czwartek, 30 października 2014

Puste wnętrze bolesnej rany

Zezwłok cykady

Kanai Choku

Tak jak przypadkiem
odwracając listek krzewu
natrafia się na zezwłok cykady,
tak samo człowiek
po drugiej stronie swego serca może odnaleźć
wspomnienie czegoś, co gwałtownie uleciało,
jakąś bolesną ranę,
w której puste wnętrze da się zajrzeć…

Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak

niedziela, 26 października 2014

Do Errorous: Pustki nie myślą

Przykro mi, że masz kłopoty ze zdrowiem. Mam nadzieję, że to nic poważnego, aczkolwiek czarne przeczucie podpowiada mi, że sprawy przedstawiają się w sposób wręcz przeciwny.

Jestem skrajnie i wyczerpana, nie mogę myśleć. Zaraz ucieknę do łóżka, a fakt, że mogę pół życia przespać, tym bardziej uwalnia mnie od myślenia. Pustki przecież nie myślą.

Wiem, że można poprzez nieustanne i pełne wyrzeczeń ćwiczenia w pewien sposób oderwać się od ciała, ale ja już nie mam na to siły. Fakt, że potrafię wstać i spełniać swoje podstawowe obowiązki, uważam i tak za istny cud. Jeśli będę miała świeżą głowę, może odpowiem Ci szerzej.

Wydaje mi się, że obok alternatywy, którą przedstawiłeś, są jeszcze inne solucje – zabicie się lub powrót do normalnej czy, jak wolisz „normalnej” przytłaczającej większości radujących się swą egzystencją lekko zmienionych genetycznie szympansów. Można też ratować się farmakologią.

Przepraszam, że pomyślałam, że to mogłeś być Ty. Ogólnie mężczyźni marzą o przemocy wobec kobiet, co zapewne zapisane jest w DNA. Mój internetowy fan też był intelektualny, ale inaczej.
 :)

piątek, 24 października 2014

Do errorous:

Zazwyczaj nie chcę rozmawiać, dlatego odpowiadam dopiero teraz. Jesteś bardzo oryginalnym myślicielem i masz absolutną rację. Poemat o Pustce powinien składać się z czystej kartki. Właściwie nie czuję się już osobą tylko Pustką i cały blog niech się stanie próżnią. Mam trudności techniczne z usunięciem całej witryny, ale kiedy skończy mi się zapas utworów poetyckich, wyciągnę konsekwencje. Nie mogę nieustannie powtarzać, jak mi jest niedobrze i jak ten świat mnie odpycha i jak bardzo pragnę zniszczyć swoje istnienie. O moich przygodach erotyczno-menstruacyjnych też powinnam milczeć, ponieważ neurotyczno-idealistyczna młodzież tu zagląda, jak również osoby starsze, i czuję się zażenowana.

Twoja teoria, że prawie wszyscy są chorzy psychicznie i tylko garstka normalnych.bardzo mi się podoba, niestety, obawiam się, że nie odpowiada prawdzie. Jak się rozejrzę, wszędzie widzę ludzi zachwyconych swoim życiem, przebierających z zapałem cytryny w markecie, i tylko ja jedna błąkam się jak ta alienka w wiecznym osłupieniu z powodu swej absurdalnej egzystencji.

Zastanawiam się, czy to nie Ty jesteś tym moim internetowym „przyjacielem”, który marzył o tym, żeby mnie więzić i we wrześniu sprawił, że prawie umarłam ze strachu. Ale zapewne to nie Ty, sprawiasz wrażenie osoby dobrze wychowanej, a upieczoną przez Apaczów czaszkę, która śni mi się nocach, okryję zasłoną zapomnienia :)

czwartek, 23 października 2014

W żałosnym świecie znikają marzenia

Fotograf

Sugiyama Heiichi

Aż do tej pory byłem pełen życiowej werwy.
Aż tu świat zaczął się do mnie odzywać jak fotograf:
proszę usiąść na krześle,
ramiona do przodu,
wziąć głęboki oddech,
nie ruszać się,
szyja prosto,
wciągnąć podbródek…
A na koniec niepostrzeżenie umarłem…
W tej samej chwili On z zadowoleniem nacisnął migawkę.
Z prawdziwym zadowoleniem.
Ach, jakże żałosny jest dla mnie ten świat,
w którym marzenia i wydarzenia zanikają z dnia na dzień.

Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak

wtorek, 21 października 2014

I coś się złego niesie

Dalekie świtanie

Jiří Orten

Z oddali światło. Strach. I coś się złego niesie.
Ciało, ma obłuda, wciąż rytmem chce mnie wołać,
broniącym przed klęską. Wy się zasłuchujecie
i nie słyszycie nic. Tylko zarys. Zmierzch. Bojaźń.

Przetrę oczy. Czuwam. Na łyżeczce do kawy
w kroplach sen mój czeka wciąż, aż go do ust przytknę.
Jest blisko, tuż obok. Nie mogę zdradzić nawet,
co mi powiedziała, najskromniejszej modlitwie:

jak mam się rozwidnić? Rozmyśla o jutrzence
ciało, ma obłuda, w którym coś może wskrzesi
jakaś knajpka, która mnie wzywa w swoje ręce.
Z oddali światło. Strach. I coś się złego niesie.

Przełożył Tomasz M. Larczyński

poniedziałek, 20 października 2014

Kornelii poemat do Pustki

Nieuczciwi listonosze

Robert Creeley

Oni zabierają wszystkie moje listy i
Wrzucają je w ogień.
Widzę płomienie, itd.
Lecz nie dbam o to, itd.

Oni palą wszystko co mam, odrobinę
Którą posiadam. nie dbam o to, itd.

Najdoskonalszy poemat, skierowany do
Pustki – jest aktem odwagi

Niezbędnej. Czymś całkiem
Odmiennym.

Przełożyła Teresa Truszkowska

niedziela, 19 października 2014

Słodkie lekarstwo śmierci

   Wstałam, jak na niedzielę, niemal skoro świt. Przygnębiona i rozdrażniona „pomyślnymi wiadomościami od synoptyków”, doprowadzona niemal do płaczu „złotą polską jesienią”, która nie może się skończyć, rozumiałam, że muszę wyruszyć wcześniej, zanim las zaludni tłum moich ukochanych bliźnich. Udało mi się wszakże wyjechać dopiero po godzinie dziewiątej.

Przemieszczałam się wolno, jak w transie, pod łukowymi sklepieniami drzew. Liście wreszcie spadają, korony drzew są już bardziej ażurowe, delikatne, pełne prześwitów. Powoli zieleń ustępuje miejsca złocistości, żółci i czerwieni. Kiedy powiał wiatr, liście opadały na mnie jak usnuty z marzeń deszcz. Przez głowę przemknęła mi myśl,że ja jestem takim opadającym liściem, z drzewa zerwanym. Teraz jeszcze unoszę się w powietrzu, nawet z pewnym smętnym wdziękiem. Za chwilę jednak upadnę wśród innych martwych liści, które ścielą się na ścieżkach jak dziwny żółty całun, i wraz z nimi zginę.

Kiedy z trudem ominęłam porannego psiarza, który wypuścił swego zapchlonego, zadyszanego kundla z rozciągniętą pięciometrową smyczą, blokując oczywiście całą alejkę, przypomniałam sobie te słowa Emila Ciorana:

Wstać z łóżka, zrobić toaletę, a potem czekać na jakąś niespodziewaną odmianę chandry bądź lęku.

Za odrobinę zobojętnienia oddałbym cały Wszechświat i całego Szekspira.



Doskonale rozumiem takie pragnienia filozofa rozpaczy. Dla mnie wstanie z łóżka i zrobienie toalety jest codziennym groźnym wyzwaniem. Ale ostatnio udało mi się nieco stłumić lęk i i zobojętnieć, otoczyć się pancerzem pustki, poddać osobowość niemal absolutnej anihilacji. Nie jeżdżę do rodziców także dlatego, żeby nie przypomnieć sobie, że jestem.

Długie noce, kocham Was! Z dnia na dzień bolesny żar mojej duszy coraz szybciej gaśnie.

Niekiedy przystawałam, żeby napić się wody. Ale dziś nie musiałam szukać leśnego ustronia. W ogóle nie mam siły – po 80 minutach ślimaczej jazdy byłam mokra od stop do głów. Krople transpiracji przedarły się przez rubieże brwi i zatopiły oczy. Wydaje mi się, że moje podświadome pragnienie kresu mocno wpływa na organizm. Od wielu lat nie miałam gorączki – ciało już się nie broni.

 Zanim wyjechałam ze zwartej ściany lasu, zaczęłam recytować wiersz jednego z moich ulubionych poetów-samobójców. Nie powstrzymało go przed ostatecznym wyjściem nawet fiołkowe powietrze Paryża.

* *

Marian Ośniałowski

Na liliowych wrzosowiskach
dęby czerwone gasną,
niech Ci nie będzie żal wierszy zgubionych
cudzych i własnych.
W strugach krwi szare płoty
W agonii dzikiego wina.
Słodkie lekarstwo śmierci
poda jesień
w kostiumie arlekina.

**

A potem już tylko długa kąpiel, martwota i bezwład, łóżkowe symulowanie nicości.

sobota, 18 października 2014

Klęska krąży nad nami

przegrani

Charles Bukowski

nie

nie wygramy na pewno nie mamy szans

jestem przekonany że nie wygramy

chociaż przez chwilę myśleliśmy że może się da
ale tak było tylko przez chwilę

teraz wiemy że nie możemy wygrać

nie możemy zatrzymać się i wygrać
ani biec przed siebie i wygrać

ani zrobić coś dobrego i wygrać

ani zrobić coś złego i wygrać

ktoś inny wygra

dlatego ktoś inny jest tam a my tu

tak boli przegrać coś
co wydaje się mieć znaczenie

ale tak się stanie

zgodzić się na to jest niemożliwością
ale wiedzieć o tym jest sprawą ważniejszą
niż gołębie hamulce czy miłość

Przełożył Piotr Madej

piątek, 17 października 2014

Pogładzi matka śmierć

****

Hana Fousková

Gwiazdy milczą
Wiatr zawodzi
W mroku chwiejnie chodzi
ziemia nocą otulona.
A ja płaczę z samotności stara opuszczona.
Na górach się przestrzeń łamie
o gwiazdy ptaki skrzydła rwą
na ziemi się nie spotkamy
dwie skały się nie zejdą.
Fale o brzeg haratają czoła
z jękiem na próżno
na brzegi rzucają się znów
ich potłuczone ciała
zdarły sobie głos do chrypiących słów.
Tak i mój płacz
o brzeg czasu bije
noc jest długa w środku przebił ją sierp.
Morze nigdy łzy nie uroni
a mnie pogładzi aksamitnym skrzydłem wronim
tylko moja matka śmierć.

Przełożył Franciszek Nastulczyk

czwartek, 16 października 2014

Otchłań, która mrozi krew

Po drugiej stronie muru

Murano Shirō

Kiwam ręką na pożegnanie,
a on skręcił zaraz za załomem owego muru
i zniknął mi z oczu;
już po raz drugi tu nie powróci.

Co jest po drugiej stronie muru,
jaki świat tam się zaczyna,
nikt pewno tego nie wie.
Z tej obcej otchłani, która mrozi w żyłach krew,
gdzie się nie słyszy słów, i nie ma obwarowań,
i nawet grobów nie ma,
nikt się dotąd nie wyczołgał i nie wydostał.

W tym miejscu ziemia
zapada w bezdenną przepaść.

Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak

niedziela, 12 października 2014

Kornelia chce zniknąć w lesie

Migrena lała mi roztopiony ołów na skronie, świat wirował wokół jak szalona karuzela, neurony w uszach rozpalały się do czerwoności. Nie mogłam wyprowadzić roweru. Ale chmury zlitowały się nade mną i wreszcie nadpłynęły, moje siostry oczekiwane tak niecierpliwie. Chciałabym stać się chmurą i mknąć po chłodnym niebie aż nad czarną toń rozhukanego oceanu. Szaroniebieski gęsty całun zdławił po wielu boleśnie świetlnych tygodniach przeklęte słońce, wypalające ze mnie tchnienie życia. Wyszłam na długi spacer do lasu. Nie przejmowałam się tym, że mieszkanie bardzo chce zostać posprzątane, a podłoga dosłownie się lepi.

Niestety, dziś liście prawie nie opadały, dzień cichy, bezwietrzny. Daremnie słałam w stronę koron drzew wciąż nowe podmuchy myśli. Ale przynajmniej cień i ukochany półmrok dały mi nieco spokoju.

Niedzielny las pełen jest ludzi, rowerzystów, kijkowiczów, radosnej młodzieży i żwawych emerytów tudzież zakochanych par obśliniających się namiętnie. Na szczęście znam zakamarki i ustronia, w których mogę być sama i nikogo nie widzieć nawet przez długie chwile (załączam fotografię). Wyobrażałam sobie, że znikam w alejce wśród gotyckiego łuku drzew i znikam, rozpływam się, przestaję wreszcie czuć, cierpieć i istnieć. Wydawało mi się, że wędruję po zatopionym lesie, nierealna jak błękitnomroczne powietrze. Takie borowe gęstwiny niekiedy pełne są wieloznacznych tajemnic i niewypowiedzianych gróźb. Podobno w tym lesie ktoś skrzywdził biegaczkę. Ja roztaczam wokół siebie taką aurę nienawiści, zgnilizny i śmierci, że ominąłby mnie najbardziej jurny i zbrodniczy amator niewieścich wdzięków.

Spacerując, rozważałam słowa Palladasa, poety z czasów schyłku starożytności:

Nagi kres

Nagi na ziemię przyszedłem, nagi pójdę pod ziemię.
Po co miałbym się trudzić, skoro widzę ten nagi kres?

Przełożył Zygmunt Kubiak

W tych słowach poety, którego w życiu druzgotały ubóstwo i nędza, zawarta jest granitowa prawda. Tak jak pisałam wcześniej, zapewne znajdą mnie kiedyś służby miejskie martwą pod kołdrą, w stanie daleko posuniętego rozkładu (Już widzę, jak pełni obrzydzenia wchodzą w maskach). Ta zgniła, pełna robaczków i różnych miłych żyjątek masa będzie miała na sobie zeszmaconą piżamę, jeśli jednak będę odchodzić świadomie, przedtem z pewnością się rozbiorę – zgasnę naga jak w epigramie udręczonego Palladasa.

Gdy tak wędrowałam, lekkomyślnie piłam wodę, i w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie dojdę to toalety. Zaszyłam się głęboko w zaroślach. Nagły szelest poderwał mnie na nogi – myślałam, że ktoś nadchodzi, ale to był tylko wiatr. Na skutek tego godnego pożałowania incydentu zmoczyłam sobie sportowe buciki. Ponadto coś ukłuło mnie w obnażone krągłości – natychmiast przypomniałam sobie suchotrawy z wiersza Paula Celana. Bardziej romantyczne jest przecież ukłucie w pupę poetycznymi suchotrawami niż suchą gałęzią.

Doprowadziwszy ubranie do porządku, pełna niesmaku, zaczęłam powoli podążać w stronę domu. Umiejętnie motywowałam się przy tym wierszem młodopolskiego poety-samobójcy, który dobrze wiedział, jak powinien wyglądać idealny las. Jakby śpiewał mi z duszy!

Posępny las

Stanisław Korab-Brzozowski

Ach! Jak posępnie las ten dziki!
Ponura jego głąb i ciemna,
Pełna milczenia i tajemna.
Ach! Jak posępnie las ten dziki!

Drzewa wpółmartwe, chorowite
Noszą zwiędnięte liście suche;
I nieruchomo stoją głuche
Drzewa wpółmartwe, chorowite.

Mrok gęsty zaległ las ten smutny
I nigdy promień słońca złoty
Nie wszedł przez żółte drzew uploty:
Mrok gęsty zaległ las ten smutny.

Niekiedy tylko błędny ognik
Leci nad błotne topieliska,
I wśród ciemności złudnie błyska
Niekiedy tylko błędny ognik.

Cisza, co drzemie tu grobowa,
Przytłacza piersi jak kamieniem,
I myśl zabija ci milczeniem
Cisza, co drzemie tu grobowa.

W tym ciemnym, mglistym, głuchym lesie
Pamięć zamiera, myśl, pragnienie;
Duszę ogarnia znicestwienie
W tym ciemnym, mglistym, głuchym lesie.

W ten smutny las ja lubię chodzić,
Bo dusza moja obłąkana,
Śpi, marząc, ciszą tu obwiana…
W ten smutny las ja lubię chodzić.

W jesiennym lesie


czwartek, 9 października 2014

Nie mogą osłaniać swych zbrodni

* * *

Artur Lundkvist

I wszyscy nadzy są w śmierci.
To nie młoda, rozigrana radość lata,
to nagość zimy życia,
kiedy śmierć zamraża ciała na kamień.
Ani ziemska nagość, ani niebiańska,
lecz taka jak przy przejściu rzeki.
Ze swoją ciemniejącą bielą, w wyciu wilków.

I wszyscy martwi są w swojej nagości:
nie kończący się fryz zdrętwiałego życia,
ciał, które utraciły wszelkie znaczenie ciała,
z płcią niewinną jak przy urodzeniu,
pozbawioną na zawsze siły i krwi,
z włosem przylepionym do czół
niby trawa przymarznięta do grudy zimowej.

Są i tacy, którzy leżą w śmierci skuleni
jak nie urodzone embriony. Inni przypominają
topielców, z rozpostartymi ramionami, z włosami targanymi prądem,

Jeszcze inni wyglądają, jakby polegli na posterunku.
Są również ciała z piętnami odleżyn, jakby cerowane
różami, i te o wydętych brzuchach, jak gdyby jakieś
zwierzę wtargnęło tam i urządziło w nich sobie legowisko
I ciała wyniszczone, podobne do drzew odzianych
w ludzką skórę, i dzieci ukształtowane z gliny miększej niż inni.

Wszyscy są nadzy w śmierci.
Złoto rozsypało się u ich stóp,
monety potoczyły się na wszystkie strony
w pospiesznej ruinie śmierci.

Domy zachwiały się i zwaliły
w przepaść i na wszystkie strony świata.
Wiatr porwał ubrania jak chmurę lub żagle.
Martwe spojrzenie w nie zamkniętych jeszcze oczach
jest już tylko zwierciadłem zapomnianym w grocie.

O, nie mogą dłużej osłaniać swych zbrodni,
przebaczonych już, zapomnianych, pogrzebanych,
To, co uczynili ze swym życiem jest jedynie snem,
który wędruje daleko, podczas gdy ciała, zużyte i porzucone narzędzia, czekają
jak ślimaki nad zimowym oceanem.
Bo wszyscy są nadzy w śmierci.

Przełożył Zygmunt Łanowski

Komentarz Kornelii: „Nie mogą dłużej osłaniać swych zbrodni”….. Ale będzie wstyd i hańba… Pocieszenie, że nie ja jedna? Zapewne żadne, każdy wtedy będzie sam. A może wystawiony na spojrzenia innych, którzy znaleźli się po dobrej stronie? Wyszydzany przez złośliwe demony. Podobno każdy zobaczy takie zaświaty, jakie sobie wyobraża… Horror poza granicami umysłu. Naga, wysmagana pejczem do krwi, wystawiona w ciasnej klatce, zlana potem i spermą, z nieustanną totalnie bolesną menstruacją i tak przez wieczność, bez końca… Zapowiada się prymuśnie…

środa, 8 października 2014

Kora bezdomna jesienią

Ach, Rilke… ten wiersz jest powszechnie znany, ale musiałam go tu zamieścić. W celu ubogacenia wpisu przedstawiam dwa tłumaczenia i oryginał…

W trzeciej zwrotce dwa pierwsze wersy powinny zgodnie z oryginałem brzmieć:

Kto nie ma domu, już go nie zbuduje
Kto jest samotny, długo nim zostanie….”

Ale nie podejmę próby przełożenia całości.

Ten wiersz budzi wzruszenie u wielu….Jest także o mnie…czy nie błądziłam po alejkach ogrodu botanicznego wśród opadających liści? Czytam, ale rzadko czuwam, nie piszę listów, tylko tworzę bez sensu aberracyjnego bloga. Może go wkrótce zamknę…Zapowiedzi jak zawsze szumne, ale w końcu się uda…



Dla mnie bezdomność to bardziej stan umysłu, brak poczucia bezpieczeństwa czy więzi z innymi, Mam troskliwych rodziców zaledwie 20 km stąd, ale jeżdżę do nich tylko wtedy, kiedy nie znajduję już pretekstu, aby odmówić. Moje uczucia rodzinne, podobnie jak wszelkie inne, nie istnieją. Albert Camus napisałby o mnie powieść: „Obca”.

Niedobrze się czuję tam, ale także w swoim mieszkanku, które nie jest dźwiękoszczelne i nie zapewnia mi spokoju…. Lęk ściga mnie wszędzie, dlatego nie mam domu i, bezsilna, już nie zbuduję…. Z palącą niecierpliwością czekam na jeszcze dłuższe noce i przede wszystkim nie mogę się doczekać zmiany czasu na zimowy. Wtedy może będzie mi lepiej, ogarną mnie makowe sny. W przeszłości zawsze ten przełom w pewnym stopniu mnie leczył… Ale może wcześniej podążę do lasu, położę się pod wielkim drzewem i niech pogrzebią mnie kolorowe liście i już nie wstanę…

A oto wiersze:

Dzień jesienny

Rainer Maria Rilke

Panie: już czas. Tak długo lato trwało.
Rzuć na zegary słoneczne twój cień
i rozpuść wiatry na niwę dojrzałą.

Każ się napełnić ostatnim owocom;
niech je dwa jeszcze ciepłe dni opłyną,
znaglij je do spełnienia i wpędź z mocą
ostatnią słodycz w ciężkie wino.

Kto teraz nie ma domu, nigdy mieć nie będzie.
Kto teraz sam jest, długo pozostanie sam
i będzie czuwał, czytał, długie listy będzie
pisał i niespokojnie tu i tam
błądził w alejach, gdy wiatr liście pędzi.

Przełożył Mieczysław Jastrun

**

Jesienny dzień

Panie: już czas. Tak silne było lato.
Już na słoneczne rzuć swój cień zegary,
a na rozłogach porozpuszczaj wiatry.

Rozkaż dojrzewać ostatnim owocom;
niech jeszcze słońce przez dwa dni im sprzyja,
aby nabrzmiały, i napędź z ochotą
ostatnią słodycz do ciężkiego wina.

Kto nie ma domu, już go nie zbuduje.
Kto jest samotny, już nie będzie inny,
ten będzie czuwał, czytał, pisał długie listy
i po alejach, kiedy mgła się snuje,
w smutku wędrował wśród pędzących liści.

Przełożył Andrzej Lam

**

Herbsttag

Rainer Maria Rilke

Herr, es ist Zeit. Der Sommer war sehr groß.
Leg deinen Schatten auf die Sonnenuhren,
und auf den Fluren lass die Winde los.

Befiehl den letzten Früchten, voll zu sein;
gib ihnen noch zwei südlichere Tage,
dränge sie zur Vollendung hin, und jage
die letzte Süße in den schweren Wein.

Wer jetzt kein Haus hat, baut sich keines mehr.
Wer jetzt allein ist, wird es lange bleiben,
wird wachen, lesen, lange Briefe schreiben
und wird in den Alleen hin und her
unruhig wandern, wenn die Blätter treiben.

wtorek, 7 października 2014

Ogrodowe widmo

Wczoraj nie podjęłam pracy. Odebrałam nadgodziny i ponad pięć godzin snułam się po Ogrodzie Botanicznym. Niestety, mojego rozpalonego czoła nie łagodziły, jak w ubiegłym roku, chmury i pasma mgły. Jaskrawe słońce wypala mi resztki rozumu. Dlatego nie odwiedziłam Ogrodu w weekend. W słoneczną pogodę, pełen ludzi, jest dla mnie nie do zniesienia. A tak byłam prawie sama – Kora, ogrodowe widmo. Ukrywałam się w cienistych zakątkach. Kolorowe liście opadały wolno, jakby przez wodną toń. Niestety, zbyt mało, wciąż zbyt mało. Gdybym mogła, obróciłabym wszystkie liście w popiół, tak, aby zostały tylko posępne gałęzie. Odwiedziłam wszystkie ulubione miejsca. Przeciw światłu i lękowi znieczuliłam się piwem. Trzy półlitrowe porcje w ogrodowym barze – jedno piwo, długi spacer i prawie biegiem powrót do toalety. And after that once again. Doznałam takiego oszołomienia, że zaczęłam mówić do siebie i śpiewać, co zdarza mi się niezwykle rzadko. Mam nadzieję, że nikt nie usłyszał. Zdaje się, że śpiewałam „W żółtych płomieniach liści”…

Tę marmurową nimfę lubię – pręży się tak dynamicznie i śmiało. Ale nie jest moją przyjaciółką, jak szkieletowa panna gdańska. To tylko marmur, nigdy nie istniała. A osobowość gdańszczanki być może unosi się gdzieś wśród gwiazd. Jako osoba emocjonalnie martwa przyjaźnię się tylko z umarłymi.

Miałam ze sobą książkę – Traktaty Mistrza Eckarta – ale lektura okazała się niemożliwa. Nic nie rozumiałam, zapewne także na skutek chmielowego płynu. Przypominam sobie tylko taką sentencję: „Naj­szyb­szym ru­makiem niosącym nas do dos­ko­nałości jest cierpienie.”

Ale powyższa myśl nie trafiła mi do przekonania. Cierpię, a każdego dnia staję się coraz bardziej przegniła. Wydaje mi się, że do doskonałości niesie nas tylko pustka.

Nimfa w Ogrodzie Botanicznym


Kornelia w jesiennej pustce

* * *

Viola Fischerová

Zatopieni w świetle październikowego lasu
zmarli jak pszczoły w bursztynie
i równie nieznani

Przechodzę ich dziwnym życiem
bez zmiany
oddaję złoto za liście
i depczę po nich

Suka wietrzy w liściach
co w nich jest
a co dla mnie będzie
tylko błotem na kaloszach

Z szelestem spadają żołędzie
i deszcz

A mimo wszystko

Przede mną
za mną
pustka

Mściwy dar

Przełożyła z czeskiego Dorota Dobrew

poniedziałek, 6 października 2014

Nikt nad Korą nie zapłacze

Grób rozbity

Leonidas z Tarentu

Kimże jesteś? Czyje są te biedne kości
Tu przy gościńcu widoczne są w półotwartej urnie,

Kiedy grób i stelę, ubogie, ciągle szarpią
Osie i koła wozów, przejeżdżających gościńcem?

Wkrótce i po twoich żebrach będą się toczyć
I już nigdy nikt nad tobą nie zapłacze.

Przełożył Zygmunt Kubiak

Komentarz Kornelii: Starożytni nie mieli złudzeń, potrafili dostrzec kruchość i odrażającą nędzę istnienia. Piękny jest mit o matce, która poprosiła Herę o wszystko, co najlepsze dla swych młodych, krzepkich synów. Bogini jej wysłuchała – Kleobis i Biton nie obudzili się więcej, odeszli z tego marnego świata w kwiecie swej młodości, nie zaznali trudów i cierpień, uczucia powolnego gaśnięcia życia, spowodowanego przez okrutny Czas.

Powyższy wiersz sprawił, że znowu pomyślałam o mojej kościanej przyjaciółce z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku. Chętnie zamieniłabym się z nią, oddałabym swe żałosne życie, a sama ułożyłabym się w gablocie, jako starannie zakonserwowany przez archeologów, pokryty lakierem szkielet. W muzeum jest spokojnie, niewielu zwiedzających, zapewne byłoby mi tam dobrze. Od czasu do czasu spoglądałabym pustymi oczodołami na ludzi z pewnym poczuciem wyższości, jako, że mam już to wszystko za sobą. Zastanawiam się, jak dziewczyna z Gdańska miała na imię, co zjadła na swój ostatni posiłek, czy zdążyła poznać „rozkosze” miłości, a jeśli tak, to czy za pierwszym razem bardzo ją bolało.

***

Pracowici kopiści zawsze są mile widziani. Uważam, że studentki powinny się uczyć, a nie pisać komentarze.

niedziela, 5 października 2014

Śmierć siedzi w kinie

Trzy

Gregory Corso

                                           1

Śpiewak uliczny jest chory
przykucnął w bramie trzymając się za serce,

O jedną piosenkę mniej tej hałaśliwej nocy.

                                         2

Za murem
Stary ogrodnik sadzi w ziemi swoje nożyce.
Nowy młody mężczyzna
przyszedł ścinać żywopłot.

                                          3

Śmierć płacze bo Śmierć jest ludzka
Siedzi cały dzień w kinie kiedy umiera dziecko.

Przełożył Jarosław Anders

sobota, 4 października 2014

Piękni nie umieją przetrwać

po co tu tytuł?

Charles Bukowski

nie dotrą do końca
piękni ludzie umierają w płomieniach –
łykają samobójcze pigułki, trutkę na szczury, sznurek, co –
kolwiek…

odrywają sobie ramiona,
rzucają się z okien
z oczodołów wydłubują sobie oczy
odrzucają miłość
odrzucają nienawiść
odrzucają odrzucają.

nie dotrą do końca
piękni nie umieją przetrwać,
są motylami
gołębiami
wróblami
nie dotrą do końca.

jeden wysoki język płomienia
kiedy starcy grają w parku w warcaby
pojedynczy płomień, jeden dobry płomień
kiedy starcy grają w parku w warcaby
wygrzewając się na słońcu.

pięknych ludzi znajduje się w kącie pokoju
zgniecionych w pająki igły i cisze
nigdy nie zrozumiemy dlaczego
odeszli, przecież byli tacy
piękni.

nie dotrwają do końca,
piękni umierają
i pozostawiają brzydki świat brzydkim ludziom
brzydkich ludzi ich brzydkiemu życiu.

rozkoszni i uroczy w życiu samobójstwie i śmierci
kiedy w nagrzanym słońcem parku starcy grają
w warcaby.

Przełożył Piotr Madej



Komentarz Kornelii: Wiersz wyciskający łzy i absolutnie prawdziwy. Cóż więcej można dodać? Została brzydka Kora ze swym brzydkim życiem. Powinnam się była zdecydować w odpowiednim czasie. A teraz jest już na wszystko za późno. Przynajmniej w warcaby nie gram.

piątek, 3 października 2014

Tylko spokój haka

Upomnienie

János Pilinszky

Nie wdech. Nie dyszenie.
Nie weselny stół. Nie opadłe
resztki, chłodne cienie.
Nie ruch. Nie pośpiech.
Lecz spokój haka – to zanotuj.

Zważaj na to, na co twoje miasto,
wieczne miasto, zważa po dziś dzień:
z jego wieżami, dachami,
z żyjącymi i zmarłymi mieszkańcami.

Wtedy może jeszcze za życia
dasz znać wyłącznie o tym,
o czym tu warto powiadamiać.

Kancelisto, może
nie chodziłeś tędy po próżnicy.

Przełożył Tadeusz Śliwiak

Komentarz Kornelii: Wiersz zadziwiająco osobliwy – nie jestem do końca pewna, czy posępny, zatem zamieszczam poza kategorią. Ale wydaje mi się, że wymowę utworu należy rozumieć jako gorzką i popiołową – „spokój haka” jest jednoznaczny. Poza końcem z własnej ręki właściwie nic nie ma znaczenia.
Niezawodny węgierski skald zresztą niemal zawsze uderza w strunę smutku.
Miasto z żyjącymi i martwymi mieszkańcami… Zawsze gdy jestem w wielowiekowym mieście – w Gdańsku, Toruniu czy też Płocku – myślę o tym, że depczę dawne cmentarze, pamiętam o tych, co gniją pod asfaltem. Niekiedy, jeśli to możliwe, schodzę do katakumb czy krypt, żeby oglądać szkielety. Piękny szkielet młodej gdańskiej niewiasty leży rzęsiście podświetlony w gablocie w Muzeum Archeologicznym (filia spichlerz Błękitny Lew) – żałuję jej, jako, że zbyt wiele nie użyła życia. W średniowieczu nie miała przecież pasty do zębów, antybiotyków, spłukiwanej wodą toalety czy komfortowych tamponów. Przychodziłam tak wiele razy i stałam długo nad gablotą (położoną poziomo), wpatrując się w puste oczodoły czaszki. Zastanawiałam się czy osobowość gdańskiej panny wciąż istnieje w jakimś innym wymiarze, a jeśli tak, czy ona wie, że o niej myślę.

Liście w lesie wreszcie zaczynają opadać, ale blask słońca leje się na mnie jak palący płynny ołów, a „złota polska jesień” przyprawia o mdłości. Nie jem śniadań, żeby nie zwrócić posiłku. Na szczęście bezlitosna złota kula wznosi się coraz później, a poranki są ekstatycznie mgliste. Z każdym dniem może być coraz lepiej.

czwartek, 2 października 2014

Należymy do ziemi

Październikowy szkic

Tomas Tranströmer

Holownik piegowaty od rdzy. Cóż on tu robi w głębi lądu?
Jest ciężką, zgasłą lampą na zimnie.
Lecz drzewa mienią się dzikimi barwami. Sygnały na drugi brzeg!
Jak gdyby niektóre chciały, żeby je zabrać.

W drodze do domu widzę, jak przez trawę przebijają się
czernidłaki.
To szukające ratunku palce kogoś
kto długo łkał samotnie w ciemnościach na dole.
Należymy do ziemi.

Przełożyła Magdalena Wasilewska-Chmura

środa, 1 października 2014

Exegi monumentum

Po długich rozważaniach otworzyłam bloga, przynajmniej na chwilę. Doszłam do wniosku, że skoro wstawiłam tyle wierszy, w tym utwory trudno dostępne, przepisane w mrówczym trudzie, to zapewne nie powinnam ich ukrywać.

Mogę usunąć wpisy osobiste, przynajmniej te co bardziej kompromitujące, turpistyczne i haniebne, ale nie mam na to chęci. Jestem absolutnie pewna, że poprzez tę makabryczno-depresyjno-pornograficzną układankę postawiłam sobie wiecznotrwały wirtualny pomnik nagrobny.

Tak, blog jest toksyczny i opatrzony ostrzeżeniem. Nie szukam kontaktów i nikogo do lektury nie zachęcam. Jeśli ktoś nie posłucha i dozna uszczerbku, niech zobaczy oczami duszy, jak stoję przed miską z wodą i patrząc z niemym wyrzutem umywam ręce, wykonując klasyczny gest Piłata. Może zresztą blog pełni w pewnych przypadkach funkcje terapeutyczne. Nie można wykluczyć, że domniemany czytelnik po lekturze odejdzie dowartościowany, ponieważ pomyśli sobie, że ma lepiej. Niekiedy obserwowanie cierpień i udręk innych może sprawić bezgraniczną przyjemność.

Być może dziwnym zrządzeniem losu dotrze tu jednak od czasu do czasu zrównoważony psychicznie miłośnik mrocznej poezji i wiersze staną się dla niego hiacyntową muzyką. Dlatego właśnie znów otwieram potrójną korę, może tylko na na krótki czas.

Tym niemniej jednoznacznie i zdecydowanie nie chcę z nikim rozmawiać. Nie mam już nic do powiedzenia, porwała mnie nicość. Dlatego bardzo proszę, aby nie pisać komentarzy – i tak nie udzielę odpowiedzi. Ostatecznie możecie czytać, ale zachowajcie milczenie. Przepraszam, ale nie mogę przezwyciężyć pokusy umieszczenia tu niezbyt uprzejmego epigramu starożytnego poety Kallimacha. Równie dobrze utwór mógłby mieć tytuł: Epitafium mizantropki Kornelii (aczkolwiek epitafium już sobie napisałam):

Epitafium mizantropa

Nie pozdrawiaj mię, łotrze, gdy tędy idziesz. Co rychlej przejdź! Ja się czuję najzdrowszy, gdy ciebie nie ma tu.

Przełożył Zygmunt Kubiak

Samobójstwo z lęku przed starością

* * *

Halina Kruk

kobieta podcina żyły
dlatego że nie chce się starzeć
zwyczajnie kuchennym nożem
jak otwiera szprotki
wątły anioł,
otyły doktor i sanitariusz okularnik -
wątpliwa kompania do tej brudnej roboty
od ich idealizmu kręci się w głowie
i za kiosk naprzeciwko zachodzi skąpe słońce
jak ma uciec
jak wyciec w wąskie nacięcie od noża
i którym korytarzem udać się potem,
jeśli wszystkie bez wyjątku – są przeciwko
wir unosi ją po spirali aorty
tak po prostu – tfu…
doktor podnosi jej lusterko
myśli – kobieta przecież zaczeka
zawaha się, może
ale – figa, nigdy, bo kiedy ona idzie -
to już idzie
kobieta – sam wiesz, istota uparta,
przebacz jej Boże

Przełożyła z ukraińskiego Urszula Witwicka-Rutkowska