Ucałowania z obcego miasta
Lavinia Greenlaw
Najdroższy, karaluchy mają małe.
Jeden z nich spadł mi z sufitu do ginu
ale obyło się bez szkody. Była tu matka.
Pokazałam jej ślady zębów na drewnianym kojcu,
a one dała mi adres znajomego szczurołapa.
Był pod takim wrażeniem dziury w kolanku,
że wziął je ze sobą do prywatnego muzeum.
Nie mogę spać. Na bagnisku w Hackney
wykopują dzieciaki. Wyczytałam w gazecie, że
kiedy dziewczynka wołała o pomoc,
facet wyciął jej język. O krok stąd.
Mieliśmy nowe alarmy bombowe,
ale tylko o świcie i tylko na przedmieściach.
No i ten atak moździerzy. Słyszeliśmy z pokoju,
tąpnięcie, jakby ktoś upuścił ciężki drewniany stół.
Mówią, że te żyjątka, co wyłażą z kranu,
są całkiem niegroźne. Weszła w życie ustawa
o niebezpiecznych psach: kaganiec, tatuaż, kastracja.
Kiedy ten labrador z sąsiedztwa skakał
na powitanie Billie, cały się posikał.
Na North Road zamykają sklepy.
Nigdzie nie naprawisz butów.
Ulice jednokierunkowe zmieniają kierunek,
zgubiłam się zaledwie kilka jardów od domu.
Na nowym planie miasta zaznaczono obszary
“w budowie”. Zniszczono nawet
nazwy ulic. Na Finchley pojawił się tyfus.
Matka przywiozła mi drzewko lawendowe.
Przełożył Jerzy Jarniewicz
****
Komentarz Kornelii: Przepisane z tomiku: Poetki z Wysp, Wrocław-Gdańsk 2015. Zastanawiałam się, czy zamieścić ten utwór utalentowanej miss Greenlaw, ponieważ nie znalazły mojej aprobaty słowa „najdroższy” oraz „ucałowania”. Ponadto wiersz nakreślony został z poczuciem humoru, a ze względu na temat wcale mnie nie zasmuca, a raczej wręcz przeciwnie. Ale tak mi się podobał, że zaistnieje bez kategorii.
Cóż, znakomita opowieść o dezintegracji społeczeństwa, upadku wielkiego miasta. Może nawet alegoria nadchodzącej apokalipsy. W mieście panuje plaga szczurów i karaluchów, nadeszła zaraza, grasują okrutni mordercy, trwa wojna, lub przynajmniej seria zamachów, niszczona jest infrastruktura, burzone całe kwartały, woda z kranu pełna różnych drobnoustrojów. Drzewko lawendowe nie przyniesie ocalenia.
Uradował mnie passus o czworonogach:
Weszła w życie ustawa
o niebezpiecznych psach: kaganiec, tatuaż, kastracja.
Jestem lękliwą rowerzystką, uważam, że dobry pies to martwy pies, a przynajmniej w kagańcu i na krótkiej smyczy.
Czy także mam odczucie, że świat zmierza ku zagładzie? Zawsze byłam pełna melancholii, a teraz się starzeję, zbliżam do czterdziestej jesieni, tak, że jestem bardziej podatna na czarne uczucia w rodzaju: „Dawniej było lepiej”. Ogólnie rzecz biorąc, nie przejmuję się wszakże rzeczywistością stworzoną z materii. Zatroskana jestem tylko o własne bezpieczeństwo, które staram się sobie zapewnić, nie kłopocząc się niczym więcej. Wydaje mi się, że świat tonie, ale za mojego czasu nie pójdzie jeszcze na dno. Co stanie się później, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Oczywiście chciałabym doświadczyć gwałtownych zmian klimatycznych, doznać unicestwienia w impakcie asteroidy, zobaczyć przed ostatnim zamknięciem oczu zatopione miasta, ale rozsądek podpowiada, że to nie będzie mi dane. Niektórzy wieszczą, że nadciągną rzesze pełnych zarazków oraz groźnych pasożytów uchodźców i nas zjedzą. Może tak się stanie, ale jeszcze nie teraz. Zapewne czasu na sen i szukanie depresyjnych wierszy mam jeszcze wiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz