Dotrzeć – gdzie?
Norman Craig
Cóż, bardziej niewinnego
niż przyjście,
obietnica nowego
początku?
Stawiamy stopę
w miejscu nieznanym,
albo w miejscu
gdzie kiedyś cierpieliśmy.
I wita nas głupia nadzieja,
mówiąc: Jaki cudny wiosenny dzień.
I uśmiecha się czarująco
Pośród opadających liści.
Przełożył Andrzej Szuba
piątek, 31 stycznia 2014
czwartek, 30 stycznia 2014
Nie ma dla nas miejsca
Kiedy wreszcie?
Flavia Cosma
Kiedy wreszcie nałożysz sobie kaganiec,
Samotny psie,
Co wciąż ujadasz w moim sercu?
Hau! Wrr!
Ujada znowu, ujada ból:
Au-u! Au-u!
Nie ma tutaj dla nas miejsca,
Dokąd mamy pójść?
Nie znamy przecież geografii nieistnienia
I tkwimy tak,
Uwięzieni w swoim ciele,
Nawet jeżeli od czasu do czasu wymieniamy miedzy sobą
Serca, płuca, nerki,
Półprzewodniki.
Jedynie pies pozostaje wierny w każdym z nas,
Ujada i ujada,
Wściekły, z pianą na pysku.
Kiedy wreszcie nałożysz sobie kaganiec,
O, Nieśmiertelny?
Przełożyła Irena Harasimowicz-Zarzecka
środa, 29 stycznia 2014
W ogóle nie chcę swej cielesności
Przyjdź zmierzchu
Kateřina Rudčenková
Ten wieczorny dobrzmiewający prąd ludzi
słabnące światło, które cofa się z ulic
Nie chcę się zestarzeć jak kobieta przy stole obok
której zmarszczki są głębokie jak wzór na swetrze
jej partnera
nie chcę się zestarzeć jak kobieta przy drugim stole
której włosy są bardziej podobne do peruki
niż peruka jest zdolna być podobna do włosów
w ogóle nie chcę swej cielesności która mnie ściska
jak niewygodna kajuta
tyle promieniejących ludzi i wraków ja między nimi
wystawiająca ciało do słońca
a życie na przypadkowe interpretacje
Przełożył Franciszek Nastulczyk
Kateřina Rudčenková
Ten wieczorny dobrzmiewający prąd ludzi
słabnące światło, które cofa się z ulic
Nie chcę się zestarzeć jak kobieta przy stole obok
której zmarszczki są głębokie jak wzór na swetrze
jej partnera
nie chcę się zestarzeć jak kobieta przy drugim stole
której włosy są bardziej podobne do peruki
niż peruka jest zdolna być podobna do włosów
w ogóle nie chcę swej cielesności która mnie ściska
jak niewygodna kajuta
tyle promieniejących ludzi i wraków ja między nimi
wystawiająca ciało do słońca
a życie na przypadkowe interpretacje
Przełożył Franciszek Nastulczyk
wtorek, 28 stycznia 2014
Żałobna szata powiewa
Krawędź
Sylvia Plath
Kobieta osiągnęła doskonałość
Jej martwe
Ciało ma uśmiech dokonania,
Złuda greckiego determinizmu
Płynie w zwojach jej togi,
Jej bose
Stopy zdają się mówić;
Doszłyśmy dotąd, to już kres.
Zmarłe dzieci skręcone jak białe węże,
Każde przy małym
Dzbanie mleka już próżnym.
Ona zwija je
Z powrotem w swe ciało jak
Róża swe płatki, gdy ogród
Tężeje i zapachy uchodzą
Z głębokich świeżych krtani kwiatu nocy.
Księżyc nie musi się smucić
Patrząc z kościanego kaptura.
On przywykł do tych spraw.
Jego żałobna szata powiewa.
tłum. Teresa Truszkowska
Ten wiersz Poetka napisała na kilkanaście godzin przed samobójczą śmiercią.
poniedziałek, 27 stycznia 2014
Być może to ja leżę w tym grobie
Cmentarz
Dagmar Nick
Nie wiem, czy to ja,
czy to ty,
kto milczy tu, ja w twojej,
czy to ty w mojej,
martwej skórze
tkwisz -
Jakże zazębiły się
ze sobą doznania,
kręgi dwu przeszłości
nałożyły się na siebie, jakbyśmy
zamienili się czasem, i
być może to ja
leżę w tym grobie, a twoje
oblicze nad nim w tym
nieprzeniknionym niebie.
Tłumaczyła Edyta Popielarz
Dagmar Nick
Nie wiem, czy to ja,
czy to ty,
kto milczy tu, ja w twojej,
czy to ty w mojej,
martwej skórze
tkwisz -
Jakże zazębiły się
ze sobą doznania,
kręgi dwu przeszłości
nałożyły się na siebie, jakbyśmy
zamienili się czasem, i
być może to ja
leżę w tym grobie, a twoje
oblicze nad nim w tym
nieprzeniknionym niebie.
Tłumaczyła Edyta Popielarz
niedziela, 26 stycznia 2014
Wszystko zgasło
Dźwięk dzwonu
Pierre Reverdy
Wszystko zgasło
Wiatr przelatuje ze śpiewem
I drżą drzewa
Zwierzęta wymarły
Nie ma już nikogo
Spójrz
Gwiazdy się zatarły
Ziemia przestała się obracać
Pochyliła się głowa
Włosy wymiatają noc
Na ostatniej stojącej dzwonnicy
Bije północ
tłum. Julia Hartwig
Pierre Reverdy
Wszystko zgasło
Wiatr przelatuje ze śpiewem
I drżą drzewa
Zwierzęta wymarły
Nie ma już nikogo
Spójrz
Gwiazdy się zatarły
Ziemia przestała się obracać
Pochyliła się głowa
Włosy wymiatają noc
Na ostatniej stojącej dzwonnicy
Bije północ
tłum. Julia Hartwig
piątek, 24 stycznia 2014
The Ballad of Lonely Masturbator
Wieczorem rozważałam w sercu słowa Sørena Kierkegaarda: „Posłuchaj krzyku noworodka w chwili narodzin, przyjrzyj się zmaganiom ze śmiercią w ostatniej godzinie – a potem zdecyduj: czy można oczekiwać, że może być przyjemnością coś, co się w taki sposób zaczyna i kończy.”
Tak, posępny duński filozof się nie myli! Jakich przyjemności, uniesień czy rozkoszy może doznać iskierka boskości, eteryczna psyche zakuta w proteinowe kajdany?? Więźniarka wrażliwego na ból białkowego kokonu, którym często wstrząsa gorączka, dręczą go choroby, z którego przez tydzień w miesiącu wylewa się krew, zaś guz nowotworowy może zagnieździć się w szarych zwojach mózgu, wzniecić paroksyzmy nieustannego bólu, unicestwić nerki, podziurawić jelita lub rozerwać macicę.
W styczniu noce są wciąż bosko długie. Czuję się, oczywiście w rubieżach swoich możliwości, wcale dobrze Nie tęsknię za wiosną, lękam się raczej jej nadejścia. Wędruję jak we śnie, opadam na dno jeziora pustki, obojętności i bezsensu. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pętla lęku, psychicznych napięć, nieustannego znużenia zaciska się coraz bardziej. Nie wykluczam, że sprawa dozna ostatecznego rozwiązania już za kilka miesięcy – i to bez mojego aktywnego udziału.
Wspominam mój świąteczny urlop, spokojny, udany. Bałtyckie plaże głaskał i pieścił ciepły wiatr. Nie mogłabym zamarznąć, nawet gdybym podjęła taką próbę. Przez 12-14 godzin znajdowałam azyl w krainie snu, długo oddawałam się pielęgnacji ciała. Nie zapominałam o lekturze. Trzy, cztery godziny dziennie urządzałam spacery nad morzem, najczęściej już po zmroku, gdy zapalały się światła okrętów, zaś na gładkim lustrze Bałtyku igrał blask księżyca, portowych lamp i latarni morskich.
Piłam w tawernach grzane wino, lecz pustka i obłęd nie wypuściły mnie swe swego uścisku. Otulona szczelnym płaszczem absurdu postanowiłam urządzić seans masturbacji. I to w samą Wigilię!
Tak, jako manichejskiej Doskonałej nie wolno mi oddawać się zmysłowym radościom, ale szczerze mówiąc, katarzy dawno wyginęli i jaka tam ze mnie Perfecta! Nawet nie jestem wegetarianką, bowiem na samej roślinnej diecie po kilku menstruacjach zniszczyłaby mnie anemia. Zresztą żeńskim Doskonałym zakazane były tylko erotyczne kontakty z mężczyznami. O masturbacji milczą historyczne źródła. Niektórzy katarzy podobno nauczali: „Poniżej pępka nie ma grzechu”.
Najważniejszym wszakże stał się argument, że ta osobliwa interakcja nie ma na celu osiągnięcia zmysłowej ekstazy – nigdy nie stała się ona moim udziałem. Erotyczne stymulacje na mnie nie działają. Niezależnie od okoliczności czuję się wtedy jak kłoda mocno już spróchniałego drewna.
Seans onanizmu w same radosne święta Bożego Narodzenia miał stać się manifestacją tkwiącej we mnie nicości, sposobem upokorzenia, metodą upodlenia i wymierzenia sobie kary.
W samą Wigilię jeszcze się w powstrzymałam. Ale w pierwszy dzień Świąt uległam – równie śmieszny jak żałosny akt autoerotyzmu zakończył abstynencję seksualną trwająca prawie siedem lat!!
Po nadmorskim spacerze wzięłam długi prysznic. Nad miastem zapadła już grudniowa noc, rozświetlana przez blask choinek.
Wypiłam wielkimi łykami resztki czerwonego wina Primitivo prosto z butelki.
Nałożyłam piżamkę, włączyłam radio RMF FM i wsunęłam się pod kołdrę. Przez kilka minut kontemplowałam surrealistyczną rzeczywistość, przygotowując się mentalnie do aktu. Nie zamierzałam pobudzać clitoris – byłoby to zbyt proste i łagodne. Postanowiłam posłużyć się wspomnianą butelką. Po kilku minutach wahaniach zrzuciłam z siebie kołdrę, zdjęłam spodnie od pidżamy. Sięgnęłam po butelkę, pocałowałam ulegle szyjkę – zimnego, szklanego kochanka. Potem obficie potraktowałam szkło nawilżaczem. Z niechęcią i ociąganiem rozchyliłam nogi, modelowe, pokryte bladością, jak utoczone z najszlachetniejszego marmuru. Światło zostawiłam włączone – chciałam czy też raczej zmuszona byłam przez swego wewnętrznego kata widzie wszystko.
Za pomocą nawilżacza przygotowałam do aktu subtelne płatki mojej dziewczęcości. Nie trzeba dodawać, że okazałam w najbardziej intymnym miejscu sucha jak piaski Atakamy.
Zadrżałam z lęku i wstydu, mimo to sięgnęłam po butelkę i dotknęłam końcem szyjki delikatnych płatków, osłaniających sekretne wejście. Okazały się zaciśnięte i niechętne, mimo nawilżającego żelu. Odłożyłam butelkę, rozchyliłam je ponownie – sięgnęłam po moje narzędzie rozkoszy czy też raczej tortur. Zimne szkło sprawiło, że przeniknął mnie strumień budzących najwyższą abominację dreszczy.
Mimo to stałam się swoim własnym oprawcą. Przypomniałam sobie wiersz Anne Sexton; „The Ballad of Lonely Masturbator”:
The end of the affair is always death.
She’s my workshop. Slippery eye,
out of the tribe of myself my breath
finds you gone. I horrify
those who stand by. I am fed.
At night, alone, I marry the bed.
Finger to finger, now she’s mine.
She’s not too far. She’s my encounter.
I beat her like a bell. I recline
in the bower where you used to mount her.
You borrowed me on the flowered spread.
At night, alone, I marry the bed.
Zebrałam siły, przepędziłam napominającego mnie surowo anioła wstydu, zacisnęłam wargi i włożyłam w siebie szyjkę od butelki.
Od dawna nie jestem nietknięta, co przepełnia mnie bezbrzeżnym smutkiem. Moje niegdysiejsze pławienie się i taplanie w erotycznym bagnie sprawiły, że w przesmyku dziewczęcości z pewnością nie jestem wąska. Ale długi czas celibatu nie pozostał bez następstw. Wejście okazało się niezwykle ciasne. Przeszyło mnie ostrze szklanego bólu, i to mimo umiejętnego zastosowania żelu nawilżającego. Wydałam z siebie ciche westchnienie protestu i rezygnacji. Przez umysł jak meteor przemknęła mi myśl, że zamiast urządzać masturbacyjny teatr powinnam przeciąć sobie tętnicę udową.
Ale zaczęłam tylko wykonywać określone ruchy – wsuwałam i wysuwałam szklany instrument udręki raz za razem, raz za razem…
Wtedy z radia popłynęły dźwięki majestatycznej kolędy:
Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi…
Uświadomiłam sobie z masochistyczną satysfakcją, że w swoim jak najbardziej nagannym i godnym najwyższego ubolewania upadku osiągnęłam kolejne dno. Oto w pierwszy dzień Świąt, gdy ludzie biesiadują przy światłach choinki w radosnym towarzystwie swoich bliskich i cieszą się prezentami, Kornelia leży samotna, rozciągnięta na łóżku w pokoju pustego zimowego hotelu i wbija w siebie butelkę, czując tylko wstyd, ból upodlenie i ani śladu rozkoszy…
Kontynuując tę dehumanizującą czynność powtarzałam sobie kolejne strofy wiersza Anne Sexton:
Take for instance this night, my love,
that every single couple puts together
with a joint overturning, beneath, above,
the abundant two on sponge and feather,
kneeling and pushing, head to head.
At night alone, I marry the bed.
I break out of my body this way,
an annoying miracle. Could I
put the dream market on display?
I am spread out. I crucify.
My little plum is what you said.
At night, alone, I marry the bed.
Then my black-eyed rival came.
The lady of water, rising on the beach,
a piano at her fingertips, shame
on her lips and a flute’s speech.
And I was the knock-kneed broom instead.
At night, alone, I marry the bed.
She took you the way a woman takes
a bargain dress off the rack
and I broke the way a stone breaks.
I give back your books and fishing tack.
Today’s paper says that you are wed.
At night, alone, I marry the bed.
The boys and girls are one tonight.
They unbutton blouses. They unzip flies.
They take off shoes. They turn off the light.
The glimmering creatures are full of lies.
They are eating each other. They are overfed.
At night, alone, I marry the bed.
Ból złagodniał i odszedł, ale nie zastąpił go nawet marny cień ekstazy.
Po mniej więcej 15 minutach omdlały mi ramiona. Perwersyjny akt dobiegł końca, lecz dopełniłam miarę upokorzenia, leżąc z włożoną w siebie butelką po winie Primitivo jeszcze prawie dwie godziny.
Tak, posępny duński filozof się nie myli! Jakich przyjemności, uniesień czy rozkoszy może doznać iskierka boskości, eteryczna psyche zakuta w proteinowe kajdany?? Więźniarka wrażliwego na ból białkowego kokonu, którym często wstrząsa gorączka, dręczą go choroby, z którego przez tydzień w miesiącu wylewa się krew, zaś guz nowotworowy może zagnieździć się w szarych zwojach mózgu, wzniecić paroksyzmy nieustannego bólu, unicestwić nerki, podziurawić jelita lub rozerwać macicę.
W styczniu noce są wciąż bosko długie. Czuję się, oczywiście w rubieżach swoich możliwości, wcale dobrze Nie tęsknię za wiosną, lękam się raczej jej nadejścia. Wędruję jak we śnie, opadam na dno jeziora pustki, obojętności i bezsensu. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pętla lęku, psychicznych napięć, nieustannego znużenia zaciska się coraz bardziej. Nie wykluczam, że sprawa dozna ostatecznego rozwiązania już za kilka miesięcy – i to bez mojego aktywnego udziału.
Wspominam mój świąteczny urlop, spokojny, udany. Bałtyckie plaże głaskał i pieścił ciepły wiatr. Nie mogłabym zamarznąć, nawet gdybym podjęła taką próbę. Przez 12-14 godzin znajdowałam azyl w krainie snu, długo oddawałam się pielęgnacji ciała. Nie zapominałam o lekturze. Trzy, cztery godziny dziennie urządzałam spacery nad morzem, najczęściej już po zmroku, gdy zapalały się światła okrętów, zaś na gładkim lustrze Bałtyku igrał blask księżyca, portowych lamp i latarni morskich.
Piłam w tawernach grzane wino, lecz pustka i obłęd nie wypuściły mnie swe swego uścisku. Otulona szczelnym płaszczem absurdu postanowiłam urządzić seans masturbacji. I to w samą Wigilię!
Tak, jako manichejskiej Doskonałej nie wolno mi oddawać się zmysłowym radościom, ale szczerze mówiąc, katarzy dawno wyginęli i jaka tam ze mnie Perfecta! Nawet nie jestem wegetarianką, bowiem na samej roślinnej diecie po kilku menstruacjach zniszczyłaby mnie anemia. Zresztą żeńskim Doskonałym zakazane były tylko erotyczne kontakty z mężczyznami. O masturbacji milczą historyczne źródła. Niektórzy katarzy podobno nauczali: „Poniżej pępka nie ma grzechu”.
Najważniejszym wszakże stał się argument, że ta osobliwa interakcja nie ma na celu osiągnięcia zmysłowej ekstazy – nigdy nie stała się ona moim udziałem. Erotyczne stymulacje na mnie nie działają. Niezależnie od okoliczności czuję się wtedy jak kłoda mocno już spróchniałego drewna.
Seans onanizmu w same radosne święta Bożego Narodzenia miał stać się manifestacją tkwiącej we mnie nicości, sposobem upokorzenia, metodą upodlenia i wymierzenia sobie kary.
W samą Wigilię jeszcze się w powstrzymałam. Ale w pierwszy dzień Świąt uległam – równie śmieszny jak żałosny akt autoerotyzmu zakończył abstynencję seksualną trwająca prawie siedem lat!!
Po nadmorskim spacerze wzięłam długi prysznic. Nad miastem zapadła już grudniowa noc, rozświetlana przez blask choinek.
Wypiłam wielkimi łykami resztki czerwonego wina Primitivo prosto z butelki.
Nałożyłam piżamkę, włączyłam radio RMF FM i wsunęłam się pod kołdrę. Przez kilka minut kontemplowałam surrealistyczną rzeczywistość, przygotowując się mentalnie do aktu. Nie zamierzałam pobudzać clitoris – byłoby to zbyt proste i łagodne. Postanowiłam posłużyć się wspomnianą butelką. Po kilku minutach wahaniach zrzuciłam z siebie kołdrę, zdjęłam spodnie od pidżamy. Sięgnęłam po butelkę, pocałowałam ulegle szyjkę – zimnego, szklanego kochanka. Potem obficie potraktowałam szkło nawilżaczem. Z niechęcią i ociąganiem rozchyliłam nogi, modelowe, pokryte bladością, jak utoczone z najszlachetniejszego marmuru. Światło zostawiłam włączone – chciałam czy też raczej zmuszona byłam przez swego wewnętrznego kata widzie wszystko.
Za pomocą nawilżacza przygotowałam do aktu subtelne płatki mojej dziewczęcości. Nie trzeba dodawać, że okazałam w najbardziej intymnym miejscu sucha jak piaski Atakamy.
Zadrżałam z lęku i wstydu, mimo to sięgnęłam po butelkę i dotknęłam końcem szyjki delikatnych płatków, osłaniających sekretne wejście. Okazały się zaciśnięte i niechętne, mimo nawilżającego żelu. Odłożyłam butelkę, rozchyliłam je ponownie – sięgnęłam po moje narzędzie rozkoszy czy też raczej tortur. Zimne szkło sprawiło, że przeniknął mnie strumień budzących najwyższą abominację dreszczy.
Mimo to stałam się swoim własnym oprawcą. Przypomniałam sobie wiersz Anne Sexton; „The Ballad of Lonely Masturbator”:
The end of the affair is always death.
She’s my workshop. Slippery eye,
out of the tribe of myself my breath
finds you gone. I horrify
those who stand by. I am fed.
At night, alone, I marry the bed.
Finger to finger, now she’s mine.
She’s not too far. She’s my encounter.
I beat her like a bell. I recline
in the bower where you used to mount her.
You borrowed me on the flowered spread.
At night, alone, I marry the bed.
Zebrałam siły, przepędziłam napominającego mnie surowo anioła wstydu, zacisnęłam wargi i włożyłam w siebie szyjkę od butelki.
Od dawna nie jestem nietknięta, co przepełnia mnie bezbrzeżnym smutkiem. Moje niegdysiejsze pławienie się i taplanie w erotycznym bagnie sprawiły, że w przesmyku dziewczęcości z pewnością nie jestem wąska. Ale długi czas celibatu nie pozostał bez następstw. Wejście okazało się niezwykle ciasne. Przeszyło mnie ostrze szklanego bólu, i to mimo umiejętnego zastosowania żelu nawilżającego. Wydałam z siebie ciche westchnienie protestu i rezygnacji. Przez umysł jak meteor przemknęła mi myśl, że zamiast urządzać masturbacyjny teatr powinnam przeciąć sobie tętnicę udową.
Ale zaczęłam tylko wykonywać określone ruchy – wsuwałam i wysuwałam szklany instrument udręki raz za razem, raz za razem…
Wtedy z radia popłynęły dźwięki majestatycznej kolędy:
Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi…
Uświadomiłam sobie z masochistyczną satysfakcją, że w swoim jak najbardziej nagannym i godnym najwyższego ubolewania upadku osiągnęłam kolejne dno. Oto w pierwszy dzień Świąt, gdy ludzie biesiadują przy światłach choinki w radosnym towarzystwie swoich bliskich i cieszą się prezentami, Kornelia leży samotna, rozciągnięta na łóżku w pokoju pustego zimowego hotelu i wbija w siebie butelkę, czując tylko wstyd, ból upodlenie i ani śladu rozkoszy…
Kontynuując tę dehumanizującą czynność powtarzałam sobie kolejne strofy wiersza Anne Sexton:
Take for instance this night, my love,
that every single couple puts together
with a joint overturning, beneath, above,
the abundant two on sponge and feather,
kneeling and pushing, head to head.
At night alone, I marry the bed.
I break out of my body this way,
an annoying miracle. Could I
put the dream market on display?
I am spread out. I crucify.
My little plum is what you said.
At night, alone, I marry the bed.
Then my black-eyed rival came.
The lady of water, rising on the beach,
a piano at her fingertips, shame
on her lips and a flute’s speech.
And I was the knock-kneed broom instead.
At night, alone, I marry the bed.
She took you the way a woman takes
a bargain dress off the rack
and I broke the way a stone breaks.
I give back your books and fishing tack.
Today’s paper says that you are wed.
At night, alone, I marry the bed.
The boys and girls are one tonight.
They unbutton blouses. They unzip flies.
They take off shoes. They turn off the light.
The glimmering creatures are full of lies.
They are eating each other. They are overfed.
At night, alone, I marry the bed.
Ból złagodniał i odszedł, ale nie zastąpił go nawet marny cień ekstazy.
Po mniej więcej 15 minutach omdlały mi ramiona. Perwersyjny akt dobiegł końca, lecz dopełniłam miarę upokorzenia, leżąc z włożoną w siebie butelką po winie Primitivo jeszcze prawie dwie godziny.
Czeszą włosy z nieszczęścia
Skamieniały anioł…
Nelly Sachs
Skamieniały anioł
jeszcze ociekający wspomnieniami
wcześniejszego wszechświata
bez czasu
błądzący po oddziale kobiecym
z odwiedzinami pewnego głosu
zamknięty w świetle bursztynu
sprzed potopu sprzed ugryzienia jabłka
śpiewający o świcie
przed prawdą –
A inne czeszą włosy z nieszczęścia
i płaczą
kiedy kruki na dworze
rozpościerają swoją czerń o północy.
Tłum. Ryszard Krynicki
Nelly Sachs
Skamieniały anioł
jeszcze ociekający wspomnieniami
wcześniejszego wszechświata
bez czasu
błądzący po oddziale kobiecym
z odwiedzinami pewnego głosu
zamknięty w świetle bursztynu
sprzed potopu sprzed ugryzienia jabłka
śpiewający o świcie
przed prawdą –
A inne czeszą włosy z nieszczęścia
i płaczą
kiedy kruki na dworze
rozpościerają swoją czerń o północy.
Tłum. Ryszard Krynicki
czwartek, 23 stycznia 2014
Sny o samobójstwie
Sny o samobójstwie
William Meredith
Bolesnej pamięci Ernesta Hemingway’a,
Sylwii Plath i Johna Berrymana
I
Sięgam po ów szczególny karabin nie
aby cię rozbroić, ale by poczuć metalowy trzon
otoczony futrem mokrej błony snu.
Bardziej mityczną bestią jesteś
niż jednorożec.
II
Lub wdycham gaz z piecyka. Na czworakach
imitując totemiczne zwierzę. Ale ona
nie jest mym totemem ani totemem mych
bliskich. To nie jest magiczny piecyk.
III
Choć z całej siły trzymam cię za kostki nóg
wciąż rwiesz się do lotu z żelaznego mostu.
Ojciec ci zrobił te skrzydła
gdy miał już parę swoich: teraz spod nieba
mówi „leć w dół” głosem
którym mój ojciec rzekłby „idź, chłopcze”.
tłum. Grzegorz Musiał
William Meredith
Bolesnej pamięci Ernesta Hemingway’a,
Sylwii Plath i Johna Berrymana
I
Sięgam po ów szczególny karabin nie
aby cię rozbroić, ale by poczuć metalowy trzon
otoczony futrem mokrej błony snu.
Bardziej mityczną bestią jesteś
niż jednorożec.
II
Lub wdycham gaz z piecyka. Na czworakach
imitując totemiczne zwierzę. Ale ona
nie jest mym totemem ani totemem mych
bliskich. To nie jest magiczny piecyk.
III
Choć z całej siły trzymam cię za kostki nóg
wciąż rwiesz się do lotu z żelaznego mostu.
Ojciec ci zrobił te skrzydła
gdy miał już parę swoich: teraz spod nieba
mówi „leć w dół” głosem
którym mój ojciec rzekłby „idź, chłopcze”.
tłum. Grzegorz Musiał
środa, 22 stycznia 2014
Twój strach!! UHU!! UHU!!!
Sweeney Agonistes
Thomas Stearns Eliot
Kiedy leżysz samotna w środku nocy i
budzisz się przerażona i wołasz pomocy
Kiedy leżysz samotna drżąc w pościeli i
budzisz się jakby w głowę ktoś cię pięścią zdzielił
To znaczy że się budzisz z koszmarnego snu
a we śnie szedł ku tobie twój STRACH uhuhu
Uhuhu uhuhu uhuhu
Miałaś sen że się budzisz i jest siódma i
jest mgliście i jest zimno jest mrok i jest świt
I czekasz na zgrzyt klucza i na stuk do drzwi
ponieważ wiesz że kat już na ciebie czeka.
I może jesteś żywa
Albo może zmarła
Uhuhu
Uhuhu
STRACH
STRACH
STRACH
STUK STUK STUK
STUK STUK STUK
STUK
STUK
STUK
przełożył Jarosław Marek Rymkiewicz
Thomas Stearns Eliot
Kiedy leżysz samotna w środku nocy i
budzisz się przerażona i wołasz pomocy
Kiedy leżysz samotna drżąc w pościeli i
budzisz się jakby w głowę ktoś cię pięścią zdzielił
To znaczy że się budzisz z koszmarnego snu
a we śnie szedł ku tobie twój STRACH uhuhu
Uhuhu uhuhu uhuhu
Miałaś sen że się budzisz i jest siódma i
jest mgliście i jest zimno jest mrok i jest świt
I czekasz na zgrzyt klucza i na stuk do drzwi
ponieważ wiesz że kat już na ciebie czeka.
I może jesteś żywa
Albo może zmarła
Uhuhu
Uhuhu
STRACH
STRACH
STRACH
STUK STUK STUK
STUK STUK STUK
STUK
STUK
STUK
przełożył Jarosław Marek Rymkiewicz
wtorek, 21 stycznia 2014
Kornelia w szpitalu psychiatrycznym
Dzwoniąc
Anne Sexton
I w taki właśnie sposób dzwonią
dzwonki w Wariatkowie,
a to jest dzwoneczkowa dama,
co przychodzi tu co wtorek rano,
by dać nam lekcję muzyki
i ponieważ pielęgniarki każą nam iść,
a my słuchamy instynktownie
jak pszczoły złapane w obcy ul,
jesteśmy kółkiem zwariowanych kobiet,
co siedzą w salce Psychiatryka
i uśmiechają się do uśmiechniętej pani,
która każdej z nas podaje dzwonek,
która wskazuje moja rękę,
co trzyma dzwonek, E z bemolem,
a obok mnie siedzi ta szara suknia,
co zrzędzi jakby była czymś szczególnym
starość, starość,
a z drugiej strony jak wiewiórka
ta mała garbata dziewczyna,
co szarpie włoski nad swoją wargą,
co szarpie włoski nad swoja wargą cały dzień,
i właśnie w taki sposób dzwonki brzmią naprawdę,
tak beztroskie i czyste
jak zadbana kuchnia,
i to właśnie mój dzwonek odpowiada zawsze
mojej dłoni, która odpowiada tej pani,
co wskazuje na mnie, E z bemolem;
i chociaż nie zmieniamy się przez to na lepsze,
każą nam iść. A my idziemy.
Tłumaczyła Maria Korusiewicz
Anne Sexton
I w taki właśnie sposób dzwonią
dzwonki w Wariatkowie,
a to jest dzwoneczkowa dama,
co przychodzi tu co wtorek rano,
by dać nam lekcję muzyki
i ponieważ pielęgniarki każą nam iść,
a my słuchamy instynktownie
jak pszczoły złapane w obcy ul,
jesteśmy kółkiem zwariowanych kobiet,
co siedzą w salce Psychiatryka
i uśmiechają się do uśmiechniętej pani,
która każdej z nas podaje dzwonek,
która wskazuje moja rękę,
co trzyma dzwonek, E z bemolem,
a obok mnie siedzi ta szara suknia,
co zrzędzi jakby była czymś szczególnym
starość, starość,
a z drugiej strony jak wiewiórka
ta mała garbata dziewczyna,
co szarpie włoski nad swoją wargą,
co szarpie włoski nad swoja wargą cały dzień,
i właśnie w taki sposób dzwonki brzmią naprawdę,
tak beztroskie i czyste
jak zadbana kuchnia,
i to właśnie mój dzwonek odpowiada zawsze
mojej dłoni, która odpowiada tej pani,
co wskazuje na mnie, E z bemolem;
i chociaż nie zmieniamy się przez to na lepsze,
każą nam iść. A my idziemy.
Tłumaczyła Maria Korusiewicz
niedziela, 19 stycznia 2014
Krótkie życie pełne strachu
miałam sen
przedziwny sen
byłam muchą i latałam
latałam bezustannie
bez wytchnienia
bo bałam się
bałam
muchołapek
i latałam
latałam
aż bardzo szybko
zalatałam się na śmierć
Było to
krótkie życie pełne strachu
A w muszym niebie
dowiedziałam się
że nie jestem pewnie
żadną muchą
bo muchy
nie mają pojęcia
o istnieniu
muchołapek
i mogłabym
dłużej
i bez strachu żyć
bo nie wszystko
na czym się siada
jest muchołapką
Ja jednak
jeszcze i w muszym niebie
bałam się
muchołapek.
Anonimowa autorka, popełniła samobójstwo w wieku 22 lat, tłumaczyła z niemieckiego Liliana Barańska
przedziwny sen
byłam muchą i latałam
latałam bezustannie
bez wytchnienia
bo bałam się
bałam
muchołapek
i latałam
latałam
aż bardzo szybko
zalatałam się na śmierć
Było to
krótkie życie pełne strachu
A w muszym niebie
dowiedziałam się
że nie jestem pewnie
żadną muchą
bo muchy
nie mają pojęcia
o istnieniu
muchołapek
i mogłabym
dłużej
i bez strachu żyć
bo nie wszystko
na czym się siada
jest muchołapką
Ja jednak
jeszcze i w muszym niebie
bałam się
muchołapek.
Anonimowa autorka, popełniła samobójstwo w wieku 22 lat, tłumaczyła z niemieckiego Liliana Barańska
wtorek, 14 stycznia 2014
Nie otworzyć ust
Biała osłona
Kateřina Rudčenková
Potrafię cały dzień przeczekać i w ogóle nie wyjść na zewnątrz.
Potrafię cały dzień myśleć o zgubionych rzeczach
i do nikogo nie otworzyć ust.
Wieczorem zaczął padać śnieg
i nocą całe podwórko było przykryte i z samochodami.
Dopiero kilka godzin później pojawiły się w śniegu
ślady, po tym jak przebrzmiały głosy.
Rano dalej padał śnieg lecz wyszło słońce,
za chwilę woda stukała w parapety.
I mój lęk, że gdybym była chora
lub umarła, nikt nie podejdzie do łóżka.
Ponieważ świadomie wszystkich odpędziłam,
żeby już więcej nikogo nie stracić.
Tłum. Franciszek Nastulczyk
Kateřina Rudčenková
Potrafię cały dzień przeczekać i w ogóle nie wyjść na zewnątrz.
Potrafię cały dzień myśleć o zgubionych rzeczach
i do nikogo nie otworzyć ust.
Wieczorem zaczął padać śnieg
i nocą całe podwórko było przykryte i z samochodami.
Dopiero kilka godzin później pojawiły się w śniegu
ślady, po tym jak przebrzmiały głosy.
Rano dalej padał śnieg lecz wyszło słońce,
za chwilę woda stukała w parapety.
I mój lęk, że gdybym była chora
lub umarła, nikt nie podejdzie do łóżka.
Ponieważ świadomie wszystkich odpędziłam,
żeby już więcej nikogo nie stracić.
Tłum. Franciszek Nastulczyk
niedziela, 12 stycznia 2014
Kornelia w hotelu
W hotelu
John Fuller
Więc gdzie ujrzałam zmarłego przyjaciela?
W hotelu ze śniadaniami pod spiralą schodów?
W hotelu pod okapem i chlupiącą rynną?
W hotelu ciemności? W hotelu z czarnego marmuru?
W hotelu martwej skapującej wody i blizn
I kikutów prowizorycznej sieci ołowianych rur?
Wszystkie nasze dni kwitły w ich oprawnym rejestrze!
Rachunki czekają otwarte na ten nieprzewidziany
Lecz absolutnie niezbędny wydatek.
Nie mogąc zasnąć, myślimy, że jedziemy we śnie,
Aby na koniec dotrzeć do hotelu komiwojażerów
Z kruchym balkonem nad pustymi ulicami.
Nie mogąc zasnąć, a jednak śpiąc i nie śpiąc,
W pokoju duszno, na umywalce trochę drobnych,
Rury przez całą noc wzdychają wodą lub powietrzem
W hotelu, nieważne jakim, w którym ujrzałam przyjaciela,
Gdzie sami się musimy zbudzić w ostatecznym dniu
W ostatnim i najmniej pamiętanym hotelu ze wszystkich.
Tłum. Piotr Sommer
John Fuller
Więc gdzie ujrzałam zmarłego przyjaciela?
W hotelu ze śniadaniami pod spiralą schodów?
W hotelu pod okapem i chlupiącą rynną?
W hotelu ciemności? W hotelu z czarnego marmuru?
W hotelu martwej skapującej wody i blizn
I kikutów prowizorycznej sieci ołowianych rur?
Wszystkie nasze dni kwitły w ich oprawnym rejestrze!
Rachunki czekają otwarte na ten nieprzewidziany
Lecz absolutnie niezbędny wydatek.
Nie mogąc zasnąć, myślimy, że jedziemy we śnie,
Aby na koniec dotrzeć do hotelu komiwojażerów
Z kruchym balkonem nad pustymi ulicami.
Nie mogąc zasnąć, a jednak śpiąc i nie śpiąc,
W pokoju duszno, na umywalce trochę drobnych,
Rury przez całą noc wzdychają wodą lub powietrzem
W hotelu, nieważne jakim, w którym ujrzałam przyjaciela,
Gdzie sami się musimy zbudzić w ostatecznym dniu
W ostatnim i najmniej pamiętanym hotelu ze wszystkich.
Tłum. Piotr Sommer
sobota, 11 stycznia 2014
Jak czarny słonecznik
Z czwartego piętra
Małgorzata Hillar
W dole
ruda kura
kręci głową
Dziecko
w niebieskiej sukience
goni łaciatego kota
Na czwartym piętrze
samotność
dojrzała
jak czarny słonecznik
Palisz papierosa
patrzysz w sufit
Trzymam w dłoniach
parapet okna
W dole
ruda kura
niebieskie dziecko
Wystarczy
tylko trochę
się przechylić
Małgorzata Hillar
W dole
ruda kura
kręci głową
Dziecko
w niebieskiej sukience
goni łaciatego kota
Na czwartym piętrze
samotność
dojrzała
jak czarny słonecznik
Palisz papierosa
patrzysz w sufit
Trzymam w dłoniach
parapet okna
W dole
ruda kura
niebieskie dziecko
Wystarczy
tylko trochę
się przechylić
piątek, 10 stycznia 2014
A listy wciąż przychodzą
Pani G. Watters
Frank Ormsby
Listy do pani Watters przychodzą niezmiennie,
Przecież żyła tu kiedyś, jak my
Ocieplając ten dom. Wciąż sprawy codzienne -
Zwinięty kalendarz, co, gdyby tu była,
Wisiałby tam, skąd wyrwałem zardzewiały gwóźdź,
Katalogi, rachunek za gaz, którego nie zapłaciła.
I zawsze pani Watters. Dlatego dla mnie
Duch tego domu zawsze jest kobiecy;
Jego szept o tej, która nieustannie
Przyciąga tutaj listy, jakby była jeszcze.
Co tydzień piszę na nich, choć bez przekonania:
„Adresat nieznany, nie wiemy gdzie mieszka”.
Przełożył Jarosław Anders
Frank Ormsby
Listy do pani Watters przychodzą niezmiennie,
Przecież żyła tu kiedyś, jak my
Ocieplając ten dom. Wciąż sprawy codzienne -
Zwinięty kalendarz, co, gdyby tu była,
Wisiałby tam, skąd wyrwałem zardzewiały gwóźdź,
Katalogi, rachunek za gaz, którego nie zapłaciła.
I zawsze pani Watters. Dlatego dla mnie
Duch tego domu zawsze jest kobiecy;
Jego szept o tej, która nieustannie
Przyciąga tutaj listy, jakby była jeszcze.
Co tydzień piszę na nich, choć bez przekonania:
„Adresat nieznany, nie wiemy gdzie mieszka”.
Przełożył Jarosław Anders
czwartek, 9 stycznia 2014
Przy jego zimnych ustach
Ostatnie honory
Ian Hamilton
Twój oddech zmiata delikatnie
Pojedynczy rząd płatków
Kiedy pochylasz się nad nim. Twoje palce
W powietrzu, ponad jego twarzą,
Są eleganckie i zakłopotane. Zatrzymują się
Przy jego zimnych ustach
Ale nie dotykają; dym świecy
Wplątuje wątłe cienie w jego włosy.
Twój przyjazny dotyk
Odrywa więcej płatków:
Panika barw.
Przełożył Piotr Sommer
Ian Hamilton
Twój oddech zmiata delikatnie
Pojedynczy rząd płatków
Kiedy pochylasz się nad nim. Twoje palce
W powietrzu, ponad jego twarzą,
Są eleganckie i zakłopotane. Zatrzymują się
Przy jego zimnych ustach
Ale nie dotykają; dym świecy
Wplątuje wątłe cienie w jego włosy.
Twój przyjazny dotyk
Odrywa więcej płatków:
Panika barw.
Przełożył Piotr Sommer
środa, 8 stycznia 2014
Przechodząca koło cmentarza
Piękna młoda dziewczyna przechodząca koło cmentarza
Charles Bukowski
zatrzymałem się na czerwonym świetle
i zobaczyłem, jak idzie koło cmentarza-
szła obok żelaznego ogrodzenia,
przez które widziałem
nagrobki
i trawę
jej ciało przesuwa się wzdłuż ogrodzenia
nagrobki trwają nieruchomo.
zastanawiam się:
czy nikt inny tego nie widzi?
zastanawiam się:
czy ona widzi te nagrobki
jeśli tak,
to jest w niej mądrość, której nie ma we mnie
bo zdaje się zwracać na nie uwagi.
jej ciało płynie w
magicznej aurze
a jej długie włosy rozjaśnia
słońce godziny 3 po południu.
światła się zmieniają
przechodzi przez ulicę w kierunku zachodnim
i ja jadę na zachód.
zjeżdżam ku morzu
wysiadam
i przez 35 minut biegam po brzegu
tu i tam widzę ludzi
z oczyma, uszami, palcami u nóg
i różnymi innymi częściami ciała.
wydaje się, jakby nikt się nie przejmował.
Charles Bukowski
zatrzymałem się na czerwonym świetle
i zobaczyłem, jak idzie koło cmentarza-
szła obok żelaznego ogrodzenia,
przez które widziałem
nagrobki
i trawę
jej ciało przesuwa się wzdłuż ogrodzenia
nagrobki trwają nieruchomo.
zastanawiam się:
czy nikt inny tego nie widzi?
zastanawiam się:
czy ona widzi te nagrobki
jeśli tak,
to jest w niej mądrość, której nie ma we mnie
bo zdaje się zwracać na nie uwagi.
jej ciało płynie w
magicznej aurze
a jej długie włosy rozjaśnia
słońce godziny 3 po południu.
światła się zmieniają
przechodzi przez ulicę w kierunku zachodnim
i ja jadę na zachód.
zjeżdżam ku morzu
wysiadam
i przez 35 minut biegam po brzegu
tu i tam widzę ludzi
z oczyma, uszami, palcami u nóg
i różnymi innymi częściami ciała.
wydaje się, jakby nikt się nie przejmował.
wtorek, 7 stycznia 2014
Póki mnie nie wchłonął mrok
Moje myśli coraz ciaśniejsze,
coraz bardziej ślepy wzrok,
przeraźliwe przeznaczenie
z dnia na dzień popędza los.
Życie wlecze mnie za sobą
jak bezwolny, nędzny strzep,
bez radości i nikogo,
kto by poznał ogrom klęsk.
Moja śmierć mi świadkiem będzie
jak mój każdy życia krok
blisko grobu był krawędzi.
Póki mnie nie wchłonął mrok.
**
Anonimowy autor, samobójca, zostawił ten wiersz zamiast listu pożegnalnego. Przełożyła z niemieckiego Liliana Barańska.
coraz bardziej ślepy wzrok,
przeraźliwe przeznaczenie
z dnia na dzień popędza los.
Życie wlecze mnie za sobą
jak bezwolny, nędzny strzep,
bez radości i nikogo,
kto by poznał ogrom klęsk.
Moja śmierć mi świadkiem będzie
jak mój każdy życia krok
blisko grobu był krawędzi.
Póki mnie nie wchłonął mrok.
**
Anonimowy autor, samobójca, zostawił ten wiersz zamiast listu pożegnalnego. Przełożyła z niemieckiego Liliana Barańska.
poniedziałek, 6 stycznia 2014
Kornelia podróżuje pociągiem
Pociąg z miejscówkami
Carl Sandburg
Jadę ekspresem z miejscówkami, jednym
z pierwszorzędnych krajowych pociągów.
Wali poprzez prerie w błękitną mgłę i ciemną dal
piętnaście wagonów, całych ze stali,
mieszczących tysiąc ludzi.
(Wszystkie wagony staną się złomem i rdzą, a
wszyscy mężczyźni i kobiety śmiejący się w
wagonach restauracyjnych i sypialnych –
obrócą się w proch.)
Pytam człowieka w przedziale dla palących,
dokąd jedzie, a on odpowiada: „Omaha”.
Tłumaczył Krzysztof Mętrak
Carl Sandburg
Jadę ekspresem z miejscówkami, jednym
z pierwszorzędnych krajowych pociągów.
Wali poprzez prerie w błękitną mgłę i ciemną dal
piętnaście wagonów, całych ze stali,
mieszczących tysiąc ludzi.
(Wszystkie wagony staną się złomem i rdzą, a
wszyscy mężczyźni i kobiety śmiejący się w
wagonach restauracyjnych i sypialnych –
obrócą się w proch.)
Pytam człowieka w przedziale dla palących,
dokąd jedzie, a on odpowiada: „Omaha”.
Tłumaczył Krzysztof Mętrak
sobota, 4 stycznia 2014
Kornelia zwiedza Gdańsk
Epitafium
Ernest Bryll
Gościu co powiem krótkie będzie. Miasto
w którym zjadasz obiad jest grobowcem; żeby
odegrać tutaj życie zbudowano świeżo
domy z gotyckiej cegły, pleśń wymalowano…
Każdy trenuje sztukę zwykłego paplania
wiarę w oszczędność. Przez ulicę płyną
kobiety, które grając swe powiewne role
nie chcą wiedzieć co gnije od asfaltem…
Sztuka
czasami się udaje. Smakował ci obiad
nakupiłeś pamiątek.
To jest wszystko. Idź już.
Ernest Bryll
Gościu co powiem krótkie będzie. Miasto
w którym zjadasz obiad jest grobowcem; żeby
odegrać tutaj życie zbudowano świeżo
domy z gotyckiej cegły, pleśń wymalowano…
Każdy trenuje sztukę zwykłego paplania
wiarę w oszczędność. Przez ulicę płyną
kobiety, które grając swe powiewne role
nie chcą wiedzieć co gnije od asfaltem…
Sztuka
czasami się udaje. Smakował ci obiad
nakupiłeś pamiątek.
To jest wszystko. Idź już.
piątek, 3 stycznia 2014
Kornelia na statku
Statek szaleńców
Ivan Wernisch
To na Skaldzie, na statku szaleńców –
będę mówił i mówił,
nie słuchając siebie wcale: Na Skaldzie
ze smrodliwego podpokładu
wybujała winorośl
i oplotła maszty.
Poróżowiałe jej grona
roniły sploty robaków, co wwiercały się w szpary,
z których wyrosła roślina,
a z robaków każdy jej nasienie niósł w sobie.
przeł. Leszek Engelking
Ivan Wernisch
To na Skaldzie, na statku szaleńców –
będę mówił i mówił,
nie słuchając siebie wcale: Na Skaldzie
ze smrodliwego podpokładu
wybujała winorośl
i oplotła maszty.
Poróżowiałe jej grona
roniły sploty robaków, co wwiercały się w szpary,
z których wyrosła roślina,
a z robaków każdy jej nasienie niósł w sobie.
przeł. Leszek Engelking
czwartek, 2 stycznia 2014
Czarne widokówki
Czarne widokówki
Tomas Tranströmer
Kalendarz zapisany, przyszłość nieznana.
Kabel nuci pieśń ludową bez ojczyzny.
Śnieżyce w ołowianym morzu.
Zmagania cieni w przystani.
Pośrodku życia bywa że śmierć przychodzi:
bierze miarę z człowieka. O tej wizycie
zapomina się, życie trwa. Lecz garnitur
szyje się cichcem.
Tłum. Leonard Neuger
Tomas Tranströmer
Kalendarz zapisany, przyszłość nieznana.
Kabel nuci pieśń ludową bez ojczyzny.
Śnieżyce w ołowianym morzu.
Zmagania cieni w przystani.
Pośrodku życia bywa że śmierć przychodzi:
bierze miarę z człowieka. O tej wizycie
zapomina się, życie trwa. Lecz garnitur
szyje się cichcem.
Tłum. Leonard Neuger
środa, 1 stycznia 2014
Reszta jest miłosierdziem
Reszta jest miłosierdziem
Janos Pilinszky
Strach i sen
były mi ojcem i matką.
Korytarzem zaś otwarta przestrzeń.
Tak żyłam. A jak umrę?
Jaka będzie moja śmierć?
Ziemia mnie zdradzi. Przygarnie.
Reszta jest miłosierdziem.
Tłum. Szczepan Woronowicz
Janos Pilinszky
Strach i sen
były mi ojcem i matką.
Korytarzem zaś otwarta przestrzeń.
Tak żyłam. A jak umrę?
Jaka będzie moja śmierć?
Ziemia mnie zdradzi. Przygarnie.
Reszta jest miłosierdziem.
Tłum. Szczepan Woronowicz
Subskrybuj:
Posty (Atom)