piątek, 31 lipca 2015

Lepkie ręce pachną krwią

Zapach krwi

Nuala Ní Dhomhnaill

Budzę się, mam lepkie ręce
O zapachu krwi
I choć w polu widzenia
Nie ma żadnych plam, choć nie zginęła
Ani jedna dusza (policzyłam je,
Są tu wszystkie całe i zdrowe),
To nadal mam ręce lepkie
o zapachu krwi.

Przysięgam, mam lepkie ręce
O zapachu krwi
Szperałam pod materacem,
W schowkach i pod drzwiami,
Bałam się, że gnijące ciało króla albo dworzanina – jakiegoś Poloniusza za kotarą -
Może kryć się za tym zapachem krwi,
Która lepi się do moich rąk.

Zimno piekielnie, kwaśna woda,
Lodowe katarakty spływają z kranu,
Dłonie mam posiekane, skóra od szorowania pumeksem jest wulkaniczną skorupą,
Nie wiem, z ilu kostek mydła
Zostały już tylko żałosne, zmydlone resztki,
Od kiedy jest ze mną ten zapach krwi,
Który przylepił mi się do rąk.

Przełożył Jerzy Jarniewicz

(Według przekładu Ciarána Carsona)

Komentarz Kornelii. Wysączywszy w barze piwo o wdzięcznej nazwie Plażowe, rączo podążyłam do księgarni literackiej. Byłam zniewolona się śpieszyć, zanim zaczną się toaletowo-fizjologiczne problemy. Bez dłuższego namysłu kupiłam zatem tomik „Sześć poetek irlandzkich”, za wołającą o pomstę do celtyckiego nieba kwotę 39 złotych. Wyjmując drżącymi palcami banknot, pobladła z emocji i czując już rosnące ciśnienie na pęcherz, pomyślałam żałośliwie, że mogłam te pieniądze przeznaczyć na spożycie cydru.
Irlandzkie poetki – mariaż celtyckiego folkloru, zmysłowości, feminizmu, buntu przeciw patriarchalnemu społeczeństwu, dominacji katolicyzmu oraz konieczności nieustannej walki o niepodległość przeciw angielskim ciemięzcom. Nie spodziewałam się wiele i nie doznałam miłej niespodzianki.
Mimo to jest kilka utworów, zasługujących na mrówczy trud depresyjno-maniakalnej kopistki. Urodzona w 1952 roku Nuala Ní Dhomhnaill tworzy w języku gaelickim. Nie pojmuję, co miała z tą krwią na myśli. Zapewne Nuala nie wyrządziła nikomu krzywdy:

I choć w polu widzenia
Nie ma żadnych plam, choć nie zginęła
Ani jedna dusza (policzyłam je,
Są tu wszystkie całe i zdrowe)
To nadal mam ręce lepkie
o zapachu krwi.

Krew nie jest więc symbolem wyrzutów sumienia. Albo może jest? Może poetka całkowicie usunęła z pamięci swoje czyny?
Albo to zapis zaburzeń psychicznych, przymusu anankastycznego mycia rąk? Albo reminiscencje dręczącej menstruacji? Zawoalowane wspomnienia z krwawych zmagań z Brytyjczykami? Jeden z krytyków uznał utwór za świadectwo odrzucenia upokarzającej cielesności i płynów ustrojowych, co można właściwie uznać za roztropną interpretację.

W pewnym sensie identyfikuję się z wierszem. Dla mnie to manifest wyrzutów sumienia po popełnionych ohydnych czynach. Nie, nie mam przymusu mycia rąk, nie cierpię, jak zbrodniarka lady Makbet, udało mi się wyprzeć wszystko, zapomnieć, zamknąć, otorbić niedobre wspomnienia, inaczej bym oszalała do reszty. Ale przecież wiem, co się stało. Czy mam ręce we krwi? Nie chciałam przecież tego.

A może podświadomie chciałam i wyrzekłam te raniące słowa, doskonale zdając sobie sprawę z tego co się stanie, ponieważ miałam dosyć tych patologicznych relacji i chciałam zostać sama??

Nie mogę sobie przypomnieć, upłynęły lata. Ale gnijące ciała kryją się za kotarą. Nie zmyję tego zapachu z dłoni, nawet nie próbuję. Skóry, mydła, pumeksu szkoda. Pochmurno i deszcz, jestem w miarę spokojna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz