wtorek, 7 października 2014

Ogrodowe widmo

Wczoraj nie podjęłam pracy. Odebrałam nadgodziny i ponad pięć godzin snułam się po Ogrodzie Botanicznym. Niestety, mojego rozpalonego czoła nie łagodziły, jak w ubiegłym roku, chmury i pasma mgły. Jaskrawe słońce wypala mi resztki rozumu. Dlatego nie odwiedziłam Ogrodu w weekend. W słoneczną pogodę, pełen ludzi, jest dla mnie nie do zniesienia. A tak byłam prawie sama – Kora, ogrodowe widmo. Ukrywałam się w cienistych zakątkach. Kolorowe liście opadały wolno, jakby przez wodną toń. Niestety, zbyt mało, wciąż zbyt mało. Gdybym mogła, obróciłabym wszystkie liście w popiół, tak, aby zostały tylko posępne gałęzie. Odwiedziłam wszystkie ulubione miejsca. Przeciw światłu i lękowi znieczuliłam się piwem. Trzy półlitrowe porcje w ogrodowym barze – jedno piwo, długi spacer i prawie biegiem powrót do toalety. And after that once again. Doznałam takiego oszołomienia, że zaczęłam mówić do siebie i śpiewać, co zdarza mi się niezwykle rzadko. Mam nadzieję, że nikt nie usłyszał. Zdaje się, że śpiewałam „W żółtych płomieniach liści”…

Tę marmurową nimfę lubię – pręży się tak dynamicznie i śmiało. Ale nie jest moją przyjaciółką, jak szkieletowa panna gdańska. To tylko marmur, nigdy nie istniała. A osobowość gdańszczanki być może unosi się gdzieś wśród gwiazd. Jako osoba emocjonalnie martwa przyjaźnię się tylko z umarłymi.

Miałam ze sobą książkę – Traktaty Mistrza Eckarta – ale lektura okazała się niemożliwa. Nic nie rozumiałam, zapewne także na skutek chmielowego płynu. Przypominam sobie tylko taką sentencję: „Naj­szyb­szym ru­makiem niosącym nas do dos­ko­nałości jest cierpienie.”

Ale powyższa myśl nie trafiła mi do przekonania. Cierpię, a każdego dnia staję się coraz bardziej przegniła. Wydaje mi się, że do doskonałości niesie nas tylko pustka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz