Upomnienie
János Pilinszky
Nie wdech. Nie dyszenie.
Nie weselny stół. Nie opadłe
resztki, chłodne cienie.
Nie ruch. Nie pośpiech.
Lecz spokój haka – to zanotuj.
Zważaj na to, na co twoje miasto,
wieczne miasto, zważa po dziś dzień:
z jego wieżami, dachami,
z żyjącymi i zmarłymi mieszkańcami.
Wtedy może jeszcze za życia
dasz znać wyłącznie o tym,
o czym tu warto powiadamiać.
Kancelisto, może
nie chodziłeś tędy po próżnicy.
Przełożył Tadeusz Śliwiak
Komentarz Kornelii: Wiersz zadziwiająco osobliwy – nie jestem do końca pewna, czy posępny, zatem zamieszczam poza kategorią. Ale wydaje mi się, że wymowę utworu należy rozumieć jako gorzką i popiołową – „spokój haka” jest jednoznaczny. Poza końcem z własnej ręki właściwie nic nie ma znaczenia.
Niezawodny węgierski skald zresztą niemal zawsze uderza w strunę smutku.
Miasto z żyjącymi i martwymi mieszkańcami… Zawsze gdy jestem w wielowiekowym mieście – w Gdańsku, Toruniu czy też Płocku – myślę o tym, że depczę dawne cmentarze, pamiętam o tych, co gniją pod asfaltem. Niekiedy, jeśli to możliwe, schodzę do katakumb czy krypt, żeby oglądać szkielety. Piękny szkielet młodej gdańskiej niewiasty leży rzęsiście podświetlony w gablocie w Muzeum Archeologicznym (filia spichlerz Błękitny Lew) – żałuję jej, jako, że zbyt wiele nie użyła życia. W średniowieczu nie miała przecież pasty do zębów, antybiotyków, spłukiwanej wodą toalety czy komfortowych tamponów. Przychodziłam tak wiele razy i stałam długo nad gablotą (położoną poziomo), wpatrując się w puste oczodoły czaszki. Zastanawiałam się czy osobowość gdańskiej panny wciąż istnieje w jakimś innym wymiarze, a jeśli tak, czy ona wie, że o niej myślę.
Liście w lesie wreszcie zaczynają opadać, ale blask słońca leje się na mnie jak palący płynny ołów, a „złota polska jesień” przyprawia o mdłości. Nie jem śniadań, żeby nie zwrócić posiłku. Na szczęście bezlitosna złota kula wznosi się coraz później, a poranki są ekstatycznie mgliste. Z każdym dniem może być coraz lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz