środa, 11 marca 2015

Pyszna Kolacja Kanibali

Mimo przeziębienia byłam w teatrze – bilet kupiłam dwa miesiące wcześniej, zdaje się, że tych kupionych przez Internet nie można oddać. Wzięłam środki przeciwbólowe, aspirynę. Bardzo mi się podobało, aczkolwiek nazajutrz choroba dokuczała jeszcze bardziej.
Doświadczyłam wielkiej satysfakcji tak z powodu nadzwyczajnego komfortu w teatrze jak samego przedstawienia. To Teatr Polonia, prywatna instytucja Krystyny Jandy. Złośliwi mówią, że kupiła swej córce, Marii Seweryn, teatr, żeby wynagrodzić jej niezbyt szczęśliwe dzieciństwo.
Teatr koszmarnie drogi (95 zł za bilet w pierwszym rzędzie), ale za to nowoczesny, estetyczny, ładnie oświetlony, czysty – nie pachnie tak z lekka stęchlizną, jak np. Studio czy Współczesny. Duży skos podłogi, sprawia, że nawet z dalszych miejsc jest dobry widok.
Ale ja oczywiście miałam najlepsze miejsce – w samym środku pierwszego rzędu. Dopisało mi niesamowite szczęście, jakiego jeszcze w życiu nie zaznałam – miejsca po obu moich stronach pozostały wolne! Miałam trzy miejsca dla siebie, nikt mnie nie dotykał i dekoncentrował, mogłam się rozprzestrzeniać jak królowa Saba. Owszem, wybierając miejsce obliczam w ten sposób, że powstaje pewne prawdopodobieństwo wolnego fotela obok (wśród widzów są single, ale niewielu), lecz jeszcze nigdy nie udało mi się mieć obu sąsiednich miejsc wolnych. Wejściówkowiczów na szczęście posadzono z tyłu, uważam, że całkowicie słusznie. Zazwyczaj nawet jakbym kupiła sobie trzy miejsca (za drogo) i tak jakieś przebiegłe wejściówki by się dosiadły
Przyjechałam wcześnie, a jako, ze oszczędziłam na biletach komunikacji miejskiej 8,8 zł, pozwoliłam sobie na małe expresso za 7 zł. Nie byłam spragniona, chciałam chwilkę posiedzieć przy stole i się odprężyć. Oczywiście musiałam tak kalkulować czasowo raczenie się kawą, żeby zdążyć do toalety zanim utworzy się kolejka zapobiegliwych teatromanek. Toalety w Polonii są nowoczesne, niezwykłe – przez ścianę ze szklanych kafli można obserwować myjących ręce panów w męskiej – na szczęście dalszych pomieszczeń już nie widać. Niedawno czytałam, zdaje się w amerykańskim magazynie Time, artykuł, w którym feministyczna publicystka stanowczo wywodziła, że problem toalet na całym świecie rozwiązany jest w sposób seksistowski, panie zawsze muszą czekać w poniżających kolejkach, nawet w British Museum – żeby było sprawiedliwie toalety damskie powinny być znacznie większe od męskich. Autorka szczegółowo wyłuszczyła, dlaczego kobiety muszą spędzać w tych ustronnym miejscach więcej czasu (mam nadzieję, że PT Czytelnicy – w porywach troje – wiedzą, z jakich to przyczyn). Kiedy zdobywszy miejsce w kabinie procedowałam zgodnie z planem, w duchu przyznałam niezłomnej publicystce rację.
Teatr jak powiedziałam, znakomity, warunki do oglądania – boskie. Estetycznie podobała mi się publiczność – aczkolwiek w pewnym stopniu wprawiła mnie w smutną zadumę. Przeważały bardzo wysokie, szczupłe i śliczne dziewczęta w wieku około 24 lat. Przyglądałam się z przyjemnością, aczkolwiek nie mogłam się oprzeć smętnym myślom o moich coraz liczniejszych zmarszczkach, skórce pomarańczowej, wadliwym pęcherzu oraz biuście, stopniowo przegrywającym walkę z grawitacją, kąsała mnie przeto zielonooka zazdrość.
Ale spektakl oglądany z wymarzonego miejsca rozwiał te pełne goryczy dumania. To przedstawienie „Kolacja kanibali” w reżyserii Borysa Lankosza.
Jeden z krytyków dał mu nawet „złotą malinę” za „najgorszą komerchę”, ale moim zdaniem, całkowicie się pomylił. Według recenzentów, reżyser może za mocno uwypuklił komediowe aspekty tej tragedii, tak, że powstała tragikomedia, ale ja tak nie uważam. Zazwyczaj nie cierpię, jak widzowie się śmieją w teatrze, nie mogę się wtedy się skupić, a nawet trapi mnie lęk. Ale tym razem śmiechy były jakieś urywane i niepewne, nie przeszkadzały mi.
Jak tu serdecznie się śmiać, skoro siedmiu ludzi w sytuacji granicznej szybko zmienia się w potwory? W okupowanym Paryżu dobrze sytuowani obywatele spotykają się na przyjęciu urodzinowym młodej mężatki Sophie. Jest wśród nich Pierre, ociemniały weteran wojenny, oraz wojenna wdowa, FRANÇOISE, związana z ruchem oporu. Nagle przed kamienicą ktoś zabija dwóch niemieckich oficerów. Złowieszczy, cyniczny esesman Kaubach (Rafał Mohr, najlepszy aktor na scenie), w cywilu nauczyciel filozofii, zamierza wziąć w mieszkaniu dwóch zakładników, których czeka śmierć. Pragnie jednak zabawić się w Pana Boga – nakazuje przerażonym Francuzom, aby sami wybrali spośród siebie 2 nieszczęśników. Jeśli tego nie uczynią, zginą wszyscy.
W tym dramatycznym położeniu ze statecznych mieszczan wychodzi mrok. Nikt nie zgłasza się na ochotnika, wszyscy starają się za wszelką cenę ocalić życie, poświęcić innych. Nie mają litości dla kobiet czy dla niewidomego Pierre’a. Wysyłają nawet Sophie, aby seksualnie zaspokoiła Kaubacha w nadziei, że wtedy okaże im litość. Próbują zwabić na przyjęcie znajomego, żeby to on stał się zakładnikiem. Drobny przemytnik i handlarz Andre pada nawet na kolana przed esesmanem i krzyczy: Heil Hitler!
Nie będę opowiadać więcej, załączam recenzję. Jeden z krytyków napisał, że widzowie z pewnością nie parskaliby śmiechem, gdyby sami znaleźli się w takim położeniu. Jak sama bym się wtedy zachowała? Nie wiem. W ogóle nie chodzę na przyjęcia urodzinowe. Gdybym jednak tam była, to z pewnością podchmielona (na trzeźwo nie znoszę obecności ludzi). Może w takim stanie zgłosiłabym się na ochotnika. Byłby to jakiś sposób ekspiacji. Ale nie mam pewności. Być może lęk przed śmiercią albo moja zapiekła złośliwość okazałaby się silniejsze. Instynkt życia jest przecież niemal niezwyciężony. Tak, to prawda, teoretycznie bez poważnych moralnych rozterek mogłabym uszczęśliwić Kaubacha w ten sposób, że doznałby rozkoszy, jakiej w życiu nigdy jeszcze nie doświadczył, ale nie wiem, czy bym chciała. Jakby ktoś mnie próbował zmusić, to bez wątpienia nie. Zresztą esesman okazał się zimnym draniem, nawet nie tknął Sophie.
Cóż, jak to napisała Wisława Szymborska: „Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono”. Nie miałam okazji być sprawdzona. Podczas spektaklu przypomniałam sobie książkę albo też słuchowisko z lat dziecinnych „Opowiedz mi o spadających nocą gwiazdach”. Nieco podobna sytuacja – awaria na orbicie, za mało miejsc w statku ratowniczym. I też żaden z astronautów nie chciał się poświęcić, pełni lęku bohaterowie przekonywali, że właśnie oni muszą przeżyć, że ich życie jest warte więcej, niż innych.
Summa summarum przestawienie znakomite, zrelaksowałam się, nie zasmuciłam, wyszłam zadowolona (jako trzecia do szatni). Rozśmieszyło mnie, jak na pożegnanie okropny esesman pomachał do bijącej brawo publiczności, ale tak, że mogło to wyglądać na hitlerowskie pozdrowienie.
Ale nie wiem, czy po wykorzystaniu tych biletów, które mam, będę jeszcze chodziła do teatru. Przeraża mnie fakt, że od razu wszystko zapominam, jestem tylko pozbawioną wszelkiej przeszłości bezosobową pustką z oczami.
I dwóch sąsiednich miejsc wolnych zapewne w życiu nie będę już miała.



**********

Kolacja kanibali”: sceniczny debiut reżysera „Rewersu”

RECENZJA

Witold Mrozek



- „Kolacja kanibali” zawieszona jest między dość grubym chwilami czarnym humorem a próbą powiedzenia czegoś o francuskim społeczeństwie czasów wojny. Jednak inscenizacja Lankosza pcha tekst raczej w stronę dobrze skrojonej farsy – pisze w recenzji Witold Mrozek, dziennikarz „Gazety Wyborczej”.



Salon błyszczy. Na scenie dywany, stół i rzeźbione fotele. Za chwilę premiera „Kolacji kanibali” w reżyserii filmowca Borysa Lankosza. W Teatrze Polonia wita nas uśmiech Krystyny Jandy. Od dziewięciu lat na Marszałkowskiej, nieopodal placu Konstytucji, mieści się jej sceniczne królestwo. Najgłośniejszym hitem była tu „Danuta W.”, w której dyrektor Janda wcieliła się w byłą Pierwszą Damę. Czasem Polonia huknie i przestraszy okropnym „Panem Jowialskim” według Fredry w reżyserii Anny Polony i Józefa Opalskiego. Ale potrafi też zaskoczyć pozytywnie, jak w „Depresji komika” Michała Walczaka, gdzie niecodzienny duet stworzyli Rafał Rutkowski i Adam Woronowicz z nieodległego TR Warszawa, oswajając coraz powszechniejszy wśród widowni z przepracowanej klasy średniej temat tytułowej choroby. Na teatralną adaptację „Pięćdziesięciu twarzy Greya” – popularnej półpornograficznej prozy sado-maso – niestety do Polonii jeszcze nie dotarłem.



Mieszczanie przeistaczają się w bestie



Wróćmy jednak do stołu. „Kolacją kanibali” teatr Jandy zaprasza nas do Paryża czasów hitlerowskiej okupacji. Cała zabawa polega na obserwowaniu, jak stateczni mieszczanie w sytuacji kryzysowej przeistaczają się w bestie. Pomysł znany choćby z wystawianego w Polsce „Boga mordu” Yasminy Rezy (w filmowej wersji Polańskiego to „Rzeź”), gdzie dwie sympatyczne pary kłócą się z powodu bójki swoich dzieci.



Tyle że tym razem katalizatorem tej przemiany nie są dwa wybite ząbki, ale konieczność wydania dwojga gości z towarzystwa na żer oficerowi SS. Tak bowiem się zdarzyło, że w czasie niewinnej kolacji urodzinowej zginęło od strzałów w plecy dwóch niemieckich oficerów. Tuż pod oknami sympatycznego młodego małżeństwa. A okupacyjny rachunek jest okrutny – na każdego niemieckiego trupa przypaść musi dziesięciu francuskich zakładników. Czekać ich będzie obóz albo rozstrzelanie. Ale nie dość tego – perwersja hitlerowca polega na tym, że dwie ofiary mają wybrać spośród siebie sami biesiadnicy. Zaczyna się seans niegodziwości, egoizmu i obłudy. Każdy chce przeżyć cudzym kosztem.



Główne postaci



Na przyjęciu widzimy przekrój postaw Francuzów z czasów wojny. Dla Sophie (Aleksandra Domańska) główny problem okupacji to utrudniony dostęp do pończoch. Na jej urodzinach spotkają się lekarz kolaborant Jean Paul (Kamil Maćkowiak), Françoise, gorliwa entuzjastka ruchu oporu (Justyna Grzybek), niewidomy weteran Pierre (Piotr Makarski). A także Andre (Zbigniew Konopka), śliski gość w typie namolnego wujaszka, handlujący z Niemcami i uwłaszczający się na pożydowskim mieniu – na imprezę przynosi szampana i różne smakołyki. Skąd wziął nowy aparat fotograficzny? Nie powie, bo nie chce psuć humoru.



Esesman Kaubach w wykonaniu Rafała Mohra ulepiony jest z przerysowanych klisz. Elegancki i ujmujący, elokwentny, z nienagannymi manierami i okropnym „r”. Przed wojną nauczyciel filozofii w Berlinie, zachwyca się kolekcją białych kruków księgarza Victora, gospodarza wieczoru. Wygłasza łacińskie sentencje, poucza, moralizuje i sadystycznie bawi się sytuacją.



Wojenny dramat czy okupacyjne jaja w stylu „Allo! Allo!”? Ani to, ani to. Napisana przez Vahé Katcha, urodzonego w Syrii Ormianina, który do Paryża miał szczęście wyemigrować parę lat przed aneksją Czechosłowacji, „Kolacja kanibali” zawieszona jest między dość grubym chwilami czarnym humorem a próbą powiedzenia czegoś o francuskim społeczeństwie czasów wojny. Jednak inscenizacja Lankosza pcha tekst raczej w stronę dobrze skrojonej farsy.



To sceniczny debiut reżysera „Rewersu”. Ale ma on na swoim koncie też udaną realizację w Teatrze Telewizji. Na podstawie prozy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (tego od Dyzmy) zrobił „Pamiętnik pani Hanki”. Bawił się konwencją musicalu, szpiegowską intrygą, fantazjami na temat przedwojnia, typami aktorskimi.



Daleko spektaklowi z Polonii do finezji „Pamiętnika…”. Aktorstwo jest tu, można by rzec, TVN-owskie. To znaczy: dobrze, gdy nie przeszkadza w konsumowaniu scenicznego posiłku. Co nie zmienia faktu, że „Kolacja…” z Lankoszem może być niezłym pomysłem na wieczór.



Teatr Polonia: „Kolacja kanibali”. Autor: Vahé Katcha, adaptacja: Julien Sibre. Reżyseria: Borys Lankosz. Występują: Aleksandra Domańska, Andrzej Deskur, Kamil Maćkowiak, Piotr Makarski, Grzegorz Stosz, Justyna Grzybek, Zbigniew Konopka i Rafał Mohr.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz