wtorek, 2 lutego 2016

Kora czyta Heideggera

Jak często, schowałam się pod kołdrą i drżałam ze strachu. Drżałam i drżałam. Postanowiłam, że już stamtąd nie wyjdę, ale, jak zawsze, nie spełniłam swych zamiarów. Przez umysł przetaczała mi się kaskada tragicznych wydarzeń, które mogą spotkać mnie już wkrótce – zwolnią mnie z pracy, mamusia umrze, będę musiała zorganizować pogrzeb, tak się tym przelęknę i zestresuję, że sama też zakończę ziemskie troski i być może trafię do miejsca, w którym trzeba ponieść karę i zapłacić długi. A przedtem będę musiała załatwiać różne sprawy i rozmawiać z ludźmi. A jeszcze wcześniej pójdę do kina i będę cała mokra ze strachu i ktoś mnie dotknie… Jaki horror…Albo jeszcze gorzej – nie uda mi się utrzymać zamknięcia i zsikam się w autobusie…. A może ktoś mnie rozpozna jako zdumiewająco elastyczną gwiazdę filmu erotycznego, nowej wersji „Głębokiego gardła?”?

Czy to nie egzystencjalna groza?!

Postanowiłam wziąć się w karby, poćwiczyć umysł. Najwyższym wysiłkiem wypełzłam z łóżka i sięgnęłam ku półce z książkami. Natrafiłam na mocno zakurzony tom najważniejszego dzieła wnikliwego niemieckiego egzystencjalisty Martina Heideggera „Bycie i czas” z 1927 roku. Powiem otwarcie, nigdy nie udało mi się tego przeczytać, przewędrowałam z niemałym mozołem tylko przez fragmenty, te dotyczące śmierci.

Cóż, Heidegger ostatnio obdzierany jest z legendy. Wielu uznaje, że jego pisma to tylko tworzony pseudofilozoficznym, niezrozumiałym, sztucznie zagmatwanym językiem ekstremalnie banalny bełkot. Wiadomo, że profesor bezwstydnie wysługiwał się hitlerowcom, a z opublikowanych ostatnio jego powojennych dzienników wynika, że pozostał zatwardziałym antysemitą i neonazistą jeszcze przez długie lata.

Inni wszakże bronią profesora z Fryburga jako wytyczającego nowe rubieże ludzkiej myśli uskrzydlonego geniusza.

Usiłowałam skoncentrować się przez kilka minut. Wreszcie zaczęłam czytać:

„Rzucenie w śmierć odsłania się mu (jestestwu) bardziej źródłowo i natarczywie w położeniu trwogi. Trwoga przed śmiercią jest trwogą „przed” najbardziej własną, bezwzględną i nieprześcignioną możnością bycia. .. Trwoga nie jest jakimś dowolnym i przygodnym „słabym” nastrojem jednostki, lecz jako podstawowe położenie jestestwa otwartością na to, że jestestwo jako bycie rzucone egzystuje ku swemu kresowi.”

Cóż, poczułam jak uderza mnie wezbrana fala tej trwogi. Rzuciłam wiekopomne dzieło filozofa-nazisty i znów naciągnęłam kołdrę na głowę. Usiłowałam uspokoić się, rozważając całą sprawę. Nie po raz pierwszy doszłam do konkluzji, iż światopogląd egzystencjalny powinien spotkać się z moim uznaniem. Koniec istnienia, czyli śmierć, to bowiem utonięcie krótkiej, efemerycznej egzystencji w równie bezdennej nicości. Sama egzystencja, okolona nicością, jest tylko przejściem z nicości do nicości. Całokształt bytowania sprowadza się do troski, trwogi i śmierci, niczego nie możemy tu zmienić, pozostaje tylko uległość ślepemu losowi. Ale to przecież tylko iskra w ciemności, która za jedno mgnienie zagaśnie. I nie będzie już żałosnej Kory.

I TO WSZYSTKO SIĘ WRESZCIE SKOŃCZY.

Ale nie udało mi się załagodzić lęku. W końcu skąd ten filozof-hitlerowiec może to wszystko wiedzieć? Pozostaje tylko niepewność. A jeśli po tamtej stronie zamiast nicości czeka jakiś zajadły Ozyrys? Albo bezlitosny archanioł Michał, ważący dusze?

Ale bagno…

Skuliłam się jeszcze bardziej i znów zaczęłam się trząść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz