Migrena lała mi roztopiony ołów na skronie, świat wirował wokół jak szalona karuzela, neurony w uszach rozpalały się do czerwoności. Nie mogłam wyprowadzić roweru. Ale chmury zlitowały się nade mną i wreszcie nadpłynęły, moje siostry oczekiwane tak niecierpliwie. Chciałabym stać się chmurą i mknąć po chłodnym niebie aż nad czarną toń rozhukanego oceanu. Szaroniebieski gęsty całun zdławił po wielu boleśnie świetlnych tygodniach przeklęte słońce, wypalające ze mnie tchnienie życia. Wyszłam na długi spacer do lasu. Nie przejmowałam się tym, że mieszkanie bardzo chce zostać posprzątane, a podłoga dosłownie się lepi.
Niestety, dziś liście prawie nie opadały, dzień cichy, bezwietrzny. Daremnie słałam w stronę koron drzew wciąż nowe podmuchy myśli. Ale przynajmniej cień i ukochany półmrok dały mi nieco spokoju.
Niedzielny las pełen jest ludzi, rowerzystów, kijkowiczów, radosnej młodzieży i żwawych emerytów tudzież zakochanych par obśliniających się namiętnie. Na szczęście znam zakamarki i ustronia, w których mogę być sama i nikogo nie widzieć nawet przez długie chwile (załączam fotografię). Wyobrażałam sobie, że znikam w alejce wśród gotyckiego łuku drzew i znikam, rozpływam się, przestaję wreszcie czuć, cierpieć i istnieć. Wydawało mi się, że wędruję po zatopionym lesie, nierealna jak błękitnomroczne powietrze. Takie borowe gęstwiny niekiedy pełne są wieloznacznych tajemnic i niewypowiedzianych gróźb. Podobno w tym lesie ktoś skrzywdził biegaczkę. Ja roztaczam wokół siebie taką aurę nienawiści, zgnilizny i śmierci, że ominąłby mnie najbardziej jurny i zbrodniczy amator niewieścich wdzięków.
Spacerując, rozważałam słowa Palladasa, poety z czasów schyłku starożytności:
Nagi kres
Nagi na ziemię przyszedłem, nagi pójdę pod ziemię.
Po co miałbym się trudzić, skoro widzę ten nagi kres?
Przełożył Zygmunt Kubiak
W tych słowach poety, którego w życiu druzgotały ubóstwo i nędza, zawarta jest granitowa prawda. Tak jak pisałam wcześniej, zapewne znajdą mnie kiedyś służby miejskie martwą pod kołdrą, w stanie daleko posuniętego rozkładu (Już widzę, jak pełni obrzydzenia wchodzą w maskach). Ta zgniła, pełna robaczków i różnych miłych żyjątek masa będzie miała na sobie zeszmaconą piżamę, jeśli jednak będę odchodzić świadomie, przedtem z pewnością się rozbiorę – zgasnę naga jak w epigramie udręczonego Palladasa.
Gdy tak wędrowałam, lekkomyślnie piłam wodę, i w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie dojdę to toalety. Zaszyłam się głęboko w zaroślach. Nagły szelest poderwał mnie na nogi – myślałam, że ktoś nadchodzi, ale to był tylko wiatr. Na skutek tego godnego pożałowania incydentu zmoczyłam sobie sportowe buciki. Ponadto coś ukłuło mnie w obnażone krągłości – natychmiast przypomniałam sobie suchotrawy z wiersza Paula Celana. Bardziej romantyczne jest przecież ukłucie w pupę poetycznymi suchotrawami niż suchą gałęzią.
Doprowadziwszy ubranie do porządku, pełna niesmaku, zaczęłam powoli podążać w stronę domu. Umiejętnie motywowałam się przy tym wierszem młodopolskiego poety-samobójcy, który dobrze wiedział, jak powinien wyglądać idealny las. Jakby śpiewał mi z duszy!
Posępny las
Stanisław Korab-Brzozowski
Ach! Jak posępnie las ten dziki!
Ponura jego głąb i ciemna,
Pełna milczenia i tajemna.
Ach! Jak posępnie las ten dziki!
Drzewa wpółmartwe, chorowite
Noszą zwiędnięte liście suche;
I nieruchomo stoją głuche
Drzewa wpółmartwe, chorowite.
Mrok gęsty zaległ las ten smutny
I nigdy promień słońca złoty
Nie wszedł przez żółte drzew uploty:
Mrok gęsty zaległ las ten smutny.
Niekiedy tylko błędny ognik
Leci nad błotne topieliska,
I wśród ciemności złudnie błyska
Niekiedy tylko błędny ognik.
Cisza, co drzemie tu grobowa,
Przytłacza piersi jak kamieniem,
I myśl zabija ci milczeniem
Cisza, co drzemie tu grobowa.
W tym ciemnym, mglistym, głuchym lesie
Pamięć zamiera, myśl, pragnienie;
Duszę ogarnia znicestwienie
W tym ciemnym, mglistym, głuchym lesie.
W ten smutny las ja lubię chodzić,
Bo dusza moja obłąkana,
Śpi, marząc, ciszą tu obwiana…
W ten smutny las ja lubię chodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz