sobota, 4 lipca 2015

Wściekłość, gorączka i niesmak

Dziennik buntowniczki

Rosemary Tonks

Dopadły mnie wściekłość, gorączka i niesmak.
Potrzebna mi knajpa – gdzie stare serwetki,
Koronki z papieru, kleją się do rękawów,
Błyszczących meszkiem próżniaczego zamszu

…a szwargot mięsnych much trwa tutaj odwiecznie!
Po szybie spływa mleko leniwego oddechu,
Dudni fura węglarza – z wielkimi workami,
Ciężkimi od popiołów i prochów dla mas!

Gryzie mnie grzech, strzały w ciele skazańca,
Bo moja młodość, zła, chmurna, chimeryczna,
Znalazła tu legowisko sprzed lat…na dnie,
Na brudnej ścieżce, na posłaniu z pokrzyw

Spryskanych leśnym mlekiem,
A każdy włosek wzniesiony do ciosu!
Szkoda przynęty, nie wyjdę stąd z pętlą,
Tobołkiem czy workiem na obrok; wiem, że los

Musi groby powszednie wypełnić,
A żargon ołowianych skrzydeł mięsożernej muchy
Uśpi obywatela, który oddychaniem
Powstrzymuje napór żywego robactwa.

Przełożył Jerzy Jarniewicz

Komentarz Kornelii: Ten posępny, pełen spleenu utwór przepisałam z tomiku „Poetki z Wysp” (brytyjskich). Moje udręczone serce przeszywają rozpalone igły bólu, gdy myślę, że zapłaciłam za książeczkę horrendalne 44 złotych. A mogłam sobie za tę rujnującą kwotę spożyć obiad z winem! To nauczka na przyszłość: Żałosna córo Koryntu w stanie spoczynku, nigdy więcej nie wchodź entuzjastycznie zawiana do księgarni!

Ale skoro już się zdarzyło, na chwilę stałam się kopistką, z trudem i mozołem oddałam ludzkości tę przysługę. Rosemary Tonks (1929-2014) w latach sześćdziesiątych udzielała się wśród cyganerii londyńskiej, restauracji, cygar i cudzych sypialni. W latach 70-tych zniknęła bez śladu, spaliła swoje wiersze, zerwała wszelkie kontakty (tak jak ja). Podobno została gorliwą wyznawczynią chrystianizmu i wzięła chrzest w Jordanie (to mi akurat nie grozi). Jej utwory owiane są aurą wszechogarniającej nudy, zblazowania, teatru pozerstwa i kłamstwa – w kaskadach dekadencji można odnaleźć także apokaliptyczny ton.

Ten wiersz wzbudził moje najwyższe uznanie, także z tej przyczyny, że w pewnym sensie opowiada również o mnie.
Z pewnością jest to poetycki fresk o nieuchronnej śmierci. Wszyscy w końcu padniemy łupem mięsożernych much:

wiem, że los

Musi groby powszednie wypełnić,
A żargon ołowianych skrzydeł mięsożernej muchy
Uśpi obywatela, który oddychaniem
Powstrzymuje napór żywego robactwa.

Nie pomoże życie w stylu bohemy, próżniacze włóczenie się po restauracjach i tawernach. Tak naprawdę nie możemy znaleźć wytchnienia, nie tylko ze względu na świadomość nieuchronnego kresu i triumfu robactwa, które oczyści z mięsa nasze kości. Codziennie, czy to przy kawiarnianym stoliku, w hałasie restauracji lub baru, poddaje nas torturom świadomość popełnionych występków.

Ja też jestem buntowniczką – przeciwko obyczajom, rodzinie, społeczeństwu, grupizmowi, korporacji Jestem sama. Nie ma nikogo innego. Nie powiem już ani słowa. Tonąca w rozkosznie trującym bagnisku dekadencji czekam na swój koniec.

Dopadły mnie wściekłość, gorączka i niesmak.

Wściekłość na świat, ludzi i na siebie samą, że jestem taka inna, nieustannie się boję, nie cierpię bliźnich i jeszcze mam zaburzenia tożsamości genderowej (na plaży obserwuję odsłonięte stopki dziewcząt, absurdalne, ale nic nie poradzę).

Także potrzebna mi knajpa, wciąż nowa, aby podtrzymywać leczący na krótko melancholię i lęk stan zawiania. Ale w tawernach również dotykają mnie skrzydła śmierci, świadomość kruchości życia – szwargot mięsnych much. Alkohol rozwesela, ale potem intensyfikuje stany lękowe.

I jeszcze w tle jest to wszystko, do czego doprowadziłam. Grzechy już nie tak wczesnej młodości. Nie pamiętam już niczego, a jednak wiem. Są rzeczy tragiczne, niewypowiedziane…

Gryzie mnie grzech, strzały w ciele skazańca

A jeszcze jako groteska moje przygody obyczajowe.

Bo moja młodość, zła, chmurna, chimeryczna,
Znalazła tu legowisko sprzed lat…na dnie,
Na brudnej ścieżce, na posłaniu z pokrzyw

Spryskanych leśnym mlekiem,
A każdy włosek wzniesiony do ciosu!

Brudna ścieżka, legowisko, pokrzywy, to symbole mojego upadku – czy to przeszłość sprawia, że leśne mleko kojarzy mi się ze spermą (a fu!), a włosek wzniesiony do ciosu z męskim organem seksualnym w stanie erekcji… (niewyobrażalna szkarada)

Ach, tę tragifarsę zakończy i tak mięsna mucha…

Zmuszona strasznym upałem musiałam się plażować i szukać ochłody w kąpieli. Ach, wszędzie ten hałaśliwy plebs raczący się piwem, rozwrzeszczane dzieci i zapchlone, ujadające kundle. Znam miejsca spokojniejsze, ale w taki skwar wszędzie bezmózgowa ludzka masa. Morze gęste jak zupa, mam wrażenie, że algi powciskały mi się w zakątki ciała, o których skromność nie pozwala mi tu pisać. O piasku w ogóle nie wspomnę (patrz wpis: Nadmorska samoudręka). Mimo supermocnego kremu słońce mnie oparzyło. Wezmę prysznic, włożę do uszu zatyczki, zażyję malatoninę i mam nadzieję, że umrę we śnie. Zanim ktoś mnie znajdzie, muchy będą ucztować…Bzzzzzz….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz