środa, 24 lutego 2016

Kora jest chora

Grypa

Sinéad Morrissey

Kiedy tamtej zimy dopadła nas grypa, chorowałam wiele tygodni.
Nawet oczy miałam zainfekowane. Leżałam i majaczyłam -
okno w dachu było jak cielesny balon; a jego twarz, gdy przyszedł
pobudzony goryczą, była przeżartym na wskroś księżycem

albo kością udową… Potem spałam
albo przeglądałam Stulecie rosyjskiej fotografii.
Czekoladowe brwi Anastazji. Lenin na stogu siana.
Lili Brik z końskim uzębieniem i w chustce na głowie.

A potem liczne strony nieczytelnych scen,
których nie potrafiłam zrozumieć, jak skupiska ziarna
w czasopiśmie, a w nich na przykład warownia,
albo Tyrannosaurus rex, jeśli zmienisz ostrość.

Najcichsze były popołudnia.
Ulice za oknem przetrzymywały śnieg i skrzynki na listy.

Przełożył Jerzy Jarniewicz

wtorek, 23 lutego 2016

Czarne ciotki czyniły żałobę

Śmierć w domu

Frank Ormsby

Była jakaś stosowność w ich nocnym czuwaniu,
W cichym smutku pokoju, w którym zmarł.
Żal był intymnym rytmem, właściwym obrządkiem
Starych smutnych sióstr, płaczących przy świecach.
Czarne ciotki czyniły żałobę po tym, co umarł we śnie.

Przynajmniej tak to widzieliśmy, usadowieni poważnie jak wrony
Na gałęziach w sadzie. Szczyty domu majaczyły
Ponuro, jak należy, chude, prezbiteriańskie
Drzwi z kołatką. Pogrzebani za życia
W tym domu, wytworni zmarli, będą już zawsze nosili żałobę.

A ciotki w woalkach, spotkane na drodze,
Zachowają w sobie ciszę tej godziny, siostry –
Zapach wosku, dyskrecję koronek,
A śmierć, śmierć będzie wonią dzikich jabłek,
Mchem na drzewach; zieloni jak liście pokrzywy

Skacząc jak zające przemknęliśmy do domu.

Przełożył Jarosław Anders

niedziela, 21 lutego 2016

Mleko od starej, głuchej krowy

Czytanka dla przedszkolaków

Jewhen Brusłynowski

kro-wa

Krowa stara.
Krowa głupia.
Krowa głucha.
Krowa bezroga.
My pijemy mleko od starej,
głupiej, głuchej,
bezrogiej krowy.
Innej u nas nie ma.

Przełożył Bohdan Zadura

****

Komentarz Kornelii: Druzgocząco pesymistyczny wiersz melancholijnego lirnika z Ukrainy. Urodzony w 1963 roku w Steciwce (obwód czerkaski) poeta, prozaik i dziennikarz Jewhen Brusłynowski uważany za jednego z nielicznych przedstawicieli konceptualizmu w swym osobliwym kraju. Wymowa jednoznacznie posępna. Już przedszkolaki zdają sobie sprawę, że nie czeka życiu wiele dobrego. Jedyna krowa jest stara, głupia, głucha i bezroga. To alegoria powszechnej nędzy, ubóstwa i beznadziejności. Także w przyszłości niczego lepszego nie należy się spodziewać.
Można analizować ten wiersz jako odzwierciedlenie smętnej, ukraińskiej rzeczywistości. Gospodarka w stanie opłakanym, korupcja kwitnie, politycy się kłócą i jeszcze konflikt z Rosją i faktyczna utrata Donbasu. Kto może, ucieka do Polski, aby murować (panowie) albo sprzątać (panie). Wcześniej wynajęłam sobie kilka razy Ukrainkę, żeby wyszorowała mi wannę… Gdy Natalia mozoliła się w łazience, czułam się jak królowa Persji..
Ale możliwa jest także interpretacja bardziej uniwersalna. Nasza egzystencja jest żałosna już od przedszkola (powiedziałabym – od powicia, a nawet od odpoczęcia). Życie smakuje gorzko jak mleko od sędziwej, głuchej krowy, zaś na lepsze nie ma co liczyć. Jest tylko jedna krowa, czyli ten jeden aberracyjny świat. Słodkie mleko, a więc szczęśliwa, a przynajmniej spokojna egzystencja, nie będzie nam dane…
Po 11-godzinnym śnie dziwnie znużona wypełzłam spod kołdry, aby odbyć spacer po lesie. Miła pochmurna pogoda, niestety, za ciepło. Spostrzegłam bazie, nabrzmiałe pąki, a nawet pierwsze listki, zieleniejące na brunatnym poszyciu. Dni coraz dłuższe. Idzie wiosna. Nie ma dokąd uciec.

piątek, 19 lutego 2016

Samotność płynie całymi rzekami

Samotność

Rainer Maria Rilke

Samotność jest jak deszcz.
Z morza powstaje, aby spotkać zmierzch;
z równin niezmiernie szerokich, dalekich,
w rozległe niebo nieustannie wrasta.
Dopiero z nieba opada na miasta.

Mży nieuchwytnie w godzinach przedświtu,
kiedy ulice biegną witać ranek,
i kiedy ciała, nie znalazłszy nic,
od siebie odsuwają się rozczarowane;
i kiedy ludzie, co się nienawidzą,
spać muszą razem – bardziej jeszcze sami:

samotność płynie całymi rzekami.

Przełożyła Janina Brzostowska

czwartek, 18 lutego 2016

Straszny nietoperz trwogi

***

Michaś Skobla

Trochę nieswojo
I gwiaździste niebo wydaje się
Przygaszonym żarem
Który raz po raz rozdmuchuje wiatr
I krztusi się dymem

Trochę nieswojo
Czy to możliwe, że na niebie
Na tamtym świecie
Robią brudne interesy
Ogniska wyszczerzają żółte zęby
I brat zabija brata?

Zawisa
Pod dachem duszy
Nietoperz trwogi
I księżyc w pełni świeci nieruchomo
Jak pień
Ścięty
Kosmicznego Drzewa

Przełożyła Karolina Niewiadomska

***

Komentarz Kornelii: Gorzki wiersz zdolnego poety z Białorusi, urodzonego w 1966 roku we wsi o urodzej nazwie Paliażyn Zelwienskawa w obwodzie grodzieńskim. Michaś Skobla stawia równie odważną i smętną tezę – gwiaździste niebo jest tylko pozornie piękne, może to tylko przygaszony żar, rozdmuchiwany przez wiatr beznadziejności. Nie ma powodów, aby wykluczać, że ponad gwiazdami, czyli w zaświatach, jest tak samo okropnie, jak w tym życiu, a może jeszcze bardziej.

Czy to możliwe, że na niebie
Na tamtym świecie
Robią brudne interesy
Ogniska wyszczerzają żółte zęby
I brat zabija brata?

Pozostaje tylko nietoperz trwogi, zawisający nad dachem duszy – czyli lęk przed absurdem naszej egzystencji, przemijaniem, śmiercią, przed tym, co czyha po tamtej stronie. Mogę zostać skazana na przykład na to, że będę przez całą wieczność czynna jako pensjonariuszka domu uciech. Albo raczej na coś znacznie gorszego. Iiiiii…
Morał z tej historii jest taki, że nie należy się śpieszyć do sprawdzania, co tam za horyzontem się dzieje. Tu można sobie przynajmniej książki czytać, spać… Wiem, że się powtarzam, ale spowodował to wiersz. Trzeba trwać, nawet z tym nietoperzem trwogi. Może jutro poleję go winem, to na krótko odleci…

środa, 17 lutego 2016

Kora czuje wstręt do samej siebie

Kosmiczne nieszczęście

Brian Patten

Rano wstaję i nie mam nic do roboty
Mówię do siebie, że to tylko chwilowe

Po południu nudzę się i czuję wstręt do samego siebie
Mówię sobie, że to tylko chwilowe

Wieczorem spotykam się z kobietą, na której mi już nie zależy
Mówię sobie, że to tylko chwilowe

W samotną noc z zażenowaniem wsłuchuję się w bicie własnego serca
Mówię sobie, że to tylko chwi

Przełożył Andrzej Szuba

****

Komentarz Kornelii: Jednoznacznie smętny wiersz urodzonego w 1946 roku brytyjskiego poety, należącego do grupy liverpoolskiej. W oryginale ma tytuł „The Wrong Poem”, pan tłumacz popisał się kreatywnością. Wiersz niezwykły – protagonista zdaje sobie sprawę z własnej chwilowości i w czasie narracji zapewne przechodzi na drugi brzeg Styksu – ostatnie słowo urywa się w połowie. Może nie ma za bardzo czego żałować – życie miałkie – nuda, wstręt do samego siebie, bezsensowne spotkanie z osobą płci odmiennej.

W samotną noc z zażenowaniem wsłuchuję się w bicie własnego serca

Cóż, roztropny narrator zdaje sobie sprawę, że bycie żywym to powód do zażenowania, nie do chluby. I wtedy następuje exitus.

Rano nie mam czasu na nudę, wciąż mam pracę, bezsensowną, ale bez niej to zapewne zgasłabym w przeciągu tygodnia. Po południu jeszcze się nie nudzę, ale wstręt do siebie czuję potężny, a jakże. Najbardziej trudne są weekendy, nie wiadomo co z sobą począć. Niekiedy spotykam się z kobietą, na której mi nie zależy – z taką Iwoną, z którą chodzę czasem do teatru. To wysoki dyrektor w innej korporacji, liczę, że zatrudni mnie u siebie, jak mnie z mojej firmy wyślą na zieloną murawę i tylko dlatego się spotykam. Iwona potrzebuje kogoś do towarzystwa i żeby się wypłakiwać po bardzo nieudanym małżeństwie, a ja współczująco mrugam powiekami i udaję, że mi żal (wydaje mi się, że ona wie, iż mi naprawdę nie żal, ale nie mówimy tego głośno). Nie żal mi, ponieważ nie mam empatii, a związki międzyludzkie to i tak przeważnie udręka.
Tak, nocne bicie serca to dla mnie również powód do zażenowania. Może zejdę, jak narrator wiersza? Aj, i chciałabym i boję się. Czysta metafizyczna groza…

wtorek, 16 lutego 2016

Nikt nie kupował ich krwi

Tajemnica

Eiléan Ní Chuilleanáin

Zamiast spalić tę książkę lub sprzedać po cenie,
Ukryły ją i milczały jak grób, nawet w domu,
Żeby historia tego straconego roku
Została dla każdej prywatnym złudzeniem.
Choć zanikała pamięć, musiały żyć dalej.
Nikt nie kupował ich krwi, więc wystawiały na sprzedaż
Własne włosy, mleko ściągane z piersi,
Podpisy na skrawkach postrzępionego papieru,
Prawo wypasu aż pod okna saloniku,
A w końcu świeżą, bujną trawę,
Która wyrosła pod pierwszym łukiem
Mostu przy spalonym budynku papierni.

Przełożył Jerzy Jarniewicz

****

Komentarz Kornelii: Osobliwy wiersz urodzonej w 1942 roku irlandzkiej autorki, często uważanej za najwybitniejszą poetkę Szmaragdowej Wyspy. Jak wyznaje Eiléan Ní Chuilleanáin jej utwory „wyrastają z problemów codzienności, ale drogą nie wprost, bo przez mity, folklor i historię”. Poetka często sięga do tradycji i symboli katolicyzmu, analizowanych w świetle sytuacji kobiet we współczesnej Irlandii. Utwór z pewnością posepny, ale niełatwy do interpretacji (nie znalazłam „oficjalnego” wyjaśnienia) . Eiléan pochodzi z rodziny patriotów, walczących przeciw brytyjskim ciemięzcom. Jeden z jej krewnych, poeta Joseph Mary Plunkett, został w 1916 roku rozstrzelany przez Anglików.

Być może utwór należy rozumieć w tym kontekście – ukryta księga to sekretne dokumenty irlandzkich powstańców, stracony rok to klęska Powstania Wielkanocnego w 1916 roku. Mężczyźni zginęli, zbiegli lub gniją w więzieniach. Kobiety same żyją w nędzy – nikt nie kupował ich krwi, oznacza, że zgodnie z obyczajami Irlandii niewiasty nie mogły brać udziału w wojnie wyzwoleńczej, nie dostawały wsparcia od republikanów. Wyprzedawały więc całe swoje mienie.

Wydaje mi się wszakże, że wiersz można wyjaśniać bardziej uniwersalnie. Tajemnica oznacza popełnione w przeszłości występki – księga jest ich zapisem w umyśle, którego nie można spalić lub w inny sposób unicestwić.
Stracony rok oznaczać może całe zmarnowane kobiece życie – uroda przemija szybko, zadurzenie kończy się bolesnym rozstaniem, często zostają tylko rozczarowania, stracone złudzenia i materialna nędza.

Nikt nie kupował ich krwi

czyli comiesięczne żeńskie udręki nie mają żadnego znaczenia dla świata.

więc wystawiały na sprzedaż
Własne włosy, mleko ściągane z piersi,
Podpisy na skrawkach postrzępionego papieru

Odczytujemy to tak, że często trzeba pozbyć się wszystkiego, marzeń, ideałów i mienia, aby tylko przetrwać, zwłaszcza, jeśli wolę działania paraliżuje obciążone winą sumienie.

Bujna trawa sprzedana, a budynek papierni spalony, czyli na odrodzenie, ukojenie, przebaczenie nie ma co liczyć. Aj, czysty padół łez…

Niestety, też mam bolesne tajemnice, o których wolę teraz milczeć, radość uleciała, a bujna trawa uschła i już się nie zazieleni. Siedzę w pracy, jak nikt nie widzi, to trzęsę się ze strachu. Wyobrażam sobie, że mamusia zejdzie, a ja stracę resztę pamięci i mnie wyrzucą z firmy i będę się wyprzedawać, jak nieszczęsne bohaterki wiersza, i umrę z głodu.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Czerń nad moim łożem

Nocą

Monika Taubitz

Czasem
nocą zdaje mi się,
że drzwi są otwarte.
Czyżbym nie zamknęła
mojego domu?
Aż tyle nocy
nie wpuściłam.
Czerń
przed moim łożem
w całej swej okazałości.
Coś, szydząc ze mnie,
zachwiało moim przekonaniem,
że w dłoni
trzymam klucz.

Przełożyła Magdalena Sanocka

****

Komentarz Kornelii: Mroczny wiersz urodzonej w 1937 roku we Wrocławiu niemieckiej poetki. Noc, wdzierająca się do domu, oznacza czarne myśli, dławiące obłoki melancholii. Nie pomoże zamykanie drzwi, czy też stosowanie różnych blokad psychicznych. Noc powinna przynosić ukojenie, lecz niekiedy okazuje się koszmarem „w całej swej okazałości”.

Coś, szydząc ze mnie,
zachwiało moim przekonaniem,
że w dłoni
trzymam klucz.

Cóż, nocne rozmyślania prowadzą do wniosku, że możemy walczyć, ale nie potrafimy sterować swym losem, nie trzymamy w dłoni klucza do przyszłości. Czerń przytłacza. Jesteśmy marionetkami w rękach Czegoś szydzącego, potężnego nieznanego.

Też czuję się jak marionetka, aczkolwiek lubię noc – nawet, jeśli ma przynieść halucynacje, majaki i widma przeszłości. Przejechałam znad morza, czuję się okropnie po podróży i związanym z nią lęku. Musiałam zatrzymać się u rodziców, mama znowu zaczyna umierać i chce, żebym szukała jej w internecie informacji o operacyjnym usuwaniu nowotworów. Prymuśnie. Boli mnie głowa i muszę wcześnie wstać, żeby zdażyć do pracy. Idę spać i nie przejmuję się czernią nad moim łóżkiem, w którym uciekałam od jawy przez wiele lat.

niedziela, 14 lutego 2016

Smolisty kożuch bagna

Jasna woda

John Montague

Delikatny, smolisty kożuch
bagna biegnie na
spotkanie z prądem,
sunie ku falom i wtóruje
chrypliwej mowie morza.

Pod wręgami bagniska
szaleństwo śliskości: połyskliwa
młocka czarnych pasów
srebrno-zielonych makreli,
opalizujący pierścień
łapiących powietrze pstrągów.

Tak jak ryba najmocniej
lśni przed śmiercią
tak łuski morskiego bagna
świecą wiecznym
ogniem zgnilizny
– j a s n a w o d a –
światło w przesmyku
przed sztormem.

Przełożył Andrzej Szuba

czwartek, 11 lutego 2016

Wciąż przybywa pogrzebów

Sypie śnieg

Tomas Tranströmer

Pogrzebów przybywa
coraz gęściej i gęściej
jak drogowskazów
im bliżej miasta.

Wzrok tysięcy ludzi
w kraju długich cieni.

Powoli
buduje się most
prosto w kosmos.

Przełożył Leonard Neuger

środa, 10 lutego 2016

Odrzucone życie

Uległość – wyczekiwanie

Axel Liffner

Dopóki słyszę morze,
żyję.
Lecz z każdym rokiem trzeba,
bym podchodził bliżej.

Niedługo spotkamy się.
Myśl stanie się falą.
Gdy nastąpi spotkanie,
życie i morze pójdą dalej.
Odrzucone z powrotem.

Ulegle idę razem.
Bez szczególnego zadania.
Bez wymagań.

Przełożył Zygmunt Łanowski

Komentarz Kornelii: Melancholijny wiersz poety z chłodnej, mrocznej Szwecji. Bohater zdaje sobie sprawę ze swego przemijania. Słyszy szum morza, które jest dlań symbolem wieczności i śmierci. Każdy rok zbliża do kresu. W końcu życie ucichnie, porwane przez fale, myśli utoną, rozpuszczą się w morskiej pianie.

Mama wróciła ze szpitala, początkowo nawet żwawa, postanowiłam wyrwać się na kilka dni, wyjechałam nad morze. Nie wiem, czy to dobry pomysł – jest za ciepło, aby urzeczywistnić moją dawną koncepcję, tj. w stanie mocnego upojenia winem zamarznąć na plaży. Potrzebuję co najmniej dwóch tygodni, aby się zaaklimatyzować – tak długo być nie mogę, wprawdzie nie odbieram telefonów, aby mi mama zdalnie nie płakała, ale i tak uderzają we mnie stany lekowe jak rozhukane grzywacze. Mogę zwalczyć niepokój, strach cydrem, winem, ale jeśli tak czynię, lęk dławi mnie w nocy – nie ma ucieczki. Długie spacer, zmęczenie, ale nic nie pomaga na sen.

Trudno mi też się oszołomić – lżejsze trunki to teraz dla mnie prawie woda, a jak napiłam się śliwowicy paschalnej (70 procent) to poradzono mi w pubie, abym wzięła taksówkę do domu – i potem całą noc się trzęsłam i tłukłam o ściany. Tak, jak protagonista wiersza marzę, jak moje jestestwo roztapia się w falach, jak wraz z morzem przychodzi kojąca nicość. Ja także:

Ulegle idę razem.
Bez szczególnego zadania.
Bez wymagań.

I nie pragnę już niczego.

wtorek, 9 lutego 2016

Bukiet zmarłych kwiatów

Bukiet

Jacques Prévert

Co robisz dziewczynko
Z tymi kwiatami świeżo zerwanymi

Co tu robisz dziewczyno
Z tymi kwiatami z tymi kwiatami zeschniętymi

Co tu robisz kobieto piękna
Z tymi kwiatami które więdną

Co tu robisz kobieto stara
Z tymi kwiatami już zmarłymi

Czekam na pana.

Przełożyła Ewa Fiszer

poniedziałek, 8 lutego 2016

Bezlitośnie znikać, umierać

W lutym o świcie

György Petri

W miejscu, gdzie był śnieg zmrożony
mokry płot teraz
błyszczy wodniście!

Metrowe sople
sączą się kropliście.

O, powoli, pięknie, bezlitośnie
znikać, umierać.

Podpływa pod okienne szyby
żywa
woda.

Przełożył Jerzy Snopek

piątek, 5 lutego 2016

Mózg oparty o zderzak

Ostatni obraz

Ivo Harák

(N. Holubowi)

odchylone łono, na depresje
podobno pomaga czekolada
kiedy nie da, wóda

:mózg oparty o zderzak
ostatniego pociągu pospiesznego
Praga-Paryż

w górze Orion
a na dole wilgotnieją
podkłady kolejowe

droga jest daleka
ubierz się będzie zimno

za górami Chotěboř
hula śnieg

(pamięci Zdeńka Rykra)

Przełożył z czeskiego Franciszek Nastulczyk

Komentarz Kornelii: Wiersz o samobójstwie. Zdeněk Rykr (1900-15 styczeń 1940), czeski artysta malarz i dziennikarz, rzucił się pod pociąg, aby uniknąć aresztowania przez gestapo. Ale opowieść o losie, który może dotknąć każdego z nas. Niekiedy nie pomaga ratowanie się przed upadkiem w przepaść smutku czekoladą czy nawet wódą. Ale nie polecam nikomu, wręcz przeciwnie. Za życia można sobie przecież wierszy poczytać, pospacerować, cydru napić… Albo spać jak najdłużej, też miło.

czwartek, 4 lutego 2016

Gorzkie żale jętki Kornelii

***

Kateřina Rudčenková

Czemu moje myślenie miałoby wyruszać
na długą pielgrzymkę przyszłości
o której nie będę nic wiedziała?
Niechbym się znowu zgubiła
w lesie dźwięków i głosów i wyszła z nich czysta.
Paraliżuje mnie banalność interpretacji
mojego życia.
Kiedy patrzy się w górę, chmury stoją,
budynek płynie. A ja?
Jętka na osiedlu kostek.

Przełożyła Zofia Bałdyga

*****

Komentarz Kornelii: Błękitnosmutny wiersz mojej ulubionej czeskiej poetki, urodzonej w 1976 roku, której utwory zostały przetłumaczone na 17 języków. Melancholijny, ale przecież nie skąpany deszczem beznadziejności, dlatego zaistnieje bez kategorii (przepisałam z tomu Portret kobiecy z odwróconej perspektywie. 12 poetek z Czech, Słowenii i Ukrainy, zapewne premiera w sieci).

Czemu moje myślenie miałoby wyruszać
na długą pielgrzymkę przyszłości
o której nie będę nic wiedziała?

Cóż, wydaje mi się, że poetka jest zbyt znużona, aby myślec. Ja też nie mam w ogóle sił witalnych, staram się nie myśleć o przyszłości, która jest mroczna i w dłuższej perspektywie przerażająca.

Niechbym się znowu zgubiła
w lesie dźwięków i głosów i wyszła z nich czysta.

Wydaje mi się, że las dźwięków i głosów to labirynt życia. Jak się raz zabrudziło i skalało, o czystości można już tylko pomarzyć. Dlaczego nie zastanowiłam się przed skokiem w materialne grzęzawisko?

Paraliżuje mnie banalność interpretacji
mojego życia.

Niestety, mnie też. Zwykła, banalna, szara bezsensowna egzystencja. Tyle, że prawie wszyscy też taką mają. Ale może nie odbierają tego tak boleśnie? Ależ z całą pewnością nie!

Kiedy patrzy się w górę, chmury stoją,
budynek płynie. A ja?
Jętka na osiedlu kostek.

Oczywiście wszyscy jesteśmy efemerydami, jętkami. Kim byłam sto lat temu? Kim będę za 100 lat? Ale przecież tak naprawdę życie jest zatrważająco długie, trwa i trwa, i ciągnie się i skończyć nie może, a przy tym ta świadomość śmiertelności, która przytłacza i miażdży i od niej wolne są jakże szczęśliwe zwierzęta. Wolałabym być prawdziwą jętką. Ale bryndza…

wtorek, 2 lutego 2016

Kora czyta Heideggera

Jak często, schowałam się pod kołdrą i drżałam ze strachu. Drżałam i drżałam. Postanowiłam, że już stamtąd nie wyjdę, ale, jak zawsze, nie spełniłam swych zamiarów. Przez umysł przetaczała mi się kaskada tragicznych wydarzeń, które mogą spotkać mnie już wkrótce – zwolnią mnie z pracy, mamusia umrze, będę musiała zorganizować pogrzeb, tak się tym przelęknę i zestresuję, że sama też zakończę ziemskie troski i być może trafię do miejsca, w którym trzeba ponieść karę i zapłacić długi. A przedtem będę musiała załatwiać różne sprawy i rozmawiać z ludźmi. A jeszcze wcześniej pójdę do kina i będę cała mokra ze strachu i ktoś mnie dotknie… Jaki horror…Albo jeszcze gorzej – nie uda mi się utrzymać zamknięcia i zsikam się w autobusie…. A może ktoś mnie rozpozna jako zdumiewająco elastyczną gwiazdę filmu erotycznego, nowej wersji „Głębokiego gardła?”?

Czy to nie egzystencjalna groza?!

Postanowiłam wziąć się w karby, poćwiczyć umysł. Najwyższym wysiłkiem wypełzłam z łóżka i sięgnęłam ku półce z książkami. Natrafiłam na mocno zakurzony tom najważniejszego dzieła wnikliwego niemieckiego egzystencjalisty Martina Heideggera „Bycie i czas” z 1927 roku. Powiem otwarcie, nigdy nie udało mi się tego przeczytać, przewędrowałam z niemałym mozołem tylko przez fragmenty, te dotyczące śmierci.

Cóż, Heidegger ostatnio obdzierany jest z legendy. Wielu uznaje, że jego pisma to tylko tworzony pseudofilozoficznym, niezrozumiałym, sztucznie zagmatwanym językiem ekstremalnie banalny bełkot. Wiadomo, że profesor bezwstydnie wysługiwał się hitlerowcom, a z opublikowanych ostatnio jego powojennych dzienników wynika, że pozostał zatwardziałym antysemitą i neonazistą jeszcze przez długie lata.

Inni wszakże bronią profesora z Fryburga jako wytyczającego nowe rubieże ludzkiej myśli uskrzydlonego geniusza.

Usiłowałam skoncentrować się przez kilka minut. Wreszcie zaczęłam czytać:

„Rzucenie w śmierć odsłania się mu (jestestwu) bardziej źródłowo i natarczywie w położeniu trwogi. Trwoga przed śmiercią jest trwogą „przed” najbardziej własną, bezwzględną i nieprześcignioną możnością bycia. .. Trwoga nie jest jakimś dowolnym i przygodnym „słabym” nastrojem jednostki, lecz jako podstawowe położenie jestestwa otwartością na to, że jestestwo jako bycie rzucone egzystuje ku swemu kresowi.”

Cóż, poczułam jak uderza mnie wezbrana fala tej trwogi. Rzuciłam wiekopomne dzieło filozofa-nazisty i znów naciągnęłam kołdrę na głowę. Usiłowałam uspokoić się, rozważając całą sprawę. Nie po raz pierwszy doszłam do konkluzji, iż światopogląd egzystencjalny powinien spotkać się z moim uznaniem. Koniec istnienia, czyli śmierć, to bowiem utonięcie krótkiej, efemerycznej egzystencji w równie bezdennej nicości. Sama egzystencja, okolona nicością, jest tylko przejściem z nicości do nicości. Całokształt bytowania sprowadza się do troski, trwogi i śmierci, niczego nie możemy tu zmienić, pozostaje tylko uległość ślepemu losowi. Ale to przecież tylko iskra w ciemności, która za jedno mgnienie zagaśnie. I nie będzie już żałosnej Kory.

I TO WSZYSTKO SIĘ WRESZCIE SKOŃCZY.

Ale nie udało mi się załagodzić lęku. W końcu skąd ten filozof-hitlerowiec może to wszystko wiedzieć? Pozostaje tylko niepewność. A jeśli po tamtej stronie zamiast nicości czeka jakiś zajadły Ozyrys? Albo bezlitosny archanioł Michał, ważący dusze?

Ale bagno…

Skuliłam się jeszcze bardziej i znów zaczęłam się trząść.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Jak umierają w poniedziałek

Linor Goralik

Jak umierają piątego?
Jak umierają trzeciego?
Jak umierają w pierwszy poniedziałek?
Leżą i myślą: „Dziś wszystkie muzea
zamknięte – dzień sanitarny.
Wszystko nieżywe oczekuje oczyszczenia
i kukły spokojniej patrzą w wieczność,
kiedy strzepnięto miesięczny kurz.”.
Jak umierają koło czwartej –
w porze przedszkolnego podwieczorku?
A przed wiadomościami? A sześć sekund
po dziewiątej wieczór? A pięć sekund? A trzy?
A w tym momencie?
Jakiegoż trzeba kalendarza liturgicznego, żeby nikogo z nas nie przegapić.

Przełożył Zbigniew Dmitroca