Leśny wiersz
Harry Martinson
Słońce opuszcza las
poprzez najbardziej na zachód wysuniętą polanę
i powoli stygnie góra.
Drozd śpiewak próbuje wyjaśnić, co się dzieje,
lecz gołąb-siniak, w przystępie melancholii,
skarży się głucho, długo niby wdowa
i skrzydłem pokazuje okraj trzęsawiska,
gdzie słońce się pogrąża powoli, powoli -
Przełożył Janusz B. Roszkowski
***
Komentarz Kornelii: Melancholijny wiersz znakomitego szwedzkiego poety (1904-1974), noblisty , który w bardzo bolesny sposób popełnił samobójstwo, dokonując nożyczkami seppuku. Ostatnie chwile twórcy musiały być potworne. Ja bym tego nie potrafiła. Podobno w Polsce można legalnie kupić cyjanek. Powinnam w przyszłości zakrzątnąć się wokół tej sprawy.
Wiersz smętny, aczkolwiek nie bezdennie depresyjny, dlatego zamieszczam bez kategorii. Wymowa wszakże gorzka – spacer w wieczornym lesie, zapada zmierzch, słońce chyli się ku zachodowi. Można to interpretować jako symbol przemijania ludzkiego życia. Drozd-śpiewak próbuje wyjaśnić, co się dzieje. Z pewnością bezskutecznie. Dla tragizmu i bezsensu ludzkiej egzystencji nie ma wytłumaczenia.
gołąb-siniak, w przystępie melancholii,
skarży się głucho, długo niby wdowa
czyli pozostają nam tylko głuche, jałowe skargi. Nic nie pomogą. Słońce pogrąża się w trzęsawisku, które, jak mniemam, oznacza brak nadziei, a może nawet zapowiada karę za występki i zbrodnie, czekającą na nikczemników w zaświatach.
Aj, niedobrze…
Jestem śmiertelnie utrudzona katorżniczą pracą, mimo to niemal codziennie udaje mi się znaleźć czas na spacer lub rowerową przejażdżkę po jesiennym lesie. Podświadomie szukam trzęsawisk, w których, wśród ponurego pohukiwania puszczyków, mogłabym utonąć. Niestety, podmiejski las jest bezbagienny. Otuchy dodaje mi nieco fakt, że jeszcze raz udało mi się kosztem ogromnych wysiłków doczołgać się do zimowej zmiany czasu. Światła coraz mniej, ciemność otula mnie łagodną opończą, można z czystym sumieniem chować się do łóżka już o godzinie 18. Ale o smutek przyprawiają mnie smagająco słoneczne dni i aberracyjna sytuacja, w której liście nie chcą opadać z drzew. Przemarzły wcześniej na mrozie i mocno trzymają się gałęzi. O tej porze drzewa powinny już być prawie nagie, a sprawy przedstawiają się w sposób wręcz przeciwny. Las jest wciąż jesienno-kolorowy, zielono-złoty, „przepiękny”, dla większości obserwatorów, co tylko przyciąga spacerowiczów i tworzy cierniowy kontrast do mojej piołunowej psyche (postaram się załączyć zdjęcie z dnia dzisiejszego). Gorąco liczę, że te liście w końcu spadną. Ach, gdybym mogła obrócić je w proch i szare próchno swoim martwym oddechem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz