środa, 2 grudnia 2015

Zwycięski przypływ ciemności

Grudzień

Lars Gustafsson

Grudzień zawsze był tym miesiącem,
kiedy przestawało się być.
Zostawało się nawiasem w mroku,
niczym więcej.
Zapalano latarnie, lampy i świece.
Zupełnie nie wystarczały
wobec
przypływu ciemności.
Łatwiej zrozumieć pierwotny,
pogański sens świąt:
pochodniami i ogniami
za wszelką cenę przywrócić słońce,

którego powrót nigdy nie był oczywisty.

Przełożył Zbigniew Kruszyński

***

Komentarz Kornelii: Urokliwy utwór skandynawskiego poety i eseisty, mistrza zimowych impresji. Melancholijny, ale przecież nie gorzki, zatem zaistnieje bez kategorii. Zamieściłam wyłącznie z powodu tego „przypływu ciemności”, zwyciężającego i tłumiącego wszelki blask. W ogóle nie zgadzam się z tezą:

Grudzień zawsze był tym miesiącem,
kiedy przestawało się być.

Ja, jeśli kiedykolwiek jestem, co zresztą wcale nie jest pewne, to tylko w listopadzie i w grudniu, może na samym początku stycznia, tak do Trzech Króli. Kąpię się w mroku, piję ciemność, rozkoszuję się długą nocą. Teraz także z każdą minutą się zmierzcha, słońce umiera, czarny cień obejmuje ziemię, a ja rozkwitam, chciałabym zanieść się perlistym śmiechem. Wiem, że ludzie lękają się mroku, walczyli z nim poprzez ogień, pochodnie i świece. Wiele religii i mitów osnuto wokół cyklu Słońca. Tamci z poprzednich epok mogli się lękać, ale ja jestem dzieckiem wieku nauki i wiem, że powrót Słońca jest oczywisty. Jeszcze kilkanaście dni i światło zacznie się znów rozprzestrzeniać, co mnie przytłaczająco zasmuci. Chciałabym umrzeć 20 grudnia, gdy noc jest najdłuższa.

Aczkolwiek zawsze można mieć niejaką nadzieję, że katastrofa kosmiczna poruszy planetą i nastanie wieczny grudzień. Wtedy zamarzniemy, ale płakać z tego powodu nie będę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz