Po śniadaniu
Brian Patten
Które się zwykle składa z kawy i widoku
Gęstniejącego deszczu, i katedry, sędziwej i szarej, ale
Pachnącej miło trawą i paprociami
Wychodzę z domu, myśląc o wszystkich tych, co byli w tym pokoju
I spali tu
Smutni i nadzy
Samotni we dwoje
Co przychodzili razem, i
Czy byli młodzi, biali
Ze śladem niewinności,
Co przychodzili tylko, żeby wejść na ten swój szczyt, i
Poprzystawiać się i w końcu rozejść;
Czy może byli starsi, już nie do seksu,
Zagubieni w lustrach, kontemplujący własny zmierzch, i
Co poranek znaczył dla nich?
Może ten pokój był kiedyś izbą służącej.
Czy była młoda, piegowata, o piersiach jak jabłka?
Czy się śmiała?
Czy drażniła lokaja swym 19-wiecznym wdziękiem
I wirującymi spódniczkami,
Czy wyglądała przez świetlik
I chciała być wolna, i
Co jadła na śniadanie?
Budząc się dziś rano, myślę o tym
Jakby to było dobrze dzielić się z kimś śniadaniem.
Budzą się całe rodziny!
Tysiąc negliży, piżam, koszul nocnych
Wędruje sobie ciepło na dół na śniadanie
Jak bezpiecznie! i
Inni, wynurzający się z dalekich krańców świtu,
Mający na śniadanie tylko ból i mżawkę,
Których po przebudzeniu zawsze wita uboga uczta dnia.
Jak wiele niespełnionych istnień,
Patrzących gorzko z drugiej strony szyby
Od sutereny aż po strych, i
Pytających smętnie
Komu się dziś dostanę?
Z kim dzisiaj zjem śniadanie?
I zawsze wraca ta sama odpowiedź –
Dostaniesz się deszczowi, samotny śniadaniarzu!
Przełożył Piotr Sommer
****
Komentarz Kornelii: Zamieściłam ten wiersz, ponieważ podoba mi się posępne zakończenie. Niekiedy także zastanawiam się, kim były osoby mieszkające przed wieloma dziesięcioleciami w pokoju, w którym jestem, co jadły na śniadanie, jakie miały marzenia. O ich zabawach erotycznych nie myślę. Bardziej zajmują mój umysł umarli, niż żywi, tych ostatnich tylko się boję. Cóż, jak pisałam, dla mnie samotność oznacza niemożliwość nawiązania kontaktu z innym człowiekiem, absolutny brak empatii czy potrzeby rozmowy. Jak muszę wymienić z kimś parę słów, od razu staję się napięta, za wyjątkiem może sytuacji, w której jestem zawiana, a i to nie zawsze. Życie rodzinne z porannymi negliżami to okropność. Przedstawiam sobie kolejkę do łazienki.
Gdybym zechciała, mogłabym wybierać w kompanii nie tylko do śniadania, ale także do całego życia. Nie mogę spać, jest za jasno. Poranny ból wita mnie kordialnie jak dobry znajomy, niestety nie ma mżawki. Śniłam jakieś koszmary. Spożyję może śniadanie z widokiem nie na posępną katedrę, lecz na morze i kutry rybackie. Niedziela, będą tłumy, burze mają nadejść dopiero po południu. Zapewne po samotnym śniadaniu ucieknę do lasu.
Dostaniesz się deszczowi, samotna śniadaniaro!
Ależ proszę, uwielbiam ulewy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz