Dziennik buntowniczki
Rosemary Tonks
Dopadły mnie wściekłość, gorączka i niesmak.
Potrzebna mi knajpa – gdzie stare serwetki,
Koronki z papieru, kleją się do rękawów,
Błyszczących meszkiem próżniaczego zamszu
…a szwargot mięsnych much trwa tutaj odwiecznie!
Po szybie spływa mleko leniwego oddechu,
Dudni fura węglarza – z wielkimi workami,
Ciężkimi od popiołów i prochów dla mas!
Gryzie mnie grzech, strzały w ciele skazańca,
Bo moja młodość, zła, chmurna, chimeryczna,
Znalazła tu legowisko sprzed lat…na dnie,
Na brudnej ścieżce, na posłaniu z pokrzyw
Spryskanych leśnym mlekiem,
A każdy włosek wzniesiony do ciosu!
Szkoda przynęty, nie wyjdę stąd z pętlą,
Tobołkiem czy workiem na obrok; wiem, że los
Musi groby powszednie wypełnić,
A żargon ołowianych skrzydeł mięsożernej muchy
Uśpi obywatela, który oddychaniem
Powstrzymuje napór żywego robactwa.
Przełożył Jerzy Jarniewicz
Komentarz Kornelii: Ten posępny, pełen spleenu utwór przepisałam z tomiku „Poetki z Wysp” (brytyjskich). Moje udręczone serce przeszywają rozpalone igły bólu, gdy myślę, że zapłaciłam za książeczkę horrendalne 44 złotych. A mogłam sobie za tę rujnującą kwotę spożyć obiad z winem! To nauczka na przyszłość: Żałosna córo Koryntu w stanie spoczynku, nigdy więcej nie wchodź entuzjastycznie zawiana do księgarni!
Ale skoro już się zdarzyło, na chwilę stałam się kopistką, z trudem i mozołem oddałam ludzkości tę przysługę. Rosemary Tonks (1929-2014) w latach sześćdziesiątych udzielała się wśród cyganerii londyńskiej, restauracji, cygar i cudzych sypialni. W latach 70-tych zniknęła bez śladu, spaliła swoje wiersze, zerwała wszelkie kontakty (tak jak ja). Podobno została gorliwą wyznawczynią chrystianizmu i wzięła chrzest w Jordanie (to mi akurat nie grozi). Jej utwory owiane są aurą wszechogarniającej nudy, zblazowania, teatru pozerstwa i kłamstwa – w kaskadach dekadencji można odnaleźć także apokaliptyczny ton.
Ten wiersz wzbudził moje najwyższe uznanie, także z tej przyczyny, że w pewnym sensie opowiada również o mnie.
Z pewnością jest to poetycki fresk o nieuchronnej śmierci. Wszyscy w końcu padniemy łupem mięsożernych much:
wiem, że los
Musi groby powszednie wypełnić,
A żargon ołowianych skrzydeł mięsożernej muchy
Uśpi obywatela, który oddychaniem
Powstrzymuje napór żywego robactwa.
Nie pomoże życie w stylu bohemy, próżniacze włóczenie się po restauracjach i tawernach. Tak naprawdę nie możemy znaleźć wytchnienia, nie tylko ze względu na świadomość nieuchronnego kresu i triumfu robactwa, które oczyści z mięsa nasze kości. Codziennie, czy to przy kawiarnianym stoliku, w hałasie restauracji lub baru, poddaje nas torturom świadomość popełnionych występków.
Ja też jestem buntowniczką – przeciwko obyczajom, rodzinie, społeczeństwu, grupizmowi, korporacji Jestem sama. Nie ma nikogo innego. Nie powiem już ani słowa. Tonąca w rozkosznie trującym bagnisku dekadencji czekam na swój koniec.
Dopadły mnie wściekłość, gorączka i niesmak.
Wściekłość na świat, ludzi i na siebie samą, że jestem taka inna, nieustannie się boję, nie cierpię bliźnich i jeszcze mam zaburzenia tożsamości genderowej (na plaży obserwuję odsłonięte stopki dziewcząt, absurdalne, ale nic nie poradzę).
Także potrzebna mi knajpa, wciąż nowa, aby podtrzymywać leczący na krótko melancholię i lęk stan zawiania. Ale w tawernach również dotykają mnie skrzydła śmierci, świadomość kruchości życia – szwargot mięsnych much. Alkohol rozwesela, ale potem intensyfikuje stany lękowe.
I jeszcze w tle jest to wszystko, do czego doprowadziłam. Grzechy już nie tak wczesnej młodości. Nie pamiętam już niczego, a jednak wiem. Są rzeczy tragiczne, niewypowiedziane…
Gryzie mnie grzech, strzały w ciele skazańca
A jeszcze jako groteska moje przygody obyczajowe.
Bo moja młodość, zła, chmurna, chimeryczna,
Znalazła tu legowisko sprzed lat…na dnie,
Na brudnej ścieżce, na posłaniu z pokrzyw
Spryskanych leśnym mlekiem,
A każdy włosek wzniesiony do ciosu!
Brudna ścieżka, legowisko, pokrzywy, to symbole mojego upadku – czy to przeszłość sprawia, że leśne mleko kojarzy mi się ze spermą (a fu!), a włosek wzniesiony do ciosu z męskim organem seksualnym w stanie erekcji… (niewyobrażalna szkarada)
Ach, tę tragifarsę zakończy i tak mięsna mucha…
Zmuszona strasznym upałem musiałam się plażować i szukać ochłody w kąpieli. Ach, wszędzie ten hałaśliwy plebs raczący się piwem, rozwrzeszczane dzieci i zapchlone, ujadające kundle. Znam miejsca spokojniejsze, ale w taki skwar wszędzie bezmózgowa ludzka masa. Morze gęste jak zupa, mam wrażenie, że algi powciskały mi się w zakątki ciała, o których skromność nie pozwala mi tu pisać. O piasku w ogóle nie wspomnę (patrz wpis: Nadmorska samoudręka). Mimo supermocnego kremu słońce mnie oparzyło. Wezmę prysznic, włożę do uszu zatyczki, zażyję malatoninę i mam nadzieję, że umrę we śnie. Zanim ktoś mnie znajdzie, muchy będą ucztować…Bzzzzzz….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz