***
Viola Fischerová
Za piętami przyjaciół pozostał smutek
odeszli z domku we winnicy
ze swoimi dziećmi walizkami i głosami
wzbiera samotność
wolno dla umarłego z jego tobołem
lat nocy i dni
pijemy ją
połykamy co mamy
nie możemy się nasycić
Przełożył Franciszek Nastulczyk
piątek, 30 maja 2014
wtorek, 27 maja 2014
Kornelia czyta nekrologi
Rubryka zgonów
Charles J. Sexton
Rubryka zgonów
musi zostać przeczytana przeze mnie.
Moja obsesja na punkcie tej rubryki
jest dosyć dziwna, poddam się.
Nie przegapiłam wieczornych wiadomości
bez sprawdzenia każdego nazwiska.
A pomiń to choćby przez jeden dzień,
naprawdę byłby wstyd.
Moje czytanie tej długiej, długiej listy
musi być od deski do deski.
Jeśli nie ma mojego nazwiska na arkuszu,
oszukuję diabła o jeszcze jeden dzień!
Przełożył Gower
Charles J. Sexton
Rubryka zgonów
musi zostać przeczytana przeze mnie.
Moja obsesja na punkcie tej rubryki
jest dosyć dziwna, poddam się.
Nie przegapiłam wieczornych wiadomości
bez sprawdzenia każdego nazwiska.
A pomiń to choćby przez jeden dzień,
naprawdę byłby wstyd.
Moje czytanie tej długiej, długiej listy
musi być od deski do deski.
Jeśli nie ma mojego nazwiska na arkuszu,
oszukuję diabła o jeszcze jeden dzień!
Przełożył Gower
niedziela, 25 maja 2014
Z rękami ciemności
Kamienuję co chwila
Vladimír Reisel
Echom lata
Odpowiadają stare nostalgie
Pustych gasicieli gwiazd
Którymi my jesteśmy
Pijąc swoje oczy przed północą
I nie widząc niczego
Tylko stada snów
Toczących się
Na wszystkie strony
Nagiego globu
Z rękami ciemności
I szukamy czarnych uśmiercających promieni
Za murami nie wysłuchanych próśb
Za lianami pereł
Za maskami śmierci
Przełożyła Danuta Abrahamowicz
Vladimír Reisel
Echom lata
Odpowiadają stare nostalgie
Pustych gasicieli gwiazd
Którymi my jesteśmy
Pijąc swoje oczy przed północą
I nie widząc niczego
Tylko stada snów
Toczących się
Na wszystkie strony
Nagiego globu
Z rękami ciemności
I szukamy czarnych uśmiercających promieni
Za murami nie wysłuchanych próśb
Za lianami pereł
Za maskami śmierci
Przełożyła Danuta Abrahamowicz
sobota, 24 maja 2014
Czarną krwią omotana
Paul Celan
KUREWSKIE POZA TYM. I wieczność
czarną krwią omotana.
Zakotwiczona
przed twym gliniastym kosmykiem
moja wiara.
Dwa palce, odległe o dłoń,
wywiosłowują błotnistą
przysięgę.
Przełożył Marek Śnieciński
KUREWSKIE POZA TYM. I wieczność
czarną krwią omotana.
Zakotwiczona
przed twym gliniastym kosmykiem
moja wiara.
Dwa palce, odległe o dłoń,
wywiosłowują błotnistą
przysięgę.
Przełożył Marek Śnieciński
piątek, 23 maja 2014
Ucieczka w krainę mgieł
Nie wiem, gdzie się schować. Coś potwornego. W biurze jest klimatyzacja, ale nie działa dobrze. Pot się ze mnie leje, nawet bieliznę mam mokrą i dostaję zawrotów głowy. Podobno od zachodu idzie front, lecz jest jeszcze daleko. Upały bez końca. Wyprowadzę się, wyjdę za farmera na północnym krańcu Szkocji, będę krowy doić. Nawet te nocne obowiązki małżeńskie zniosę, i tak rano chce mi się wymiotować.
Umęczona przez słońce
Balatonszemes
(fragment)
Endre Rózsa
Nałóżcie słońcu kaganiec
niech się nie rzuci na mnie w południe zachłanne
niech nie wygryza
życia z moich piersi
Przełożył Jerzy Snopek
(fragment)
Endre Rózsa
Nałóżcie słońcu kaganiec
niech się nie rzuci na mnie w południe zachłanne
niech nie wygryza
życia z moich piersi
Przełożył Jerzy Snopek
środa, 21 maja 2014
Kornelia w piekle
Siódmy krąg piekła
Janos Pilinszky
Pierwszy, drugi, trzeci,
czwarty, piąty, szósty
kręg piekła i na koniec
ten ostatni krąg.
Jestem w domu.
Pozwól, bym odetchnęła
i skulona zasnęła wreszcie, bo przecież nawet tu jesteś.
Przełożył Szczepan Woronowicz
Janos Pilinszky
Pierwszy, drugi, trzeci,
czwarty, piąty, szósty
kręg piekła i na koniec
ten ostatni krąg.
Jestem w domu.
Pozwól, bym odetchnęła
i skulona zasnęła wreszcie, bo przecież nawet tu jesteś.
Przełożył Szczepan Woronowicz
wtorek, 20 maja 2014
Śmierć jest zbiegiem
Karl Vennberg
XV
Śmierć jest tylko plecakiem który
zdejmujemy
u kresu drogi
ołowianym cieniem
który topnieje w świetle
Śmierć jest tylko pługiem
który odwraca skibę życia
twardym razowym chlebem
który utrzymuje nasze zęby w czystości
Śmierć jest tylko zbiegiem
który wskazuje nam drogę
dezerterem
który podaje hasło
Śmierć jest tylko cierniskiem
wokół rozświetlonych kwiatów
ciemną ozdobą
która daje nam dostęp do
święta
Przełożył Zdzisław Wawrzyniak
Długo się zastanawiałam, czy przepisać i zamieścić ten wiersz, który jest melancholijny, ale przecież nie zasmuca, raczej przynosi spokój. A niech tam, raz uczynię wyjątek. Utwór skandynawskiego barda zaistnieje poza kategorią. Zresztą autorowi zapewne niezbyt przytulnie było na tym świecie, skoro tak śmierć wychwalał. I ostatecznie temat odejścia dobrze licuje z charakterem bloga. Pracowici kopiści mile widziani.
XV
Śmierć jest tylko plecakiem który
zdejmujemy
u kresu drogi
ołowianym cieniem
który topnieje w świetle
Śmierć jest tylko pługiem
który odwraca skibę życia
twardym razowym chlebem
który utrzymuje nasze zęby w czystości
Śmierć jest tylko zbiegiem
który wskazuje nam drogę
dezerterem
który podaje hasło
Śmierć jest tylko cierniskiem
wokół rozświetlonych kwiatów
ciemną ozdobą
która daje nam dostęp do
święta
Przełożył Zdzisław Wawrzyniak
Długo się zastanawiałam, czy przepisać i zamieścić ten wiersz, który jest melancholijny, ale przecież nie zasmuca, raczej przynosi spokój. A niech tam, raz uczynię wyjątek. Utwór skandynawskiego barda zaistnieje poza kategorią. Zresztą autorowi zapewne niezbyt przytulnie było na tym świecie, skoro tak śmierć wychwalał. I ostatecznie temat odejścia dobrze licuje z charakterem bloga. Pracowici kopiści mile widziani.
poniedziałek, 19 maja 2014
Tylko w dół
Winda
Mark Strand
1
Winda zjechała do piwnic. Otworzyły się drzwi.
Ktoś wszedł i spytał: „Do góry?”
„W dół”, powiedziałam, „w dół. Do góry już nie pojadę”.
2
Winda zjechała do piwnic. Otworzyły się drzwi.
Ktoś wszedł i spytał: „Do góry?”
„W dół”, powiedziałam, „w dół. Do góry już nie pojadę”.
Przełożyła Agnieszka Kołakowska
Mark Strand
1
Winda zjechała do piwnic. Otworzyły się drzwi.
Ktoś wszedł i spytał: „Do góry?”
„W dół”, powiedziałam, „w dół. Do góry już nie pojadę”.
2
Winda zjechała do piwnic. Otworzyły się drzwi.
Ktoś wszedł i spytał: „Do góry?”
„W dół”, powiedziałam, „w dół. Do góry już nie pojadę”.
Przełożyła Agnieszka Kołakowska
niedziela, 18 maja 2014
W fatalnym kręgu
Złowrogi wieczorny chłód
Aleksander Błok
Złowrogi jest wieczorny chłód,
Ten wiatr, wyjący jakby w trwodze,
I tajemniczy słychać chód,
Jak trwożny tupot nóg na drodze.
Dogasający zorzy pas
Jak przypomnienie bólów życia,
Widomy znak, że zamknął nas
Fatalny krąg, nie do rozbicia.
Przełożył Jan Lechoń
Komentarz Kornelii. Uwielbiam wieczory, powolne lecz nieustanne znikanie światła, niepowstrzymany pochód mroku, noc zapadającą nad miastem. Ten znakomity wiersz traktuję jako alegorię upływającego, pełnego lęku życia i związanych z nim cierpień, tak torturujących i licznych, że nie ma już żadnej nadziej – tym bardziej, że koniec jest bliski.
Niestety, chmury rozpłynęły się, przeminęły z wichurą. Sobotę przespałam, potem snułam się w piżamie i się nie umyłam. Dziś rano przeżyłam w półśnie tak rwący i mocny strumień myśli, majaków i fantazmatów, bolesnych obrazów z przeszłości i twarzy zmarłych, iż wydawało mi się, że umieram. Doświadczałam wcześniej takich strumieni, ale o mniejszej intensywności. Ogarnęła mnie trwoga. Może nawet zaczęłam się modlić lecz zaraz przerwałam te niedorzeczności. W końcu mary odleciały, otrząsnęłam się z koszmarów. Żywię gorącą nadzieję, iż nie powrócą.
Wbrew słonecznej majowej niedzieli też się nie umyłam. A jutro niewolnica korporacji powinna być sprawna, uczesana, umakijażowana i czysta…
„Dni nędzne, bliźniaczo podobne”
Brrrrr…..
Aleksander Błok
Złowrogi jest wieczorny chłód,
Ten wiatr, wyjący jakby w trwodze,
I tajemniczy słychać chód,
Jak trwożny tupot nóg na drodze.
Dogasający zorzy pas
Jak przypomnienie bólów życia,
Widomy znak, że zamknął nas
Fatalny krąg, nie do rozbicia.
Przełożył Jan Lechoń
Komentarz Kornelii. Uwielbiam wieczory, powolne lecz nieustanne znikanie światła, niepowstrzymany pochód mroku, noc zapadającą nad miastem. Ten znakomity wiersz traktuję jako alegorię upływającego, pełnego lęku życia i związanych z nim cierpień, tak torturujących i licznych, że nie ma już żadnej nadziej – tym bardziej, że koniec jest bliski.
Niestety, chmury rozpłynęły się, przeminęły z wichurą. Sobotę przespałam, potem snułam się w piżamie i się nie umyłam. Dziś rano przeżyłam w półśnie tak rwący i mocny strumień myśli, majaków i fantazmatów, bolesnych obrazów z przeszłości i twarzy zmarłych, iż wydawało mi się, że umieram. Doświadczałam wcześniej takich strumieni, ale o mniejszej intensywności. Ogarnęła mnie trwoga. Może nawet zaczęłam się modlić lecz zaraz przerwałam te niedorzeczności. W końcu mary odleciały, otrząsnęłam się z koszmarów. Żywię gorącą nadzieję, iż nie powrócą.
Wbrew słonecznej majowej niedzieli też się nie umyłam. A jutro niewolnica korporacji powinna być sprawna, uczesana, umakijażowana i czysta…
„Dni nędzne, bliźniaczo podobne”
Brrrrr…..
sobota, 17 maja 2014
tylko proch znajduje swój sens
Rzeczy po umarłych
Jiřina Hauková
Zostały tu w głębokim milczeniu,
odcieleśnione ubranie,
zegarek z twarzą umarłego,
otwarta książka, której akcja
na pół odeszła z umarłym,
na pół nie doszła do jego świadomości,
okulary na próżno szukają swoich oczu,
były diament pierścienia wysyła
swój nieśmiertelny blask w przestrzeń,
ostatnie kwity
(mleko 3 korony, masło 9 koron, chleb 2.50).
Rzeczy, usta zamknięte,
milczący świadkowie
narodzin, miłości, śmierci,
pomieszczenie z jednym jedynym dźwiękiem ciszy,
wszystko pozbawione sensu życia,
tylko proch stale znajduje swój sens
i w milczeniu gwiżdże.
Przełożył Leszek Engelking
Jiřina Hauková
Zostały tu w głębokim milczeniu,
odcieleśnione ubranie,
zegarek z twarzą umarłego,
otwarta książka, której akcja
na pół odeszła z umarłym,
na pół nie doszła do jego świadomości,
okulary na próżno szukają swoich oczu,
były diament pierścienia wysyła
swój nieśmiertelny blask w przestrzeń,
ostatnie kwity
(mleko 3 korony, masło 9 koron, chleb 2.50).
Rzeczy, usta zamknięte,
milczący świadkowie
narodzin, miłości, śmierci,
pomieszczenie z jednym jedynym dźwiękiem ciszy,
wszystko pozbawione sensu życia,
tylko proch stale znajduje swój sens
i w milczeniu gwiżdże.
Przełożył Leszek Engelking
piątek, 16 maja 2014
Żniwo bólu, skrzydła bólu
Widok perspektywiczny
Jacob Max
Widok na wzgórzu białego domu z wieżyczkami.
To noc! Jest oświetlone okno,
Są dwie wieżyczki, dwie turkaweczki są wieżyczkami.
Za oknem i w domu
Jest miłość, miłość ze swoim płomiennym światłem!
Jest miłość obfita, skrzydlata, wymowna,
Na trzecim piętrze domu,
Na trzecim piętrze domu w innym pokoju,
W pokoju bez światła jest umarły,
I cały ból śmierci,
Żniwo bólu,
Skrzydła bólu,
Wymowa bólu,
Widok perspektywiczny białego domu z wieżyczkami.
Przełożył Adam Ważyk
Jacob Max
Widok na wzgórzu białego domu z wieżyczkami.
To noc! Jest oświetlone okno,
Są dwie wieżyczki, dwie turkaweczki są wieżyczkami.
Za oknem i w domu
Jest miłość, miłość ze swoim płomiennym światłem!
Jest miłość obfita, skrzydlata, wymowna,
Na trzecim piętrze domu,
Na trzecim piętrze domu w innym pokoju,
W pokoju bez światła jest umarły,
I cały ból śmierci,
Żniwo bólu,
Skrzydła bólu,
Wymowa bólu,
Widok perspektywiczny białego domu z wieżyczkami.
Przełożył Adam Ważyk
czwartek, 15 maja 2014
Słońce bezlitośnie wysoko
Niestety, chmury okazały się efemeryczne. Tyle tylko, że zdążyłam dostać się do pracy pod kojąco ciemnym niebem. Szeroko reklamowany front przejdzie zapewne w nocy. Wydaje mi się, że mieszkam na spieczonym stepie. Majowe słońce unosi się bezlitośnie wysoko, a jeszcze ponad miesiąc do przesilenia… Jak przetrwać?
Wiersz, który napisała Eva Košinská, o chęci do wymiotowania w świetle znakomity, jeden z najwspanialszych w kolekcji. Miałam swoje wpisy na ten temat, zastanawiałam się, czy nie stworzyć nowych, ale niech poezja przemówi :)
Nie każdy wita nowy dzień radosnym: Chwała Panu!
Raczej – mdłości na samą myśl o istnieniu i o tym, jak daleko do nocy i refugium w objęciach snu.
„Na pogrzebie ciotki Marii” to także utwór o pustych rytuałach, w które nikt nie wierzy, a jednak są odprawiane. Jak tu bowiem pogrzebać człowieka bez ceremonii?
A mnie niech służby komunalne skremują w milczeniu i na koszt miasta.
Wiersz, który napisała Eva Košinská, o chęci do wymiotowania w świetle znakomity, jeden z najwspanialszych w kolekcji. Miałam swoje wpisy na ten temat, zastanawiałam się, czy nie stworzyć nowych, ale niech poezja przemówi :)
Nie każdy wita nowy dzień radosnym: Chwała Panu!
Raczej – mdłości na samą myśl o istnieniu i o tym, jak daleko do nocy i refugium w objęciach snu.
„Na pogrzebie ciotki Marii” to także utwór o pustych rytuałach, w które nikt nie wierzy, a jednak są odprawiane. Jak tu bowiem pogrzebać człowieka bez ceremonii?
A mnie niech służby komunalne skremują w milczeniu i na koszt miasta.
Żądna poklasku dziwka
Śmierć i spółka
Sylvia Plath
Dwie. Oczywiście, że są dwie.
To zdaje się całkiem jasne –
Jedna nie podnosi oczu, o powiekach spuszczonych
I gałkach ocznych Blake’a,
Wystawia na pokaz
Znamiona jako swój znak ochronny –
Bliznę po oparzeniu,
Nagi
Grynszpan kondora.
Jestem ciemnym mięsem. Sępi dziób
Zamyka się: nie schwytał mnie.
Ona mi mówi, że źle wychodzę na zdjęciu.
Mówi, jak rozkosznie
Wyglądają dzieci w szpitalnej kostnicy: z prostą
Krezą przy szyi,
W draperiach swych jońskich
Szat śmiertelnych
I z małymi nóżkami.
Ona nie śmieje się ani nie pali papierosów.
Ta druga to czyni,
Długowłosa, żądna poklasku.
Dziwka
Masturbująca blask,
By wzbudzić miłość.
Nawet nie drgnę.
Mróz tworzy kwiat,
Rosa tworzy gwiazdę.
Dzwon śmierci,
Dzwon śmierci.
Ktoś skonał.
Przełożyła Teresa Truszkowska
Komentarz Kornelii: Jeden z najpiękniejszych wierszy Poetki Szaleństwa. Sylvia genialnie doszła do wniosku, że istnieją dwie Śmierci. Jedna zabija ludzi, zachęca bohaterkę do samobójstwa, tym razem jeszcze daremnie. Ale, żeby nieustannie mogła zabijać, muszą rodzić się wciąż nowe dzieci. Dlatego druga Śmierć z fałszem w głosie lubieżnie kusi do miłości, do kreowania nowych niewolników materii. Sylvia jeszcze opiera się tym wezwaniom, ale obok niej ktoś umiera.
Nadciągnęły chmury, wyjrzałam spod kołdry. Jestem niemal spokojna.
Sylvia Plath
Dwie. Oczywiście, że są dwie.
To zdaje się całkiem jasne –
Jedna nie podnosi oczu, o powiekach spuszczonych
I gałkach ocznych Blake’a,
Wystawia na pokaz
Znamiona jako swój znak ochronny –
Bliznę po oparzeniu,
Nagi
Grynszpan kondora.
Jestem ciemnym mięsem. Sępi dziób
Zamyka się: nie schwytał mnie.
Ona mi mówi, że źle wychodzę na zdjęciu.
Mówi, jak rozkosznie
Wyglądają dzieci w szpitalnej kostnicy: z prostą
Krezą przy szyi,
W draperiach swych jońskich
Szat śmiertelnych
I z małymi nóżkami.
Ona nie śmieje się ani nie pali papierosów.
Ta druga to czyni,
Długowłosa, żądna poklasku.
Dziwka
Masturbująca blask,
By wzbudzić miłość.
Nawet nie drgnę.
Mróz tworzy kwiat,
Rosa tworzy gwiazdę.
Dzwon śmierci,
Dzwon śmierci.
Ktoś skonał.
Przełożyła Teresa Truszkowska
Komentarz Kornelii: Jeden z najpiękniejszych wierszy Poetki Szaleństwa. Sylvia genialnie doszła do wniosku, że istnieją dwie Śmierci. Jedna zabija ludzi, zachęca bohaterkę do samobójstwa, tym razem jeszcze daremnie. Ale, żeby nieustannie mogła zabijać, muszą rodzić się wciąż nowe dzieci. Dlatego druga Śmierć z fałszem w głosie lubieżnie kusi do miłości, do kreowania nowych niewolników materii. Sylvia jeszcze opiera się tym wezwaniom, ale obok niej ktoś umiera.
Nadciągnęły chmury, wyjrzałam spod kołdry. Jestem niemal spokojna.
środa, 14 maja 2014
W słoneczny dzień Kornelii chce się wymiotować
***
Eva Košinská
Poranek.
Widmowa sekunda otwartych oczu
pijani faceci na rogu ryczą
coś o zbawieniu świata
chce mi się rzygać ze światła pod zasłoną
z głośnej muzyki na korytarzu
z zimnej ręki położonej na oparciu
która i tak do nikogo nie należy.
Wieża wczoraj znikła. Otchłań się powiększa.
Miasto tonie. Miasto to nie.
Przełożył Franciszek Nastulczyk
Eva Košinská
Poranek.
Widmowa sekunda otwartych oczu
pijani faceci na rogu ryczą
coś o zbawieniu świata
chce mi się rzygać ze światła pod zasłoną
z głośnej muzyki na korytarzu
z zimnej ręki położonej na oparciu
która i tak do nikogo nie należy.
Wieża wczoraj znikła. Otchłań się powiększa.
Miasto tonie. Miasto to nie.
Przełożył Franciszek Nastulczyk
wtorek, 13 maja 2014
W oku zlodowaciałym
***
Josip Osti
W oku zlodowaciałym skrawek niebieskiego nieba.
Nic się nie porusza. Nie drży nawet pajęczyna –
sznur błyszczących kropli rosy. Liść topoli
nie odwraca się we śnie, nie pokazuje swoich srebrnych pleców. To tylko we mnie wieje dziki wiatr- wspomnień. Powiew gorąca i zapach sadzy.
Ciepły wciąż popiół spada na moje nagie ramiona.
W ręce brzytwa – krwawa i zardzewiała.
Niesłyszalnie tyka zegar wbudowany w fundamenty domu w miejscu,
gdzie kiedyś był mój dom.
Przełożyła Dorota Jovanka Ćirlić
Josip Osti
W oku zlodowaciałym skrawek niebieskiego nieba.
Nic się nie porusza. Nie drży nawet pajęczyna –
sznur błyszczących kropli rosy. Liść topoli
nie odwraca się we śnie, nie pokazuje swoich srebrnych pleców. To tylko we mnie wieje dziki wiatr- wspomnień. Powiew gorąca i zapach sadzy.
Ciepły wciąż popiół spada na moje nagie ramiona.
W ręce brzytwa – krwawa i zardzewiała.
Niesłyszalnie tyka zegar wbudowany w fundamenty domu w miejscu,
gdzie kiedyś był mój dom.
Przełożyła Dorota Jovanka Ćirlić
poniedziałek, 12 maja 2014
Wystrojeni, by uczcić śmierć
Na pogrzebie ciotki Marii
Robert Bly
I
Jesteśmy tu wszyscy, wystrojeni, by uczcić śmierć!
Nie, to nie jest tak;
by uczcić tę starą kobietę
urodzoną w Bellingham.
II
Okna kościoła wychodzą na zielone drzewa.
Ksiądz mówi nam, że jako
synowie i córki Boga
cieszymy się z nadejścia śmierci, bo idziemy
do pokojów przygotowanych
od początku świata.
To niemożliwe. Nikt z nas w to nie wierzy.
III
Na zewnątrz, na nagim pionierskim polu,
drobne ciało musi czekać do zmierzchu,
aby je złożono
w gorącej piaszczystej ziemi.
Przełożyli Tadeusz Rybowski i Zofia Prele
Robert Bly
I
Jesteśmy tu wszyscy, wystrojeni, by uczcić śmierć!
Nie, to nie jest tak;
by uczcić tę starą kobietę
urodzoną w Bellingham.
II
Okna kościoła wychodzą na zielone drzewa.
Ksiądz mówi nam, że jako
synowie i córki Boga
cieszymy się z nadejścia śmierci, bo idziemy
do pokojów przygotowanych
od początku świata.
To niemożliwe. Nikt z nas w to nie wierzy.
III
Na zewnątrz, na nagim pionierskim polu,
drobne ciało musi czekać do zmierzchu,
aby je złożono
w gorącej piaszczystej ziemi.
Przełożyli Tadeusz Rybowski i Zofia Prele
niedziela, 11 maja 2014
bo w piersi naszej głęboko mieszka głowa Meduzy
Erik Lindegren
XXIX
daleko wśród oceanu kołysze się głowa Meduzy
z posiwiałymi wężami i gniazdem bocianim żałoby
przypominamy sobie rozpoznajemy krew brata
jego śmiertelny ubiór w kobiet palącym płaczu
ich zagubione oczy w żebrzącej ręce śmierci
znamy to dobrze wiemy i czekamy
czekać na uderzenie skrzydeł wolności nad głową
na koniec upokarzający i na własne życie
o wietrze nienawiści rozdzierający pierś
przeszyj nas i życie gdyż musimy krwawić
unieś nas jak trofeum w swojej ucieczce do słońca
draśnij nas orłem krwi włócznią zachodu
bo w piersi naszej głęboko mieszka głowa Meduzy
z posiwiałymi wężami i łzami kamiennej żałoby
Przełożył Zbigniew Herbert
XXIX
daleko wśród oceanu kołysze się głowa Meduzy
z posiwiałymi wężami i gniazdem bocianim żałoby
przypominamy sobie rozpoznajemy krew brata
jego śmiertelny ubiór w kobiet palącym płaczu
ich zagubione oczy w żebrzącej ręce śmierci
znamy to dobrze wiemy i czekamy
czekać na uderzenie skrzydeł wolności nad głową
na koniec upokarzający i na własne życie
o wietrze nienawiści rozdzierający pierś
przeszyj nas i życie gdyż musimy krwawić
unieś nas jak trofeum w swojej ucieczce do słońca
draśnij nas orłem krwi włócznią zachodu
bo w piersi naszej głęboko mieszka głowa Meduzy
z posiwiałymi wężami i łzami kamiennej żałoby
Przełożył Zbigniew Herbert
sobota, 10 maja 2014
Rośnie strach
***
Viola Fischerová
Kiedyś to przyjdzie
Śmierć we własnym ciele
czystym i uporządkowanym
jak mieszkanie
gdzie w ścianie
zawilgła cegła
rozłazi się grzyb
rośnie strach
którego się nie pozbędziesz
Przełożyła z czeskiego Dorota Dobrew
Viola Fischerová
Kiedyś to przyjdzie
Śmierć we własnym ciele
czystym i uporządkowanym
jak mieszkanie
gdzie w ścianie
zawilgła cegła
rozłazi się grzyb
rośnie strach
którego się nie pozbędziesz
Przełożyła z czeskiego Dorota Dobrew
środa, 7 maja 2014
Jak wypalone słońce
Ryba
Maria Wine
Któż potrafi wytłumaczyć
mlecznosinobladą pustkę
w oku ryby?
Jego źrenica jest nieruchoma
oniemiała jak wypalone słońce
Ryba jest niema
jak samo rośnięcie
srebrzystym ciałem jak sztylet
tnie wodę szybko naprzód
wachlując w tył płetwami
jak gdyby równocześnie machała na pożegnanie
każdej sekundzie swego życia.
Przełożył Zygmunt Łanowski
Maria Wine
Któż potrafi wytłumaczyć
mlecznosinobladą pustkę
w oku ryby?
Jego źrenica jest nieruchoma
oniemiała jak wypalone słońce
Ryba jest niema
jak samo rośnięcie
srebrzystym ciałem jak sztylet
tnie wodę szybko naprzód
wachlując w tył płetwami
jak gdyby równocześnie machała na pożegnanie
każdej sekundzie swego życia.
Przełożył Zygmunt Łanowski
wtorek, 6 maja 2014
Strumienie łez
Łez, łez długie strugi…
Rainer Maria Rilke
Łez, łez długie strugi.
Śmierci moja, czarnoskóra nosicielko
mego serca, przechyl mnie prędko,
aby ściekły. Pragnę mówić.
Czarna, ogromna serca pasterko.
Gdybym nawet przemówił uczenie,
wierzysz, że bym przełamał milczenie?
Kołysz mnie, stara pocieszycielko.
Paryż, późna jesień 1913
Przełożył Bernard Antochewicz
Rainer Maria Rilke
Łez, łez długie strugi.
Śmierci moja, czarnoskóra nosicielko
mego serca, przechyl mnie prędko,
aby ściekły. Pragnę mówić.
Czarna, ogromna serca pasterko.
Gdybym nawet przemówił uczenie,
wierzysz, że bym przełamał milczenie?
Kołysz mnie, stara pocieszycielko.
Paryż, późna jesień 1913
Przełożył Bernard Antochewicz
poniedziałek, 5 maja 2014
Rzeczy pozbawione już ludzi
Umarłe ruchomości
Tom Paulin
Chodzimy dziś na aukcje i dobijamy się o rzeczy
Co posiadały ludzi. One strząsnęły z siebie tamto życie
I zachowały kurz, co nigdy całkiem się nie sczyści.
Niewierni ocaleńcy, padają łupem cwanych kupców,
Biedaków lub ambitnych młodych. Dziś już niezwykłe,
Niewyszukane metalowe łóżka, w których budzili się umarli
Kiedy o piątej wyły syreny i całą noc dudniły im walcownie.
Tamte niewielkie sztuki porcelany, co stały
Nad kominkiem w pokoju od frontu, krzesła
W których siadali, cała masa drobiazgów, wśród których żyli,
Cząstki dawnego wzoru, co tylko zdawał się pasować,
Nic nam nie mówią i zawsze pójdą za psi grosz -
Choć tydzień temu było coś, co powiedziało
Swoją zwięzła historię: stos zdjęć -
Na jednej ślub, zwyczajny i niemodny,
Szóstka rumianych dzieci pod zakurzonym szkłem,
Małżeństwo, starsze w dzień w którejś rocznicy, a potem,
Nieomal nazbyt gładko, góra wieńców na grobie -
Zdjęć, które ktoś wziął dla samych ram.
Przełożył Piotr Sommer
Tom Paulin
Chodzimy dziś na aukcje i dobijamy się o rzeczy
Co posiadały ludzi. One strząsnęły z siebie tamto życie
I zachowały kurz, co nigdy całkiem się nie sczyści.
Niewierni ocaleńcy, padają łupem cwanych kupców,
Biedaków lub ambitnych młodych. Dziś już niezwykłe,
Niewyszukane metalowe łóżka, w których budzili się umarli
Kiedy o piątej wyły syreny i całą noc dudniły im walcownie.
Tamte niewielkie sztuki porcelany, co stały
Nad kominkiem w pokoju od frontu, krzesła
W których siadali, cała masa drobiazgów, wśród których żyli,
Cząstki dawnego wzoru, co tylko zdawał się pasować,
Nic nam nie mówią i zawsze pójdą za psi grosz -
Choć tydzień temu było coś, co powiedziało
Swoją zwięzła historię: stos zdjęć -
Na jednej ślub, zwyczajny i niemodny,
Szóstka rumianych dzieci pod zakurzonym szkłem,
Małżeństwo, starsze w dzień w którejś rocznicy, a potem,
Nieomal nazbyt gładko, góra wieńców na grobie -
Zdjęć, które ktoś wziął dla samych ram.
Przełożył Piotr Sommer
niedziela, 4 maja 2014
Zapałka gaśnie
Do nadziei
Julio Cortázar
Wyciągnij twe urękawicznione łapki, nadziejo gorzka.
Zapalasz zapałkę: ogrzej się. Wystarczy.
Potem popatrzymy na nasze twarze
i pomyślimy: jak też
się zmieniły.
Wierzyliśmy
w siebie wzajemnie. Widzisz, nie należy.
Wyciągnij twe zmarznięte rączki,
nadziejo.
Na nic. Zapałka gaśnie.
Przełożyła Zofia Chądzyńska
Julio Cortázar
Wyciągnij twe urękawicznione łapki, nadziejo gorzka.
Zapalasz zapałkę: ogrzej się. Wystarczy.
Potem popatrzymy na nasze twarze
i pomyślimy: jak też
się zmieniły.
Wierzyliśmy
w siebie wzajemnie. Widzisz, nie należy.
Wyciągnij twe zmarznięte rączki,
nadziejo.
Na nic. Zapałka gaśnie.
Przełożyła Zofia Chądzyńska
sobota, 3 maja 2014
Z ustami w prześcieradle
Śmierć Sylvii
Anne Sexton
dla Sylvii Plath
O Sylvio, Sylvio
z umarłym pudełkiem kamyków i łyżeczek,
z dwójką dzieci, dwojgiem meteorów
błąkających się bez celu po maleńkiej bawialni,
z ustami w prześcieradle,
w niemej modlitwie do belki w dachu,
(Sylvio, Sylvio,
dokąd odeszłaś
po tym, jak napisałaś do mnie
z Devonshire
o uprawianiu ziemniaków
i hodowli pszczół?)
co wcześniej szykowałaś po cichu,
że ci tak głośno poszło?
Złodziejko! –
jak zręcznie wśliznęłaś się,
sama się wśliznęłaś
w śmierć, której tak bardzo pragnęłam i od tylu lat,
w śmierć, o której mówiłyśmy, żeśmy z niej wyrosły,
w śmierć, którą hołubiłyśmy u naszej chudej piersi,
o której tak często gadałyśmy w Bostonie
obaliwszy trzecią martini extra dry
w śmierć, która opowiadała o psychiatrach i leczeniu,
w śmierć, która nas namawiała jak spiskujące panny młode,
w śmierć, której zdrowie piłyśmy
najpierw powody, a potem cichy czyn?
( Bostonie
śmiertelny
rajd taksówkami
tak, znowu śmierć,
tamta jazda do domu
z naszym chłopakiem.)
O Sylvio, pamiętam tego sennego perkusistę
który bił laskę przed nami, dawna historia,
tak chciałyśmy, żeby się spuścił
jak sado, albo jak nowojorska ciota.
Żeby odwalił robotę,
jakiś nakaz, okno w ścianie lub dziecinne łóżeczko,
od tamtych dni trwał
w ukryciu naszych serc, szaf,
i widzę teraz, że latami przechowywałyśmy
pamięć o nim, stare samobójstwa
i już wiem teraz, ma wieść o twej śmierci,
jak okropny to smak, jak sól.
(A ja,
ja też.
Sylvio, teraz ty
znów ty
i znowu śmierć,
tamta jazda do domu
z naszym chłopakiem.)
i tylko mówię
z rękoma wyciągniętymi ku tamtemu miejscu z kamieni,
czym więcej jest twa śmierć
niż czymś, co zawsze było,
kretem, który wypełzł
z jednego z twoich wierszy?
(O przyjaciółko,
gdy księżyc jest zły,
i król odszedł
a królowej żarty się skończyły,
mucha w barze powinna zaśpiewać!)
O matko drobniuteńka,
ty też!
O śmieszna księżniczko!
O jasnowłose maleństwo!
Przełożył Grzegorz Musiał
Anne Sexton
dla Sylvii Plath
O Sylvio, Sylvio
z umarłym pudełkiem kamyków i łyżeczek,
z dwójką dzieci, dwojgiem meteorów
błąkających się bez celu po maleńkiej bawialni,
z ustami w prześcieradle,
w niemej modlitwie do belki w dachu,
(Sylvio, Sylvio,
dokąd odeszłaś
po tym, jak napisałaś do mnie
z Devonshire
o uprawianiu ziemniaków
i hodowli pszczół?)
co wcześniej szykowałaś po cichu,
że ci tak głośno poszło?
Złodziejko! –
jak zręcznie wśliznęłaś się,
sama się wśliznęłaś
w śmierć, której tak bardzo pragnęłam i od tylu lat,
w śmierć, o której mówiłyśmy, żeśmy z niej wyrosły,
w śmierć, którą hołubiłyśmy u naszej chudej piersi,
o której tak często gadałyśmy w Bostonie
obaliwszy trzecią martini extra dry
w śmierć, która opowiadała o psychiatrach i leczeniu,
w śmierć, która nas namawiała jak spiskujące panny młode,
w śmierć, której zdrowie piłyśmy
najpierw powody, a potem cichy czyn?
( Bostonie
śmiertelny
rajd taksówkami
tak, znowu śmierć,
tamta jazda do domu
z naszym chłopakiem.)
O Sylvio, pamiętam tego sennego perkusistę
który bił laskę przed nami, dawna historia,
tak chciałyśmy, żeby się spuścił
jak sado, albo jak nowojorska ciota.
Żeby odwalił robotę,
jakiś nakaz, okno w ścianie lub dziecinne łóżeczko,
od tamtych dni trwał
w ukryciu naszych serc, szaf,
i widzę teraz, że latami przechowywałyśmy
pamięć o nim, stare samobójstwa
i już wiem teraz, ma wieść o twej śmierci,
jak okropny to smak, jak sól.
(A ja,
ja też.
Sylvio, teraz ty
znów ty
i znowu śmierć,
tamta jazda do domu
z naszym chłopakiem.)
i tylko mówię
z rękoma wyciągniętymi ku tamtemu miejscu z kamieni,
czym więcej jest twa śmierć
niż czymś, co zawsze było,
kretem, który wypełzł
z jednego z twoich wierszy?
(O przyjaciółko,
gdy księżyc jest zły,
i król odszedł
a królowej żarty się skończyły,
mucha w barze powinna zaśpiewać!)
O matko drobniuteńka,
ty też!
O śmieszna księżniczko!
O jasnowłose maleństwo!
Przełożył Grzegorz Musiał
piątek, 2 maja 2014
Dla mnie śmierć będzie balsamem
Wystygły świat
Janos Pilinszky
Ten świat już nie jest moim światem,
to tylko przymus cielesności,
bym się głębiej, niby robak
wkręcała w jego wnętrzności.
Tak oto się odżywiam śmiercią
i tak się ona mną syci;
obcym ciałem na moim sercu
rośnie nie moje już życie.
Śmierć wyzwoliwszy się powstaje
z każdej żyjącej istoty,
wstydliwość fałszywą porzuca
i zdziera maskę próżności.
Tak również w końcu się oswoi
to, co na zawsze nieznane.
Jak dla liści wiosennych uwiąd,
dla mnie śmierć będzie balsamem.
Wystygły świat, niczyja ziemia!
I jak na strop jej ciśnięte
stare żelastwo, trupio sterczą
gwiazdy, w nich nasze nadzieje.
Przełożył Jerzy Snopek
Komentarz Kornelii: Wreszcie nadciągnęły chmury i złagodziły moją udrękę. Słońce pozbawia mnie ostatnich życiowych sił, a zieleń młodych liści tylko podsyca cmentarny nastrój. Ostatnie miesiące zalane były słonecznym blaskiem. To jest wprost nie do wytrzymania. Przemykałam się w cieniu budynków, jak stęskniona mroku wampirella.
Nie wyjechałam na majówkę, ale się izoluję od ludzi i świata. Byłam nad morzem na Wielkanoc i to niech wystarczy. Wstawałam wtedy rano, aby uniknąć tłumów, zajętych święconym, rezurekcjami, rodzinnymi śniadaniami i podobnym pielęgnowaniem religii jak również tradycji.
W ramach śniadania wielkanocnego zamówiłam w w tawernie kiełbaskę i setkę wódki Finlandia, żeby przestać się bać. Byłam absolutnie sama – oprócz barmana – atmosfera jak z filmu grozy. Barman rzucał spojrzenia zdziwione i lubieżne. Przez ulotną chwilę wyobraziłam sobie, jak bierze mnie brutalnie rozciągniętą na tawernianym stole, boleśnie rozdartą, sparaliżowaną wstydem i trwogą. Zaiste wspaniały byłby to początek wielkanocnej niedzieli. Ate była to tylko wizja, nie pokusa. W ogóle mi się nie podobał (w ogóle nikt mi się nie podoba), ponadto nie mogę przecież stracić statusu katarskiej Doskonałej, nawet, jeśli są to tylko śmieszne rojenia i żałosne mrzonki. Jako Doskonałej nie wolno mi dotknąć mężczyzny. Skutecznie więc ostudziłam dżentelmena za barem wzrokiem Królowej Śniegu. Szkoda, że to nie była kobieta, wzięłabym drugą setkę.
Oszołomiona ognistym płynem z kraju Finów nieco stłumiłam lęk i wędrowałam niestrudzenie. Przezornie trzymałam się cienia lasu, ale i tak słońce zniszczyło mi bladą cerę. Przez ulotny moment ogarnęła mnie pokusa, żeby powtórzyć gwiazdkową interakcję z butelką, wszelako pokój hotelowy był tak jasny, że nie mogłam stworzyć odpowiednio dekadenckiego nastroju. Jeśli wyjadę jeszcze na urlop, nastąpi to we mglistym, bezświetlnym, kochanym listopadzie
Wiersz węgierskiego twórcy uradował moją duszę. Utwór ten można znaleźć tylko u mnie, więc zapraszam miłośników mrocznej poezji do kopiowania. Ten przymus cielesności znakomicie oddaje istotę rzeczy. Miałam pewne wątpliwości z powodu zbyt pogodnego zakończenia „w nich nasze nadzieje”, ale jako, że gwiazdy świecą trupio, żadnej nadziei nie ma.
Chmury tak mnie uradowały, że wypełzłam z łóżka i nawet się trochę umyłam. Może pospaceruję po cmentarzu, kontemplując nagrobki..
Janos Pilinszky
Ten świat już nie jest moim światem,
to tylko przymus cielesności,
bym się głębiej, niby robak
wkręcała w jego wnętrzności.
Tak oto się odżywiam śmiercią
i tak się ona mną syci;
obcym ciałem na moim sercu
rośnie nie moje już życie.
Śmierć wyzwoliwszy się powstaje
z każdej żyjącej istoty,
wstydliwość fałszywą porzuca
i zdziera maskę próżności.
Tak również w końcu się oswoi
to, co na zawsze nieznane.
Jak dla liści wiosennych uwiąd,
dla mnie śmierć będzie balsamem.
Wystygły świat, niczyja ziemia!
I jak na strop jej ciśnięte
stare żelastwo, trupio sterczą
gwiazdy, w nich nasze nadzieje.
Przełożył Jerzy Snopek
Komentarz Kornelii: Wreszcie nadciągnęły chmury i złagodziły moją udrękę. Słońce pozbawia mnie ostatnich życiowych sił, a zieleń młodych liści tylko podsyca cmentarny nastrój. Ostatnie miesiące zalane były słonecznym blaskiem. To jest wprost nie do wytrzymania. Przemykałam się w cieniu budynków, jak stęskniona mroku wampirella.
Nie wyjechałam na majówkę, ale się izoluję od ludzi i świata. Byłam nad morzem na Wielkanoc i to niech wystarczy. Wstawałam wtedy rano, aby uniknąć tłumów, zajętych święconym, rezurekcjami, rodzinnymi śniadaniami i podobnym pielęgnowaniem religii jak również tradycji.
W ramach śniadania wielkanocnego zamówiłam w w tawernie kiełbaskę i setkę wódki Finlandia, żeby przestać się bać. Byłam absolutnie sama – oprócz barmana – atmosfera jak z filmu grozy. Barman rzucał spojrzenia zdziwione i lubieżne. Przez ulotną chwilę wyobraziłam sobie, jak bierze mnie brutalnie rozciągniętą na tawernianym stole, boleśnie rozdartą, sparaliżowaną wstydem i trwogą. Zaiste wspaniały byłby to początek wielkanocnej niedzieli. Ate była to tylko wizja, nie pokusa. W ogóle mi się nie podobał (w ogóle nikt mi się nie podoba), ponadto nie mogę przecież stracić statusu katarskiej Doskonałej, nawet, jeśli są to tylko śmieszne rojenia i żałosne mrzonki. Jako Doskonałej nie wolno mi dotknąć mężczyzny. Skutecznie więc ostudziłam dżentelmena za barem wzrokiem Królowej Śniegu. Szkoda, że to nie była kobieta, wzięłabym drugą setkę.
Oszołomiona ognistym płynem z kraju Finów nieco stłumiłam lęk i wędrowałam niestrudzenie. Przezornie trzymałam się cienia lasu, ale i tak słońce zniszczyło mi bladą cerę. Przez ulotny moment ogarnęła mnie pokusa, żeby powtórzyć gwiazdkową interakcję z butelką, wszelako pokój hotelowy był tak jasny, że nie mogłam stworzyć odpowiednio dekadenckiego nastroju. Jeśli wyjadę jeszcze na urlop, nastąpi to we mglistym, bezświetlnym, kochanym listopadzie
Wiersz węgierskiego twórcy uradował moją duszę. Utwór ten można znaleźć tylko u mnie, więc zapraszam miłośników mrocznej poezji do kopiowania. Ten przymus cielesności znakomicie oddaje istotę rzeczy. Miałam pewne wątpliwości z powodu zbyt pogodnego zakończenia „w nich nasze nadzieje”, ale jako, że gwiazdy świecą trupio, żadnej nadziei nie ma.
Chmury tak mnie uradowały, że wypełzłam z łóżka i nawet się trochę umyłam. Może pospaceruję po cmentarzu, kontemplując nagrobki..
Subskrybuj:
Posty (Atom)