Sen o śmierci
Erich Fried
Sen
sen z głębi nocy
sen z głębi nocy przedśmiertelnej
sen z nocy przedśmiertelnej świata
świata zrodzonego ze strachu przed snem
Strach
strach przed snem
strach świata przed snem
strach świata przed snem o śmierci
przed snem o śmierci zrodzonej z nocy
Przełożył Alfred Kowalkowski
Komentarz Kornelii: W kończącym się roku poziom lęku samoistnie nieco mi opadł, ale i tak, jak pomyślę p przyszłości, drżę cała nasycona trwogą. Dobiega końca kolejny rok, nie spodziewałam się, że sprawy posuną się tak daleko. W ogóle nie pamiętam, co się w 2015 roku stało, z wyjątkiem tego, że latem daleko jeździłam na rowerze i byłam silna. Zastanawiałam się, czy nie pójść do lekarza z moją znikająca pamięcią, ale demencja jest przecież nieuleczalna. Mam zamiar zakończyć blog i mam nadzieję, że już tu nie wrócę. Naprawdę powiedziałam już wszystko i mogę tylko w różnych wariantach się powtarzać. Nie ma to już żadnego sensu. Piasek w klepsydrze i tak sypie się nieustannie.
czwartek, 31 grudnia 2015
wtorek, 29 grudnia 2015
Zmęczona i tęskni za snem
Znużona piosenka
Selma Meerbaum-Eisinger
Chciałabym zasnąć, tak jestem znużona,
znużone i krwawi me szczęście,
tak jestem sama, strofka ulubiona
zniknęła, nie wraca już więcej.
Gdy zasnę wreszcie, mam też i sny,
a sny są tak wspaniałe -
przynoszą lekkie poranne mgły
na najcięższą losu nawałę.
Zawsze jest zapomnienie we śnie
i mnóstwo mieniących się rajów,
kto wie, może wygnają mnie
na zawsze do ich kraju.
Przełożył Martin Ryziński
Komentarz Kornelii: Senny wiersz piszącej po niemiecku żydowskiej poetki z Bukowiny, spokrewnionej z Paulem Celanem. Selma Meerbaum-Eisinger miała krótkie i pełne cierpień życie. Zmarła w 1942 roku na tyfus w obozie pracy na Ukrainie, nic dziwnego, że wczesniej szukała ucieczki w krainę rajskiego snu. Utwór melancholijny, z przeczuciem śmierci, tym niemniej nie czarno-smutny, więc zaistnieje bez kategorii.
Cóż, dla mnie los jest o wiele bardziej łaskawy, nie mam żadnych powodów do lamentów. Spędzam czas nad morzem, spaceruję po zimowej sączę grzane wino, o niczym nie myślę, jestem pustką słuchającą przeraźliwych skarg mew. Ale odkąd pamiętam, niedobrze się czułam na tym świecie, uwielbiałam spać. Ukrycie się w łóżku to dla mnie najbardziej rozkoszna chwila dnia. Tak jest i teraz, tylko, że ten senny eskapizm nie jest już tak rajski, jak przed laty. Dręczą mnie koszmary, widma umarłych, budzę się dziesięć razy w czasie nocy z powodu złych snów czy też toaletowej konieczności.Nie pozwala mi też na spokojny sen świadomość wszystkich problemów i spraw, czekających na mnie w styczniu, tak, że się trzęsę ze strachu. Cóż, trzeba trwać…
Selma Meerbaum-Eisinger
Chciałabym zasnąć, tak jestem znużona,
znużone i krwawi me szczęście,
tak jestem sama, strofka ulubiona
zniknęła, nie wraca już więcej.
Gdy zasnę wreszcie, mam też i sny,
a sny są tak wspaniałe -
przynoszą lekkie poranne mgły
na najcięższą losu nawałę.
Zawsze jest zapomnienie we śnie
i mnóstwo mieniących się rajów,
kto wie, może wygnają mnie
na zawsze do ich kraju.
Przełożył Martin Ryziński
Komentarz Kornelii: Senny wiersz piszącej po niemiecku żydowskiej poetki z Bukowiny, spokrewnionej z Paulem Celanem. Selma Meerbaum-Eisinger miała krótkie i pełne cierpień życie. Zmarła w 1942 roku na tyfus w obozie pracy na Ukrainie, nic dziwnego, że wczesniej szukała ucieczki w krainę rajskiego snu. Utwór melancholijny, z przeczuciem śmierci, tym niemniej nie czarno-smutny, więc zaistnieje bez kategorii.
Cóż, dla mnie los jest o wiele bardziej łaskawy, nie mam żadnych powodów do lamentów. Spędzam czas nad morzem, spaceruję po zimowej sączę grzane wino, o niczym nie myślę, jestem pustką słuchającą przeraźliwych skarg mew. Ale odkąd pamiętam, niedobrze się czułam na tym świecie, uwielbiałam spać. Ukrycie się w łóżku to dla mnie najbardziej rozkoszna chwila dnia. Tak jest i teraz, tylko, że ten senny eskapizm nie jest już tak rajski, jak przed laty. Dręczą mnie koszmary, widma umarłych, budzę się dziesięć razy w czasie nocy z powodu złych snów czy też toaletowej konieczności.Nie pozwala mi też na spokojny sen świadomość wszystkich problemów i spraw, czekających na mnie w styczniu, tak, że się trzęsę ze strachu. Cóż, trzeba trwać…
niedziela, 27 grudnia 2015
Czarna ściana drży
Serce przy sercu
Pierre Reverdy
Oto wreszcie stanąłem
Przeszedłem tędy
Teraz ktoś inny tędy przechodzi
Jak ja
Nie wiedząc dokąd idzie
Zadrżałem
W głębi pokoju ściana jest czarna on drży tak samo
Jak udało mi się przejść przez próg tych drzwi
Można byłoby krzyczeć
Nikt by nie usłyszał
Można byłoby płakać
Nikt by nie zrozumiał
Odnalazłem twój cień w półmroku
Jest bardziej wyciszony niż ty sam
Niegdyś
Cień stawał smutny w rogu
To śmierć przyniosła tobie ten spokój
Ale ty mówisz i mówisz
Chciałbym cię opuścić
Gdyby było trochę więcej powietrza
Gdyby światło dzienne udzieliło nam więcej jasności
Dusimy się
Sufit ciąży nad moją głową i ciśnie
gdzie stanę albo dokąd pójdę
Nie mam nawet dosyć miejsca aby umrzeć
Dokąd idą kroki wychodzące ze mnie które słyszę
Tam tak daleko
Jesteśmy sami mój cień i ja
Nadchodzi noc
Przełożył Kazimierz Brakoniecki
Pierre Reverdy
Oto wreszcie stanąłem
Przeszedłem tędy
Teraz ktoś inny tędy przechodzi
Jak ja
Nie wiedząc dokąd idzie
Zadrżałem
W głębi pokoju ściana jest czarna on drży tak samo
Jak udało mi się przejść przez próg tych drzwi
Można byłoby krzyczeć
Nikt by nie usłyszał
Można byłoby płakać
Nikt by nie zrozumiał
Odnalazłem twój cień w półmroku
Jest bardziej wyciszony niż ty sam
Niegdyś
Cień stawał smutny w rogu
To śmierć przyniosła tobie ten spokój
Ale ty mówisz i mówisz
Chciałbym cię opuścić
Gdyby było trochę więcej powietrza
Gdyby światło dzienne udzieliło nam więcej jasności
Dusimy się
Sufit ciąży nad moją głową i ciśnie
gdzie stanę albo dokąd pójdę
Nie mam nawet dosyć miejsca aby umrzeć
Dokąd idą kroki wychodzące ze mnie które słyszę
Tam tak daleko
Jesteśmy sami mój cień i ja
Nadchodzi noc
Przełożył Kazimierz Brakoniecki
sobota, 26 grudnia 2015
Bezsenność śmiertelnego łoża
Wiara nad wodami
Laura Riding
Duch podniósł się, kiedy uniosły się fale,
A kiedy fale opadły, stał jak kolumna
Rozbita: archaiczne
Jest uduchowienie morza,
Woda nawiedzana przez wyobraźnię
Jak onegdaj ogień.
Więcej ducha, kiedy nie ma ducha,
Kiedy fala tłumaczy
Oku oko
I delfiny się droczą,
I mewy brzuchomówne,
Ich kanciaste krzyki w trzech żywiołach.
Starzeje się fantazmat.
Bezsenność śmiertelnego łoża zapala myśl
I ciepła mgła atakuje twarz
Śmiertelnym przeczuciem.
Przełożyła Julia Fiedorczuk
Laura Riding
Duch podniósł się, kiedy uniosły się fale,
A kiedy fale opadły, stał jak kolumna
Rozbita: archaiczne
Jest uduchowienie morza,
Woda nawiedzana przez wyobraźnię
Jak onegdaj ogień.
Więcej ducha, kiedy nie ma ducha,
Kiedy fala tłumaczy
Oku oko
I delfiny się droczą,
I mewy brzuchomówne,
Ich kanciaste krzyki w trzech żywiołach.
Starzeje się fantazmat.
Bezsenność śmiertelnego łoża zapala myśl
I ciepła mgła atakuje twarz
Śmiertelnym przeczuciem.
Przełożyła Julia Fiedorczuk
piątek, 25 grudnia 2015
Gwiżdże na palcach trumien
Pastorałka z Ohio
James Wright
Po drugiej stronie
Salt Creek, wzdłuż drogi walą się stodoły
I grzęzną wśród łupin po pomarańczach,
Beczek po benzynie, zimnych balonów miłości.
Jedna ze stodół
Chyli się, chyli, zatapia
Bokiem w żelazisty ściek.
Wiotki bicz sumaka kołysząc się,
Lekko trąca kadłub porzuconej
Wanny, gdy wyżej, wśród spękanych kamieni
I dzikich, brudnych drzew, na wzgórzu
Gazociąg zagrzebany dawno temu,
Czarny rynsztok wdziera się w głąb kopalń.
I gwiżdże wśród zzieleniałych pierścieni
Na palcach trumien.
Przełożył Grzegorz Musiał
James Wright
Po drugiej stronie
Salt Creek, wzdłuż drogi walą się stodoły
I grzęzną wśród łupin po pomarańczach,
Beczek po benzynie, zimnych balonów miłości.
Jedna ze stodół
Chyli się, chyli, zatapia
Bokiem w żelazisty ściek.
Wiotki bicz sumaka kołysząc się,
Lekko trąca kadłub porzuconej
Wanny, gdy wyżej, wśród spękanych kamieni
I dzikich, brudnych drzew, na wzgórzu
Gazociąg zagrzebany dawno temu,
Czarny rynsztok wdziera się w głąb kopalń.
I gwiżdże wśród zzieleniałych pierścieni
Na palcach trumien.
Przełożył Grzegorz Musiał
czwartek, 24 grudnia 2015
Z otchłani czarnej nicości
Próżnia
Stanisław Korab Brzozowski
Drzewo samotne, obnażone
Podnosi chude swe ramiona,
Rozpaczy hymny śle chropawe
Do stalowego nieba próżni.
Pod drzewem stoi krzyż zmurszały,
Na nim rozpięty Chrystus kona,
Wznosząc swe oczy beznadziejne
Do stalowego nieba próżni.
Pod krzyżem dusza ma cierpiąca
Z otchłani czarnej swej nicości
Wznosi pragnienia obłąkane
Do stalowego nieba próżni.
Stanisław Korab Brzozowski
Drzewo samotne, obnażone
Podnosi chude swe ramiona,
Rozpaczy hymny śle chropawe
Do stalowego nieba próżni.
Pod drzewem stoi krzyż zmurszały,
Na nim rozpięty Chrystus kona,
Wznosząc swe oczy beznadziejne
Do stalowego nieba próżni.
Pod krzyżem dusza ma cierpiąca
Z otchłani czarnej swej nicości
Wznosi pragnienia obłąkane
Do stalowego nieba próżni.
wtorek, 22 grudnia 2015
Skuty lodem mózg
Surowy klimat
Charles Simic
W samym mózgu, w granicach czaszki
jest bardzo zimno,
Jak relacjonuje
Albertus Magnus.
Coś jak połać tundry,
Tylko na skalę wszechświata.
Galaktyczny wicher.
W dali wzniosłe góry lodowe.
Noc polarna.
Transatlantyk w potrzasku lodów.
Na pokładzie wciąż jeszcze pali się parę świateł.
Cisza. Zajadły mróz.
Przełożył Stanisław Barańczak
****
Komentarz Kornelii: Mroźno-lodowaty wiersz urodzonego w 1938 roku w Belgradzie serbsko-amerykańskiego poety. Mistrz Charles Simic doświadczył okrucieństw wojny i trudów tułaczki. Wyznał: „Hitler i Stalin to było moje biuro podróży”. Nazywany jest ironistą postki, w jego utworach pełno jest sardonicznego humoru, posępnych obrazów, egzystencjalnych metafor. Najczęściej poezja Simica opisuje hermetyczne zamknięcie, beznadziejną sytuację bez wyjścia. Tak jak utwór „Surowy klimat”. Bard z Belgradu nie ma złudzeń – w mózgu panuje trzaskający mróz, ludzie właściwie niezdolni są do uczuć oprócz zimna i pustki. Simic powołuje się na słowa Alberta Wielkiego, mistrza scholastyki, filozofa i teologa z XIII wieku, który zajmował się naukami przyrodniczymi, czerpiąc z dzieł Arystotelesa. Wspominając Alberta, dowodzi, że ludzie wyczuwali tę mroźną pustkę umysłu od wieków.
Ale wiersz jest także alegorią całego pozbawionego ciepła i empatii ludzkiego życia, a nawet całego kosmosu. Nie ma dokąd uciec w tym galaktycznym wichrze, na horyzoncie tylko góry lodowe. Wszyscy mamy skute lodem dusze.
Najbardziej wstrząsające jest zakończenie:
Noc polarna.
Transatlantyk w potrzasku lodów.
Na pokładzie wciąż jeszcze pali się parę świateł.
Cisza. Zajadły mróz.
To z pewnością przedstawienie przemijania, śmierci, kresu ludzkiego bytu. Można uporczywie trzymać się życia – na pokładzie pali się jeszcze parę świateł. Ale statek nie wyrwie się już z białej pułapki. Światła wkrótce zgasną. Wygasi je śmierć. Zostanie zajadły mróz.
Mogłabym powiedzieć, że ostatnie wersy to przedstawienie piekła, ale zapewne bez potrzeby wszystko mi się z Tartarem kojarzy.
Cóż, ja też odczuwam tylko zaciekłe zimno, jestem lodowatą pustką w potrzasku życia. Nie czuję niczego, pragnę tylko wygasić lęk i spać. Moje światła jeszcze się słabo palą, ale przecież pewne jest że zatriumfują mrok, nicość i mróz.
Charles Simic
W samym mózgu, w granicach czaszki
jest bardzo zimno,
Jak relacjonuje
Albertus Magnus.
Coś jak połać tundry,
Tylko na skalę wszechświata.
Galaktyczny wicher.
W dali wzniosłe góry lodowe.
Noc polarna.
Transatlantyk w potrzasku lodów.
Na pokładzie wciąż jeszcze pali się parę świateł.
Cisza. Zajadły mróz.
Przełożył Stanisław Barańczak
****
Komentarz Kornelii: Mroźno-lodowaty wiersz urodzonego w 1938 roku w Belgradzie serbsko-amerykańskiego poety. Mistrz Charles Simic doświadczył okrucieństw wojny i trudów tułaczki. Wyznał: „Hitler i Stalin to było moje biuro podróży”. Nazywany jest ironistą postki, w jego utworach pełno jest sardonicznego humoru, posępnych obrazów, egzystencjalnych metafor. Najczęściej poezja Simica opisuje hermetyczne zamknięcie, beznadziejną sytuację bez wyjścia. Tak jak utwór „Surowy klimat”. Bard z Belgradu nie ma złudzeń – w mózgu panuje trzaskający mróz, ludzie właściwie niezdolni są do uczuć oprócz zimna i pustki. Simic powołuje się na słowa Alberta Wielkiego, mistrza scholastyki, filozofa i teologa z XIII wieku, który zajmował się naukami przyrodniczymi, czerpiąc z dzieł Arystotelesa. Wspominając Alberta, dowodzi, że ludzie wyczuwali tę mroźną pustkę umysłu od wieków.
Ale wiersz jest także alegorią całego pozbawionego ciepła i empatii ludzkiego życia, a nawet całego kosmosu. Nie ma dokąd uciec w tym galaktycznym wichrze, na horyzoncie tylko góry lodowe. Wszyscy mamy skute lodem dusze.
Najbardziej wstrząsające jest zakończenie:
Noc polarna.
Transatlantyk w potrzasku lodów.
Na pokładzie wciąż jeszcze pali się parę świateł.
Cisza. Zajadły mróz.
To z pewnością przedstawienie przemijania, śmierci, kresu ludzkiego bytu. Można uporczywie trzymać się życia – na pokładzie pali się jeszcze parę świateł. Ale statek nie wyrwie się już z białej pułapki. Światła wkrótce zgasną. Wygasi je śmierć. Zostanie zajadły mróz.
Mogłabym powiedzieć, że ostatnie wersy to przedstawienie piekła, ale zapewne bez potrzeby wszystko mi się z Tartarem kojarzy.
Cóż, ja też odczuwam tylko zaciekłe zimno, jestem lodowatą pustką w potrzasku życia. Nie czuję niczego, pragnę tylko wygasić lęk i spać. Moje światła jeszcze się słabo palą, ale przecież pewne jest że zatriumfują mrok, nicość i mróz.
Wizyta kończąca się śmiercią
Wizyta choinki
Lars Gustafsson
Lepszy niż dom w lesie
jest mały lasek w domu.
Krótka wizyta kończąca się śmiercią.
Ostrożnie. Żadnej gałązki
nie złamać pod butem.
Nie słychać ptaków. Szczęście?
Zapomniana
kula z granatowego szkła
odkryta pod najniższą gałęzią.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
Lars Gustafsson
Lepszy niż dom w lesie
jest mały lasek w domu.
Krótka wizyta kończąca się śmiercią.
Ostrożnie. Żadnej gałązki
nie złamać pod butem.
Nie słychać ptaków. Szczęście?
Zapomniana
kula z granatowego szkła
odkryta pod najniższą gałęzią.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
poniedziałek, 21 grudnia 2015
...
Uwaga, będzie czysta pornografia! Nie dla wrażliwych!
Klęczę przed Dominą, bezbronna, ramiona z tyłu skute kajdankami. Mam na sobie tylko czerwone stringi i stanik w tym samym kolorze, które Moja Pani dla mnie wybrała.
Kornelia, ty szmato, wyglądasz jak Bardotka -
Domina jest wysoka, potężnie zbudowana, nogi jak betonowe słupy. Założyła tylko tunikę, przypadała ogromne dildo, ohydnego penisa z plastiku w kolorze czarnym z okropną czerwoną główką.
Kora, dziwko, wiem, że jesteś p…. rasistką. Murzynów nie lubisz, uchodźcom pomagać nie chcesz. Przez obciąganie czarnego ch… nauczysz się tolerancji. Jak będziesz dobrze ssała, może pozwolę ci całować moją dupę.
Mimo tej równie wielkodusznej jak kuszącej propozycji zaciskam z całej mocy usta i zdecydowanie kręcę głową na znak, że ssać nie zamierzam.
- Otwórz mordę, albo wepchnę siłą, aż ci dupą wyjdzie.
Nie mogę się oprzeć i próbuję przemówić Dominie do sumienia oraz solidarności w genderze:
- Z całą pewnością nie wezmę do buzi tego karykaturalnego obrzydlistwa. Nie mogę uwierzyć, że kobieta zmusza kobietę do takich rzeczy.
I znów sznuruję usta.
- To czekaj, p…. lachociągu!
Uderza mnie to w prawy policzek, to znów w lewy. Głowa odskakuje raz w jedną, raz w drugą stronę. Na szczęście Domina zna się na rzeczy i nie uderza w uszy (mógłby pęknąć bębenek)
I jeszcze raz, i jeszcze…Ale usta mam jak zalutowane.
- Ach, ty rynsztokowa kurwo, nie pozwolę, aby mnie rozbolały ręce -
Domina długo, z namaszczeniem i sadystycznym uśmiechem nakłada gumowe rękawice.
I znowu zaczyna policzkowanie. Uderza mocniej. Czuję krew w ustach, przed oczyma zapalają się świetliste lampy, zaczynam płakać. Zbliżam się na kolanach i mocno przyciskam twarz do uda mojej dręczycielki, szukając schronienia nie tyle przed laniem, ile przed moim bezsensownym życiem. Jej skóra staje się mokra od moich łez.
Odciąga mnie brutalnie za włosy i znowu bije, bije bije, ale nie otwieram ust. Mam tuż przed oczyma plastikowego potwora.
Żarty się skończyły zdziro. Zobaczymy, jak zaśpiewasz, gdy dostaniesz szpicrutą po cyckach!
Brutalnie zdziera ze mnie stanik. Jesteśmy w jej studio. Na ścianach wiszą pejcze, baty, palcaty, rózgi i inne narzędzia tortur. Zdejmuje szpicrutę ze ściany i ze świstem przecina nią powietrze nad moją głową. Z całej siły zaciskam powieki i usta, aby wytrwać jak najdłużej.
Klęczę przed Dominą, bezbronna, ramiona z tyłu skute kajdankami. Mam na sobie tylko czerwone stringi i stanik w tym samym kolorze, które Moja Pani dla mnie wybrała.
Kornelia, ty szmato, wyglądasz jak Bardotka -
Domina jest wysoka, potężnie zbudowana, nogi jak betonowe słupy. Założyła tylko tunikę, przypadała ogromne dildo, ohydnego penisa z plastiku w kolorze czarnym z okropną czerwoną główką.
Kora, dziwko, wiem, że jesteś p…. rasistką. Murzynów nie lubisz, uchodźcom pomagać nie chcesz. Przez obciąganie czarnego ch… nauczysz się tolerancji. Jak będziesz dobrze ssała, może pozwolę ci całować moją dupę.
Mimo tej równie wielkodusznej jak kuszącej propozycji zaciskam z całej mocy usta i zdecydowanie kręcę głową na znak, że ssać nie zamierzam.
- Otwórz mordę, albo wepchnę siłą, aż ci dupą wyjdzie.
Nie mogę się oprzeć i próbuję przemówić Dominie do sumienia oraz solidarności w genderze:
- Z całą pewnością nie wezmę do buzi tego karykaturalnego obrzydlistwa. Nie mogę uwierzyć, że kobieta zmusza kobietę do takich rzeczy.
I znów sznuruję usta.
- To czekaj, p…. lachociągu!
Uderza mnie to w prawy policzek, to znów w lewy. Głowa odskakuje raz w jedną, raz w drugą stronę. Na szczęście Domina zna się na rzeczy i nie uderza w uszy (mógłby pęknąć bębenek)
I jeszcze raz, i jeszcze…Ale usta mam jak zalutowane.
- Ach, ty rynsztokowa kurwo, nie pozwolę, aby mnie rozbolały ręce -
Domina długo, z namaszczeniem i sadystycznym uśmiechem nakłada gumowe rękawice.
I znowu zaczyna policzkowanie. Uderza mocniej. Czuję krew w ustach, przed oczyma zapalają się świetliste lampy, zaczynam płakać. Zbliżam się na kolanach i mocno przyciskam twarz do uda mojej dręczycielki, szukając schronienia nie tyle przed laniem, ile przed moim bezsensownym życiem. Jej skóra staje się mokra od moich łez.
Odciąga mnie brutalnie za włosy i znowu bije, bije bije, ale nie otwieram ust. Mam tuż przed oczyma plastikowego potwora.
Żarty się skończyły zdziro. Zobaczymy, jak zaśpiewasz, gdy dostaniesz szpicrutą po cyckach!
Brutalnie zdziera ze mnie stanik. Jesteśmy w jej studio. Na ścianach wiszą pejcze, baty, palcaty, rózgi i inne narzędzia tortur. Zdejmuje szpicrutę ze ściany i ze świstem przecina nią powietrze nad moją głową. Z całej siły zaciskam powieki i usta, aby wytrwać jak najdłużej.
niedziela, 20 grudnia 2015
Nie będziemy szukać gwiazd
Spadająca gwiazda
Chŏng Chiyong
Zapamiętałem sobie
gdzie upadła gwiazda
miałem iść tam nazajutrz
taki miałem plan
Teraz – dorosłem
Przełożyła z koreańskiego Agnieszka Żuławska-Umeda
Chŏng Chiyong, wybitny poeta koreański (1909-?). Aresztowany w 1950 roku, zmarł w więzieniu w Pjongjang. Wiersz smutny, tworca zapewne przeczuwał los swego kraju i własny.
Chŏng Chiyong
Zapamiętałem sobie
gdzie upadła gwiazda
miałem iść tam nazajutrz
taki miałem plan
Teraz – dorosłem
Przełożyła z koreańskiego Agnieszka Żuławska-Umeda
Chŏng Chiyong, wybitny poeta koreański (1909-?). Aresztowany w 1950 roku, zmarł w więzieniu w Pjongjang. Wiersz smutny, tworca zapewne przeczuwał los swego kraju i własny.
sobota, 19 grudnia 2015
Zagubiona i obca
Suplement do życiorysu
Ilse Tielsch
Urodzona
nazwana po imieniu
pozostała obca
zagubiła się
Cień tam
na drodze
to może będę ja
Może
Przełożył Krzysztof Huszcza
Ilse Tielsch
Urodzona
nazwana po imieniu
pozostała obca
zagubiła się
Cień tam
na drodze
to może będę ja
Może
Przełożył Krzysztof Huszcza
piątek, 18 grudnia 2015
Czarne, jałowe pola
Idący nocą
Mark Strand
Taszcząc wszystko, co mieli, w plecakach, workach na śmieci,
szli długim sznurem przez wsie, przez czarne jałowe pola,
a potem, od skraju miasta, ulicami, wśród gruzów,
wzdłuż rzędów gołych drzew. Aż do głównego placu,
gdzie kładli się spać na ławkach, przykrywając kocami
lub kawałkami tektury, albo, stojąc oparci
o szczątki płyt betonowych, palili i patrzyli,
jak wiatr rozprasza szarawe obłoki ich oddechów,
jak wschodzi szybko księżyc i jak ich psy wychudzone
uganiają się w gruzach i węszą za padliną.
Przełożyła Agnieszka Kołakowska
Mark Strand
Taszcząc wszystko, co mieli, w plecakach, workach na śmieci,
szli długim sznurem przez wsie, przez czarne jałowe pola,
a potem, od skraju miasta, ulicami, wśród gruzów,
wzdłuż rzędów gołych drzew. Aż do głównego placu,
gdzie kładli się spać na ławkach, przykrywając kocami
lub kawałkami tektury, albo, stojąc oparci
o szczątki płyt betonowych, palili i patrzyli,
jak wiatr rozprasza szarawe obłoki ich oddechów,
jak wschodzi szybko księżyc i jak ich psy wychudzone
uganiają się w gruzach i węszą za padliną.
Przełożyła Agnieszka Kołakowska
czwartek, 17 grudnia 2015
Podpisany kontrakt ze Śmiercią
Mój mroczny mistrz
Nuala Ní Dhomhnaill
Poszłam i najęłam się. Najęłam się Mistrzowi Śmierci.
Spisaliśmy umowę, opatrzyliśmy pieczęcią,
splunęliśmy w dłonie. Miałam pójść z nim do Lateeve
na rok jeden i dzień – taki przynajmniej był układ,
o ile dobrze pamiętam. Kiedyś spotkałam go na rynku,
zapytał, czy już ktoś
mnie zatrudnił. „Co za szczęście”, oświadczył,
„kiedy mistrz szukający dziewczęcia znajduje dziewczę
szukające mistrza”. Miałam ledwo dziewiętnaście wiosen,
kiedy dobiliśmy targu.
Zostawiłam znak na papierze i z marszu zostałam
zakontraktowana. Co za szczęście,
oświadczam, co za szczęście, że znalazłam się
w jego szponach. Chciałabym podkreślić,
że nie oszukiwał mnie i nie molestował, gdyż, prawdę
mówiąc, nasz związek przypominał raczej romans
albo zwykłe w świecie chodzenie ze sobą. Prowadzę do wodopoju
jego czarne krowy z bajecznie długimi rogami.
Kładą się na pastwiskach wśród kostrzewy, koniczyny
i lucerny. Wędruję z nimi po wzgórzach dalekich i zielonych.
Prowadzę je brzegiem Lough Deff,
gdzie znajdują spoczynek i wracają do zdrowia.
Poganiam je drągiem i rózgą
przez dolinę samotności. Tam mogę je wypasać
na górskiej przełęczy, na szczycie,
na asfodelowych bagniskach. Gdy tylko
spojrzę pod nogi, kręci mi się
w głowie. Jego kraina sięga dalej niż wzrok,
i jeszcze dużo dalej. Ktoś mógłby pomyśleć,
że cały świat ma we władaniu. Zwłaszcza
gdy słychać, jak jęczą i zawodzą
cierpiące dusze
w ciemnościach. Sam ma bogactwa nieopisane,
strojny w diamenty i brylanty.
Nawet John Damer ze Shronel, nawet jego piramidy złota
to końskie łajno w porównaniu z nimi.
Najęłam się Mistrzowi Śmierci. Boję się, że już nigdy
nie wyjdę z jego cienia. Co mnie czeka u kresu dnia,
nie mam pojęcia: czarny chleb i kawa?
A może ktoś udzieli mi głosu?
(według przekładu Paula Muldoona).
Przełożył Jerzy Jarniewicz
****
Komentarz Kornelii: Nieco niesamowity wiersz urodzonej w 1952 roku poetki z Irlandii. Rzadko zamieszczam utwory tak obszerne, mniemam, iż poeta powinien lakonicznie przestawić swe przesłanie. Ponadto przepisywać nie mam chęci, a także zamiaru nużenia nieistniejących czytelników koniecznością lektury tak długiej. Niekiedy wszakże zdarzają się wyjątki – skoro zainwestowałam kwotę niemałą w tomik wierszy, jako powszechnie znana w całym wielkim mieście altruistka pragnę się podzielić z ukochanymi bliźnimi tak lśniącym skarbem.
Niełatwo jest poemat ów interpretować. W końcu każdy z nas ma swój kontrakt ze śmiercią. Nie trzeba go podpisywać ani spluwać w dłonie. Wchodzi w życie automatycznie w dniu naszych urodzin i tylko data realizacji nie jest znana. Oczywiście można wziąć sprawy we własne ręce i datę ustalić, ale tylko niewielu jest na to gotowych.
Śmierć jest w języku angielskim i niemieckim rodzaju męskiego, wyznania poetki, bez wątpienia wykorzystującej irlandzki folklor, mają z pewnością pewien odcień erotyczny. Nie wiadomo, kim jest Mistrz Śmierć. Według jednej z interpretacji, to alegoria kobiet irlandzkich, a zwłaszcza literatek, które są zmuszane przez mężczyzn do przyjmowania tradycyjnych niewieścich ról, a ich twórczość jest przeważnie lekceważona. Inni przypuszczają, że Master Death to muza pani Ní Dhomhnaill albo jej dominujący kochanek.
Ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to wizja zaświatów. Protagonistka zmarła w wieku lat 19 i błąka się na granicy między czyśćcem a piekłem. Początkowo wydaje się, że będzie dobrze. Mistrz zachowuje się jak dżentelmen. Ale stopniowo wkrada się groza – dolina samotności, asfodelowe bagniska, dusze, które cierpią i zawodzą w ciemnościach. Czarne krowy z długimi rogami to wspomnienia naszych złych myśli i czynów, które nas już nie opuszczą.
I niepewny jest kres tej infernalnej wyprawy. Zapewne nawet na czarny chleb i kawę, czyli chwilowe wytchnienie, nie ma co liczyć.
Cóż, ja też w końcu trafię na asfodelowe mokradła, stanę się jedną z lamentujących w mroku dusz.
Jak to jest w chrześcijańskim credo?
Wstąpił do piekieł – I wy tam pójdziecie
Nuala Ní Dhomhnaill
Poszłam i najęłam się. Najęłam się Mistrzowi Śmierci.
Spisaliśmy umowę, opatrzyliśmy pieczęcią,
splunęliśmy w dłonie. Miałam pójść z nim do Lateeve
na rok jeden i dzień – taki przynajmniej był układ,
o ile dobrze pamiętam. Kiedyś spotkałam go na rynku,
zapytał, czy już ktoś
mnie zatrudnił. „Co za szczęście”, oświadczył,
„kiedy mistrz szukający dziewczęcia znajduje dziewczę
szukające mistrza”. Miałam ledwo dziewiętnaście wiosen,
kiedy dobiliśmy targu.
Zostawiłam znak na papierze i z marszu zostałam
zakontraktowana. Co za szczęście,
oświadczam, co za szczęście, że znalazłam się
w jego szponach. Chciałabym podkreślić,
że nie oszukiwał mnie i nie molestował, gdyż, prawdę
mówiąc, nasz związek przypominał raczej romans
albo zwykłe w świecie chodzenie ze sobą. Prowadzę do wodopoju
jego czarne krowy z bajecznie długimi rogami.
Kładą się na pastwiskach wśród kostrzewy, koniczyny
i lucerny. Wędruję z nimi po wzgórzach dalekich i zielonych.
Prowadzę je brzegiem Lough Deff,
gdzie znajdują spoczynek i wracają do zdrowia.
Poganiam je drągiem i rózgą
przez dolinę samotności. Tam mogę je wypasać
na górskiej przełęczy, na szczycie,
na asfodelowych bagniskach. Gdy tylko
spojrzę pod nogi, kręci mi się
w głowie. Jego kraina sięga dalej niż wzrok,
i jeszcze dużo dalej. Ktoś mógłby pomyśleć,
że cały świat ma we władaniu. Zwłaszcza
gdy słychać, jak jęczą i zawodzą
cierpiące dusze
w ciemnościach. Sam ma bogactwa nieopisane,
strojny w diamenty i brylanty.
Nawet John Damer ze Shronel, nawet jego piramidy złota
to końskie łajno w porównaniu z nimi.
Najęłam się Mistrzowi Śmierci. Boję się, że już nigdy
nie wyjdę z jego cienia. Co mnie czeka u kresu dnia,
nie mam pojęcia: czarny chleb i kawa?
A może ktoś udzieli mi głosu?
(według przekładu Paula Muldoona).
Przełożył Jerzy Jarniewicz
****
Komentarz Kornelii: Nieco niesamowity wiersz urodzonej w 1952 roku poetki z Irlandii. Rzadko zamieszczam utwory tak obszerne, mniemam, iż poeta powinien lakonicznie przestawić swe przesłanie. Ponadto przepisywać nie mam chęci, a także zamiaru nużenia nieistniejących czytelników koniecznością lektury tak długiej. Niekiedy wszakże zdarzają się wyjątki – skoro zainwestowałam kwotę niemałą w tomik wierszy, jako powszechnie znana w całym wielkim mieście altruistka pragnę się podzielić z ukochanymi bliźnimi tak lśniącym skarbem.
Niełatwo jest poemat ów interpretować. W końcu każdy z nas ma swój kontrakt ze śmiercią. Nie trzeba go podpisywać ani spluwać w dłonie. Wchodzi w życie automatycznie w dniu naszych urodzin i tylko data realizacji nie jest znana. Oczywiście można wziąć sprawy we własne ręce i datę ustalić, ale tylko niewielu jest na to gotowych.
Śmierć jest w języku angielskim i niemieckim rodzaju męskiego, wyznania poetki, bez wątpienia wykorzystującej irlandzki folklor, mają z pewnością pewien odcień erotyczny. Nie wiadomo, kim jest Mistrz Śmierć. Według jednej z interpretacji, to alegoria kobiet irlandzkich, a zwłaszcza literatek, które są zmuszane przez mężczyzn do przyjmowania tradycyjnych niewieścich ról, a ich twórczość jest przeważnie lekceważona. Inni przypuszczają, że Master Death to muza pani Ní Dhomhnaill albo jej dominujący kochanek.
Ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to wizja zaświatów. Protagonistka zmarła w wieku lat 19 i błąka się na granicy między czyśćcem a piekłem. Początkowo wydaje się, że będzie dobrze. Mistrz zachowuje się jak dżentelmen. Ale stopniowo wkrada się groza – dolina samotności, asfodelowe bagniska, dusze, które cierpią i zawodzą w ciemnościach. Czarne krowy z długimi rogami to wspomnienia naszych złych myśli i czynów, które nas już nie opuszczą.
I niepewny jest kres tej infernalnej wyprawy. Zapewne nawet na czarny chleb i kawę, czyli chwilowe wytchnienie, nie ma co liczyć.
Cóż, ja też w końcu trafię na asfodelowe mokradła, stanę się jedną z lamentujących w mroku dusz.
Jak to jest w chrześcijańskim credo?
Wstąpił do piekieł – I wy tam pójdziecie
środa, 16 grudnia 2015
Pustka wisi w powietrzu
Dworzec w Chemnitz
Inge Sabine Kleinert
Miejsce
Pociągi odjeżdżają i przyjeżdżają
pustka
wisi w powietrzu
niezamieszkany salon
błyszczący peron
czysty, pusty, obcy
nawet włóczędzy unikają tego miejsca
Przełożyła kora-kora-kora
Chemnitzer Bahnhof
Inge Sabine Kleinert
Ein Ort
Züge fahren ab und kommen an
Öde
liegt in der Luft
unbewohntes Wohnzimmer
glänzend der Bahnsteig
sauber, leer, fremd
selbst Penner meiden diesen Ort
***
Komentarz Kornelii: Krótki wiersz urodzonej w 1954 roku poetki z Berlina. Przetłumaczyłam, ponieważ przed laty znalazłam się na dworcu w Chemnitz. A może nie byłam tam? Może tylko śniłam?
W każdym razie utwór w aurze mroczno-negatywnej. W powietrzu wisi pustka. Jest czysto, ale obco i sterylnie, smutno. Nawet włóczędzy, osobnicy zazwyczaj bardzo odporni, nie chcą tam przebywać.
Cóż, dla mnie dworce owiane są melancholią. Tyle pożegnań, odjazdów, rozstań, może na zawsze. Odjeżdżający pociąg może się kojarzyć z dobiegającym kresu życiem. Ale zawsze na dworcach ogarnia mnie lęk. Za wielu ludzi, mogą mnie dotknąć. Boję się wchodzić do pociągu. Wcześniej przed podróżą neutralizowałam się cloranxenem. I przerażają mnie napastliwi „wykluczeni” dworcowi, cuchnący jak wysypisko śmieci. Dobrze, że w Chemnitz ich nie ma.
Nie wiem, czy mam wyjechać pociągiem na Święta – skończył mi się cloranxen, nie mam energii na wizytę u psychiatry. Zostać u rodziców? Nie dość, że czeka szeroko rozumiana operacja „Gwiazdkowy ziemniak”, to jeszcze atmosfera naprawdę grobowa.
Oczywiście w przedwczorajszym wpisie dławiona ołowianym uściskiem depresji przedstawiłam pogląd nieroztropny. Dobrze, że są te automaty z prezerwatywami – przynajmniej ludzie się nie pozarażają i nie wykreują kolejnych niewolników materii . A automaty z eutanazolem tylko zwiększyłyby śmiertelność i liczbę ludzkich dramatów. I nie miałby kto podatków płacić.
Grudniowy mrok wprawia mnie w niewypowiedziany trans. Sny stają się plastycznie, wręcz przerażająco, wyraźne. Dziś śniłam, ze jestem miotającą się bezradnie żabą, połkniętą przez żmiję.
Inge Sabine Kleinert
Miejsce
Pociągi odjeżdżają i przyjeżdżają
pustka
wisi w powietrzu
niezamieszkany salon
błyszczący peron
czysty, pusty, obcy
nawet włóczędzy unikają tego miejsca
Przełożyła kora-kora-kora
Chemnitzer Bahnhof
Inge Sabine Kleinert
Ein Ort
Züge fahren ab und kommen an
Öde
liegt in der Luft
unbewohntes Wohnzimmer
glänzend der Bahnsteig
sauber, leer, fremd
selbst Penner meiden diesen Ort
***
Komentarz Kornelii: Krótki wiersz urodzonej w 1954 roku poetki z Berlina. Przetłumaczyłam, ponieważ przed laty znalazłam się na dworcu w Chemnitz. A może nie byłam tam? Może tylko śniłam?
W każdym razie utwór w aurze mroczno-negatywnej. W powietrzu wisi pustka. Jest czysto, ale obco i sterylnie, smutno. Nawet włóczędzy, osobnicy zazwyczaj bardzo odporni, nie chcą tam przebywać.
Cóż, dla mnie dworce owiane są melancholią. Tyle pożegnań, odjazdów, rozstań, może na zawsze. Odjeżdżający pociąg może się kojarzyć z dobiegającym kresu życiem. Ale zawsze na dworcach ogarnia mnie lęk. Za wielu ludzi, mogą mnie dotknąć. Boję się wchodzić do pociągu. Wcześniej przed podróżą neutralizowałam się cloranxenem. I przerażają mnie napastliwi „wykluczeni” dworcowi, cuchnący jak wysypisko śmieci. Dobrze, że w Chemnitz ich nie ma.
Nie wiem, czy mam wyjechać pociągiem na Święta – skończył mi się cloranxen, nie mam energii na wizytę u psychiatry. Zostać u rodziców? Nie dość, że czeka szeroko rozumiana operacja „Gwiazdkowy ziemniak”, to jeszcze atmosfera naprawdę grobowa.
Oczywiście w przedwczorajszym wpisie dławiona ołowianym uściskiem depresji przedstawiłam pogląd nieroztropny. Dobrze, że są te automaty z prezerwatywami – przynajmniej ludzie się nie pozarażają i nie wykreują kolejnych niewolników materii . A automaty z eutanazolem tylko zwiększyłyby śmiertelność i liczbę ludzkich dramatów. I nie miałby kto podatków płacić.
Grudniowy mrok wprawia mnie w niewypowiedziany trans. Sny stają się plastycznie, wręcz przerażająco, wyraźne. Dziś śniłam, ze jestem miotającą się bezradnie żabą, połkniętą przez żmiję.
wtorek, 15 grudnia 2015
Żałobnicy ciężko stąpali
280
Czułam, szedł pogrzeb
Emily Dickinson
Czułam – szedł pogrzeb w moim mózgu,
Żałobnicy – tu i tam krocząc -
Stąpali ciężko – coraz ciężej -
Aż rozum wyrywać się począł -
A kiedy wszyscy zasiedli,
Grabarze zaczęli walić
Jak bęben – bili bez przerwy -
Aż mój umysł ogarnął paraliż -
Usłyszałam jak podnoszą skrzynię
I przez duszę moją ciągną Oni -
W skrzypiącym obuwiu z ołowiu -
Wtedy przestrzeń zaczęła dzwonić,
Jakby dzwonem były całe niebiosa -
A uchem tylko – istnienie,
Zaś cisza i ja – samotnym
Rozbitym – obcym plemieniem -
Potem pękła jakaś deska w mózgu
I upadłam,i spadałam w próżni -
Raz po raz uderzając jakiś świat,
By na koniec – nie móc nic rozróżnić -
Przełożyła Ludmiła Marjańska
Czułam, szedł pogrzeb
Emily Dickinson
Czułam – szedł pogrzeb w moim mózgu,
Żałobnicy – tu i tam krocząc -
Stąpali ciężko – coraz ciężej -
Aż rozum wyrywać się począł -
A kiedy wszyscy zasiedli,
Grabarze zaczęli walić
Jak bęben – bili bez przerwy -
Aż mój umysł ogarnął paraliż -
Usłyszałam jak podnoszą skrzynię
I przez duszę moją ciągną Oni -
W skrzypiącym obuwiu z ołowiu -
Wtedy przestrzeń zaczęła dzwonić,
Jakby dzwonem były całe niebiosa -
A uchem tylko – istnienie,
Zaś cisza i ja – samotnym
Rozbitym – obcym plemieniem -
Potem pękła jakaś deska w mózgu
I upadłam,i spadałam w próżni -
Raz po raz uderzając jakiś świat,
By na koniec – nie móc nic rozróżnić -
Przełożyła Ludmiła Marjańska
poniedziałek, 14 grudnia 2015
Żałoba cmentarnych pomników
Cmentarz
Peter Didsbury
Siedział w tyle autobusu
i gapił się na kamienie
Padał śnieg
a dłoń porastały mu cienkie włoski
Patrzył na jawory
wędrujące po okrągłym księżycu
Czarne i białe pomyślał
gdy jego długi cień się od niego uwolnił
Czarne i białe,
szorował szybę rękawem
Przełożył Jerzy Jarniewicz
****
Komentarz Kornelii: Peter Didsbury, urodzony w 1946 roku przedstawiciel brytyjskiego odrodzenia poetyckiego. Protagonista wiersza jedzie w zimowy wieczór autobusem i obserwuje skąpany w księżycowym blasku cmentarz. Patrzy na nagrobki Zdaje sobie sprawę z własnej cielesności i przemijalności. Nie do końca rozumiem „czarne i białe” – może to tylko gra świateł wśród pomników, albo alegoria śmierci i życia. Szorowanie szyby rękawem to może symbol daremnej próby dotarcia do istoty rzeczy.
Ostatnio spaceruję po cmentarzu, zapamiętuję imiona zgasłych ostatnio osób z młodszego pokolenia i sprawdzam na fejsbuku. Większość jest – pozują do zdjęć z rodziną, przyjaciółmi, swymi małymi dziećmi. Nie ma żadnych informacji o śmierci, przeważnie wpisy urywają się. Elektroniczna nieśmiertelność jedyną możliwą?
Mama przypuszcza, że ma raka płuc, pokazała mi i bratu, gdzie schowała pieniądze na pogrzeb. Zapowiada się kłótnia o spadek. Nie wiem, czy wyjść i nigdy już tam nie wrócić, jak tatuś przekaże cały cash swoim wnusiom. Tak naprawdę jest mi wszystko jedno. Wydaje mi się, że mama jeszcze trochę pożyje. Nie wiem, dlaczego ściska mnie znużenie, gasi umysł nieustanna senność. Uważam, że świat urządzony został wyjątkowo absurdalnie. Wszędzie można kupić te okropne i degustujące prezerwatywy, do tego kolorowe, jakby ludzie pieprzyli się nieustanie (zapewne się pieprzą). Przepraszam za wulgaryzm, przeważnie ich nie używam, dziś tylko pozwoliłam sobie na wyjątek, ponieważ doświadczam jakiegoś mocno smutnego dnia. Tak więc wszędzie prezerwatywy, a nigdzie nie ma tabletek do autoeutanazji. A powinny przecież zostać wystawione takie automaty z błyskawicznie i bezboleśnie działającym eutanazolem, wszędzie, na przystankach, w sklepach, w toaletach.
Peter Didsbury
Siedział w tyle autobusu
i gapił się na kamienie
Padał śnieg
a dłoń porastały mu cienkie włoski
Patrzył na jawory
wędrujące po okrągłym księżycu
Czarne i białe pomyślał
gdy jego długi cień się od niego uwolnił
Czarne i białe,
szorował szybę rękawem
Przełożył Jerzy Jarniewicz
****
Komentarz Kornelii: Peter Didsbury, urodzony w 1946 roku przedstawiciel brytyjskiego odrodzenia poetyckiego. Protagonista wiersza jedzie w zimowy wieczór autobusem i obserwuje skąpany w księżycowym blasku cmentarz. Patrzy na nagrobki Zdaje sobie sprawę z własnej cielesności i przemijalności. Nie do końca rozumiem „czarne i białe” – może to tylko gra świateł wśród pomników, albo alegoria śmierci i życia. Szorowanie szyby rękawem to może symbol daremnej próby dotarcia do istoty rzeczy.
Ostatnio spaceruję po cmentarzu, zapamiętuję imiona zgasłych ostatnio osób z młodszego pokolenia i sprawdzam na fejsbuku. Większość jest – pozują do zdjęć z rodziną, przyjaciółmi, swymi małymi dziećmi. Nie ma żadnych informacji o śmierci, przeważnie wpisy urywają się. Elektroniczna nieśmiertelność jedyną możliwą?
Mama przypuszcza, że ma raka płuc, pokazała mi i bratu, gdzie schowała pieniądze na pogrzeb. Zapowiada się kłótnia o spadek. Nie wiem, czy wyjść i nigdy już tam nie wrócić, jak tatuś przekaże cały cash swoim wnusiom. Tak naprawdę jest mi wszystko jedno. Wydaje mi się, że mama jeszcze trochę pożyje. Nie wiem, dlaczego ściska mnie znużenie, gasi umysł nieustanna senność. Uważam, że świat urządzony został wyjątkowo absurdalnie. Wszędzie można kupić te okropne i degustujące prezerwatywy, do tego kolorowe, jakby ludzie pieprzyli się nieustanie (zapewne się pieprzą). Przepraszam za wulgaryzm, przeważnie ich nie używam, dziś tylko pozwoliłam sobie na wyjątek, ponieważ doświadczam jakiegoś mocno smutnego dnia. Tak więc wszędzie prezerwatywy, a nigdzie nie ma tabletek do autoeutanazji. A powinny przecież zostać wystawione takie automaty z błyskawicznie i bezboleśnie działającym eutanazolem, wszędzie, na przystankach, w sklepach, w toaletach.
niedziela, 13 grudnia 2015
Kora, zamarznięta nicość
Nic
Adriena Šimotová
Nic nie jest omotane sznurkiem bezsilności
Nic nie leży na gałęziach
Nic nie wytrawiam do zmarzniętej podłogi
Nic nie czytam z dymów ogienków
Nic nie pisze dla mnie chmura na niebie
Nic nie jest podobne do szczęścia ani bólu
wszystko jest zesztywniałe jak zmarzły ptak
lekki i chrzęszczący
który nie wytrzymał tego Nic
tak głęboko pod temperaturą zamarzania
Przełożył Franciszek Nastulczyk
Adriena Šimotová
Nic nie jest omotane sznurkiem bezsilności
Nic nie leży na gałęziach
Nic nie wytrawiam do zmarzniętej podłogi
Nic nie czytam z dymów ogienków
Nic nie pisze dla mnie chmura na niebie
Nic nie jest podobne do szczęścia ani bólu
wszystko jest zesztywniałe jak zmarzły ptak
lekki i chrzęszczący
który nie wytrzymał tego Nic
tak głęboko pod temperaturą zamarzania
Przełożył Franciszek Nastulczyk
sobota, 12 grudnia 2015
Żyła mozolnie, zgorzkniała
Ciotka Svea
Lars Gustafsson
Żyła osiemdziesiąt sześć lat
Właściwie nie tak długo.
(Patrząc w szerszej perspektywie).
Zimą 1919 roku była dziewczynką w Smålandii,
która tak się cieszyła z nowych butów.
(Nigdy przedtem nie miała nowych butów).
Suszyła je
nad rozżarzonym piecem w klasie,
aż zobaczyła, że podeszwy
są z tektury.
Wróciła do domu w śnieżnej zamieci
w samych skarpetach,
tak opowiadano.
I żyła potem mozolnie, zgorzkniała,
osiemdziesiąt lat,
pod koniec życia siedząc sama, bezdzietna
w swojej ciemnej kuchni.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
Lars Gustafsson
Żyła osiemdziesiąt sześć lat
Właściwie nie tak długo.
(Patrząc w szerszej perspektywie).
Zimą 1919 roku była dziewczynką w Smålandii,
która tak się cieszyła z nowych butów.
(Nigdy przedtem nie miała nowych butów).
Suszyła je
nad rozżarzonym piecem w klasie,
aż zobaczyła, że podeszwy
są z tektury.
Wróciła do domu w śnieżnej zamieci
w samych skarpetach,
tak opowiadano.
I żyła potem mozolnie, zgorzkniała,
osiemdziesiąt lat,
pod koniec życia siedząc sama, bezdzietna
w swojej ciemnej kuchni.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
piątek, 11 grudnia 2015
Nad nami zamarzłe niebo
Grudzień
Reiner Kunze
Miasto, rybo, bez ruchu
stoisz w toni
Nad nami zamarzłe niebo
……………
Przezimować, pyskiem
w głąb
Przełożył Jakub Ekier
Komentarz Kornelii: Lakoniczny i jednoznacznie zamarznięty utwór urodzonego w 1933 roku niemieckiego twórcy. Przepisałam z tomu: Remont Poranka, Biuro Literackie, Wrocław 2008.
Zdaniem poety, grudzień to miesiąc posępny. Życie w ciemności i zimnie zamiera. Niebo pokryte jest lodem – uczucia nie mają dostępu. Jesteśmy jak ryby zimą, które mogą tylko podjąć próbę przezimowania, przetrwania do ciepłej wiosny, być może skazaną na klęskę, ponieważ „pyskiem w głąb”. Jak dla mnie także alegoria zmierzchu naszego bytowania, kiedy ciało traci już siły witalne. „Pyskiem w głąb” może oznaczać nieuchronny pogrzeb.
Ale grudzień to mój umiłowany miesiąc, gdy mrok mnie otula, pociesza, całuje, pozwala skryć się we śnie. Zapadające ciemności obdarzają mnie pieszczotami jak najbardziej czuły kochanek (którego nigdy nie miałam). Zmysły cichną w jeziorze zmierzchu. Nic nie czuję i nic mnie nie boli. Nigdy mnie nie było. Żałuję każdego kończącego się grudniowego dnia.
Ale jeszcze ten paroksyzm Bożego Narodzenia. Jak to przetrwać? Gdyby tak czas zachodu słońca mógł się zatrzymać. Niech słońce już nie wzniesie się wyżej! Może skoczę ku niskiemu słońcu i zawisnę, wczepiona w złocistą kulę, całym moim ciężarem ściągnę ją w dół.
Mama powiedziała, że czuje się okropnie, umiera i że mam opiekować się ojcem. Nie wiem, czy uciec na święta nad morze, czy też asystować przy umieraniu, obierając te lepkie kartofle. Zapewne ucieknę, to moja życiowa strategia.
A jak rzeczywiście umrze?
Mam mnóstwo pracy, dziś i jutro. Chcę pod kołdrę.
Chcę pod kołdrę.
Teraz.
Reiner Kunze
Miasto, rybo, bez ruchu
stoisz w toni
Nad nami zamarzłe niebo
……………
Przezimować, pyskiem
w głąb
Przełożył Jakub Ekier
Komentarz Kornelii: Lakoniczny i jednoznacznie zamarznięty utwór urodzonego w 1933 roku niemieckiego twórcy. Przepisałam z tomu: Remont Poranka, Biuro Literackie, Wrocław 2008.
Zdaniem poety, grudzień to miesiąc posępny. Życie w ciemności i zimnie zamiera. Niebo pokryte jest lodem – uczucia nie mają dostępu. Jesteśmy jak ryby zimą, które mogą tylko podjąć próbę przezimowania, przetrwania do ciepłej wiosny, być może skazaną na klęskę, ponieważ „pyskiem w głąb”. Jak dla mnie także alegoria zmierzchu naszego bytowania, kiedy ciało traci już siły witalne. „Pyskiem w głąb” może oznaczać nieuchronny pogrzeb.
Ale grudzień to mój umiłowany miesiąc, gdy mrok mnie otula, pociesza, całuje, pozwala skryć się we śnie. Zapadające ciemności obdarzają mnie pieszczotami jak najbardziej czuły kochanek (którego nigdy nie miałam). Zmysły cichną w jeziorze zmierzchu. Nic nie czuję i nic mnie nie boli. Nigdy mnie nie było. Żałuję każdego kończącego się grudniowego dnia.
Ale jeszcze ten paroksyzm Bożego Narodzenia. Jak to przetrwać? Gdyby tak czas zachodu słońca mógł się zatrzymać. Niech słońce już nie wzniesie się wyżej! Może skoczę ku niskiemu słońcu i zawisnę, wczepiona w złocistą kulę, całym moim ciężarem ściągnę ją w dół.
Mama powiedziała, że czuje się okropnie, umiera i że mam opiekować się ojcem. Nie wiem, czy uciec na święta nad morze, czy też asystować przy umieraniu, obierając te lepkie kartofle. Zapewne ucieknę, to moja życiowa strategia.
A jak rzeczywiście umrze?
Mam mnóstwo pracy, dziś i jutro. Chcę pod kołdrę.
Chcę pod kołdrę.
Teraz.
czwartek, 10 grudnia 2015
W mroźnym oddechu zimnych kobiet
Niebo
Laura Riding
Gwiazdom skrzydła nieruchomieją nad miastem
W mroźnym oddechu zimnych kobiet.
Księżyc to nikły wróg dla zimnych kobiet,
Ubywający do ostatniej chłodnej kreski.
Co jest chłodniejsze niż dziewczęcy świt?
Zerka znad łuku księżycowego ramienia
jak przestraszone dziecko wzywa słońce.
Co okrutniejsze jest od słońca według mrozu?
Jednak nie ma bieli
Takiej jak biel tych kobiet.
Słońce trudzi się z odejściem w groźnym lęku,
Wie, że na świat wyda zmierzch, który trzeba
oddać obojętności zimnych kobiet.
Takie są nieba zimnych kobiet:
onieśmielone oraz odmrożone.
Fragment poematu „Miasto zimnych kobiet”, przełożyła Julia Fiedorczuk
Laura Riding
Gwiazdom skrzydła nieruchomieją nad miastem
W mroźnym oddechu zimnych kobiet.
Księżyc to nikły wróg dla zimnych kobiet,
Ubywający do ostatniej chłodnej kreski.
Co jest chłodniejsze niż dziewczęcy świt?
Zerka znad łuku księżycowego ramienia
jak przestraszone dziecko wzywa słońce.
Co okrutniejsze jest od słońca według mrozu?
Jednak nie ma bieli
Takiej jak biel tych kobiet.
Słońce trudzi się z odejściem w groźnym lęku,
Wie, że na świat wyda zmierzch, który trzeba
oddać obojętności zimnych kobiet.
Takie są nieba zimnych kobiet:
onieśmielone oraz odmrożone.
Fragment poematu „Miasto zimnych kobiet”, przełożyła Julia Fiedorczuk
poniedziałek, 7 grudnia 2015
Wszyscy szukają samotności
Marie Lundquist
Wszyscy szukają samotności. Kobiety składają
ją i wtykają między piersi. Uciekinierzy
noszą ją głęboko w kieszeni. Kiedy się
rozbiorą liczą zadrapania na udzie. Nawet
noworodki mają otwór w kościach czaszki
aby przygotować jej miejsce.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
Wszyscy szukają samotności. Kobiety składają
ją i wtykają między piersi. Uciekinierzy
noszą ją głęboko w kieszeni. Kiedy się
rozbiorą liczą zadrapania na udzie. Nawet
noworodki mają otwór w kościach czaszki
aby przygotować jej miejsce.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
niedziela, 6 grudnia 2015
Gady o ślepiach przerażeniem wzdętych
Do czytania na czas adwentowy
Ernest Bryll
I będziemy wygnani na swej ziemi własnej
A domy nasze będą chmurą kurzu
Co jest nocą dla innych, dla nas będzie — jasność
Tak pokolenia w Adwent się zanurzą
W milczenia rzekę, która zacznie płodzić
Gady o ślepiach przerażeniem wzdętych
Płazy o łebkach z mózgowia wyschniętych
Pełzaczy, Klęczków co się pasą łajnem…
A kiedy Adwent minie i to co jest tajne
Rozłamie się pieczęć pod Gwiazdy promieniem
Jakież to będzie wtedy Narodzenie?
Kto zaryczy kolędę, gdy sami nie wiemy
Czy choć wół z osłem przejdą przez ten Adwent niemy
Ernest Bryll
I będziemy wygnani na swej ziemi własnej
A domy nasze będą chmurą kurzu
Co jest nocą dla innych, dla nas będzie — jasność
Tak pokolenia w Adwent się zanurzą
W milczenia rzekę, która zacznie płodzić
Gady o ślepiach przerażeniem wzdętych
Płazy o łebkach z mózgowia wyschniętych
Pełzaczy, Klęczków co się pasą łajnem…
A kiedy Adwent minie i to co jest tajne
Rozłamie się pieczęć pod Gwiazdy promieniem
Jakież to będzie wtedy Narodzenie?
Kto zaryczy kolędę, gdy sami nie wiemy
Czy choć wół z osłem przejdą przez ten Adwent niemy
sobota, 5 grudnia 2015
Nagła śmierć w salwie świtu
Pokój
Mark Strand
To sprawa stara jak świat: zdarza się
czasem zimą, ale nie tylko zimą.
Słuchający zasypia,
drzwi schowka z jego biedą uchylają się lekko
i do pokoju wpadają nieszczęścia -
nagła śmierć w salwie świtu, nagła śmierć w pętli zmierzchu -
siniaczą powietrze drewnianymi skrzydłami,
rzucają cień, nad którym świat leje daremne łzy.
Chcemy, by puenta zawsze była zaskakująca;
zielone pole, gdzie krowy płoną jak stosy gazet,
a rolnik siedzi bez ruchu, zapatrzony gdzieś w dal,
i nic, co się jeszcze wydarzy, nie będzie nigdy dość straszne.
Przełożyła Agnieszka Kołakowska
Mark Strand
To sprawa stara jak świat: zdarza się
czasem zimą, ale nie tylko zimą.
Słuchający zasypia,
drzwi schowka z jego biedą uchylają się lekko
i do pokoju wpadają nieszczęścia -
nagła śmierć w salwie świtu, nagła śmierć w pętli zmierzchu -
siniaczą powietrze drewnianymi skrzydłami,
rzucają cień, nad którym świat leje daremne łzy.
Chcemy, by puenta zawsze była zaskakująca;
zielone pole, gdzie krowy płoną jak stosy gazet,
a rolnik siedzi bez ruchu, zapatrzony gdzieś w dal,
i nic, co się jeszcze wydarzy, nie będzie nigdy dość straszne.
Przełożyła Agnieszka Kołakowska
piątek, 4 grudnia 2015
Diabeł podaje zapałkę
Walter Wipplinger
Wiatr przeszłości
Powiał przez mój mózg
Podsyca ogień dawno zapomniany
Rozsądek próbuje gasić
Ale popędy już śpieszą z drewnem na opał
Diabeł podaje mi swoją zapałkę
Sumienie chowa pudełko zapałek
Tęsknota przynosi zapalniczkę
Rozum ją odtrąca
Popędy wręczają mi benzynę
Oczy miotają iskry
Ooo nie…
Trzask!
Krótki płomień
Zostają tylko popioły…
Moje popioły…
Teraz jest mi zimno.
Tak bardzo zimno….
Przełożyła: kora-kora-kora
Walter Wipplinger
Der Wind der Vergangenheit
Er weht durch mein Gehirn
Entfacht das längst vergessene Feuer
Die Vernunft versucht zu löschen
Die Triebe holen Brennholz
Der Teufel reicht mir sein Streichholz
Das Gewissen versteckt Die Zündschachtel
Sehnsucht bringt das Feuerzeug
Der Verstand stößt es weg
Die Triebe reichen mir Benzin
Die Augen funkeln
Oooh nein…..
Zisch!
Eine kurze Stichflamme.
Übring bleibt nur Asche…
Meine Asche…
Nun ist mir kalt.
So kalt….
****
Komentarz Kornelii: Za bardzo posępny ten wiersz na czas Adwentu, ale niech już będzie. Krótkie studium szaleństwa i wewnętrznej walki o życie, może stanie się ostrzeżeniem dla potencjalnych samobójców. Podobno prawie wszyscy w ostatnich momentach żałują. Nikt tu u mnie nie czyta, ale nigdy nie wiadomo.
W każdym razie miałam tylko jedną taką próbę w wieku lat około dziesięciu – już tego nie pamiętam. Ale nigdy jej nie powtórzę – nie śpieszę się na spotkanie z Ozyrysem czy jakimś innym okropnym Sędzią Zaświatów, bez wątpienia pozbawionym poczucia humoru. Wszystkim innym również odradzam, naprawdę nie wiadomo, czy nie czeka tam nas jeszcze bardziej cuchnące bagienko niż to, w którym taplamy się na tym świecie.
To znaczy może powtórzę – jako osiemdziesięciolatka. Ale wtedy nie będę już miała wielkiego wyboru.
Grudniowy mrok jest dla mnie balsamem. Jednocześnie śpię i wydajnie pracuję, jestem zdumiewająco utalentowaną osobą. Pracy przytłaczający nawał, dopiero wieczorem przejadę do rodziców. Sytuacja jest taka, że wciąż trzeba obierać te prozaiczne kartofle. Do tych rustykalnych bulw zakładam rękawiczki. Zaproponuję mamie zastąpienie ziemniaków ryżem.
Wiatr przeszłości
Powiał przez mój mózg
Podsyca ogień dawno zapomniany
Rozsądek próbuje gasić
Ale popędy już śpieszą z drewnem na opał
Diabeł podaje mi swoją zapałkę
Sumienie chowa pudełko zapałek
Tęsknota przynosi zapalniczkę
Rozum ją odtrąca
Popędy wręczają mi benzynę
Oczy miotają iskry
Ooo nie…
Trzask!
Krótki płomień
Zostają tylko popioły…
Moje popioły…
Teraz jest mi zimno.
Tak bardzo zimno….
Przełożyła: kora-kora-kora
Walter Wipplinger
Der Wind der Vergangenheit
Er weht durch mein Gehirn
Entfacht das längst vergessene Feuer
Die Vernunft versucht zu löschen
Die Triebe holen Brennholz
Der Teufel reicht mir sein Streichholz
Das Gewissen versteckt Die Zündschachtel
Sehnsucht bringt das Feuerzeug
Der Verstand stößt es weg
Die Triebe reichen mir Benzin
Die Augen funkeln
Oooh nein…..
Zisch!
Eine kurze Stichflamme.
Übring bleibt nur Asche…
Meine Asche…
Nun ist mir kalt.
So kalt….
****
Komentarz Kornelii: Za bardzo posępny ten wiersz na czas Adwentu, ale niech już będzie. Krótkie studium szaleństwa i wewnętrznej walki o życie, może stanie się ostrzeżeniem dla potencjalnych samobójców. Podobno prawie wszyscy w ostatnich momentach żałują. Nikt tu u mnie nie czyta, ale nigdy nie wiadomo.
W każdym razie miałam tylko jedną taką próbę w wieku lat około dziesięciu – już tego nie pamiętam. Ale nigdy jej nie powtórzę – nie śpieszę się na spotkanie z Ozyrysem czy jakimś innym okropnym Sędzią Zaświatów, bez wątpienia pozbawionym poczucia humoru. Wszystkim innym również odradzam, naprawdę nie wiadomo, czy nie czeka tam nas jeszcze bardziej cuchnące bagienko niż to, w którym taplamy się na tym świecie.
To znaczy może powtórzę – jako osiemdziesięciolatka. Ale wtedy nie będę już miała wielkiego wyboru.
Grudniowy mrok jest dla mnie balsamem. Jednocześnie śpię i wydajnie pracuję, jestem zdumiewająco utalentowaną osobą. Pracy przytłaczający nawał, dopiero wieczorem przejadę do rodziców. Sytuacja jest taka, że wciąż trzeba obierać te prozaiczne kartofle. Do tych rustykalnych bulw zakładam rękawiczki. Zaproponuję mamie zastąpienie ziemniaków ryżem.
czwartek, 3 grudnia 2015
Zobojętniała Kora marzy o śmierci
Na moje rozgoryczenie skalane brudami życia…
Nakahara Chūya
Na moje rozgoryczenie skalane brudami życia
dzisiaj znowu padają skąpo płatki śniegu.
Ponad moim rozgoryczeniem skalanym brudami życia,
dziś nawet i wiatr powiewa.
Moje rozgoryczenie skalane brudami życia,
można przyrównać do futra z lisa:
moje rozgoryczenie skalane brudami życia
kurczy się w zetknięciu ze śniegiem.
Moje rozgoryczenie skalane brudami życia
nie oczekuje niczego i o nic nie prosi.
Moje rozgoryczenie skalane brudami życia,
zobojętniałe na wszystko, marzy o śmierci.
Moje rozgoryczenie skalane brudami życia
przeżywam boleśnie i ogarnia mnie trwoga.
Na moje rozgoryczenie skalane brudami życia
nie znalazłem jeszcze lekarstwa, a już zapada zmrok…
Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak
Nakahara Chūya
Na moje rozgoryczenie skalane brudami życia
dzisiaj znowu padają skąpo płatki śniegu.
Ponad moim rozgoryczeniem skalanym brudami życia,
dziś nawet i wiatr powiewa.
Moje rozgoryczenie skalane brudami życia,
można przyrównać do futra z lisa:
moje rozgoryczenie skalane brudami życia
kurczy się w zetknięciu ze śniegiem.
Moje rozgoryczenie skalane brudami życia
nie oczekuje niczego i o nic nie prosi.
Moje rozgoryczenie skalane brudami życia,
zobojętniałe na wszystko, marzy o śmierci.
Moje rozgoryczenie skalane brudami życia
przeżywam boleśnie i ogarnia mnie trwoga.
Na moje rozgoryczenie skalane brudami życia
nie znalazłem jeszcze lekarstwa, a już zapada zmrok…
Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak
środa, 2 grudnia 2015
Zwycięski przypływ ciemności
Grudzień
Lars Gustafsson
Grudzień zawsze był tym miesiącem,
kiedy przestawało się być.
Zostawało się nawiasem w mroku,
niczym więcej.
Zapalano latarnie, lampy i świece.
Zupełnie nie wystarczały
wobec
przypływu ciemności.
Łatwiej zrozumieć pierwotny,
pogański sens świąt:
pochodniami i ogniami
za wszelką cenę przywrócić słońce,
którego powrót nigdy nie był oczywisty.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
***
Komentarz Kornelii: Urokliwy utwór skandynawskiego poety i eseisty, mistrza zimowych impresji. Melancholijny, ale przecież nie gorzki, zatem zaistnieje bez kategorii. Zamieściłam wyłącznie z powodu tego „przypływu ciemności”, zwyciężającego i tłumiącego wszelki blask. W ogóle nie zgadzam się z tezą:
Grudzień zawsze był tym miesiącem,
kiedy przestawało się być.
Ja, jeśli kiedykolwiek jestem, co zresztą wcale nie jest pewne, to tylko w listopadzie i w grudniu, może na samym początku stycznia, tak do Trzech Króli. Kąpię się w mroku, piję ciemność, rozkoszuję się długą nocą. Teraz także z każdą minutą się zmierzcha, słońce umiera, czarny cień obejmuje ziemię, a ja rozkwitam, chciałabym zanieść się perlistym śmiechem. Wiem, że ludzie lękają się mroku, walczyli z nim poprzez ogień, pochodnie i świece. Wiele religii i mitów osnuto wokół cyklu Słońca. Tamci z poprzednich epok mogli się lękać, ale ja jestem dzieckiem wieku nauki i wiem, że powrót Słońca jest oczywisty. Jeszcze kilkanaście dni i światło zacznie się znów rozprzestrzeniać, co mnie przytłaczająco zasmuci. Chciałabym umrzeć 20 grudnia, gdy noc jest najdłuższa.
Aczkolwiek zawsze można mieć niejaką nadzieję, że katastrofa kosmiczna poruszy planetą i nastanie wieczny grudzień. Wtedy zamarzniemy, ale płakać z tego powodu nie będę.
Lars Gustafsson
Grudzień zawsze był tym miesiącem,
kiedy przestawało się być.
Zostawało się nawiasem w mroku,
niczym więcej.
Zapalano latarnie, lampy i świece.
Zupełnie nie wystarczały
wobec
przypływu ciemności.
Łatwiej zrozumieć pierwotny,
pogański sens świąt:
pochodniami i ogniami
za wszelką cenę przywrócić słońce,
którego powrót nigdy nie był oczywisty.
Przełożył Zbigniew Kruszyński
***
Komentarz Kornelii: Urokliwy utwór skandynawskiego poety i eseisty, mistrza zimowych impresji. Melancholijny, ale przecież nie gorzki, zatem zaistnieje bez kategorii. Zamieściłam wyłącznie z powodu tego „przypływu ciemności”, zwyciężającego i tłumiącego wszelki blask. W ogóle nie zgadzam się z tezą:
Grudzień zawsze był tym miesiącem,
kiedy przestawało się być.
Ja, jeśli kiedykolwiek jestem, co zresztą wcale nie jest pewne, to tylko w listopadzie i w grudniu, może na samym początku stycznia, tak do Trzech Króli. Kąpię się w mroku, piję ciemność, rozkoszuję się długą nocą. Teraz także z każdą minutą się zmierzcha, słońce umiera, czarny cień obejmuje ziemię, a ja rozkwitam, chciałabym zanieść się perlistym śmiechem. Wiem, że ludzie lękają się mroku, walczyli z nim poprzez ogień, pochodnie i świece. Wiele religii i mitów osnuto wokół cyklu Słońca. Tamci z poprzednich epok mogli się lękać, ale ja jestem dzieckiem wieku nauki i wiem, że powrót Słońca jest oczywisty. Jeszcze kilkanaście dni i światło zacznie się znów rozprzestrzeniać, co mnie przytłaczająco zasmuci. Chciałabym umrzeć 20 grudnia, gdy noc jest najdłuższa.
Aczkolwiek zawsze można mieć niejaką nadzieję, że katastrofa kosmiczna poruszy planetą i nastanie wieczny grudzień. Wtedy zamarzniemy, ale płakać z tego powodu nie będę.
wtorek, 1 grudnia 2015
Wchodzą śnieg i ciemność
Grudzień wśród odeszłych
William S. Merwin
Stary śnieg wstaje i odchodzi zabierając
Ze sobą swoje ptaki
Zwierzęta chowają się wśród murów
Przed mrozem tym bezwargim mężczyzną
Który obraca zawiasy echa ale nie otwiera niczego
Milczenie zostawiło po sobie odchodząc
Zapadnięte owczarnie zwrócone ku pastwiskom
Przez ich kamienne dachy wchodzą
Śnieg i ciemność
W jednej z nich siedzę przy zmarłym pasterzu
Pilnując jego owiec
Przełożyła Julia Hartwig
****
Komentarz Kornelii: w oczywisty sposób mroczny wiersz urodzonego w 1927 amerykańskiego poety. W grudniu zamiera przyroda. Mróz, śnieg i ciemnośće to symbol dobiegającego kresu życia. Zwierzęta na próżno chowają się wśród murów. Śmierć zabierze cię także pod dachem. Dachy są zapadnięte – nasze starania nie uchronią nas przed upływem czasu. Można przejąć obowiązki zmarłych, ale wkrótce wybije też nasza godzina.
Cóż, mój ukochany listopad skończył się błyskawicznie. Zresztą nie doświadczyłam pełnego ukojenia – za wiele było słońca i zbyt gęste liście, za wiele mam migrenowych wieczorów i nawet się nie napiłam. Tylko szybkie zachody przynosiły mi ulgę. Kocham też grudzień, ale już mniej, niż listopad. W ostatnim miesiącu roku zaczyna już zwyciężać światło, gwałtowny rozbłysk Bożego Narodzenia odbiera spokój i zaburza moją senność.
Ale oczywiście o ile lepszy jest grudzień od przerażającego stycznia. Zamiast cieszyć się tym miesiącem ciemności już lękam się styczniowego świtu, tej świadomości, że cykl udręk i absurdu zaczyna się od początku, słońca każdego dnia przybywa, a do listopadowych nocy jest tak zatrważająco daleko. Liczba samobójstw od kwietnia szybko wzrośnie i zacznie spadać dopiero w lipcu.
Ja też siedzę przy moich zmarłych pasterzach. Wypadałoby, żeby poszła na cmentarz i zapaliła choinkowe znicze. Na niektórych opuszczonych mogiłach takie znicze stoją cały rok i mogłyby równie dobrze na moich. Takie pielęgnowanie rytuałów grobownictwa tylko mi szkodzi. Ale mama narzeka, że muszę, ponieważ ona nie ma siły i umiera (tak od 20 lat). Oszaleję od tego wszystkiego…
Ale z każdą minutą bardziej zmierzcha i będzie mi dobrze przez chwilę.
William S. Merwin
Stary śnieg wstaje i odchodzi zabierając
Ze sobą swoje ptaki
Zwierzęta chowają się wśród murów
Przed mrozem tym bezwargim mężczyzną
Który obraca zawiasy echa ale nie otwiera niczego
Milczenie zostawiło po sobie odchodząc
Zapadnięte owczarnie zwrócone ku pastwiskom
Przez ich kamienne dachy wchodzą
Śnieg i ciemność
W jednej z nich siedzę przy zmarłym pasterzu
Pilnując jego owiec
Przełożyła Julia Hartwig
****
Komentarz Kornelii: w oczywisty sposób mroczny wiersz urodzonego w 1927 amerykańskiego poety. W grudniu zamiera przyroda. Mróz, śnieg i ciemnośće to symbol dobiegającego kresu życia. Zwierzęta na próżno chowają się wśród murów. Śmierć zabierze cię także pod dachem. Dachy są zapadnięte – nasze starania nie uchronią nas przed upływem czasu. Można przejąć obowiązki zmarłych, ale wkrótce wybije też nasza godzina.
Cóż, mój ukochany listopad skończył się błyskawicznie. Zresztą nie doświadczyłam pełnego ukojenia – za wiele było słońca i zbyt gęste liście, za wiele mam migrenowych wieczorów i nawet się nie napiłam. Tylko szybkie zachody przynosiły mi ulgę. Kocham też grudzień, ale już mniej, niż listopad. W ostatnim miesiącu roku zaczyna już zwyciężać światło, gwałtowny rozbłysk Bożego Narodzenia odbiera spokój i zaburza moją senność.
Ale oczywiście o ile lepszy jest grudzień od przerażającego stycznia. Zamiast cieszyć się tym miesiącem ciemności już lękam się styczniowego świtu, tej świadomości, że cykl udręk i absurdu zaczyna się od początku, słońca każdego dnia przybywa, a do listopadowych nocy jest tak zatrważająco daleko. Liczba samobójstw od kwietnia szybko wzrośnie i zacznie spadać dopiero w lipcu.
Ja też siedzę przy moich zmarłych pasterzach. Wypadałoby, żeby poszła na cmentarz i zapaliła choinkowe znicze. Na niektórych opuszczonych mogiłach takie znicze stoją cały rok i mogłyby równie dobrze na moich. Takie pielęgnowanie rytuałów grobownictwa tylko mi szkodzi. Ale mama narzeka, że muszę, ponieważ ona nie ma siły i umiera (tak od 20 lat). Oszaleję od tego wszystkiego…
Ale z każdą minutą bardziej zmierzcha i będzie mi dobrze przez chwilę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)