Jestem kilka dni u rodziców. Mama złamała rękę i w tej sytuacji nie mam pretekstów, aby unikać kreatywnych prac domowych, jak wieszanie firanek. Nie mam wątpliwości, że w następstwie grabienia liści ciężko się przeziębię. Nastrój zaduszkowy, ponieważ mama (po 70-tce) zapowiada, że wkrótce umrze. Tata jest co do swojej osoby podobnego zdania. Z właściwym sobie brakiem empatii pomyślałam, że jeśli mają rozstać się z tym światem, mogliby wyrządzić mi tę uprzejmość i uczynić to mniej więcej jednocześnie i bez komplikacji. Mogłaby wtedy sprzedać dom, rzucić etatową pracę, kupić pokoik z kuchnią np. w Łebie,codziennie wieczorem wychodzić na plażę i powoli alkoholizować się na śmierć.
Na razie bronię się wysokoprocentowo przed depresją związaną ze staropolskim świętem grobownictwa. Mam kilka butelek czerwonego wina primitivo, a na cmentarz zabiorę piersiówkę pełną żołądkowej gorzkiej. Sytuacja jest tak poważna, że można jest sprostać tylko za pomocą mocnej okowity. W ubiegłym roku miałem w ten czas infernalne dni żeńskich cierpień, zatem nie doświadczyłam trudności z przybraniem oblicza pogrążonej w żałobie cierpiętnicy. Stojąc nad grobem zastanawiałam się wtedy tylko: PRZECIEKNIE CZY NIE PRZECIEKNIE.
Ale jutro, jak się zdaje, do niczego nie dojdzie, tak, że w piersiówce ostatnia i cała nadzieja.
Wzięłam dwa horrory na CD, których jeszcze nie widziałam. Dziś wieczorem włączę telewizor, otworzę butelkę i może jakoś przetrwam. Nie chcę o niczym myśleć. Nie ma przeszłości ani przyszłości, nie ma także mnie. To nigdy się nie stało. To wszystko jest tylko obłędną fatamorganą.
Uważam, że cenami wieńców nagrobnych (125 zł!!) powinna się zająć Unia Europejska.
Wesołego Halloween wszystkim życzę :).
sobota, 31 października 2015
czwartek, 29 października 2015
Ciało daleko ode mnie
Dziewica
Laura Riding
Moje ciało jest daleko ode mnie.
Ale zbliż się i dotknij:
Bliżej nikt podejść nie może.
To odzieżowa rzecz
To prawdziwy relikt,
Choć nigdy jej nie nosiłam,
Choć nigdy nie będę martwa.
A posiadanie?
Minie gwałtowność,
pasja zapoznana,
Nim ją poznam.
Przełożyła Julia Fiedorczuk
The Virgin
My flesh is at a distance from me.
Yet approach and touch it:
It is as near as anyone can come.
This vestiary stuff
Is a true relic,
Though I have never worn it,
Though I shall never be dead.
And the possession?
The violence will be over,
A forgotten passion,
Before I learn of it.
****
Komentarz Kornelii: pełen tajemnic utwór subtelnej amerykańskiej poetki. Nie znalazłam żadnej analizy i mam trudności z interpretacją, dołączam więc wyjątkowo angielski oryginał (poezję właściwie zawsze powinno się czytać w oryginale, ale nie będę się tu snobować aż tak mocno).
Wydaje mi się, że panna z wiersza nie odczuwa ścisłej identyfikacji ze swym ciałem (moje ciało jest daleko ode mnie), taktuje je jak odzież, która nie jest nieodzowna:
To odzieżowa rzecz
To prawdziwy relikt,
Choć nigdy jej nie nosiłam,
Choć nigdy nie będę martwa.
Nigdy nie będę martwa – dziewczyna wierzy, że jej osobowość czy też psyche przetrwa śmierć i rozkład materialnej powłoki cielesnej.
Pytanie, dlaczego decyduje się na inicjację seksualną:
Moje ciało jest daleko ode mnie.
Ale zbliż się i dotknij:
Bliżej nikt podejść nie może.
Może po prostu ulega lekkiej ciekawości. Pragnie doświadczyć tej (jakoby) najbardziej intymnej formy kontaktów międzyludzkich. Wydaje się, że decyzję ułatwia jej brak utożsamiania się ze swym ciałem.
Ostatnie cztery wersy przetłumaczyłabym bardziej dosłownie. Słowo przemoc (violence) bardziej bowiem oddaje istotę rzeczy, niż „gwałtowność”:
A posiadanie?
Minie przemoc,
Pasja zapomniana,
Zanim się jej nauczę
W każdym razie nasza Virgin nie czyni sobie w sprawie erotycznej inicjacji wielkich złudzeń. Takie wdarcie się w dziewczęce ciało to przemoc i ból, nawet jeśli nie jest gwałtem. Cierpienie pierwszych momentów minie, ale na jakąś rozkosz czy ekstazę nie ma co liczyć. Chwilowe, być może udawane, uniesienia szybko popadną w niepamięć. Doświadczania (mocno przereklamowanej) przyjemności nie można się nauczyć. Zostanie bezsensowne ciało jak ubranie, które chciałoby się zrzucić.
Cóż, też nie odczuwałam zbyt silnej identyfikacji ze swą proteinową powłoką i nie liczyłam na rozkosz, mimo to dosłownie zainscenizowałam utratę niewinności – w ogóle już nie pamiętam dlaczego. Może też lekka ciekawość przyprawiła mnie o zgubę? Od razu straciłam nie tylko hymen i krew, ale także zdolności intelektualne. Wielobarwna wyobraźnia byłej dziewicy Kornelii zmarzła jak kwiaty na późnojesiennym grobie. Rozerwały się złociste nici delikatnej równowagi i poszłam na dno jak bryła ołowiu. Nie tylko straciłam niewinność, ale także dałam się rytualnie zbrukać na wiele możliwych sposobów.
Ech, aż nie chcę w to wszystko uwierzyć….
Czasem myślę, że gdybym porozmawiała z jakąś prawdziwą niewinną, część jej wewnętrznego spokoju spłynęłaby na mnie. Ale to tylko majaki – dziewic w moim wieku właściwie już nie ma, a te, które przetrwały, trapione są przez frustracje i smutki i tęsknotę za nieznanym, tortury niespełnienia, bo jak tu żyć bez mężczyzny? Całe te uwarunkowania biologiczne, którym podlegamy, to skrajnie złośliwy żart.
PS.
Liście wreszcie opadają – gdy rowerowałam w złotym deszczu, jeden nawet zatrzymał się na moim nosku. Ale wciąż za mało, za mało.
Laura Riding
Moje ciało jest daleko ode mnie.
Ale zbliż się i dotknij:
Bliżej nikt podejść nie może.
To odzieżowa rzecz
To prawdziwy relikt,
Choć nigdy jej nie nosiłam,
Choć nigdy nie będę martwa.
A posiadanie?
Minie gwałtowność,
pasja zapoznana,
Nim ją poznam.
Przełożyła Julia Fiedorczuk
The Virgin
My flesh is at a distance from me.
Yet approach and touch it:
It is as near as anyone can come.
This vestiary stuff
Is a true relic,
Though I have never worn it,
Though I shall never be dead.
And the possession?
The violence will be over,
A forgotten passion,
Before I learn of it.
****
Komentarz Kornelii: pełen tajemnic utwór subtelnej amerykańskiej poetki. Nie znalazłam żadnej analizy i mam trudności z interpretacją, dołączam więc wyjątkowo angielski oryginał (poezję właściwie zawsze powinno się czytać w oryginale, ale nie będę się tu snobować aż tak mocno).
Wydaje mi się, że panna z wiersza nie odczuwa ścisłej identyfikacji ze swym ciałem (moje ciało jest daleko ode mnie), taktuje je jak odzież, która nie jest nieodzowna:
To odzieżowa rzecz
To prawdziwy relikt,
Choć nigdy jej nie nosiłam,
Choć nigdy nie będę martwa.
Nigdy nie będę martwa – dziewczyna wierzy, że jej osobowość czy też psyche przetrwa śmierć i rozkład materialnej powłoki cielesnej.
Pytanie, dlaczego decyduje się na inicjację seksualną:
Moje ciało jest daleko ode mnie.
Ale zbliż się i dotknij:
Bliżej nikt podejść nie może.
Może po prostu ulega lekkiej ciekawości. Pragnie doświadczyć tej (jakoby) najbardziej intymnej formy kontaktów międzyludzkich. Wydaje się, że decyzję ułatwia jej brak utożsamiania się ze swym ciałem.
Ostatnie cztery wersy przetłumaczyłabym bardziej dosłownie. Słowo przemoc (violence) bardziej bowiem oddaje istotę rzeczy, niż „gwałtowność”:
A posiadanie?
Minie przemoc,
Pasja zapomniana,
Zanim się jej nauczę
W każdym razie nasza Virgin nie czyni sobie w sprawie erotycznej inicjacji wielkich złudzeń. Takie wdarcie się w dziewczęce ciało to przemoc i ból, nawet jeśli nie jest gwałtem. Cierpienie pierwszych momentów minie, ale na jakąś rozkosz czy ekstazę nie ma co liczyć. Chwilowe, być może udawane, uniesienia szybko popadną w niepamięć. Doświadczania (mocno przereklamowanej) przyjemności nie można się nauczyć. Zostanie bezsensowne ciało jak ubranie, które chciałoby się zrzucić.
Cóż, też nie odczuwałam zbyt silnej identyfikacji ze swą proteinową powłoką i nie liczyłam na rozkosz, mimo to dosłownie zainscenizowałam utratę niewinności – w ogóle już nie pamiętam dlaczego. Może też lekka ciekawość przyprawiła mnie o zgubę? Od razu straciłam nie tylko hymen i krew, ale także zdolności intelektualne. Wielobarwna wyobraźnia byłej dziewicy Kornelii zmarzła jak kwiaty na późnojesiennym grobie. Rozerwały się złociste nici delikatnej równowagi i poszłam na dno jak bryła ołowiu. Nie tylko straciłam niewinność, ale także dałam się rytualnie zbrukać na wiele możliwych sposobów.
Ech, aż nie chcę w to wszystko uwierzyć….
Czasem myślę, że gdybym porozmawiała z jakąś prawdziwą niewinną, część jej wewnętrznego spokoju spłynęłaby na mnie. Ale to tylko majaki – dziewic w moim wieku właściwie już nie ma, a te, które przetrwały, trapione są przez frustracje i smutki i tęsknotę za nieznanym, tortury niespełnienia, bo jak tu żyć bez mężczyzny? Całe te uwarunkowania biologiczne, którym podlegamy, to skrajnie złośliwy żart.
PS.
Liście wreszcie opadają – gdy rowerowałam w złotym deszczu, jeden nawet zatrzymał się na moim nosku. Ale wciąż za mało, za mało.
środa, 28 października 2015
Przemówiła do mnie nicość
* * *
Nelly Sachs
Tej nocy
poszłam ciemną boczną ulicą
za róg
Tu mój cień
wtulił się w me ramiona
Ta umęczona część ubrania
chciała żeby ją nieść
i barwa nicość przemówiła do mnie:
Jesteś po drugiej stronie!”
Przełożył Ryszard Krynicki
Nelly Sachs
Tej nocy
poszłam ciemną boczną ulicą
za róg
Tu mój cień
wtulił się w me ramiona
Ta umęczona część ubrania
chciała żeby ją nieść
i barwa nicość przemówiła do mnie:
Jesteś po drugiej stronie!”
Przełożył Ryszard Krynicki
wtorek, 27 października 2015
Gdzie śmierć moją wypić mogę
Kasyda zranionego przez wodę
Federico García Lorca
Pragnę zstąpić ku studni,
chcę po murach Granady chodzić,
by zobaczyć serce przeszyte
ciemnym i okrutnym sztychem wody.
Jęczał zraniony chłopiec
uwieńczony szronem zimnym.
Stawy, cysterny i źródła
swoje szpady w powietrze wznosiły.
Ach, jaka furia miłości, jakie raniące ostrze,
jaki nocny rozgwar i biel śmierci!
Jakie pustynie światła zatapiały
ruchome piaski jutrzenki!
A chłopiec był samotny;
śpiące miasto dławiło mu gardło.
Tylko fontanna ze snów broniła
dostępu żarłocznym algom.
Twarzą w twarz chłopiec ze swą agonią
jak dwa deszcze zielone się spletli.
Chłopiec położył się na ziemi,
i spowiły go agonii skręty.
Pragnę zstąpić ku studni,
gdzie śmierć moją łyk za łykiem wypić mogę,
pragnę mchem moje serce wypełnić,
aby ujrzeć zranionego przez wodę.
Przełożyła Irena Kuran Bogucka
Federico García Lorca
Pragnę zstąpić ku studni,
chcę po murach Granady chodzić,
by zobaczyć serce przeszyte
ciemnym i okrutnym sztychem wody.
Jęczał zraniony chłopiec
uwieńczony szronem zimnym.
Stawy, cysterny i źródła
swoje szpady w powietrze wznosiły.
Ach, jaka furia miłości, jakie raniące ostrze,
jaki nocny rozgwar i biel śmierci!
Jakie pustynie światła zatapiały
ruchome piaski jutrzenki!
A chłopiec był samotny;
śpiące miasto dławiło mu gardło.
Tylko fontanna ze snów broniła
dostępu żarłocznym algom.
Twarzą w twarz chłopiec ze swą agonią
jak dwa deszcze zielone się spletli.
Chłopiec położył się na ziemi,
i spowiły go agonii skręty.
Pragnę zstąpić ku studni,
gdzie śmierć moją łyk za łykiem wypić mogę,
pragnę mchem moje serce wypełnić,
aby ujrzeć zranionego przez wodę.
Przełożyła Irena Kuran Bogucka
poniedziałek, 26 października 2015
Skarży się niczym wdowa
Leśny wiersz
Harry Martinson
Słońce opuszcza las
poprzez najbardziej na zachód wysuniętą polanę
i powoli stygnie góra.
Drozd śpiewak próbuje wyjaśnić, co się dzieje,
lecz gołąb-siniak, w przystępie melancholii,
skarży się głucho, długo niby wdowa
i skrzydłem pokazuje okraj trzęsawiska,
gdzie słońce się pogrąża powoli, powoli -
Przełożył Janusz B. Roszkowski
***
Komentarz Kornelii: Melancholijny wiersz znakomitego szwedzkiego poety (1904-1974), noblisty , który w bardzo bolesny sposób popełnił samobójstwo, dokonując nożyczkami seppuku. Ostatnie chwile twórcy musiały być potworne. Ja bym tego nie potrafiła. Podobno w Polsce można legalnie kupić cyjanek. Powinnam w przyszłości zakrzątnąć się wokół tej sprawy.
Wiersz smętny, aczkolwiek nie bezdennie depresyjny, dlatego zamieszczam bez kategorii. Wymowa wszakże gorzka – spacer w wieczornym lesie, zapada zmierzch, słońce chyli się ku zachodowi. Można to interpretować jako symbol przemijania ludzkiego życia. Drozd-śpiewak próbuje wyjaśnić, co się dzieje. Z pewnością bezskutecznie. Dla tragizmu i bezsensu ludzkiej egzystencji nie ma wytłumaczenia.
gołąb-siniak, w przystępie melancholii,
skarży się głucho, długo niby wdowa
czyli pozostają nam tylko głuche, jałowe skargi. Nic nie pomogą. Słońce pogrąża się w trzęsawisku, które, jak mniemam, oznacza brak nadziei, a może nawet zapowiada karę za występki i zbrodnie, czekającą na nikczemników w zaświatach.
Aj, niedobrze…
Jestem śmiertelnie utrudzona katorżniczą pracą, mimo to niemal codziennie udaje mi się znaleźć czas na spacer lub rowerową przejażdżkę po jesiennym lesie. Podświadomie szukam trzęsawisk, w których, wśród ponurego pohukiwania puszczyków, mogłabym utonąć. Niestety, podmiejski las jest bezbagienny. Otuchy dodaje mi nieco fakt, że jeszcze raz udało mi się kosztem ogromnych wysiłków doczołgać się do zimowej zmiany czasu. Światła coraz mniej, ciemność otula mnie łagodną opończą, można z czystym sumieniem chować się do łóżka już o godzinie 18. Ale o smutek przyprawiają mnie smagająco słoneczne dni i aberracyjna sytuacja, w której liście nie chcą opadać z drzew. Przemarzły wcześniej na mrozie i mocno trzymają się gałęzi. O tej porze drzewa powinny już być prawie nagie, a sprawy przedstawiają się w sposób wręcz przeciwny. Las jest wciąż jesienno-kolorowy, zielono-złoty, „przepiękny”, dla większości obserwatorów, co tylko przyciąga spacerowiczów i tworzy cierniowy kontrast do mojej piołunowej psyche (postaram się załączyć zdjęcie z dnia dzisiejszego). Gorąco liczę, że te liście w końcu spadną. Ach, gdybym mogła obrócić je w proch i szare próchno swoim martwym oddechem!
Harry Martinson
Słońce opuszcza las
poprzez najbardziej na zachód wysuniętą polanę
i powoli stygnie góra.
Drozd śpiewak próbuje wyjaśnić, co się dzieje,
lecz gołąb-siniak, w przystępie melancholii,
skarży się głucho, długo niby wdowa
i skrzydłem pokazuje okraj trzęsawiska,
gdzie słońce się pogrąża powoli, powoli -
Przełożył Janusz B. Roszkowski
***
Komentarz Kornelii: Melancholijny wiersz znakomitego szwedzkiego poety (1904-1974), noblisty , który w bardzo bolesny sposób popełnił samobójstwo, dokonując nożyczkami seppuku. Ostatnie chwile twórcy musiały być potworne. Ja bym tego nie potrafiła. Podobno w Polsce można legalnie kupić cyjanek. Powinnam w przyszłości zakrzątnąć się wokół tej sprawy.
Wiersz smętny, aczkolwiek nie bezdennie depresyjny, dlatego zamieszczam bez kategorii. Wymowa wszakże gorzka – spacer w wieczornym lesie, zapada zmierzch, słońce chyli się ku zachodowi. Można to interpretować jako symbol przemijania ludzkiego życia. Drozd-śpiewak próbuje wyjaśnić, co się dzieje. Z pewnością bezskutecznie. Dla tragizmu i bezsensu ludzkiej egzystencji nie ma wytłumaczenia.
gołąb-siniak, w przystępie melancholii,
skarży się głucho, długo niby wdowa
czyli pozostają nam tylko głuche, jałowe skargi. Nic nie pomogą. Słońce pogrąża się w trzęsawisku, które, jak mniemam, oznacza brak nadziei, a może nawet zapowiada karę za występki i zbrodnie, czekającą na nikczemników w zaświatach.
Aj, niedobrze…
Jestem śmiertelnie utrudzona katorżniczą pracą, mimo to niemal codziennie udaje mi się znaleźć czas na spacer lub rowerową przejażdżkę po jesiennym lesie. Podświadomie szukam trzęsawisk, w których, wśród ponurego pohukiwania puszczyków, mogłabym utonąć. Niestety, podmiejski las jest bezbagienny. Otuchy dodaje mi nieco fakt, że jeszcze raz udało mi się kosztem ogromnych wysiłków doczołgać się do zimowej zmiany czasu. Światła coraz mniej, ciemność otula mnie łagodną opończą, można z czystym sumieniem chować się do łóżka już o godzinie 18. Ale o smutek przyprawiają mnie smagająco słoneczne dni i aberracyjna sytuacja, w której liście nie chcą opadać z drzew. Przemarzły wcześniej na mrozie i mocno trzymają się gałęzi. O tej porze drzewa powinny już być prawie nagie, a sprawy przedstawiają się w sposób wręcz przeciwny. Las jest wciąż jesienno-kolorowy, zielono-złoty, „przepiękny”, dla większości obserwatorów, co tylko przyciąga spacerowiczów i tworzy cierniowy kontrast do mojej piołunowej psyche (postaram się załączyć zdjęcie z dnia dzisiejszego). Gorąco liczę, że te liście w końcu spadną. Ach, gdybym mogła obrócić je w proch i szare próchno swoim martwym oddechem!
piątek, 23 października 2015
Finał krótkiego życia
Milcząca cykada
Nakagawa Kazumasa
Czy położę ją sobie na dłoni,
czy odwrócę na grzbiet,
cykada nie wydaje głosu;
już brak siły jej krzepkim dotąd skrzydełkom.
Ale choć jest jej ciężko,
choć jest znękana,
i choć tak bardzo cierpi,
na nic nikomu się nie skarży…
Jej ciało mocne i zgrabne koloru stali,
choć dotąd zdrowe, teraz jest już słabe;
ale zatrzepotało czasem skrzydełkami, jakby przebiegło jej coś przez myśl,
i w milczeniu
gotuje się na finał swego krótkiego życia.
Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak
Nakagawa Kazumasa
Czy położę ją sobie na dłoni,
czy odwrócę na grzbiet,
cykada nie wydaje głosu;
już brak siły jej krzepkim dotąd skrzydełkom.
Ale choć jest jej ciężko,
choć jest znękana,
i choć tak bardzo cierpi,
na nic nikomu się nie skarży…
Jej ciało mocne i zgrabne koloru stali,
choć dotąd zdrowe, teraz jest już słabe;
ale zatrzepotało czasem skrzydełkami, jakby przebiegło jej coś przez myśl,
i w milczeniu
gotuje się na finał swego krótkiego życia.
Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak
czwartek, 22 października 2015
Stare butwiejące łodzie
Zmęczone
Lars Gustafsson
Zmęczone stare łodzie
urywają się z cum przy pierwszym sztormie jesienią
i dryfują
ciężkie, napełnione wodą,
melancholijne,
filozoficznie spokojne,
aż zbutwieją w trzcinach.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
****
Komentarz Kornelii: Przepisałam z tomiku; Dziwne drobne przedmioty, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012
Gorzki wiersz wybitnego poety ze Szwecji, piewcy tajemnic przedmiotów, krajobrazów, życia. Utwór smętny, melancholijny, ukazujący przemijanie, zmęczenie, obojętność i śmierć, będący alegorią ludzkiego bytu.
Jesień to znużenie egzystencją, ale także starość, która nie ma już sił, aby opierać się sztormom, czyli trudom i burzom ludzkiej egzystencji. Cumy, a więc równowaga psychiczna, ale także zdrowie fizyczne, doznają zniszczenia.
„napełnione wodą” – woda to złe wspomnienia, ale także czas, odbierający siły witalne. Pozostaje tylko butwienie i czekanie na kres wśród trzcin, na mieliźnie życia.
Cóż, ja uwielbiam jesień, miałam swoje sztormy, utraciłam cumy, unosiłam się w dryfie, a teraz powoli sobie butwieję, o tej melancholijnej porze roku niemal spokojna i chłodno obojętna. Obawiam się, że ten proces gnicia będzie jeszcze trwał długo, ponieważ fizycznie, aczkolwiek nie umysłowo, jestem młoda. Ale może zmaterializuje się jakiś nowotwór zbyt aktywnego i giętkiego w przeszłości języka albo uśpiony wirus HIV.
Lars Gustafsson
Zmęczone stare łodzie
urywają się z cum przy pierwszym sztormie jesienią
i dryfują
ciężkie, napełnione wodą,
melancholijne,
filozoficznie spokojne,
aż zbutwieją w trzcinach.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
****
Komentarz Kornelii: Przepisałam z tomiku; Dziwne drobne przedmioty, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012
Gorzki wiersz wybitnego poety ze Szwecji, piewcy tajemnic przedmiotów, krajobrazów, życia. Utwór smętny, melancholijny, ukazujący przemijanie, zmęczenie, obojętność i śmierć, będący alegorią ludzkiego bytu.
Jesień to znużenie egzystencją, ale także starość, która nie ma już sił, aby opierać się sztormom, czyli trudom i burzom ludzkiej egzystencji. Cumy, a więc równowaga psychiczna, ale także zdrowie fizyczne, doznają zniszczenia.
„napełnione wodą” – woda to złe wspomnienia, ale także czas, odbierający siły witalne. Pozostaje tylko butwienie i czekanie na kres wśród trzcin, na mieliźnie życia.
Cóż, ja uwielbiam jesień, miałam swoje sztormy, utraciłam cumy, unosiłam się w dryfie, a teraz powoli sobie butwieję, o tej melancholijnej porze roku niemal spokojna i chłodno obojętna. Obawiam się, że ten proces gnicia będzie jeszcze trwał długo, ponieważ fizycznie, aczkolwiek nie umysłowo, jestem młoda. Ale może zmaterializuje się jakiś nowotwór zbyt aktywnego i giętkiego w przeszłości języka albo uśpiony wirus HIV.
środa, 21 października 2015
I poszliśmy na dno
Dziewica
Paula Meehan
Spójrzmy więc wstecz:
jakiś szczególny księżyc zaplątał się w wierzbach,
a ja zasnęłam głęboko we własnym ciele,
obok notatnik, w nim dziewczęce wiersze
i tyle stron jeszcze do wypełnienia,
i niech będzie róża, i pamięć jej ciernia
i blizna niech będzie na moim udzie, które rozciął cierń
wcześniej tego dnia w zapuszczonym ogrodzie,
kiedy on przyszedł do mnie po raz pierwszy
i uniósł mi spódniczkę,
i poszliśmy na dno, na ziemię.
I pokój niech będzie ze mną,
bo pokoju nie miałam.
Ani wówczas, ani kiedy mijały miesiące.
Przełożył Jerzy Jarniewicz
****
Komentarz Kornelii: Defloracyjny wiersz urodzonej w 1955 roku w Dublinie irlandzkiej poetki, której utwory, naznaczone feministyczną świadomością, skupiają się na kręgu spraw prywatnych. Tekst nie jest absolutnie depresyjny, aczkolwiek, jak mi się wydaje, zasnuwa go aura przygnębienia. Postanowiłam utworzyć dla wierszy opowiadających o dziewictwie osobną kategorię.
Cóż, bohaterka wspomina swą inicjację erotyczną, pożegnanie z czasem i rytuałami dziewczęcości. Pierwszy akt nie pozostawił dobrych wrażeń, utrata niewinności kojarzy się z cierniami, pozostają po niej blizny, prawdziwe, na podrapanych nogach, i te na umyśle.
Panna zdaje sobie sprawę, że pierwszy akt miłości fizycznej oznacza także oderwanie się od świetlistych sfer niebieskich, od świata ducha, żałosny upadek w świat materii:
i uniósł mi spódniczkę,
i poszliśmy na dno, na ziemię.
Inicjacja przyniosła także niepokój i trwogę, zaburzenie wewnętrznej równowagi:
I pokój niech będzie ze mną,
bo pokoju nie miałam.
Ani wówczas, ani kiedy mijały miesiące.
Można powyższe wyznanie interpretować w ten sposób, że udręczona dziewczyna zaszła w ciążę, aczkolwiek w moim przekonaniu oznacza ono po prostu neurozy i napięcia, będące następstwem utraty niewinności. Pierwsze zmysłowe zbliżenie podsyciło lęki przed trudami i zasadzkami życia, mroczną stroną seksualności.
Cóż, do mnie nikt nie przyszedł do zapuszczonego ogrodu, sama zatroszczyłam się o wszystko. Byłam zresztą już osobą dojrzałą, co sprawia, że mój błąd wydaje się jeszcze bardziej niewybaczalny.
Pisałam już o tym wszystkim – po tej politowania godnej defloracji runęłam z gwiezdnego firmamentu na cuchnącą ziemię, na dno, i odtąd było już tylko gorzej.
Ale teraz nie czuję niepokoju. Nie doświadczam niczego. Pustki nie umieją się bać. Od kilku dni chmury otulają ziemię, pada deszcz. Jest mi dobrze, nawet jak wstaję z łóżka, śpię z otwartymi oczyma.
PS. Przeczytałam, że w Australii wśród osób w średnim wieku szaleje epidemia nowotworów gardła i języka. Zdaniem lekarzy, to skutki erotycznych swawoli, pokłosie rewolucji seksualnej. Aj, można się bać… Czy jestem już w średnim wieku? Zapewne nie, w obecnych czasach to jakieś 50 lat. Czy może już dostałam raka języka albo krtani? Zdaje się, że nie…
Ale chwilę, sprawdzę…
Cóż, mam wrażenie, że nie…
Moment, zbadam sprawę jeszcze raz…
Zapewne jeszcze nie…
Ale co będzie potem?
Aj, trzeba było zachowywać się skromnie i powściągliwie…
Ale bryndza…
Paula Meehan
Spójrzmy więc wstecz:
jakiś szczególny księżyc zaplątał się w wierzbach,
a ja zasnęłam głęboko we własnym ciele,
obok notatnik, w nim dziewczęce wiersze
i tyle stron jeszcze do wypełnienia,
i niech będzie róża, i pamięć jej ciernia
i blizna niech będzie na moim udzie, które rozciął cierń
wcześniej tego dnia w zapuszczonym ogrodzie,
kiedy on przyszedł do mnie po raz pierwszy
i uniósł mi spódniczkę,
i poszliśmy na dno, na ziemię.
I pokój niech będzie ze mną,
bo pokoju nie miałam.
Ani wówczas, ani kiedy mijały miesiące.
Przełożył Jerzy Jarniewicz
****
Komentarz Kornelii: Defloracyjny wiersz urodzonej w 1955 roku w Dublinie irlandzkiej poetki, której utwory, naznaczone feministyczną świadomością, skupiają się na kręgu spraw prywatnych. Tekst nie jest absolutnie depresyjny, aczkolwiek, jak mi się wydaje, zasnuwa go aura przygnębienia. Postanowiłam utworzyć dla wierszy opowiadających o dziewictwie osobną kategorię.
Cóż, bohaterka wspomina swą inicjację erotyczną, pożegnanie z czasem i rytuałami dziewczęcości. Pierwszy akt nie pozostawił dobrych wrażeń, utrata niewinności kojarzy się z cierniami, pozostają po niej blizny, prawdziwe, na podrapanych nogach, i te na umyśle.
Panna zdaje sobie sprawę, że pierwszy akt miłości fizycznej oznacza także oderwanie się od świetlistych sfer niebieskich, od świata ducha, żałosny upadek w świat materii:
i uniósł mi spódniczkę,
i poszliśmy na dno, na ziemię.
Inicjacja przyniosła także niepokój i trwogę, zaburzenie wewnętrznej równowagi:
I pokój niech będzie ze mną,
bo pokoju nie miałam.
Ani wówczas, ani kiedy mijały miesiące.
Można powyższe wyznanie interpretować w ten sposób, że udręczona dziewczyna zaszła w ciążę, aczkolwiek w moim przekonaniu oznacza ono po prostu neurozy i napięcia, będące następstwem utraty niewinności. Pierwsze zmysłowe zbliżenie podsyciło lęki przed trudami i zasadzkami życia, mroczną stroną seksualności.
Cóż, do mnie nikt nie przyszedł do zapuszczonego ogrodu, sama zatroszczyłam się o wszystko. Byłam zresztą już osobą dojrzałą, co sprawia, że mój błąd wydaje się jeszcze bardziej niewybaczalny.
Pisałam już o tym wszystkim – po tej politowania godnej defloracji runęłam z gwiezdnego firmamentu na cuchnącą ziemię, na dno, i odtąd było już tylko gorzej.
Ale teraz nie czuję niepokoju. Nie doświadczam niczego. Pustki nie umieją się bać. Od kilku dni chmury otulają ziemię, pada deszcz. Jest mi dobrze, nawet jak wstaję z łóżka, śpię z otwartymi oczyma.
PS. Przeczytałam, że w Australii wśród osób w średnim wieku szaleje epidemia nowotworów gardła i języka. Zdaniem lekarzy, to skutki erotycznych swawoli, pokłosie rewolucji seksualnej. Aj, można się bać… Czy jestem już w średnim wieku? Zapewne nie, w obecnych czasach to jakieś 50 lat. Czy może już dostałam raka języka albo krtani? Zdaje się, że nie…
Ale chwilę, sprawdzę…
Cóż, mam wrażenie, że nie…
Moment, zbadam sprawę jeszcze raz…
Zapewne jeszcze nie…
Ale co będzie potem?
Aj, trzeba było zachowywać się skromnie i powściągliwie…
Ale bryndza…
wtorek, 20 października 2015
Ciało wgniotło dach taksówki
Skok
James Dickey
Wszystko, co mi zostało po Jane Mac Naughton,
To jedna chwila z naszych lekcji tańca.
Była najszybszym biegaczem w siódmej klasie,
Czytam w swych szpargałach, i to nawet wtedy, kiedy chłopcy
Zaczynali wzrostem doganiać dziewczyny,
Lecz to nie biegnącą mam ją w swej pamięci,
Choć pamiętam Frances Lane i Agnes Fraser,
I grubą Betty Lou Black w sztafecie chłopcy przeciwko dziewczynom
Po lekcjach: widocznie biegała
Jak inne dziewczyny, w spódnicach zakasanych tak,
Że wyglądały jakby szarawary,
Lecz tylko się domyślam; ten fragment jej zniknął.
To co pozostało, to chwila, kiedy przyszła
Na doroczny bal naszych lekcji tańca, których nikt nie cierpiał,
A brzeg jej spódnicy był na miejscu stosownym
Dla tak młodej damy, i lekkim lecz dostojnym skokiem
Dotknęła końca jednego z papierowych kół
Wiszących u sufitu dla ozdoby sali po to,
By się przekonać, czy dosięgnie go ręką. Dosięgła,
I dosięgła mnie teraz, zawieszona w pamięci
Na brązowym łańcuchu kruchego papieru, szczupła
I muskularna, o szerokich ustach, tak bardzo chcąca dowieść
Tego, czego dowieść można, kiedy się skacze
W nowej sukni, nowej kobiecości, wśród chłopców,
Których tak łatwo pozostawić w tyle, w kurzu
Obcego namiętnościom boiska. Gdybym więc rzekł,
Że widziałem w gazecie to miejsce, gdzie Jane Mac Naughton Hill,
Matka czworga dzieci, skoczyła z okna
Miejskiego hotelu, i że jej ciało wgniotło
Dach stojącej taksówki, i że bez drżenia
Trzymałem jej zdjęcie, na którym leży w objęciach
Zmiętej jak papier blachy, jakby w trawie,
Jeden but zdjęty od niechcenia, ręce złożone na piersi,
Gdybym tak rzekł, nie uwierzyłbym sobie. Wymyśliłbym
Jakąś rzecz stosowną, że był to tylko zły sen wieku dojrzałego,
Po to, by się przekonać, że ów wieczny proces,
Który jest nieuchronnym błędem tego świata,
Opuszcza jej lekkie, ziemią gardzące stopy
Nagle ociężałe: powiedziałbym, że w zakurzonych piętach
Na boisku pewien chłopak, któremu obojętna była
Szybkość własnej stopy, pochwycił ją i zdradził zarazem
Jane, zostań, gdzie byłaś w mym pierwszym wspomnieniu:
W tym dziwnym zdarzeniu, na tym szkolnym balu.
Niezgrabne ofermy siedzieliśmy w kątach
Wycinając swe kółka z papieru, zanim
Skoczyłaś w swojej nowej sukni
I dotknęłaś końca czegoś, co ja sam zacząłem,
Ponad głowami par potykających się na parkiecie,
Nad podlotkami i gołowąsami wczepionymi w siebie,
Podrygującymi niezdarnie jak niedźwiedzie: Jane, trzymaj się
Tego koła, które wyciąłem dla ciebie-
Moje stopy przygważdża do ziemi
Pył połknięty przed trzydziestu laty -
A ja tymczasem z uwagą oglądam swe dłonie.
Przełożył Tadeusz Sławek
*****
Komentarz Kornelii: W oczywisty sposób posępny utwór, który napisał James Dickey, znakomity amerykański poeta ze stanu Georgia (1923-1997) . Narrator opowiada o swej fascynacji koleżanką szkolną Jane Mac Naughton Hill, znakomitą tancerką, najlepszą biegaczką w siódmej klasie. Niestety, dowiaduje się z gazety, że Jane, już jako osoba dorosła, wybrała śmierć.
Czuje się współwinny tej tragedii:
chłopak… pochwycił ją i zdradził zarazem
Woli patrzeć na swe dłonie, niż na zdjęcie martwego ciała. Niektórzy interpretują to oglądanie własnych dłoni jako gest, podobny do tego, który po umyciu rąk wykonał Poncjusz Piłat.
Bohater zmaga się z dławiącym smutkiem. Zdaje sobie sprawę, że upływ czasu odebrał mu młodość, idealizm i nadzieję:
Moje stopy przygważdża do ziemi
Pył połknięty przed trzydziestu laty
Wydaje mi się, że wymowa tego wiersza jest druzgocząca także z powodu ostrego kontrastu między urodą, dynamiką, energią pełnej sił witalnych uczennicy Jane, wchodzącej właśnie w czas kobiecości, a jej okrutnym końcem.
Nie wiemy, dlaczego ta osoba zdecydowała się na skok z okna miejskiego hotelu. Mniemam, że zabił ją prokreacyjny sukces – z czworgiem dzieci niełatwo wytrzymać. Aczkolwiek nie należy wykluczyć innych przyczyn.
Bohater z pewnością nie ponosi winy za jej śmierć. Nie był jej przecież jej mężem ani przyjacielem, po zakończeniu nauki szkolnej oboje nie mieli ze sobą kontaktu. Jeśli się obwinia, to może tylko jako wrażliwa istota, opłakująca śmierć innej osoby, którą znała w kwiecie jej młodości.
Cóż, nie pamiętam, żebym w szkole była kimś zafascynowana, uciekły mi wspomnienia. Jeśli trawi mnie demencja, tego się nie da zatrzymać. Za to mam o wiele więcej powodów, niż narrator, aby nie patrzeć na zmasakrowane ciało, lecz z uwagą oglądać swe dłonie.
Dni mijają jak minuty, śpię na stojąco, nie potrafię się już zbudzić. Wędrowałam w ogrodzie botanicznym, wiem, gdzie rośnie wawrzynek wilczełyko, ale nie zerwałam.
Przynajmniej dzieci nie mam.
James Dickey
Wszystko, co mi zostało po Jane Mac Naughton,
To jedna chwila z naszych lekcji tańca.
Była najszybszym biegaczem w siódmej klasie,
Czytam w swych szpargałach, i to nawet wtedy, kiedy chłopcy
Zaczynali wzrostem doganiać dziewczyny,
Lecz to nie biegnącą mam ją w swej pamięci,
Choć pamiętam Frances Lane i Agnes Fraser,
I grubą Betty Lou Black w sztafecie chłopcy przeciwko dziewczynom
Po lekcjach: widocznie biegała
Jak inne dziewczyny, w spódnicach zakasanych tak,
Że wyglądały jakby szarawary,
Lecz tylko się domyślam; ten fragment jej zniknął.
To co pozostało, to chwila, kiedy przyszła
Na doroczny bal naszych lekcji tańca, których nikt nie cierpiał,
A brzeg jej spódnicy był na miejscu stosownym
Dla tak młodej damy, i lekkim lecz dostojnym skokiem
Dotknęła końca jednego z papierowych kół
Wiszących u sufitu dla ozdoby sali po to,
By się przekonać, czy dosięgnie go ręką. Dosięgła,
I dosięgła mnie teraz, zawieszona w pamięci
Na brązowym łańcuchu kruchego papieru, szczupła
I muskularna, o szerokich ustach, tak bardzo chcąca dowieść
Tego, czego dowieść można, kiedy się skacze
W nowej sukni, nowej kobiecości, wśród chłopców,
Których tak łatwo pozostawić w tyle, w kurzu
Obcego namiętnościom boiska. Gdybym więc rzekł,
Że widziałem w gazecie to miejsce, gdzie Jane Mac Naughton Hill,
Matka czworga dzieci, skoczyła z okna
Miejskiego hotelu, i że jej ciało wgniotło
Dach stojącej taksówki, i że bez drżenia
Trzymałem jej zdjęcie, na którym leży w objęciach
Zmiętej jak papier blachy, jakby w trawie,
Jeden but zdjęty od niechcenia, ręce złożone na piersi,
Gdybym tak rzekł, nie uwierzyłbym sobie. Wymyśliłbym
Jakąś rzecz stosowną, że był to tylko zły sen wieku dojrzałego,
Po to, by się przekonać, że ów wieczny proces,
Który jest nieuchronnym błędem tego świata,
Opuszcza jej lekkie, ziemią gardzące stopy
Nagle ociężałe: powiedziałbym, że w zakurzonych piętach
Na boisku pewien chłopak, któremu obojętna była
Szybkość własnej stopy, pochwycił ją i zdradził zarazem
Jane, zostań, gdzie byłaś w mym pierwszym wspomnieniu:
W tym dziwnym zdarzeniu, na tym szkolnym balu.
Niezgrabne ofermy siedzieliśmy w kątach
Wycinając swe kółka z papieru, zanim
Skoczyłaś w swojej nowej sukni
I dotknęłaś końca czegoś, co ja sam zacząłem,
Ponad głowami par potykających się na parkiecie,
Nad podlotkami i gołowąsami wczepionymi w siebie,
Podrygującymi niezdarnie jak niedźwiedzie: Jane, trzymaj się
Tego koła, które wyciąłem dla ciebie-
Moje stopy przygważdża do ziemi
Pył połknięty przed trzydziestu laty -
A ja tymczasem z uwagą oglądam swe dłonie.
Przełożył Tadeusz Sławek
*****
Komentarz Kornelii: W oczywisty sposób posępny utwór, który napisał James Dickey, znakomity amerykański poeta ze stanu Georgia (1923-1997) . Narrator opowiada o swej fascynacji koleżanką szkolną Jane Mac Naughton Hill, znakomitą tancerką, najlepszą biegaczką w siódmej klasie. Niestety, dowiaduje się z gazety, że Jane, już jako osoba dorosła, wybrała śmierć.
Czuje się współwinny tej tragedii:
chłopak… pochwycił ją i zdradził zarazem
Woli patrzeć na swe dłonie, niż na zdjęcie martwego ciała. Niektórzy interpretują to oglądanie własnych dłoni jako gest, podobny do tego, który po umyciu rąk wykonał Poncjusz Piłat.
Bohater zmaga się z dławiącym smutkiem. Zdaje sobie sprawę, że upływ czasu odebrał mu młodość, idealizm i nadzieję:
Moje stopy przygważdża do ziemi
Pył połknięty przed trzydziestu laty
Wydaje mi się, że wymowa tego wiersza jest druzgocząca także z powodu ostrego kontrastu między urodą, dynamiką, energią pełnej sił witalnych uczennicy Jane, wchodzącej właśnie w czas kobiecości, a jej okrutnym końcem.
Nie wiemy, dlaczego ta osoba zdecydowała się na skok z okna miejskiego hotelu. Mniemam, że zabił ją prokreacyjny sukces – z czworgiem dzieci niełatwo wytrzymać. Aczkolwiek nie należy wykluczyć innych przyczyn.
Bohater z pewnością nie ponosi winy za jej śmierć. Nie był jej przecież jej mężem ani przyjacielem, po zakończeniu nauki szkolnej oboje nie mieli ze sobą kontaktu. Jeśli się obwinia, to może tylko jako wrażliwa istota, opłakująca śmierć innej osoby, którą znała w kwiecie jej młodości.
Cóż, nie pamiętam, żebym w szkole była kimś zafascynowana, uciekły mi wspomnienia. Jeśli trawi mnie demencja, tego się nie da zatrzymać. Za to mam o wiele więcej powodów, niż narrator, aby nie patrzeć na zmasakrowane ciało, lecz z uwagą oglądać swe dłonie.
Dni mijają jak minuty, śpię na stojąco, nie potrafię się już zbudzić. Wędrowałam w ogrodzie botanicznym, wiem, gdzie rośnie wawrzynek wilczełyko, ale nie zerwałam.
Przynajmniej dzieci nie mam.
poniedziałek, 19 października 2015
Życie jest własną żałobą
Wiosna i jesień
Do małego dziecka
Gerald Manley Hopkins
Małgorzatko, czy cię smuci,
Że las liście złote zrzucił?
Liści, tak jak ludzkich spraw dna,
Umiesz dotknąć myślą – prawda?
Ach, z czasem serce młode
Starsze się stanie, chłodniej
Spojrzy, bez westchnień, bez trenu,
Na liście – las w rozproszeniu;
Lecz też zapłaczesz – wiedząc, czemu.
Mniejsza, jakim zwać je mianem,
Źródła żalu są te same.
Nie ma pojęć, słów, by oddać,
Co wie serce, co duch odgadł:
Że życie jest własną żałobą;
Że płacząc – płaczesz nad sobą.
Przełożył Stanisław Barańczak
Do małego dziecka
Gerald Manley Hopkins
Małgorzatko, czy cię smuci,
Że las liście złote zrzucił?
Liści, tak jak ludzkich spraw dna,
Umiesz dotknąć myślą – prawda?
Ach, z czasem serce młode
Starsze się stanie, chłodniej
Spojrzy, bez westchnień, bez trenu,
Na liście – las w rozproszeniu;
Lecz też zapłaczesz – wiedząc, czemu.
Mniejsza, jakim zwać je mianem,
Źródła żalu są te same.
Nie ma pojęć, słów, by oddać,
Co wie serce, co duch odgadł:
Że życie jest własną żałobą;
Że płacząc – płaczesz nad sobą.
Przełożył Stanisław Barańczak
piątek, 16 października 2015
Pachnąca mydłem pustka
Debiut
Josif Brodski
1
Gdy już po wszystkich była egzaminach,
wspomniała mu, że mógłby wpaść wieczorem;
była sobota i ciasno tkwił korek
w szyjce butelki czerwonego wina.
Deszcz padał, kiedy wstał niedzielny ranek;
i gość na palcach przez skrzypiący parkiet
przepłynąwszy, cicho ściągnął marynarkę
z gwoździa wbitego chybotliwie w ścianę.
Wzięła ze stołu szklankę i przełknęła
resztkę herbaty wystygłą i burą.
Mieszkanie spało, świtała niedziela,
leżała w wannie czując całą skórą
dno obłuszczone. Wcześnie jeszcze było.
Pachnąca mydłem pustka nieodparta
pełzła w nią poprzez jeszcze jeden wyłom,
co się otwierał na poznanie świata.
2
Palce, którymi przymykał drzwi sieni
były – aż wzdrygnął się – czymś zabrudzone.
Kiedy dłoń chował w kieszeń, parę monet -
reszta za wino – brzęknęła w kieszeni.
Aleja pusta była, chodnik przemókł
od wody z rynien dzwoniących o ścianę.
Przypomniał sobie gwóźdź i tynk spękany
i z opuchniętych warg, nie wiedzieć czemu,
wyrwał się brzydki wyraz. Patrząc w pusty
świt poczerwieniał; postępkiem głupawym
własnych ust tak się sam zdziwił, że wrósłby
w grunt, gdyby właśnie tramwaj się nie zjawił.
Później w pokoju swym składał wzdłuż kantów
spodnie, nie patrząc na trącący potem
klucz pasujący do tak wielu zamków,
a tak wstrząśnięty swym pierwszym obrotem.
1970
Przełożył Stanisław Barańczak
****
Komentarz Kornelii: Melancholijny, nieco smętny, ale, jak mi się wydaje, nie czarnodepresyjny wiersz znakomitego rosyjskiego poety, dlatego zamieszam bez kategorii. Utwór znany, zamieściłam tylko dlatego, ponieważ bardzo podoba mi się następujący fragment:
Pachnąca mydłem pustka nieodparta
pełzła w nią poprzez jeszcze jeden wyłom,
co się otwierał na poznanie świata.
Cóż, po rozerwaniu hymenu czułam się jeszcze bardziej otwarta, wrażliwa i bezbronna. Wcale nie chciałam poznawać świata. W ogóle już tej absurdalnej zaszłości nie pamiętam i o niej nie myślę. Kiedy jednak wyjątkowo myślę, zaciska się na mej szyi pętla refleksji: PO CO MI TO BYŁO? Zapewne moje życie jako niewinnej panny potoczyłoby się inaczej, spokojniej, lepiej, bez tych cierniowych tragedii, nieodwracalnych klęsk i druzgoczących nieszczęść. Na granicy społeczeństwa, ale bez obłędu. Cóż, nawet Bóg nie może zmienić przeszłości, a cóż ma powiedzieć Kora?
Ogólnie wiersz pokazuje akt inicjacji w życiu młodych ludzi, wydarzenie, do jakich dochodzi codziennie, przy czym zazwyczaj rzecz dopełnia się się w banalnych, dalekich od romantyzmu czy dobrego smaku okolicznościach. Wielu zastanawia się, co uczyniłoby, mając obecne doświadczenie i minioną młodość. Jak postąpiłabym z takim umysłem, jak obecnie w 16-letnim ciele? Czy może sprzedałabym dziewictwo jakiemuś dobrze postawionemu dżentelmenowi? Defloracja odbyłaby się w eleganckim hotelu i jeszcze zarobiłabym na niej. A może trwałabym w czystości? Nie mogę sobie tego wyobrazić.
Oczywiście zdecydowałam się na rytuał przejścia bez sensu, w wieku już dojrzałym w którym powinnam była zachować się rozsądnie. Nie potrafię racjonalnie tego wytłumaczyć.
Wiersz jak dla mnie jest jeszcze jednym świadectwem absurdu człowieczej egzystencji i aberracyjnej konstrukcji ludzkiego ciała. Sama mogąca wzbudzić tylko szyderczy śmiech anatomia, wymykający się granicom wyobraźni absurdalny mechanizm defloracji i miłości fizycznej, sam podział na kobiecość i męskość, zmuszające do określonych zachowań. Albo penetrujesz albo jesteś penetrowana – to przecież jakiś niekończący się koszmar generujący cuchnące wymioty..
Co za bezgranicznie złośliwy Demiurg mógł wpaść na tak aberracyjny pomysł?
Kto skazał mnie na istnienie i zamknął w tym okropnym proteinowym więzieniu z otworami?
KIEDY SIĘ TO WSZYSTKO WRESZCIE SKOŃCZY?
Josif Brodski
1
Gdy już po wszystkich była egzaminach,
wspomniała mu, że mógłby wpaść wieczorem;
była sobota i ciasno tkwił korek
w szyjce butelki czerwonego wina.
Deszcz padał, kiedy wstał niedzielny ranek;
i gość na palcach przez skrzypiący parkiet
przepłynąwszy, cicho ściągnął marynarkę
z gwoździa wbitego chybotliwie w ścianę.
Wzięła ze stołu szklankę i przełknęła
resztkę herbaty wystygłą i burą.
Mieszkanie spało, świtała niedziela,
leżała w wannie czując całą skórą
dno obłuszczone. Wcześnie jeszcze było.
Pachnąca mydłem pustka nieodparta
pełzła w nią poprzez jeszcze jeden wyłom,
co się otwierał na poznanie świata.
2
Palce, którymi przymykał drzwi sieni
były – aż wzdrygnął się – czymś zabrudzone.
Kiedy dłoń chował w kieszeń, parę monet -
reszta za wino – brzęknęła w kieszeni.
Aleja pusta była, chodnik przemókł
od wody z rynien dzwoniących o ścianę.
Przypomniał sobie gwóźdź i tynk spękany
i z opuchniętych warg, nie wiedzieć czemu,
wyrwał się brzydki wyraz. Patrząc w pusty
świt poczerwieniał; postępkiem głupawym
własnych ust tak się sam zdziwił, że wrósłby
w grunt, gdyby właśnie tramwaj się nie zjawił.
Później w pokoju swym składał wzdłuż kantów
spodnie, nie patrząc na trącący potem
klucz pasujący do tak wielu zamków,
a tak wstrząśnięty swym pierwszym obrotem.
1970
Przełożył Stanisław Barańczak
****
Komentarz Kornelii: Melancholijny, nieco smętny, ale, jak mi się wydaje, nie czarnodepresyjny wiersz znakomitego rosyjskiego poety, dlatego zamieszam bez kategorii. Utwór znany, zamieściłam tylko dlatego, ponieważ bardzo podoba mi się następujący fragment:
Pachnąca mydłem pustka nieodparta
pełzła w nią poprzez jeszcze jeden wyłom,
co się otwierał na poznanie świata.
Cóż, po rozerwaniu hymenu czułam się jeszcze bardziej otwarta, wrażliwa i bezbronna. Wcale nie chciałam poznawać świata. W ogóle już tej absurdalnej zaszłości nie pamiętam i o niej nie myślę. Kiedy jednak wyjątkowo myślę, zaciska się na mej szyi pętla refleksji: PO CO MI TO BYŁO? Zapewne moje życie jako niewinnej panny potoczyłoby się inaczej, spokojniej, lepiej, bez tych cierniowych tragedii, nieodwracalnych klęsk i druzgoczących nieszczęść. Na granicy społeczeństwa, ale bez obłędu. Cóż, nawet Bóg nie może zmienić przeszłości, a cóż ma powiedzieć Kora?
Ogólnie wiersz pokazuje akt inicjacji w życiu młodych ludzi, wydarzenie, do jakich dochodzi codziennie, przy czym zazwyczaj rzecz dopełnia się się w banalnych, dalekich od romantyzmu czy dobrego smaku okolicznościach. Wielu zastanawia się, co uczyniłoby, mając obecne doświadczenie i minioną młodość. Jak postąpiłabym z takim umysłem, jak obecnie w 16-letnim ciele? Czy może sprzedałabym dziewictwo jakiemuś dobrze postawionemu dżentelmenowi? Defloracja odbyłaby się w eleganckim hotelu i jeszcze zarobiłabym na niej. A może trwałabym w czystości? Nie mogę sobie tego wyobrazić.
Oczywiście zdecydowałam się na rytuał przejścia bez sensu, w wieku już dojrzałym w którym powinnam była zachować się rozsądnie. Nie potrafię racjonalnie tego wytłumaczyć.
Wiersz jak dla mnie jest jeszcze jednym świadectwem absurdu człowieczej egzystencji i aberracyjnej konstrukcji ludzkiego ciała. Sama mogąca wzbudzić tylko szyderczy śmiech anatomia, wymykający się granicom wyobraźni absurdalny mechanizm defloracji i miłości fizycznej, sam podział na kobiecość i męskość, zmuszające do określonych zachowań. Albo penetrujesz albo jesteś penetrowana – to przecież jakiś niekończący się koszmar generujący cuchnące wymioty..
Co za bezgranicznie złośliwy Demiurg mógł wpaść na tak aberracyjny pomysł?
Kto skazał mnie na istnienie i zamknął w tym okropnym proteinowym więzieniu z otworami?
KIEDY SIĘ TO WSZYSTKO WRESZCIE SKOŃCZY?
czwartek, 15 października 2015
Tylko lamentują i jęczą
samotne serca
Charles Bukowski
kiedy zaczynasz nudzić sam siebie
to cholernie dobrze wiesz
że wkrótce zaczniesz
nudzić innych ludzi;
po prawdzie wszystkich z którymi
się stykasz:
przez telefon, na
poczcie, nad michą
spaghetti.
och, wszyscy ci męczący ludzie i ich
męczące historie:
na przykład o tym jak ich załatwiły
Złe Siły życia, jak są wydymani
i jak nie bardzo mają teraz co
zrobić
poza opowiedzeniem ci o tym.
potem wycofują się i czekają aż
ich pocieszysz
ale ty masz tylko ochotę
ich
olać,
co może powstrzymać ich przed
wproszeniem się na
obiad
i opowiedzeniem czegoś jeszcze o
ich tragicznej
doli.
jest ich coraz więcej i
więcej,
na zewnątrz w mroku ustawiają się w kolejce
i czekają na ciebie.
nikt inny ich nie
wysłucha.
zrazili do siebie
setki niegdysiejszych
przyjaciół, kochanków i znajomych
ale wciąż muszą się uskarżać
i jęczeć.
od dzisiaj
zaczynam odsyłać ich do ciebie.
trzymaj w pogotowiu
swoje współczucie
i wyrozumiałość
ja sam mogę się znaleźć na końcu
tej
kolejki.
Przełożyli Marcin Baran i Dobrosław Rodziewicz
Charles Bukowski
kiedy zaczynasz nudzić sam siebie
to cholernie dobrze wiesz
że wkrótce zaczniesz
nudzić innych ludzi;
po prawdzie wszystkich z którymi
się stykasz:
przez telefon, na
poczcie, nad michą
spaghetti.
och, wszyscy ci męczący ludzie i ich
męczące historie:
na przykład o tym jak ich załatwiły
Złe Siły życia, jak są wydymani
i jak nie bardzo mają teraz co
zrobić
poza opowiedzeniem ci o tym.
potem wycofują się i czekają aż
ich pocieszysz
ale ty masz tylko ochotę
ich
olać,
co może powstrzymać ich przed
wproszeniem się na
obiad
i opowiedzeniem czegoś jeszcze o
ich tragicznej
doli.
jest ich coraz więcej i
więcej,
na zewnątrz w mroku ustawiają się w kolejce
i czekają na ciebie.
nikt inny ich nie
wysłucha.
zrazili do siebie
setki niegdysiejszych
przyjaciół, kochanków i znajomych
ale wciąż muszą się uskarżać
i jęczeć.
od dzisiaj
zaczynam odsyłać ich do ciebie.
trzymaj w pogotowiu
swoje współczucie
i wyrozumiałość
ja sam mogę się znaleźć na końcu
tej
kolejki.
Przełożyli Marcin Baran i Dobrosław Rodziewicz
środa, 14 października 2015
Niewidzialne szpony w oczach
Wiersz jesienny
Robert Bly
Oczy w suchych wiązkach trawy
i niewidzialne szpony w oczach koguta,
cierpliwe stopy starych mężczyzn wyżłobiły całe lato
w deskach podłogi.
Za chwilę coś się wydarzy!
Przyjdzie Chrystus!
Mija jesień i nic takiego się nie zdarza.
Tył ciężarówki znika w pyle drogi,
krzaki lebiody pogięte jak porzucone maszyny…
Przełożyli Tadeusz Rybowski i Zofia Prele
Komentarz Kornelii: Zasługujący bez wątpienia na uwagę jesienny wiersz urodzonego w 1926 roku w Madison w Minnesocie amerykańskiego poety – utwór pesymistyczny, pełen negatywnych symboli i posępnych znaków.
Jesień to nie tylko pora roku, to jesień życia
Oczy w suchych wiązkach trawy
to oczy cierpiące, które nie mogą już dostrzec pogodnych obrazów.
niewidzialne szpony w oczach koguta
oznaczają cierpienie, które doświadcza każdego, nawet największych chwatów.
Starzy mężczyźni mogą tylko dreptać w miejscu, nie dojdą do nikąd.
Wielkie nadzieje się nie spełnią, Chrystus, który jest ich inkarnacją, nie zstąpi już na ziemię.
Robert Bly w swych utworach kilkakrotnie daje do zrozumienia, że wiara jest martwa i nie przyniesie już pociechy.
Znikający tył ciężarówki to uciekające bez sensu życie, zostaną po nim tylko poskręcane chwasty czyli stracone złudzenia.
Cóż, ja uwielbiam jesień, czuję się wtedy lepiej. Ostatnie dwa dni pochmurne przyniosły mi nieco ulgi – wcześniej, w słoneczne godziny, rzucałam klątwy na światło i fatalny dzień swoich urodzin.
Wczoraj spacer w wilgotnym, mglistym, mrocznym lesie – prawie sama na ścieżkach wśród drzew. Jak świetnie, że ludzie lękają się zimna i deszczu. Kora, samotna Księżniczka deszczowego Lasu. Niestety, smuci mnie, że liście prawie wcale nie spadają, ściana lasu wciąż zielona – ale wiem, że to tylko kwestia dni. Może jeszcze dopełznę do czasu zimowego i zaszyję się w dający zapomnienie kokon snu.
Chrystus… Cóż, gorąco liczę, że nie powróci, gdyż w takim razie miałabym się z pyszna. Gdy archanioł Michał przy grzmocie trąb Sądu Ostatecznego będzie ważył dusze, moja okaże się lekka.
Ale to przecież tylko iluzja – zapewne za długo stałam przed wstrząsającym obrazem Memlinga. A może Chrystus nie przychodzi ponownie, ponieważ, gdy patrzy na to, co tu się dzieje, także na mnie, to się brzydzi?
Cieszę się z jesieni, ale z pewnością nie powinnam gdyż rodzice dają do zrozumienia, że mogą nie przeżyć zimy. Ogarnia mnie lęk przed zmianą sytuacji, koniecznością jakiegokolwiek działania, szpitalem, urządzaniem pogrzebu.
Mieszkam już najczęściej u siebie, embrionuję pod kołdrą. Jestem pustką, niekiedy tylko martwy umysł galwanizują mi słowa Emila Ciorana z traktatu: „Sylogizmy goryczy”:
Rozproszone bezładnie monady, stanęliśmy oto u kresu roztropnych zasmuceń i przewidywanych anomalii; niejeden znak zapowiada władztwo obłędu.
****
Nie ma przeszłości ani przyszłości, jest tylko mrok i sen.
Robert Bly
Oczy w suchych wiązkach trawy
i niewidzialne szpony w oczach koguta,
cierpliwe stopy starych mężczyzn wyżłobiły całe lato
w deskach podłogi.
Za chwilę coś się wydarzy!
Przyjdzie Chrystus!
Mija jesień i nic takiego się nie zdarza.
Tył ciężarówki znika w pyle drogi,
krzaki lebiody pogięte jak porzucone maszyny…
Przełożyli Tadeusz Rybowski i Zofia Prele
Komentarz Kornelii: Zasługujący bez wątpienia na uwagę jesienny wiersz urodzonego w 1926 roku w Madison w Minnesocie amerykańskiego poety – utwór pesymistyczny, pełen negatywnych symboli i posępnych znaków.
Jesień to nie tylko pora roku, to jesień życia
Oczy w suchych wiązkach trawy
to oczy cierpiące, które nie mogą już dostrzec pogodnych obrazów.
niewidzialne szpony w oczach koguta
oznaczają cierpienie, które doświadcza każdego, nawet największych chwatów.
Starzy mężczyźni mogą tylko dreptać w miejscu, nie dojdą do nikąd.
Wielkie nadzieje się nie spełnią, Chrystus, który jest ich inkarnacją, nie zstąpi już na ziemię.
Robert Bly w swych utworach kilkakrotnie daje do zrozumienia, że wiara jest martwa i nie przyniesie już pociechy.
Znikający tył ciężarówki to uciekające bez sensu życie, zostaną po nim tylko poskręcane chwasty czyli stracone złudzenia.
Cóż, ja uwielbiam jesień, czuję się wtedy lepiej. Ostatnie dwa dni pochmurne przyniosły mi nieco ulgi – wcześniej, w słoneczne godziny, rzucałam klątwy na światło i fatalny dzień swoich urodzin.
Wczoraj spacer w wilgotnym, mglistym, mrocznym lesie – prawie sama na ścieżkach wśród drzew. Jak świetnie, że ludzie lękają się zimna i deszczu. Kora, samotna Księżniczka deszczowego Lasu. Niestety, smuci mnie, że liście prawie wcale nie spadają, ściana lasu wciąż zielona – ale wiem, że to tylko kwestia dni. Może jeszcze dopełznę do czasu zimowego i zaszyję się w dający zapomnienie kokon snu.
Chrystus… Cóż, gorąco liczę, że nie powróci, gdyż w takim razie miałabym się z pyszna. Gdy archanioł Michał przy grzmocie trąb Sądu Ostatecznego będzie ważył dusze, moja okaże się lekka.
Ale to przecież tylko iluzja – zapewne za długo stałam przed wstrząsającym obrazem Memlinga. A może Chrystus nie przychodzi ponownie, ponieważ, gdy patrzy na to, co tu się dzieje, także na mnie, to się brzydzi?
Cieszę się z jesieni, ale z pewnością nie powinnam gdyż rodzice dają do zrozumienia, że mogą nie przeżyć zimy. Ogarnia mnie lęk przed zmianą sytuacji, koniecznością jakiegokolwiek działania, szpitalem, urządzaniem pogrzebu.
Mieszkam już najczęściej u siebie, embrionuję pod kołdrą. Jestem pustką, niekiedy tylko martwy umysł galwanizują mi słowa Emila Ciorana z traktatu: „Sylogizmy goryczy”:
Rozproszone bezładnie monady, stanęliśmy oto u kresu roztropnych zasmuceń i przewidywanych anomalii; niejeden znak zapowiada władztwo obłędu.
****
Nie ma przeszłości ani przyszłości, jest tylko mrok i sen.
poniedziałek, 12 października 2015
Bez miłości zdychają
Jesień idzie w Martins Ferry w Ohio
James Wright
Na stadionie piłki nożnej Shreve High,
Myślę o Polaczkach ciągnących piwo w Tiltonsville,
O szarych twarzach Negrów przy piecach hutniczych Benwood,
I o przepuklinie nocnego stróża w Stalowni Wheeling,
Śniącego o bohaterach.
Wszyscy ci dumni ojcowie wstydzą się wracać do domu.
Ich kobiety gdaczą jak głodne kury,
Bez miłości zdychając.
To dlatego
U progu października
Ich synowie samobójczo pięknieją
I w straszliwym galopie atakują swe ciała.
Przełożył Grzegorz Musiał
James Wright
Na stadionie piłki nożnej Shreve High,
Myślę o Polaczkach ciągnących piwo w Tiltonsville,
O szarych twarzach Negrów przy piecach hutniczych Benwood,
I o przepuklinie nocnego stróża w Stalowni Wheeling,
Śniącego o bohaterach.
Wszyscy ci dumni ojcowie wstydzą się wracać do domu.
Ich kobiety gdaczą jak głodne kury,
Bez miłości zdychając.
To dlatego
U progu października
Ich synowie samobójczo pięknieją
I w straszliwym galopie atakują swe ciała.
Przełożył Grzegorz Musiał
piątek, 9 października 2015
Już czeka ulica Cmentarna
Ropuchy raz jeszcze
Philip Larkin
Pójście do parku na spacer
Jest niby lepsze od pracy:
Sadzawka, słońca promienie
I trawa do leżenia,
Stłumione piski z piaskownic
Spoza niań grubych spódnic -
Znam w sumie gorsze miejsca,
A jednak jakoś bym nie chciał
Być jednym z bywalców stałych,
Co siedzą tu popołudniami:
Dziadków dygoczących w pół kroku,
Urzędników z zajęczym wzrokiem,
Po wypadkach rekonwalescentów,
Woskowo żółtych i drętwych,
I osobników w prochowcach
Grzebiących za czymś w koszach -
Każdy miga się od pracy-ropuchy
Przez bycie słabym lub głupim.
Pomyśl no: być jak oni!
Słuchać, jak biją dzwony,
Patrzeć, jak chleb dostarczają,
Jak chmury słońce skrywają,
Jak dzieci idą ze szkoły,
Pomyśl no: być jak oni,
Przeżuwać swoje porażki
Obok kwietnej rabatki,
Nie mieć dokąd iść oprócz mieszkań,
Gdzie witają ich puste krzesła -
Nie, dajcie mi mój segregator,
Moją z kokiem jak pięść sekretarkę,
Moje „ma Pan drugą rozmowę”.
Jakąż mógłbym dać inną odpowiedź,
Gdy o czwartej latarnie już świecą
I kolejny rok jest u kresu?
Daj no ramię, ropucho stara;
Chodźmy dalej: to ulica Cmentarna.
Przełożył puer pulcher
Philip Larkin
Pójście do parku na spacer
Jest niby lepsze od pracy:
Sadzawka, słońca promienie
I trawa do leżenia,
Stłumione piski z piaskownic
Spoza niań grubych spódnic -
Znam w sumie gorsze miejsca,
A jednak jakoś bym nie chciał
Być jednym z bywalców stałych,
Co siedzą tu popołudniami:
Dziadków dygoczących w pół kroku,
Urzędników z zajęczym wzrokiem,
Po wypadkach rekonwalescentów,
Woskowo żółtych i drętwych,
I osobników w prochowcach
Grzebiących za czymś w koszach -
Każdy miga się od pracy-ropuchy
Przez bycie słabym lub głupim.
Pomyśl no: być jak oni!
Słuchać, jak biją dzwony,
Patrzeć, jak chleb dostarczają,
Jak chmury słońce skrywają,
Jak dzieci idą ze szkoły,
Pomyśl no: być jak oni,
Przeżuwać swoje porażki
Obok kwietnej rabatki,
Nie mieć dokąd iść oprócz mieszkań,
Gdzie witają ich puste krzesła -
Nie, dajcie mi mój segregator,
Moją z kokiem jak pięść sekretarkę,
Moje „ma Pan drugą rozmowę”.
Jakąż mógłbym dać inną odpowiedź,
Gdy o czwartej latarnie już świecą
I kolejny rok jest u kresu?
Daj no ramię, ropucho stara;
Chodźmy dalej: to ulica Cmentarna.
Przełożył puer pulcher
piątek, 2 października 2015
Nocne homunkulusy strachu
Mora
Maryja Baradzina
W laboratoriach nocy
homunkulusy strachu
chrypią o szarych arlekinach.
Koperta
łopocze
pikowymi skrzydełkami walczyka.
Ktoś zabłądził
w ordaliach drobnych przyczyn.
Dlaczego?
I komu uwierzysz?
Czy
pozwolisz zwabić się do sadu
gdzie driady w sukniach z mory
zupełnie zarosły trawą?
… rzucić
garście mokrych zwierciadeł w twarz…
Przełożył z języka białoruskiego Franciszek Nastulczyk
*****
Komentarz Kornelii: Smolistoczarny, w godny podziwu sposób misternie ułożony wiersz współczesnej poetki z Białorusi. Utwór o jednoznacznie gorzkiej wymowie, jak dla mnie opowieść o lęku, beznadziejności, śmierci i strachu. Mora to tkanina, najczęściej jedwabna, w której odpowiednie sploty wątku i osnowy dają deseń prążków podobny do słojów drzewa. Wykorzystywana w uroczystych kreacjach, np. szatach liturgicznych. Dla mnie symbolizuje martwe drewno, strój odprawiającego nabożeństwo żałobne kapłana, deski trumny, zgaśnięcie wszelkich uczuć.
homunkulusy strachu – homunkulus czyli sztuczny człowieczek, sami stworzyliśmy nasze lęki, nie możemy się od nich uwolnić. Szare arlekiny to poniesione, także na skutek naszych strachów i fobii, życiowe porażki.
Ordalia drobnych przyczyn – ordalia to dowód sądowy w średniowieczu, pojedynek sądowy albo próba wody lub żelaza – jednoznacznie nic przyjemnego – ordalia drobnych przyczyn czyli udręka codziennej, jałowej egzystencji, która piętnuje nas, jak rozpalone żelazo skazańca.
I komu uwierzysz?
Odpowiedź jest jasna – nikomu, w świecie ordaliów nie wolno nikomu zaufać.
Czy pozwolisz zwabić się do sadu gdzie driady w sukniach z mory zupełnie zarosły trawą?
Driady w sukniach z mory porosłe trawą symbolizują nasze daremne marzenia, stracone złudzenia, a może także naszych zmarłych bliskich.
… rzucić garście mokrych zwierciadeł w twarz…
oznacza, że właściwie pozostaje tylko zalewanie się łzami.
Aj, jak znalazłam się w tym jadowitym bagnie? Brzemię lęku wtłacza mnie coraz głębiej w cuchnącą topiel. Jaskrawe słońce poddaje torturom całe moje jestestwo. Gdzie są grafitowe chmury i gęste wilgotne mgły? Dlaczego liście tak wolno spadają?!!!
Wczoraj tylko jeden litr polskiego cydru Dzik, ale dziś to już popłynę.
Maryja Baradzina
W laboratoriach nocy
homunkulusy strachu
chrypią o szarych arlekinach.
Koperta
łopocze
pikowymi skrzydełkami walczyka.
Ktoś zabłądził
w ordaliach drobnych przyczyn.
Dlaczego?
I komu uwierzysz?
Czy
pozwolisz zwabić się do sadu
gdzie driady w sukniach z mory
zupełnie zarosły trawą?
… rzucić
garście mokrych zwierciadeł w twarz…
Przełożył z języka białoruskiego Franciszek Nastulczyk
*****
Komentarz Kornelii: Smolistoczarny, w godny podziwu sposób misternie ułożony wiersz współczesnej poetki z Białorusi. Utwór o jednoznacznie gorzkiej wymowie, jak dla mnie opowieść o lęku, beznadziejności, śmierci i strachu. Mora to tkanina, najczęściej jedwabna, w której odpowiednie sploty wątku i osnowy dają deseń prążków podobny do słojów drzewa. Wykorzystywana w uroczystych kreacjach, np. szatach liturgicznych. Dla mnie symbolizuje martwe drewno, strój odprawiającego nabożeństwo żałobne kapłana, deski trumny, zgaśnięcie wszelkich uczuć.
homunkulusy strachu – homunkulus czyli sztuczny człowieczek, sami stworzyliśmy nasze lęki, nie możemy się od nich uwolnić. Szare arlekiny to poniesione, także na skutek naszych strachów i fobii, życiowe porażki.
Ordalia drobnych przyczyn – ordalia to dowód sądowy w średniowieczu, pojedynek sądowy albo próba wody lub żelaza – jednoznacznie nic przyjemnego – ordalia drobnych przyczyn czyli udręka codziennej, jałowej egzystencji, która piętnuje nas, jak rozpalone żelazo skazańca.
I komu uwierzysz?
Odpowiedź jest jasna – nikomu, w świecie ordaliów nie wolno nikomu zaufać.
Czy pozwolisz zwabić się do sadu gdzie driady w sukniach z mory zupełnie zarosły trawą?
Driady w sukniach z mory porosłe trawą symbolizują nasze daremne marzenia, stracone złudzenia, a może także naszych zmarłych bliskich.
… rzucić garście mokrych zwierciadeł w twarz…
oznacza, że właściwie pozostaje tylko zalewanie się łzami.
Aj, jak znalazłam się w tym jadowitym bagnie? Brzemię lęku wtłacza mnie coraz głębiej w cuchnącą topiel. Jaskrawe słońce poddaje torturom całe moje jestestwo. Gdzie są grafitowe chmury i gęste wilgotne mgły? Dlaczego liście tak wolno spadają?!!!
Wczoraj tylko jeden litr polskiego cydru Dzik, ale dziś to już popłynę.
czwartek, 1 października 2015
Kwiaty lodowatej duszy
Ogrody
Laura Riding
Białe ogrody zimnych kobiet
Zasiane kryształem,
Pączkujące kością słoniową –
Są jak zimne kobiety.
Nie chylą się łodygi.
Nie więdną.
Jak miałyby zwiędnąć
Od bezwonnej skargi?
Fragment poematu „The City of Cold Women”, 1924
Przełożyła Julia Fiedorczuk
Komentarz Kornelii: Arcyprzyjemnie lodowaty i zimny wiersz amerykańskiej poetki. Dziś był przymrozek nocny, zatem poezja absolutnie na czasie (niestety, potem wyszło toksyczne słońce i bez sensu rozświetla). Utwór z tomiku: Laura (Riding) Jackson, Obroty cudów, Biuro Literackie, Wrocław 2012.
Znakomicie oddaje stan moich uczuć, obraz mojej krystalicznie lodowej zamarzniętej duszy. Cóż mogę dodać? W firmie mówią o mnie: „Królowa śniegu”. Szepczą za plecami: „Kora nie cierpi mężczyzn”. Ale to stwierdzenie nieścisłe, nie do końca opiera się na prawdzie, bowiem Kora nie cierpi wszystkich.
Laura Riding
Białe ogrody zimnych kobiet
Zasiane kryształem,
Pączkujące kością słoniową –
Są jak zimne kobiety.
Nie chylą się łodygi.
Nie więdną.
Jak miałyby zwiędnąć
Od bezwonnej skargi?
Fragment poematu „The City of Cold Women”, 1924
Przełożyła Julia Fiedorczuk
Komentarz Kornelii: Arcyprzyjemnie lodowaty i zimny wiersz amerykańskiej poetki. Dziś był przymrozek nocny, zatem poezja absolutnie na czasie (niestety, potem wyszło toksyczne słońce i bez sensu rozświetla). Utwór z tomiku: Laura (Riding) Jackson, Obroty cudów, Biuro Literackie, Wrocław 2012.
Znakomicie oddaje stan moich uczuć, obraz mojej krystalicznie lodowej zamarzniętej duszy. Cóż mogę dodać? W firmie mówią o mnie: „Królowa śniegu”. Szepczą za plecami: „Kora nie cierpi mężczyzn”. Ale to stwierdzenie nieścisłe, nie do końca opiera się na prawdzie, bowiem Kora nie cierpi wszystkich.
Subskrybuj:
Posty (Atom)