeśli tak, to w niedostrzegalnym stopniu. Mieszkałam z Bellą tylko trzy tygodnie, potem wstałam i wyszłam niemal bez słowa.  Ogólnie kobiet boję się nieco mniej niż mężczyzn.

Może powinnam sprawić sobie wielkiego pluszowego misia i do niego, przepojona rozpaczą, się przyklejać?
Albo wreszcie wziąć lekarstwa? W pobliżu mojego miejsca zamieszkania jest wielka klinika leczenia lęku. Dlaczego nie korzystam z okazji?

Kiedy oderwę się od łóżka, jest już lepiej. Może kiedy spaceruję w kolorowej, letniej sukience, oryginalnym, wielkim kapeluszu, wyglądam nawet na szczęśliwą. Lęk tłumię chłodnym, białym winem w plażowym barze, albo na tarasie restauracji. Gdyby nie konieczność świadczenia pracy, chodziłabym nieustannie zawiana.

Pokryta zbroją kosztownego kremu, próbowałam nawet się plażować. Piasek natychmiast niesfornie powciskał się w miejsca, o których skromność nie pozwala mi pisać. Mogę więc spędzać czas nie tylko na intensywnej depilacji i pokrywaniu delikatnej skóry kremem,  ale także na mocno uciążliwym procesie odpiaszczania..

Patrzę na błękitnozielone morze, szczęśliwych ludzi, śmiejących się za barwnymi płachtami parawanów, żeglujące do portów statki. Ale na horyzoncie zamiast nieba widzę trupiobiałą ścianę, a na niej ogromny, smolistoczarny napis: „KIEDY SIĘ TO WSZYSTKO WRESZCIE SKOŃCZY?”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz