Gazela umarłego dziecka
Federico García Lorca
Co wieczór tutaj, w Granadzie,
co wieczór umiera tu dziecko.
Co wieczór, pośród przyjaciół,
woda zasiada, gawędząc.
Umarli mają omszałe skrzydła.
Wiatr czysty i wiatr deszcze niosący,
to dwa bażanty, które lecą przez wieże,
zaś dzień to zraniony chłopczyk.
Nie pozostał w powietrzu ani ślad skowronka
gdy cię spotkałem w winorośli grotach.
Nie pozostał na ziemi ani strzępek chmury,
gdy pochłonęła cię woda.
A na góry wodny olbrzym runął.
Z irysami, z psów wyciem wirowała dolina.
Twe ciało w cieniu fiołkowym mych dłoni,
martwe na brzegu, było archaniołem zimna.
Przełożyła Irena Kuran-Bogucka
niedziela, 30 listopada 2014
sobota, 29 listopada 2014
Czekajcie na nadzieję.
Nadzieja
Kriton Athanasoulis
Nadzieja jest dziewczyną
zwiewną. Pokazuje swoje piersi
młode ciało i tańczy
gdy przechodzi przez góry
pragnąc znaleźć się w objęciach.
Uniknęła burz i strzał
myśliwych oraz twardego
uporu nocy, próbując
zburzyć jej mury
zjawia się zraniona w twojej rozkoszy.
Trzeba na nią czekać
na balustradzie mostu
lub nad zmarszczonymi wargami przepaści.
Przełożył Nikos Chadzinikolau
Kriton Athanasoulis
Nadzieja jest dziewczyną
zwiewną. Pokazuje swoje piersi
młode ciało i tańczy
gdy przechodzi przez góry
pragnąc znaleźć się w objęciach.
Uniknęła burz i strzał
myśliwych oraz twardego
uporu nocy, próbując
zburzyć jej mury
zjawia się zraniona w twojej rozkoszy.
Trzeba na nią czekać
na balustradzie mostu
lub nad zmarszczonymi wargami przepaści.
Przełożył Nikos Chadzinikolau
Malaryczne resztki pustki
Nadejdźcie z siekierami
Ivica Prtenjača
Nadejdźcie z siekierami
I uderzcie.
Anioł słaby wraca na ekran i tam pięknie umiera.
Sosny powiewają na wietrze i człowiek odcina rybom głowy.
Te oczy bez wyrazu również nas opuszczają.
I morze unosi się naprzeciw statku, który donosi malaryczne
resztki pustki, niemocy i rannego posiłku.
Wszystko co bez wartości.
Jest tu.
Wszystko co próbuję zatrzymać.
Nic nie warte.
Nadejdźcie z siekierami.
Jestem nietypowo kto wie który już raz zdezorientowany.
Niech wam się nie trzęsą ręce, oczy nie mrugają,
niech wam nie drżą serca,
płomieni jazdy w zmrok
już nie ma.
Wszystko jedno.
Nadejdźcie z siekierami.
I uderzcie, uderzcie mocno jakbyście coś ratowali albo kogoś
nieśli ku wolności.
Tej, w której nie bije serce i której oczy gapią się w mrok pokoju.
Nadejdźcie z siekierami.
Miłości nie ma, nie ma jej.
Przełożył z chorwackiego Łukasz Szopa
Ivica Prtenjača
Nadejdźcie z siekierami
I uderzcie.
Anioł słaby wraca na ekran i tam pięknie umiera.
Sosny powiewają na wietrze i człowiek odcina rybom głowy.
Te oczy bez wyrazu również nas opuszczają.
I morze unosi się naprzeciw statku, który donosi malaryczne
resztki pustki, niemocy i rannego posiłku.
Wszystko co bez wartości.
Jest tu.
Wszystko co próbuję zatrzymać.
Nic nie warte.
Nadejdźcie z siekierami.
Jestem nietypowo kto wie który już raz zdezorientowany.
Niech wam się nie trzęsą ręce, oczy nie mrugają,
niech wam nie drżą serca,
płomieni jazdy w zmrok
już nie ma.
Wszystko jedno.
Nadejdźcie z siekierami.
I uderzcie, uderzcie mocno jakbyście coś ratowali albo kogoś
nieśli ku wolności.
Tej, w której nie bije serce i której oczy gapią się w mrok pokoju.
Nadejdźcie z siekierami.
Miłości nie ma, nie ma jej.
Przełożył z chorwackiego Łukasz Szopa
Kora zawiana
Aj, zawiałam się na niebiesko. Siedzę w toalecie i rozważam, czy podjąć próbę zwrócenia czy też nie.
Jutro, a raczej już dziś, z całą pewnością zejdę, nie ma w tej materii najmniejszych wątpliwości.
Gdy uczęszczałam do szkoły podstawowej, lubiłam czytać przedwojenne warszawskie ballady podwórkowe.
W umyśle utkwił mi następujący fragment (cytuję z pamięci):
Po ulicy zatacza się Antek pijany,
oczy ma podbite i nos podrapany.
Płyń monopolu, płyń rynsztokami
Ja cię pić będę całymi dniami.
***
Może inna wersja lepiej odda istotę rzeczy:
Po mieszkaniu zatacza się Kora zawiana
Tuż po północy radośnie pijana
płyń, polski cydrze, płyń potokami
będę cię piła całymi litrami
płyń i zgaś rozpaczy ognisko
niech chociaż na chwilę zapomnę to wszystko.
Jutro, a raczej już dziś, z całą pewnością zejdę, nie ma w tej materii najmniejszych wątpliwości.
Gdy uczęszczałam do szkoły podstawowej, lubiłam czytać przedwojenne warszawskie ballady podwórkowe.
W umyśle utkwił mi następujący fragment (cytuję z pamięci):
Po ulicy zatacza się Antek pijany,
oczy ma podbite i nos podrapany.
Płyń monopolu, płyń rynsztokami
Ja cię pić będę całymi dniami.
***
Może inna wersja lepiej odda istotę rzeczy:
Po mieszkaniu zatacza się Kora zawiana
Tuż po północy radośnie pijana
płyń, polski cydrze, płyń potokami
będę cię piła całymi litrami
płyń i zgaś rozpaczy ognisko
niech chociaż na chwilę zapomnę to wszystko.
piątek, 28 listopada 2014
Zapomniany jak sen sprzed tygodnia
z nocy w noc
Charles Bukowski
Barney, wiedziałeś od razu
kiedy przepołowili
jabłko
że w twojej części będzie robak.
wiedziałeś że nigdy nie będziesz śnił o konkwistadorach czy
łabędziach.
każdy człowiek ma wyznaczone miejsce, a twoje jest na końcu kolejki,
bardzo długiej kolejki,
niemal nieskończenie długiej kolejki
w najgorszą możliwą pogodę.
nigdy nie trafisz w objęcia ślicznej damy
twoje miejsce w układzie spraw
przeminie niezauważone.
niektórzy ludzie trafiają na ziemię nie po to aby żyć, lecz aby
umierać
powoli i paskudnie lub
szybko i
bezużytecznie.
ci drudzy to szczęściarze.
Barney, nie wiem co powiedzieć.
tak już
rzeczy się mają.
to czysty przypadek.
urodziłeś się pechowy i niekochany,
wrzucono cię do wrzącego kotła.
zostaniesz szybko
zapomniany jak sen sprzed tygodnia.
Barney, sprawiedliwość nie ma znaczenia
każdy heroiczny wysiłek zawodzi.
Barney, masz miliard imion
i tyle samo twarzy.
nie jesteś sam.
po prostu się rozejrzyj.
Przełożyli Marcin Baran i Dobrosław Rodziewicz
Charles Bukowski
Barney, wiedziałeś od razu
kiedy przepołowili
jabłko
że w twojej części będzie robak.
wiedziałeś że nigdy nie będziesz śnił o konkwistadorach czy
łabędziach.
każdy człowiek ma wyznaczone miejsce, a twoje jest na końcu kolejki,
bardzo długiej kolejki,
niemal nieskończenie długiej kolejki
w najgorszą możliwą pogodę.
nigdy nie trafisz w objęcia ślicznej damy
twoje miejsce w układzie spraw
przeminie niezauważone.
niektórzy ludzie trafiają na ziemię nie po to aby żyć, lecz aby
umierać
powoli i paskudnie lub
szybko i
bezużytecznie.
ci drudzy to szczęściarze.
Barney, nie wiem co powiedzieć.
tak już
rzeczy się mają.
to czysty przypadek.
urodziłeś się pechowy i niekochany,
wrzucono cię do wrzącego kotła.
zostaniesz szybko
zapomniany jak sen sprzed tygodnia.
Barney, sprawiedliwość nie ma znaczenia
każdy heroiczny wysiłek zawodzi.
Barney, masz miliard imion
i tyle samo twarzy.
nie jesteś sam.
po prostu się rozejrzyj.
Przełożyli Marcin Baran i Dobrosław Rodziewicz
czwartek, 27 listopada 2014
Lepka krew na końcu palców
Kąpiel
Robert Desnos
Dokąd idziecie z tymi stopami marchewki?
Dokąd idziecie, w imię Boga?
Z tymi głowami cieląt
I z tymi sercami z forsy?
Dokąd idziecie? Dokąd idziecie?
Idziemy szczać na koniczynę
I pluć na siano.
Dokąd idziecie z tymi głowami cieląt?
Dokąd idziecie z troską?
Słońce jest trochę jak płyn
Trochę jak płyn tej nocy.
Dokąd idziecie, wy, głowy z forsy?
Idziemy szczać na koniczynę
I pluć na siano.
Dokąd idziecie? Dokąd idziecie?
Przez błoto i noc?
Idziemy pluć na koniczynę
I szczać na siano.
Z naszymi minami głupoli
I z dziobami zająców
Idziemy szczać na koniczynę.
Zatrzymajcie się. Pójdę z wami
Oto biegnę ku wam jakby mnie ścigano
Głupole ale też jesteście moimi kumplami
Idę szczać na koniczynę
I pluć na siano.
I dlaczego na mnie nie czekacie?
Nie czuję się dobrze, czuję się lepiej.
Serca głupoli i jaja lwów!
Ja idę szczać, szczać z wami
Na koniczynę
I pluć na siano.
Pocałunki po północy czujecie rdzę
Czujecie żelazo czujecie człowieka
Czujecie! Czujecie kobietę.
Czujecie często jeszcze coś:
Koniec ołówka gryzionego w wieku czterech lat
Kiedy uczyło się pisać
Nowe zeszyty, książki spod choinki
Wszystko złote i malowane na czerwono
Jak lepka krew na końcu palców.
Pocałunki po północy,
Kąpiele w strumieniach zimnych
Jak ostrze brzytwy.
Przełożył Roman Lis
Komentarz Kornelii: Cóż, wiersz może niezbyt subtelny, not ladylike, mocno owiany wichrem turpizmu. Ale Robert Desnos był znakomitym surrealistą, dadaistą, a przy tym dzielnym człowiekiem, przeszedł piekło obozów hitlerowskich, zmarł wkrótce po wyzwoleniu, więc zasługuje na pamięć. Zresztą tworzył w hipnotycznym transie, co jest oryginalne.
Tak naprawdę to klimat tego utworu wybornie odzwierciedla moje obrzydzenie światem materii i trywialnością istnienia pełnego umysłowej nędzy. Tłumy opętane żądzą mamony spieszą pod chorągwie głupoty i sieją rozkład, zepsucie. Niczego więcej im nie potrzeba. Nawet wspomnienia z dzieciństwa, które pozornie powinny być wielobarwne, kojące, z upływem czasu zmieniają się w koszmar (nic prawie z tego czasu nie pamiętam). Kąpiel w lodowatym strumieniu to nieustanne udręki wynikające z aberracji bycia. Pamięć lepszych dni zmienia się w rdzę.
I nie ma ratunku z tego przeklętego kręgu.
Jestem mało szczęśliwa, nie tylko z powodu codziennej świadomości egzystencjalnego bezsensu. Odczuwam lekki ból gardła i jeśli się jutro napiję, to z pewnością ogarnie mnie choroba. Co począć, jaką podjąć decyzję w tym dramatycznym położeniu?
Robert Desnos
Dokąd idziecie z tymi stopami marchewki?
Dokąd idziecie, w imię Boga?
Z tymi głowami cieląt
I z tymi sercami z forsy?
Dokąd idziecie? Dokąd idziecie?
Idziemy szczać na koniczynę
I pluć na siano.
Dokąd idziecie z tymi głowami cieląt?
Dokąd idziecie z troską?
Słońce jest trochę jak płyn
Trochę jak płyn tej nocy.
Dokąd idziecie, wy, głowy z forsy?
Idziemy szczać na koniczynę
I pluć na siano.
Dokąd idziecie? Dokąd idziecie?
Przez błoto i noc?
Idziemy pluć na koniczynę
I szczać na siano.
Z naszymi minami głupoli
I z dziobami zająców
Idziemy szczać na koniczynę.
Zatrzymajcie się. Pójdę z wami
Oto biegnę ku wam jakby mnie ścigano
Głupole ale też jesteście moimi kumplami
Idę szczać na koniczynę
I pluć na siano.
I dlaczego na mnie nie czekacie?
Nie czuję się dobrze, czuję się lepiej.
Serca głupoli i jaja lwów!
Ja idę szczać, szczać z wami
Na koniczynę
I pluć na siano.
Pocałunki po północy czujecie rdzę
Czujecie żelazo czujecie człowieka
Czujecie! Czujecie kobietę.
Czujecie często jeszcze coś:
Koniec ołówka gryzionego w wieku czterech lat
Kiedy uczyło się pisać
Nowe zeszyty, książki spod choinki
Wszystko złote i malowane na czerwono
Jak lepka krew na końcu palców.
Pocałunki po północy,
Kąpiele w strumieniach zimnych
Jak ostrze brzytwy.
Przełożył Roman Lis
Komentarz Kornelii: Cóż, wiersz może niezbyt subtelny, not ladylike, mocno owiany wichrem turpizmu. Ale Robert Desnos był znakomitym surrealistą, dadaistą, a przy tym dzielnym człowiekiem, przeszedł piekło obozów hitlerowskich, zmarł wkrótce po wyzwoleniu, więc zasługuje na pamięć. Zresztą tworzył w hipnotycznym transie, co jest oryginalne.
Tak naprawdę to klimat tego utworu wybornie odzwierciedla moje obrzydzenie światem materii i trywialnością istnienia pełnego umysłowej nędzy. Tłumy opętane żądzą mamony spieszą pod chorągwie głupoty i sieją rozkład, zepsucie. Niczego więcej im nie potrzeba. Nawet wspomnienia z dzieciństwa, które pozornie powinny być wielobarwne, kojące, z upływem czasu zmieniają się w koszmar (nic prawie z tego czasu nie pamiętam). Kąpiel w lodowatym strumieniu to nieustanne udręki wynikające z aberracji bycia. Pamięć lepszych dni zmienia się w rdzę.
I nie ma ratunku z tego przeklętego kręgu.
Jestem mało szczęśliwa, nie tylko z powodu codziennej świadomości egzystencjalnego bezsensu. Odczuwam lekki ból gardła i jeśli się jutro napiję, to z pewnością ogarnie mnie choroba. Co począć, jaką podjąć decyzję w tym dramatycznym położeniu?
wtorek, 25 listopada 2014
Szyja wypchana zielskiem
Ciało
Yamanaka Chiruu
Gdy trochę potrząsnę głową
unosi się skądś z tej głowy
smuga dymu
lekko ku górze.
W tej głowie coś było,
ale teraz tam niczego nie ma.
Zgubiła rytm myślenia
podobnie jak płyta na jałowym biegu.
Tylko stawy w tym całym ciele,
które, nie zaznawszy nawet miłości,
zachowało żywotność,
odzywają się skrzypieniem i chrzęstem.
Gdy księżyc wzejdzie w oknie,
wnętrze pokoju zabarwi się jednolicie na żółtawo.
O, samotny człowieku!
Złóż usta do ostatniego żółtego uśmiechu!
Jeżeli mi się głowę odejmie,
szyja wypchana suchym zielskiem
pochyli się bezwładnie
i wywoła widmo rozpaczy…
Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak
***
Komentarz Kornelii: Twórcy z Wysp Wschodzącego Słońca umiejętnie kreują aurę goryczy i piołunu. Też czuję się, jakbym była wypchana zielskiem – do tego wodorostami. Gdyby nie to, że po turpistyczno-pornograficznym niedzielnym wpisie postanowiłam się pilnować, rozwinęłabym ten temat jeszcze bardziej. I w mojej głowie też niczego nie ma. Przypominam sobie książkę o kulturze Japonii z epoki samurajów. Kobiety z wysokich rodów przedstawiano na malowidłach wyłącznie ubrane. Jak powiedziała pewna znakomita dama: „Nie ma nic bardziej szpetnego niż obnażone ludzkie ciało”.
Dziwni ludzie z Nipponu wychowani są w całkowicie innej kulturze, niż judeochrześcijańska i przed samobójstwem nie dręczą ich wyrzuty sumienia. Ale szintoizm, buddyzm czy konsumpcjonizm także nie dają szczęścia. Japończyków zabija samotność w tłumie.
Spadł pierwszy śnieg i wstęgi mgły miłosiernie spowiły okrutne mrowisko miasta. Jestem senna, wypełniona pustką i znużona, chociaż to dopiero wtorek.
Też jestem pełna rozpaczy, aczkolwiek umiejętnie tłumię ją, generując stan pustki, albo na krótko gaszę płomień rozpaczy, polewając go cydrem.
Yamanaka Chiruu
Gdy trochę potrząsnę głową
unosi się skądś z tej głowy
smuga dymu
lekko ku górze.
W tej głowie coś było,
ale teraz tam niczego nie ma.
Zgubiła rytm myślenia
podobnie jak płyta na jałowym biegu.
Tylko stawy w tym całym ciele,
które, nie zaznawszy nawet miłości,
zachowało żywotność,
odzywają się skrzypieniem i chrzęstem.
Gdy księżyc wzejdzie w oknie,
wnętrze pokoju zabarwi się jednolicie na żółtawo.
O, samotny człowieku!
Złóż usta do ostatniego żółtego uśmiechu!
Jeżeli mi się głowę odejmie,
szyja wypchana suchym zielskiem
pochyli się bezwładnie
i wywoła widmo rozpaczy…
Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak
***
Komentarz Kornelii: Twórcy z Wysp Wschodzącego Słońca umiejętnie kreują aurę goryczy i piołunu. Też czuję się, jakbym była wypchana zielskiem – do tego wodorostami. Gdyby nie to, że po turpistyczno-pornograficznym niedzielnym wpisie postanowiłam się pilnować, rozwinęłabym ten temat jeszcze bardziej. I w mojej głowie też niczego nie ma. Przypominam sobie książkę o kulturze Japonii z epoki samurajów. Kobiety z wysokich rodów przedstawiano na malowidłach wyłącznie ubrane. Jak powiedziała pewna znakomita dama: „Nie ma nic bardziej szpetnego niż obnażone ludzkie ciało”.
Dziwni ludzie z Nipponu wychowani są w całkowicie innej kulturze, niż judeochrześcijańska i przed samobójstwem nie dręczą ich wyrzuty sumienia. Ale szintoizm, buddyzm czy konsumpcjonizm także nie dają szczęścia. Japończyków zabija samotność w tłumie.
Spadł pierwszy śnieg i wstęgi mgły miłosiernie spowiły okrutne mrowisko miasta. Jestem senna, wypełniona pustką i znużona, chociaż to dopiero wtorek.
Też jestem pełna rozpaczy, aczkolwiek umiejętnie tłumię ją, generując stan pustki, albo na krótko gaszę płomień rozpaczy, polewając go cydrem.
poniedziałek, 24 listopada 2014
Gdy podeszwy moich stóp ostygną
Ostatnie słowa
Sylvia Plath
Nie chcę zwykłej skrzyni, chcę sarkofagu
W tygrysie pręgi, z twarzą na wierzchu
Krągłą jak księżyc, wpatrzoną ku górze.
Chcę patrzeć na nich, gdy nadejdą
Wyrywając korzenie wśród niemych minerałów.
Już widzę ich – - blade, odległe jak gwiazdy twarze.
Teraz są niczym, nie są nawet dziećmi.
Wyobrażam ich sobie bez ojców i matek, jak pierwszych bogów.
Będą się zastanawiać, czy miałam znaczenie.
Powinnam zakonserwować w cukrze swoje dni jak owoce!
Moje lustro pokrywa się mgłą –
Jeszcze kilka oddechów, a już nic się nie odbije.
Kwiaty i twarze stają się białe jak płótno.
Nie ufam duchowi. Ulatnia się jak para
We śnie przez usta i oczodół. Nie mogę go zatrzymać.
Pewnego dnia nie wróci. Rzeczy są odmienne.
Pozostaje ich szczególny połysk
Ogrzany dotykiem. Wydaje się, że mruczą.
Gdy podeszwy moich stóp ostygną,
Modre oczko mego turkusu mnie pocieszy.
Pozwólcie mi zachować miedziane rondle, niech słoiki z różem
Kwitną wokół mnie jak kwiaty nocy o pięknym zapachu.
Zawiną mnie w bandaże, a serce przechowają
W zgrabnym zawiniątku u moich stóp.
Z trudem rozpoznam się. Będzie ciemno.
A blask tych drobiazgów będzie milszy od twarzy Isztar.
Przełożyła Teresa Truszkowska
Sylvia Plath
Nie chcę zwykłej skrzyni, chcę sarkofagu
W tygrysie pręgi, z twarzą na wierzchu
Krągłą jak księżyc, wpatrzoną ku górze.
Chcę patrzeć na nich, gdy nadejdą
Wyrywając korzenie wśród niemych minerałów.
Już widzę ich – - blade, odległe jak gwiazdy twarze.
Teraz są niczym, nie są nawet dziećmi.
Wyobrażam ich sobie bez ojców i matek, jak pierwszych bogów.
Będą się zastanawiać, czy miałam znaczenie.
Powinnam zakonserwować w cukrze swoje dni jak owoce!
Moje lustro pokrywa się mgłą –
Jeszcze kilka oddechów, a już nic się nie odbije.
Kwiaty i twarze stają się białe jak płótno.
Nie ufam duchowi. Ulatnia się jak para
We śnie przez usta i oczodół. Nie mogę go zatrzymać.
Pewnego dnia nie wróci. Rzeczy są odmienne.
Pozostaje ich szczególny połysk
Ogrzany dotykiem. Wydaje się, że mruczą.
Gdy podeszwy moich stóp ostygną,
Modre oczko mego turkusu mnie pocieszy.
Pozwólcie mi zachować miedziane rondle, niech słoiki z różem
Kwitną wokół mnie jak kwiaty nocy o pięknym zapachu.
Zawiną mnie w bandaże, a serce przechowają
W zgrabnym zawiniątku u moich stóp.
Z trudem rozpoznam się. Będzie ciemno.
A blask tych drobiazgów będzie milszy od twarzy Isztar.
Przełożyła Teresa Truszkowska
niedziela, 23 listopada 2014
Smak spermy w mglistym lesie
Gdy ogromna bańka spermy wypełniła mi usta, chciałam pobiec do łazienki, żeby wypluć. Zatrzymano mnie jednak i powiedziano, że muszę połknąć co do kropli. Usiłowałam być posłuszna, ale ładunek odrażającego płynu okazał się zbyt obfity. Zakrztusiłam się, załzawione oczy wyszły mi z orbit, zaś strużki nasienia spłynęły po brodzie. Za karę dostałam kilka razy po buzi, aż zobaczyłam eksplodujące z hukiem supernowe. Usłyszałam też bezlitosny głos: „”Kornelio, to twój wielki dzień. Czy nigdy jeszcze nie próbowałaś z dwóch końców naraz?”
Nie, to nie są wspomnienia z przeszłości, lecz ułamki snu, który nawiedził mnie tej nocy. Dziwne, przez całe lata te politowania godne wypadki nie mogły przedrzeć się do świadomego umysłu i nie istniały w sferze snu, aż nagle taki nagły erotyczno-turpistyczny majak…
Obudziłam się przepełniona najwyższą abominacją. Gdybym powiedziała, że nie czułam upokarzającego wstydu i palącej złości, dopuściłabym się kłamstwa. Jestem całkowicie pełna, że ten cuchnący męskim płynem ustrojowym sen był wynikiem sobotniej konsumpcji mocnego napoju, a mianowicie belgijskiego piwa trapistów (35 złotych za litr). Wcześniej spożyłam wyborną porcję sushi z zieloną herbatą (107 zł) co zapewne stworzyło brzemienny w fatalne następstwa potencjał wybuchowy. Alkohol poddaje zresztą destrukcji cały przemyślnie skonstruowany system obrony kruchego ciała i neurotycznego umysłu. Z całej siły zacisnęłam usta, zapisując na listę potencjalnych postanowień noworocznych następny punkt:
„I wreszcie przestaniesz pić”.
Westchnęłam z rezygnacją, ponieważ z seksualnych fantasmagorii wyrwało mnie słońce. Zniknęły granitowoołowiane chmury, uleciała w nicość listopadowa czerń powietrza, zapowiadał się świetlisty dzień. Spojrzałam za okno – na szczęście grupa drzew, będąca przednią strażą lasu, zasnuta była gęstymi pasmami mlecznej mgły. Żwawo wyskoczyłam z łóżka – chciałam przespacerować się wśród drzew, zanim mgielny całun zniknie pod bezlitosnymi pocałunkami słońca i zanim leśne ścieżki i alejki zaludnią nieprzeliczone gromady moich ukochanych bliźnich.
Nie umyłam się, doszedłszy do logicznej konkluzji, że nikt nie będzie chciał mnie w gęstwinie powąchać, nie dotknęłam również grzebienia.
Zanim wszakże zrobiłam malinową herbatkę z soczkiem do termosika, upłynęło nieco czasu i wyszłam na krótko przed godziną 9.
Nim wzięła mnie w swoje ramiona miłosierna ściana sosen i dębów, musiałam minąć stado hasających po polu kilkunastu psów, przeważnie tak dziwacznych i szpetnych, jakby podrobił je sam wojak Szwejk. Ich właściciele wyglądali niewiele lepiej. („Tylko chce się bawić. Ależ nie gryzie”).
W końcu schroniłam się w lesie, umiejętnie wyszukując najbardziej bezludne ścieżyny. Gęsta, oślepiająco biała mgła otuliła mnie z czułością kochanki. Uniosła mnie fala spokoju, stałam się pasmem mgły, uleciałam wysoko ku nagim koronom buków, owinęłam się wokół nich jak wstążka. Przestałam istnieć. Nagle poczułam pewność, że zostanę w kojących oparach mgielnych na zawsze i nie wrócę do świata.
Mgła dokonała tego, czego mi nie udało się osiągnąć – unicestwiła moje istnienie. To, co zostało z Kornelii, usnuło myśl, że może obłoki mgły to smętek pozbawionej jakiegokolwiek sensu ludzkiej egzystencji. Przypomniało sobie też przenikający dreszczem wiersz staroperskiego poety:
Szachid z Balchu
Jeśliby smutek dymił jak ogień,
świat byłby wiecznie zasnuty dymem.
W tym świecie, choćbyś go zszedł po krańce,
nie znajdziesz mądrego, co byłby wesoły.
Przełożył Władysław Dulęba
Czyż ten motyw dymiącego smutku nie występuje także w poezji współczesnej? Ależ z całą pewnością!
Atoli rozkoszna mgielna maligna nie była doskonała, bowiem nieoczekiwanie sen wrócił. Znów poczułam smak spermy w ustach i na wirującej spirali bólu stoczyłam się z białych obłoków niewinnych marzeń do skalanego płynami ustrojowymi materialnego ciała.
Chciałam pocieszać się herbatką, lecz ta nagle nabrała smaku męskiego nasienia. Zdało mi się, że na krótko przed aktem erotycznym klient-dawca spożył ogórki i pikantne śledzie.
Potrząsnęłam mocno głową i koszmar uleciał, aczkolwiek trochę malinowej herbatki się wylało prosto na markową kurteczkę. Mgła znowu napłynęła, przynosząc nieco pocieszenia. Nie wiem z jakiego powodu przypomniał mi się utwór niemieckiej poetki:
Epidemia
Renate Schoof
Diagnoza: nieżyt szklanej czapki
Ze wszystkich ran kurzy się daremność
Przyobleczona we własne cienie
odstawiona do transportu przy studni
przed bramę
pod lipę
Ostatnie poczucie bezpieczeństwa
obiecuje śliczny tyłek
sprzedajny
w zamian za ohydne pieniądze
spod języka
Przełożyła Anna Wojciechowska
Nie, to nie są wspomnienia z przeszłości, lecz ułamki snu, który nawiedził mnie tej nocy. Dziwne, przez całe lata te politowania godne wypadki nie mogły przedrzeć się do świadomego umysłu i nie istniały w sferze snu, aż nagle taki nagły erotyczno-turpistyczny majak…
Obudziłam się przepełniona najwyższą abominacją. Gdybym powiedziała, że nie czułam upokarzającego wstydu i palącej złości, dopuściłabym się kłamstwa. Jestem całkowicie pełna, że ten cuchnący męskim płynem ustrojowym sen był wynikiem sobotniej konsumpcji mocnego napoju, a mianowicie belgijskiego piwa trapistów (35 złotych za litr). Wcześniej spożyłam wyborną porcję sushi z zieloną herbatą (107 zł) co zapewne stworzyło brzemienny w fatalne następstwa potencjał wybuchowy. Alkohol poddaje zresztą destrukcji cały przemyślnie skonstruowany system obrony kruchego ciała i neurotycznego umysłu. Z całej siły zacisnęłam usta, zapisując na listę potencjalnych postanowień noworocznych następny punkt:
„I wreszcie przestaniesz pić”.
Westchnęłam z rezygnacją, ponieważ z seksualnych fantasmagorii wyrwało mnie słońce. Zniknęły granitowoołowiane chmury, uleciała w nicość listopadowa czerń powietrza, zapowiadał się świetlisty dzień. Spojrzałam za okno – na szczęście grupa drzew, będąca przednią strażą lasu, zasnuta była gęstymi pasmami mlecznej mgły. Żwawo wyskoczyłam z łóżka – chciałam przespacerować się wśród drzew, zanim mgielny całun zniknie pod bezlitosnymi pocałunkami słońca i zanim leśne ścieżki i alejki zaludnią nieprzeliczone gromady moich ukochanych bliźnich.
Nie umyłam się, doszedłszy do logicznej konkluzji, że nikt nie będzie chciał mnie w gęstwinie powąchać, nie dotknęłam również grzebienia.
Zanim wszakże zrobiłam malinową herbatkę z soczkiem do termosika, upłynęło nieco czasu i wyszłam na krótko przed godziną 9.
Nim wzięła mnie w swoje ramiona miłosierna ściana sosen i dębów, musiałam minąć stado hasających po polu kilkunastu psów, przeważnie tak dziwacznych i szpetnych, jakby podrobił je sam wojak Szwejk. Ich właściciele wyglądali niewiele lepiej. („Tylko chce się bawić. Ależ nie gryzie”).
W końcu schroniłam się w lesie, umiejętnie wyszukując najbardziej bezludne ścieżyny. Gęsta, oślepiająco biała mgła otuliła mnie z czułością kochanki. Uniosła mnie fala spokoju, stałam się pasmem mgły, uleciałam wysoko ku nagim koronom buków, owinęłam się wokół nich jak wstążka. Przestałam istnieć. Nagle poczułam pewność, że zostanę w kojących oparach mgielnych na zawsze i nie wrócę do świata.
Mgła dokonała tego, czego mi nie udało się osiągnąć – unicestwiła moje istnienie. To, co zostało z Kornelii, usnuło myśl, że może obłoki mgły to smętek pozbawionej jakiegokolwiek sensu ludzkiej egzystencji. Przypomniało sobie też przenikający dreszczem wiersz staroperskiego poety:
Szachid z Balchu
Jeśliby smutek dymił jak ogień,
świat byłby wiecznie zasnuty dymem.
W tym świecie, choćbyś go zszedł po krańce,
nie znajdziesz mądrego, co byłby wesoły.
Przełożył Władysław Dulęba
Czyż ten motyw dymiącego smutku nie występuje także w poezji współczesnej? Ależ z całą pewnością!
Atoli rozkoszna mgielna maligna nie była doskonała, bowiem nieoczekiwanie sen wrócił. Znów poczułam smak spermy w ustach i na wirującej spirali bólu stoczyłam się z białych obłoków niewinnych marzeń do skalanego płynami ustrojowymi materialnego ciała.
Chciałam pocieszać się herbatką, lecz ta nagle nabrała smaku męskiego nasienia. Zdało mi się, że na krótko przed aktem erotycznym klient-dawca spożył ogórki i pikantne śledzie.
Potrząsnęłam mocno głową i koszmar uleciał, aczkolwiek trochę malinowej herbatki się wylało prosto na markową kurteczkę. Mgła znowu napłynęła, przynosząc nieco pocieszenia. Nie wiem z jakiego powodu przypomniał mi się utwór niemieckiej poetki:
Epidemia
Renate Schoof
Diagnoza: nieżyt szklanej czapki
Ze wszystkich ran kurzy się daremność
Przyobleczona we własne cienie
odstawiona do transportu przy studni
przed bramę
pod lipę
Ostatnie poczucie bezpieczeństwa
obiecuje śliczny tyłek
sprzedajny
w zamian za ohydne pieniądze
spod języka
Przełożyła Anna Wojciechowska
sobota, 22 listopada 2014
Kat robi się groźny
Listopad
Tomas Tranströmer
Gdy kat jest znudzony, robi się groźny.
Zwija się płonące niebo.
Stuki niosą się od celi do celi
i przestrzeń wypływa spod zmarzliny.
Kilka kamieni lśni jak księżyce w pełni.
Przełożyła Magdalena Wasilewska-Chmura
Komentarz Kornelii. Wiersz w sposób oczywisty, popiołowy, posępny, symbolizuje zamknięcie, utratę wolności, duszący brak przestrzeni, anihilację nadziei – płonące niebo się zwija. Umysły, uwięzione w swoich ciałach, kompleksach, okaleczeniach i fobiach nadaremnie próbują się porozumieć, rozpaczliwie stukając w kamienny mur samotności. Kamienie lśnią, ale to światło odbite, lodowe, ułudne. Zmarzlina może być stanem szklanolodowego serca, niezdolnego do porywów, empatii i uczuć.
Listopad – cóż, prawie każdemu kojarzy się z ciemnością i smętkiem, odbierającą siły witalne depresją, lecz dla mnie to miesiąc pełen magii i spokoju, późnojesiennych mgieł, chmurnych cudów i leczącej ból wiecznej nocy. Moim listopadem jest majowy czas. Widok kwitnących bzów wprowadza mnie w rozpacz bez granic. Nie chcę ich znowu zobaczyć
– Na razie unoszę się spokojna, martwa, w listopadowej toni zapomnienia. Szkoda mi każdego kończącego się dnia zasnutego obłokiem mroku. Dla mnie ten kojący udręki miesiąc nagich drzew upływa za szybko, za szybko. Patrzę na ciemny, mglisty świat zimnymi, szklistymi, zgasłymi oczyma psychopatki i zatracam się w mroku, już nie wiem, kto to patrzy.
Kat może być także bólem. Przez prawie tydzień poddaje mnie torturom jakaś infekcja, której zapewne ułatwiło atak pewne napięcie psychiczne w teatrze. Niekiedy czuję, jakbym miała rozpalone wiertła w uszach. Nie jeżdżę na rowerze, ale mimo wszystko każdego dnia odbywam leśne spacery. Usiłuję mocą umysłu oderwać się od bolącego ciała i zniknąć pod postacią ducha w zasnutych mgłą koronach drzew. A ciało niech sobie pójdzie dalej.
Tomas Tranströmer
Gdy kat jest znudzony, robi się groźny.
Zwija się płonące niebo.
Stuki niosą się od celi do celi
i przestrzeń wypływa spod zmarzliny.
Kilka kamieni lśni jak księżyce w pełni.
Przełożyła Magdalena Wasilewska-Chmura
Komentarz Kornelii. Wiersz w sposób oczywisty, popiołowy, posępny, symbolizuje zamknięcie, utratę wolności, duszący brak przestrzeni, anihilację nadziei – płonące niebo się zwija. Umysły, uwięzione w swoich ciałach, kompleksach, okaleczeniach i fobiach nadaremnie próbują się porozumieć, rozpaczliwie stukając w kamienny mur samotności. Kamienie lśnią, ale to światło odbite, lodowe, ułudne. Zmarzlina może być stanem szklanolodowego serca, niezdolnego do porywów, empatii i uczuć.
Listopad – cóż, prawie każdemu kojarzy się z ciemnością i smętkiem, odbierającą siły witalne depresją, lecz dla mnie to miesiąc pełen magii i spokoju, późnojesiennych mgieł, chmurnych cudów i leczącej ból wiecznej nocy. Moim listopadem jest majowy czas. Widok kwitnących bzów wprowadza mnie w rozpacz bez granic. Nie chcę ich znowu zobaczyć
– Na razie unoszę się spokojna, martwa, w listopadowej toni zapomnienia. Szkoda mi każdego kończącego się dnia zasnutego obłokiem mroku. Dla mnie ten kojący udręki miesiąc nagich drzew upływa za szybko, za szybko. Patrzę na ciemny, mglisty świat zimnymi, szklistymi, zgasłymi oczyma psychopatki i zatracam się w mroku, już nie wiem, kto to patrzy.
Kat może być także bólem. Przez prawie tydzień poddaje mnie torturom jakaś infekcja, której zapewne ułatwiło atak pewne napięcie psychiczne w teatrze. Niekiedy czuję, jakbym miała rozpalone wiertła w uszach. Nie jeżdżę na rowerze, ale mimo wszystko każdego dnia odbywam leśne spacery. Usiłuję mocą umysłu oderwać się od bolącego ciała i zniknąć pod postacią ducha w zasnutych mgłą koronach drzew. A ciało niech sobie pójdzie dalej.
środa, 19 listopada 2014
Ostatni obraz po mnie
Wśród nenufarów
Gunnar Ekelöf
Najpierw napisałem przedmowę do tego, co chciałem powiedzieć
potem ją zniszczyłem. – Chciałbym przecież
zanim mrok nade mną obręczy swej nie zamknie
by ostatni obraz jaki po mnie zostanie
był zaciśniętą pięścią wynurzającą się wśród nenufarów
a ostatnim moim słowem bańki powietrza
dobywające się z mułu.
Przełożył Jerzy Lisowski
Gunnar Ekelöf
Najpierw napisałem przedmowę do tego, co chciałem powiedzieć
potem ją zniszczyłem. – Chciałbym przecież
zanim mrok nade mną obręczy swej nie zamknie
by ostatni obraz jaki po mnie zostanie
był zaciśniętą pięścią wynurzającą się wśród nenufarów
a ostatnim moim słowem bańki powietrza
dobywające się z mułu.
Przełożył Jerzy Lisowski
poniedziałek, 17 listopada 2014
Dusze żałośnie się tułają
zidentyfikowany trup
Igor Hochel
(nagłówek w gazecie 17. maja 2000 r.)
jest więc raz na zawsze
i chyba także nieodwracalnie
trupem
lecz już zidentyfikowanym
duszy zaraz lepiej się oddycha
i nareszcie w całej pełni może korzystać
z zalet raju
również policjanci są zadowoleni
z serc spadł im jeden z kamieni
mogłoby się wydawać
że wszystko jest w najlepszym porządku
że wszystko skończyło się ku ogólnemu zadowoleniu
jednak nie
są jeszcze inne trupy
z niejasną tożsamością
i dusze byle jak się tułają
błądzą
chodzą jak bez duszy
i wcale nie postrzegają wspaniałych dźwięków piekła
Przełożył ze słowackiego Franciszek Nastulczyk
Igor Hochel
(nagłówek w gazecie 17. maja 2000 r.)
jest więc raz na zawsze
i chyba także nieodwracalnie
trupem
lecz już zidentyfikowanym
duszy zaraz lepiej się oddycha
i nareszcie w całej pełni może korzystać
z zalet raju
również policjanci są zadowoleni
z serc spadł im jeden z kamieni
mogłoby się wydawać
że wszystko jest w najlepszym porządku
że wszystko skończyło się ku ogólnemu zadowoleniu
jednak nie
są jeszcze inne trupy
z niejasną tożsamością
i dusze byle jak się tułają
błądzą
chodzą jak bez duszy
i wcale nie postrzegają wspaniałych dźwięków piekła
Przełożył ze słowackiego Franciszek Nastulczyk
sobota, 15 listopada 2014
Księżniczka nicości
Kołysanka
Dla Mercedes, umarłej
Federico García Lorca
Już cię widzimy w uśpieniu
Z drewna jest twoja łódź u brzegu.
Biała księżniczko nicości,
Śpijże, śpij w ciemnościach nocy!
Śnieżna ziemia, ciało śnieżne.
Śpijże, śpij, gdy świt nadejdzie!
Już się oddalasz w uśpieniu.
Mgłą i snem jest łódź twa u brzegu!
Przełożyła Irena Kuran Bogucka
Dla Mercedes, umarłej
Federico García Lorca
Już cię widzimy w uśpieniu
Z drewna jest twoja łódź u brzegu.
Biała księżniczko nicości,
Śpijże, śpij w ciemnościach nocy!
Śnieżna ziemia, ciało śnieżne.
Śpijże, śpij, gdy świt nadejdzie!
Już się oddalasz w uśpieniu.
Mgłą i snem jest łódź twa u brzegu!
Przełożyła Irena Kuran Bogucka
...
Nadzieja – pierzaste stworzenie
Emily Dickinson
Nadzieja – pierzaste stworzenie –
Mości się w duszy na grzędzie –
Śpiewa piosenkę bez słów –
I zawsze śpiewać będzie –
Najsłodsza – w nawałnicę –
Srogi sztorm musiałby się zerwać –
By spłoszyć małego ptaka.,
Który tylu rozgrzewał –
Słyszałam go w mroźnej krainie –
Na morzu obcym i głuchym –
Lecz nigdy – w największej potrzebie –
Nie prosił – mnie – o okruchy –
około 1861/1891, przełożyła Ludmiła Marjańska
Emily Dickinson
Nadzieja – pierzaste stworzenie –
Mości się w duszy na grzędzie –
Śpiewa piosenkę bez słów –
I zawsze śpiewać będzie –
Najsłodsza – w nawałnicę –
Srogi sztorm musiałby się zerwać –
By spłoszyć małego ptaka.,
Który tylu rozgrzewał –
Słyszałam go w mroźnej krainie –
Na morzu obcym i głuchym –
Lecz nigdy – w największej potrzebie –
Nie prosił – mnie – o okruchy –
około 1861/1891, przełożyła Ludmiła Marjańska
piątek, 14 listopada 2014
Była kiedyś garstka prochu
Jako, że dziś i tak czeka mnie dzień długi i pełen korporacyjnego mozołu, który zapewne obejmie także pół soboty, przejechałam się o brzasku na rowerze. Spóźniłam się potem do firmy godzinę, ale za mrówczą pracowitość zostanie mi to wybaczone. Dzień jak marzenie, mroczny, mglisty i posępny, aura niemal bezświetlista, akurat dla takiej potępionej duszy jak ja.
Zdumiewające, ale wielobarwne liście, na które z taką niechęcią patrzyłam, usiłując siłą wzroku sprowadzić je na ziemię, opadły niemal wszystkie. Pozostały nieliczne, suchobrązowe, poskręcane. Wielkie spadanie odbywało się zapewne wtedy, gdy grabiłam liście u rodziców (wyskoczył mi wtedy bąbel na prawym kciuku). Ale teraz las magicznie owiany melancholią, jak kraina smutku i zapomnienia (no, może prawie, gdyby nie spacerowicze z pieskami).
Zlana potem, zatrzymałam się na chwilę, żeby napić się herbatki malinowej z termosiku. Bez żadnych wątpliwości i jednoznacznie czułam przy tym mokrą pupę i takąż bieliznę.
Mimo tych niedogodności, parząc się herbatką, kontemplowałam bolesny i gorzki wiersz staroperskiego poety.
**
Omar Chajjam
Była kiedyś kropla wody, przepadła w morzu,
była kiedyś garstka prochu, przypadła do ziemi.
Czymże było twoje przyjście na ten świat niestały?
Przyszła mucha, pobrzęczała, nikt jej nie widzi.
Przełożył Władysław Dulęba
Przez udręczony umysł przemknęła mi zdumiewająca swą oryginalnością myśl, że mądrzy i roztropni ludzie w różnych kręgach kulturowych dochodzą do tych samych jakże żałośliwych konkluzji. Wczoraj smęcił późnostarożytny Grek Palladas, a dziś średniowieczny śpiewak z dalekiej Persji.
Cóż mi zatem pozostało? Może jeszcze chwilę pobrzęczę jak mucha….
Zdumiewające, ale wielobarwne liście, na które z taką niechęcią patrzyłam, usiłując siłą wzroku sprowadzić je na ziemię, opadły niemal wszystkie. Pozostały nieliczne, suchobrązowe, poskręcane. Wielkie spadanie odbywało się zapewne wtedy, gdy grabiłam liście u rodziców (wyskoczył mi wtedy bąbel na prawym kciuku). Ale teraz las magicznie owiany melancholią, jak kraina smutku i zapomnienia (no, może prawie, gdyby nie spacerowicze z pieskami).
Zlana potem, zatrzymałam się na chwilę, żeby napić się herbatki malinowej z termosiku. Bez żadnych wątpliwości i jednoznacznie czułam przy tym mokrą pupę i takąż bieliznę.
Mimo tych niedogodności, parząc się herbatką, kontemplowałam bolesny i gorzki wiersz staroperskiego poety.
**
Omar Chajjam
Była kiedyś kropla wody, przepadła w morzu,
była kiedyś garstka prochu, przypadła do ziemi.
Czymże było twoje przyjście na ten świat niestały?
Przyszła mucha, pobrzęczała, nikt jej nie widzi.
Przełożył Władysław Dulęba
Przez udręczony umysł przemknęła mi zdumiewająca swą oryginalnością myśl, że mądrzy i roztropni ludzie w różnych kręgach kulturowych dochodzą do tych samych jakże żałośliwych konkluzji. Wczoraj smęcił późnostarożytny Grek Palladas, a dziś średniowieczny śpiewak z dalekiej Persji.
Cóż mi zatem pozostało? Może jeszcze chwilę pobrzęczę jak mucha….
czwartek, 13 listopada 2014
Rejs do podziemnego portu
Żeglugą jest życie
Palladas
Żeglugą niepewną jest życie. Wśród burz, jakie nami miotają.
Nieraz cierpimy bardziej niż rozbitkowie.
Mając u steru Tyche, wędrujemy, jak to na morzu,
Przez rozmaite przypadki: jednym pomyślna
Darzy się podróż, innym nie, ale wszyscy płyniemy
Do jednego portu pod ziemią.
Przełożył Zygmunt Kubiak
Palladas
Żeglugą niepewną jest życie. Wśród burz, jakie nami miotają.
Nieraz cierpimy bardziej niż rozbitkowie.
Mając u steru Tyche, wędrujemy, jak to na morzu,
Przez rozmaite przypadki: jednym pomyślna
Darzy się podróż, innym nie, ale wszyscy płyniemy
Do jednego portu pod ziemią.
Przełożył Zygmunt Kubiak
środa, 12 listopada 2014
Hi, hi…
Strasna zaba
Konstanty Ildefons Gałczyński
wiersz dla sepleniących
Pewna pani na Marszałkowskiej
kupowała synkę z groskiem
w towazystwie swego męza, ponurego draba;
wychodzą ze sklepu, pani w sloch,
w ksyk i w lament: – Męzu, och, och!
popats, popats, jaka strasna zaba!
Mąz był wyżsy uzędnik, psetarł mgłę w okulaze
i mowi: – Zecywiście cos skace po trotuaze!
cy to zaba, cy tez nie,
w kazdym razie ja tym zainteresuję się;
zaraz zadzwonię do Cesława,
a Cesław niech zadzwoni do Symona -
nie wypada, zeby Warsawa
była na „takie coś” narazona.
Dzwonili, dzwonili i po tsech latach
wrescie schwytano zabę koło Nowego Świata;
a zeby sprawa zaby nie odesła w mglistość,
uządzono historycną urocystość;
ustawiono trybuny,
spędzono tłumy,
„Stselców” i „Federastów”
– Słowem, całe miasto.
Potem na trybunę wesła Wysoka Figura
i kiedy odgzmiały wsystkie „hurra”,
Wysoka Figura zece tak:
- Wspólnym wysiłkiem ządu i społecenstwa
pozbyliśmy się zabiego bezecenstwa -
panowie, do gory głowy i syje!
A społecenstwo: – Zecywiscie,
dobze, ze tę zabę złapaliście,
wsyscy pseto zawołajmy: „Niech zyje!”
Konstanty Ildefons Gałczyński
wiersz dla sepleniących
Pewna pani na Marszałkowskiej
kupowała synkę z groskiem
w towazystwie swego męza, ponurego draba;
wychodzą ze sklepu, pani w sloch,
w ksyk i w lament: – Męzu, och, och!
popats, popats, jaka strasna zaba!
Mąz był wyżsy uzędnik, psetarł mgłę w okulaze
i mowi: – Zecywiście cos skace po trotuaze!
cy to zaba, cy tez nie,
w kazdym razie ja tym zainteresuję się;
zaraz zadzwonię do Cesława,
a Cesław niech zadzwoni do Symona -
nie wypada, zeby Warsawa
była na „takie coś” narazona.
Dzwonili, dzwonili i po tsech latach
wrescie schwytano zabę koło Nowego Świata;
a zeby sprawa zaby nie odesła w mglistość,
uządzono historycną urocystość;
ustawiono trybuny,
spędzono tłumy,
„Stselców” i „Federastów”
– Słowem, całe miasto.
Potem na trybunę wesła Wysoka Figura
i kiedy odgzmiały wsystkie „hurra”,
Wysoka Figura zece tak:
- Wspólnym wysiłkiem ządu i społecenstwa
pozbyliśmy się zabiego bezecenstwa -
panowie, do gory głowy i syje!
A społecenstwo: – Zecywiscie,
dobze, ze tę zabę złapaliście,
wsyscy pseto zawołajmy: „Niech zyje!”
wtorek, 11 listopada 2014
Pokrzepiający wiersz dla Magnolii
Invictus
William Ernest Henley
Z nocy, co wokół mnie zapada,
Czarnej jak samo piekła łono,
Bogu czy bogom – dzięki składam
Za duszę swą niezwyciężoną
W tego, co cierpię tu, okowach
Ani się krzywię, a pod chłostą
Trafu krwią spływa moja głowa,
Lecz ją niezmiennie trzymam prosto.
Poza padołem tym goryczy
Tylko się Strach przed cieniem czai,
Grozie lat, chociaż z nią się liczę,
Przystępu w serca głąb nie daję.
Nieważne, jak jest wąska brama
I spis kar jak się ciągnie zwojem,
Bo swego losu jestem panem
I kapitanem duszy swojej.
William Ernest Henley
Z nocy, co wokół mnie zapada,
Czarnej jak samo piekła łono,
Bogu czy bogom – dzięki składam
Za duszę swą niezwyciężoną
W tego, co cierpię tu, okowach
Ani się krzywię, a pod chłostą
Trafu krwią spływa moja głowa,
Lecz ją niezmiennie trzymam prosto.
Poza padołem tym goryczy
Tylko się Strach przed cieniem czai,
Grozie lat, chociaż z nią się liczę,
Przystępu w serca głąb nie daję.
Nieważne, jak jest wąska brama
I spis kar jak się ciągnie zwojem,
Bo swego losu jestem panem
I kapitanem duszy swojej.
poniedziałek, 10 listopada 2014
Pogodny wiersz dla Magnolii
Szczęście
Jadwiga Zgliszewska
Ani za górą, ani za rzeką,
Ani stąd blisko, ani daleko;
mgiełką pajęczą z wiatrem nadbiegło,
chciałeś dosięgnąć – znowu uciekło.
Sprytne, przebiegłe i nieuchwytne,
wielkie, wspaniałe, ale ukryte.
Ktoś się zatrzymał pełen zachwytu,
a ono nie chce rozmawiać z nikim.
Pachnące wrzosem, konwalią, makiem,
rumiankiem polnym i tatarakiem.
Jesienią, zimą, wiosną czy latem –
wciąż upragnione, zawsze jednakie.
Ucieka, błąka się i ukrywa;
chciało już zostać, znów się podrywa.
Jak nuta rzewna, lekka i tkliwa –
to bardzo szczera, to znów fałszywa.
Miłość i przyjaźń w sobie jednoczy,
wiedzę o całym świecie uroczym;
dobro i piękno pokaże oczom –
oto jak wiele posiada mocy!
Jest śpiewem ptaków, pogodną wiosną,
każe odrzucić trwogę żałosną
i gonić wiecznie za czymś doniosłym.
Jak ma na imię? Szczęście – po prostu…
Jadwiga Zgliszewska
Ani za górą, ani za rzeką,
Ani stąd blisko, ani daleko;
mgiełką pajęczą z wiatrem nadbiegło,
chciałeś dosięgnąć – znowu uciekło.
Sprytne, przebiegłe i nieuchwytne,
wielkie, wspaniałe, ale ukryte.
Ktoś się zatrzymał pełen zachwytu,
a ono nie chce rozmawiać z nikim.
Pachnące wrzosem, konwalią, makiem,
rumiankiem polnym i tatarakiem.
Jesienią, zimą, wiosną czy latem –
wciąż upragnione, zawsze jednakie.
Ucieka, błąka się i ukrywa;
chciało już zostać, znów się podrywa.
Jak nuta rzewna, lekka i tkliwa –
to bardzo szczera, to znów fałszywa.
Miłość i przyjaźń w sobie jednoczy,
wiedzę o całym świecie uroczym;
dobro i piękno pokaże oczom –
oto jak wiele posiada mocy!
Jest śpiewem ptaków, pogodną wiosną,
każe odrzucić trwogę żałosną
i gonić wiecznie za czymś doniosłym.
Jak ma na imię? Szczęście – po prostu…
Nieudolna operacja ratownicza
Mam wrażenie, że jak zazwyczaj bez sensu postępuję – ja w ogóle jestem strachliwa i się przelękłam o Magnolię, która mi się śni po nocach. Donka przedstawiła bardzo roztropne porady, z którymi się zgadzam, ale cóż można więcej uczynić? Niekiedy każdy podąża swoją drogą, nawet, jeśli prowadzi ona gdzieś w ciemność. Errorous też się stara, aczkolwiek na wysokim poziomie abstrakcji.
Mam nadzieję, Magnolio, że nie zirytowałaś się za tę nieudolną operację ratowniczą. Liczę mimo wszystko, że jednak jeszcze trochę pożyjesz (chyba, że koszmarni lokatorzy Cię zadręczą, trzeba się wyprowadzić). Piękny, absolutnie mroczny dzień wzywa mnie znów do spania.
Mam nadzieję, Magnolio, że nie zirytowałaś się za tę nieudolną operację ratowniczą. Liczę mimo wszystko, że jednak jeszcze trochę pożyjesz (chyba, że koszmarni lokatorzy Cię zadręczą, trzeba się wyprowadzić). Piękny, absolutnie mroczny dzień wzywa mnie znów do spania.
niedziela, 9 listopada 2014
Zwycięstwo mrocznego chaosu
Bezkształtne
Ágnes Nemes Nagy
Bezkształtne to i nieskończone
Zginę, nim jedno moje zdanie
odgrodzę od nieskończoności.
Wiaderko wody przy oceanie
odgradzam piaskiem wbrew nicości.
Normalny umysł nie jest w stanie
wytrzymać tak względnej wieczności.
Przełożył??
Ágnes Nemes Nagy
Bezkształtne to i nieskończone
Zginę, nim jedno moje zdanie
odgrodzę od nieskończoności.
Wiaderko wody przy oceanie
odgradzam piaskiem wbrew nicości.
Normalny umysł nie jest w stanie
wytrzymać tak względnej wieczności.
Przełożył??
sobota, 8 listopada 2014
Smutne skutki weekendowej konsumpcji alkoholu
Ojej, to z pewnością skończy się katastrofą. Potwornie opiłam się piwem Grimbergen Double tudzież cydrem Dzik i zaraz zapewne wszystko zwrócę. Wydaje mi się, że nie ma oczekiwania społecznego na opis mojego czułego uścisku z muszlą, w toalecie ale kto wie…
Samo samobójstwo nie zaprowadzi do piekła – tak mi się wydaje – ale ja przecież mam o wiele więcej rzeczy, podlegających karze. Nie ma przebaczenia i nie ma zbawienia.
Przebudzenie będzie koszmarne… To znaczy przebudzenie o świcie, w zaświatach zresztą też…
Samo samobójstwo nie zaprowadzi do piekła – tak mi się wydaje – ale ja przecież mam o wiele więcej rzeczy, podlegających karze. Nie ma przebaczenia i nie ma zbawienia.
Przebudzenie będzie koszmarne… To znaczy przebudzenie o świcie, w zaświatach zresztą też…
piątek, 7 listopada 2014
Zjazd windą do piekła
Notatka samobójczyni
Anne Sexton
Mówisz mi o narcyzmie, lecz ja odpowiadam,
że to sprawa mojego życia…
Artaud
A teraz pozwólcie, że wszystko, co pozostało,
spróbuję przekazać moim córkom i ich córkom.
Anonimowe
Lepiej,
mimo robaków na polu
co rozmawiają z podkowami klaczy;
lepiej,
mimo pory młodych dziewcząt
roniących swą krew,
lepiej chyba
spiesznie uronić siebie samą
w prastarą przestrzeń.
Lepiej (jak ktoś stwierdził)
wcale się nie urodzić,
a jeszcze lepiej
nie rodzić się dwukrotnie
w wieku trzynastu lat
w internacie,
gdzie co roku
sypialnia stawała w ogniu.
Mój drogi
wraz z setkami innych muszę teraz zjechać do piekła
kuchenną windą.
Będę rzeczą lekką.
Znajdę śmierć
jak czyjeś zagubione szkła kontaktowe.
Życie powiększone o połowę.
Ryby i sowy są dzisiaj nieznośne.
Życie chybocze się to w przód, to w tył.
Nawet osy nie potrafią znaleźć moich oczu.
Tak,
oczu, co kiedyś były na każde zawołanie.
Oczu, co były naprawdę baczne,
oczu, co opowiadały całą historię -
biedne, nieme zwierzęta.
Przebite oczy,
małe główki gwoździ,
jasnoniebieskie pociski.
I kiedyś
z ustami jak filiżanka,
koloru gliny lub koloru krwi,
otwartymi jak falochron
na wyschnięte morze
otwartymi jak pętla na pierwszą głowę.
Kiedyś byłam głodna Jezusa.
O mój głodzie! Mój głodzie!
Nim zdążył się zestarzeć
cicho wjechał do Jeruzalem
szukając śmierci.
Tym razem
z pewnością
nie proszę o zrozumienie,
lecz mam nadzieję, że wszyscy inni
odwrócą głowy, gdy nad powierzchnię jeziora Ech
wyskoczy nie oczekiwana ryba;
gdy światło księżyca,
wzmacniając swój basowy ton,
uszkodzi pewien budynek w Bostonie,
gdy prawdziwie piękni spoczną razem.
Myślę o tym, to pewne,
i myślałabym o tym dłużej,
gdybym nie była… gdybym nie płonęła
tym starym ogniem.
Mogłabym przyznać, że jestem tylko tchórzem
krzyczącym j a, j a, j a,
i nie wspominać o drobnych ćmach i komarach,
którym przypadło przyssać się do żarówki.
Ale z pewnością wiesz, że każdy ma jakąś śmierć,
własną śmierć
co na niego czeka.
Więc ja odejdę teraz
bez starości czy chorób,
burzliwie, lecz dokładnie,
znając swoją najlepszą trasę,
na grzbiecie tego pluszowego osiołka, który niósł mnie
przez wszystkie lata, nigdy nie pytając „Dokąd?”
A zmierzaliśmy (gdybym to tylko wiedziała)
właśnie tu.
Mój drogi,
nie myśl proszę,
że wyobrażam sobie dźwięki gitar
czy mego ojca, jak zgina kark.
Nie oczekuję nawet ust mojej matki.
Wiem, że umierałam już wcześniej -
raz w listopadzie, raz w czerwcu.
Jak to dziwne znowu wybrać czerwiec,
tak namacalny, jego zielone piersi i brzuchy.
Rzecz jasna, gitary się nie odezwą!
Węże z pewnością niczego nie zauważą.
Miasto Nowy Jork zachowa obojętność.
Nocą nietoperze trzepotać będą wśród drzew,
wiedząc o wszystkim,
widząc to, co przeczuwały przez cały dzień.
Przełożyła Maria Korusiewicz
**
Komentarz Kornelii: Zazwyczaj nie zamieszczam długich wierszy – niewielu przeczyta do końca, a ja nie mam chęci ich przepisywać. Dziś zachmurzone jesienne niebo dało mi nieco sił. Zresztą uwielbiam Anne Sexton, a ten utwór jest zatrważający – opis drogi prowadzącej do autodestrukcji. Spodobał mi się ten zjazd windą do piekła i dziewczęta roniące krew, ponieważ o tym aberracyjnym fenomenie właściwie nikt nie pisze. Notabene najlepsze wiersze menstruacyjne wyszły spod pióra mężczyzn. Kobiety zawstydzone milczą albo zachowują więcej zdrowego rozsądku. Oryginał zaczyna się tak:
Better,
despite the worms talking to
the mare’s hoof in the field;
better,
despite the season of young girls
dropping their blood;
better somehow
to drop myself quickly
into an old room.
Better (someone said)
not to be born
and far better
not to be born twice
at thirteen
where the boardinghouse,
each year a bedroom,
caught fire.
Biedna Anne była spragniona doznań, ciepła, świata. Doświadczyła miłości, małżeństwa, macierzyństwa, długo walczyła z depresją Wytrwała aż do 45 roku życia, kiedy właściwie powinna już być spokojna. Zamknęła się w garażu z butelką wódki, ubrana w futro swojej matki, zapewniające bezpieczeństwo, uruchomiła silnik….
Ja nie jestem zdolna do żadnych międzyludzkich interakcji. Omotał mnie lęk, serce skuł lód. Pewnie przetrwam do 90-tego roku życia, ponieważ, jeśli mam zjechać windą do piekła, wolę, żeby stało się to jak najpóźniej. Podróż windą mnie nie minie, ponieważ jestem splamiona, nie tylko krwią menstruacyjną i, jako istota bezuczuciowa, nie odczuwam właściwie żadnej skruchy. Zjazd windą, jak w ostatniej sekwencji filmu „Harry Angel”.
„Będziesz się za to smażył, Harry”. – „Wiem. W piekle”.
Dziś zamknę się w pokoju, nie w garażu, z butelką cydru, nie wódki, i z pewnością przeżyję. Wiersz Anne Sexton jakby wyrwany z nocnego płaszcza śmierci, może się komuś spodoba. Bez wątpienia zasługuję na wdzięczność ogółu za mrówczy znój niestrudzonej kopistki.
Anne Sexton
Mówisz mi o narcyzmie, lecz ja odpowiadam,
że to sprawa mojego życia…
Artaud
A teraz pozwólcie, że wszystko, co pozostało,
spróbuję przekazać moim córkom i ich córkom.
Anonimowe
Lepiej,
mimo robaków na polu
co rozmawiają z podkowami klaczy;
lepiej,
mimo pory młodych dziewcząt
roniących swą krew,
lepiej chyba
spiesznie uronić siebie samą
w prastarą przestrzeń.
Lepiej (jak ktoś stwierdził)
wcale się nie urodzić,
a jeszcze lepiej
nie rodzić się dwukrotnie
w wieku trzynastu lat
w internacie,
gdzie co roku
sypialnia stawała w ogniu.
Mój drogi
wraz z setkami innych muszę teraz zjechać do piekła
kuchenną windą.
Będę rzeczą lekką.
Znajdę śmierć
jak czyjeś zagubione szkła kontaktowe.
Życie powiększone o połowę.
Ryby i sowy są dzisiaj nieznośne.
Życie chybocze się to w przód, to w tył.
Nawet osy nie potrafią znaleźć moich oczu.
Tak,
oczu, co kiedyś były na każde zawołanie.
Oczu, co były naprawdę baczne,
oczu, co opowiadały całą historię -
biedne, nieme zwierzęta.
Przebite oczy,
małe główki gwoździ,
jasnoniebieskie pociski.
I kiedyś
z ustami jak filiżanka,
koloru gliny lub koloru krwi,
otwartymi jak falochron
na wyschnięte morze
otwartymi jak pętla na pierwszą głowę.
Kiedyś byłam głodna Jezusa.
O mój głodzie! Mój głodzie!
Nim zdążył się zestarzeć
cicho wjechał do Jeruzalem
szukając śmierci.
Tym razem
z pewnością
nie proszę o zrozumienie,
lecz mam nadzieję, że wszyscy inni
odwrócą głowy, gdy nad powierzchnię jeziora Ech
wyskoczy nie oczekiwana ryba;
gdy światło księżyca,
wzmacniając swój basowy ton,
uszkodzi pewien budynek w Bostonie,
gdy prawdziwie piękni spoczną razem.
Myślę o tym, to pewne,
i myślałabym o tym dłużej,
gdybym nie była… gdybym nie płonęła
tym starym ogniem.
Mogłabym przyznać, że jestem tylko tchórzem
krzyczącym j a, j a, j a,
i nie wspominać o drobnych ćmach i komarach,
którym przypadło przyssać się do żarówki.
Ale z pewnością wiesz, że każdy ma jakąś śmierć,
własną śmierć
co na niego czeka.
Więc ja odejdę teraz
bez starości czy chorób,
burzliwie, lecz dokładnie,
znając swoją najlepszą trasę,
na grzbiecie tego pluszowego osiołka, który niósł mnie
przez wszystkie lata, nigdy nie pytając „Dokąd?”
A zmierzaliśmy (gdybym to tylko wiedziała)
właśnie tu.
Mój drogi,
nie myśl proszę,
że wyobrażam sobie dźwięki gitar
czy mego ojca, jak zgina kark.
Nie oczekuję nawet ust mojej matki.
Wiem, że umierałam już wcześniej -
raz w listopadzie, raz w czerwcu.
Jak to dziwne znowu wybrać czerwiec,
tak namacalny, jego zielone piersi i brzuchy.
Rzecz jasna, gitary się nie odezwą!
Węże z pewnością niczego nie zauważą.
Miasto Nowy Jork zachowa obojętność.
Nocą nietoperze trzepotać będą wśród drzew,
wiedząc o wszystkim,
widząc to, co przeczuwały przez cały dzień.
Przełożyła Maria Korusiewicz
**
Komentarz Kornelii: Zazwyczaj nie zamieszczam długich wierszy – niewielu przeczyta do końca, a ja nie mam chęci ich przepisywać. Dziś zachmurzone jesienne niebo dało mi nieco sił. Zresztą uwielbiam Anne Sexton, a ten utwór jest zatrważający – opis drogi prowadzącej do autodestrukcji. Spodobał mi się ten zjazd windą do piekła i dziewczęta roniące krew, ponieważ o tym aberracyjnym fenomenie właściwie nikt nie pisze. Notabene najlepsze wiersze menstruacyjne wyszły spod pióra mężczyzn. Kobiety zawstydzone milczą albo zachowują więcej zdrowego rozsądku. Oryginał zaczyna się tak:
Better,
despite the worms talking to
the mare’s hoof in the field;
better,
despite the season of young girls
dropping their blood;
better somehow
to drop myself quickly
into an old room.
Better (someone said)
not to be born
and far better
not to be born twice
at thirteen
where the boardinghouse,
each year a bedroom,
caught fire.
Biedna Anne była spragniona doznań, ciepła, świata. Doświadczyła miłości, małżeństwa, macierzyństwa, długo walczyła z depresją Wytrwała aż do 45 roku życia, kiedy właściwie powinna już być spokojna. Zamknęła się w garażu z butelką wódki, ubrana w futro swojej matki, zapewniające bezpieczeństwo, uruchomiła silnik….
Ja nie jestem zdolna do żadnych międzyludzkich interakcji. Omotał mnie lęk, serce skuł lód. Pewnie przetrwam do 90-tego roku życia, ponieważ, jeśli mam zjechać windą do piekła, wolę, żeby stało się to jak najpóźniej. Podróż windą mnie nie minie, ponieważ jestem splamiona, nie tylko krwią menstruacyjną i, jako istota bezuczuciowa, nie odczuwam właściwie żadnej skruchy. Zjazd windą, jak w ostatniej sekwencji filmu „Harry Angel”.
„Będziesz się za to smażył, Harry”. – „Wiem. W piekle”.
Dziś zamknę się w pokoju, nie w garażu, z butelką cydru, nie wódki, i z pewnością przeżyję. Wiersz Anne Sexton jakby wyrwany z nocnego płaszcza śmierci, może się komuś spodoba. Bez wątpienia zasługuję na wdzięczność ogółu za mrówczy znój niestrudzonej kopistki.
czwartek, 6 listopada 2014
Absurd i nędza przemijania
***
Viola Fischerová
JEMY Z TALERZY
które po nich zostały
nosimy ich zegarki
klejnoty i swetry
Mieszkamy w ich domach
A w naszych poprzednich
jesteśmy tymi, którzy odeszli
Przełożyła z czeskiego Dorota Dobrew
Viola Fischerová
JEMY Z TALERZY
które po nich zostały
nosimy ich zegarki
klejnoty i swetry
Mieszkamy w ich domach
A w naszych poprzednich
jesteśmy tymi, którzy odeszli
Przełożyła z czeskiego Dorota Dobrew
środa, 5 listopada 2014
Do Errorous – smętne myśli wieczorne
Piszesz mi mądre i niezwykłe rzeczy, niestety, właściwie na skutek Pustki, lęku i znużenia mam trudności z odpowiadaniem. Też mam chęć na odłączenie się od internetu. Ale zniewolona koniecznością, siedzę przed komputerem w pracy, zerkam też na bloga – wszelako wszystko do czasu.
Mam w domu książkę o buddyzmie, jednak z powodu anihilacji mojej osobowości właściwie nic z niej nie zrozumiałam.
Twoje wywody są wyrafinowane i wprawiają mnie w przygnębienie. Jeśli opierają się na prawdzie i poprzez moją zdeprawowaną, zgniłą i pełną nienawiści świadomość zostanie wygenerowane nowe ciało, to będzie jakieś prawdziwe monstrum, bazyliszek. Lepszy bazyliszek niż nowe wydanie Kornelii.
Jeśli zatem nie drogą samobójstwa, to jaką należy podążyć?
Jak więc poddać osobowość całkowitej anihilacji bez konieczności podjęcia uciążliwych ćwiczeń, do których śmiertelnie wyczerpana Pustka nie jest zdolna?
Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Nie słyszałam też, aby jakiś Bóg religii monoteistycznych unicestwiał dusze swych nieszczęsnych, lecz zobowiązanych do wdzięczności (za co? za co?) stworzeń.
Pocieszeniem może stać się tylko to, że nic pewnego nie wiemy, aczkolwiek patrzę na rzeczy ostateczne pełna przerażenia.
Jeśli masz chęć, możesz pisać. Po prostu nie zawsze się odezwę, jako, że brakuje mi sił i powiedziałam już właściwie wszystko. :)
Mam w domu książkę o buddyzmie, jednak z powodu anihilacji mojej osobowości właściwie nic z niej nie zrozumiałam.
Twoje wywody są wyrafinowane i wprawiają mnie w przygnębienie. Jeśli opierają się na prawdzie i poprzez moją zdeprawowaną, zgniłą i pełną nienawiści świadomość zostanie wygenerowane nowe ciało, to będzie jakieś prawdziwe monstrum, bazyliszek. Lepszy bazyliszek niż nowe wydanie Kornelii.
Jeśli zatem nie drogą samobójstwa, to jaką należy podążyć?
Jak więc poddać osobowość całkowitej anihilacji bez konieczności podjęcia uciążliwych ćwiczeń, do których śmiertelnie wyczerpana Pustka nie jest zdolna?
Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Nie słyszałam też, aby jakiś Bóg religii monoteistycznych unicestwiał dusze swych nieszczęsnych, lecz zobowiązanych do wdzięczności (za co? za co?) stworzeń.
Pocieszeniem może stać się tylko to, że nic pewnego nie wiemy, aczkolwiek patrzę na rzeczy ostateczne pełna przerażenia.
Jeśli masz chęć, możesz pisać. Po prostu nie zawsze się odezwę, jako, że brakuje mi sił i powiedziałam już właściwie wszystko. :)
Ciało to koszmar prawdziwy
Trwanie
Vicente Aleixandre
Zbyt smutne by to powiedzieć.
Drzewa oszukują. Tymczasem w blasku tylko idą wody.
Tylko ziemia jest twarda.
Albowiem ciało jest snem
gdy się na nie patrzy, koszmarem gdy się je czuje.
Wizją gdy się przed nim ucieka.
Kamieniem gdy się je śni.
Zamilcz wraz ze skałą – i śpij.
Przełożył Piotr Sobolczyk
Vicente Aleixandre
Zbyt smutne by to powiedzieć.
Drzewa oszukują. Tymczasem w blasku tylko idą wody.
Tylko ziemia jest twarda.
Albowiem ciało jest snem
gdy się na nie patrzy, koszmarem gdy się je czuje.
Wizją gdy się przed nim ucieka.
Kamieniem gdy się je śni.
Zamilcz wraz ze skałą – i śpij.
Przełożył Piotr Sobolczyk
wtorek, 4 listopada 2014
Rozbite w pył kryształy
Drzewa
Ágnes Nemes Nagy
Trzeba się uczyć białych drzew,
od stóp do głów spowitych szronem.
Koronek, których nie tknie wiatr.
Trzeba się uczyć sfery tej,
pełnej rozbitych w pył kryształów,
gdzie drzewo tak odchodzi w mgłę,
jak we wspomnienie nasze ciało.
I rzekę trzeba znać zza drzew,
z bezgłośną dziką kaczką w locie,
oślepiającą nocy czerń,
zakapturzone w niej przedmioty,
i trzeba znać uczynki drzew,
niewyrażalne żadnym słowem.
Przełożyła Elżbieta Zechenter-Spławińska
Komentarz Kornelii: Cóż, jak powiedział poeta Bogdan Zadura, Węgier nie może być szczęśliwy. Naród udręczony tak licznymi klęskami, samotny wśród sąsiadów ze swym dziwny, obcym dla innych językiem. Pusztę smaga wielołzawy wiatr śmierci. Czytałam, że pierwsza Miss Piękności Węgier po 50-letniej przerwie, Csilla Andrea Molnár, zakończyła swe psychiczne cierpienia potężną dawką lekarstw. Miała 17 lat. Przynajmniej nie zobaczy swoich zmarszczek…
Ten wiersz mojej ulubionej Ágnes Nemes Nagy przypomniałam sobie, gdy ujrzałam oszronioną ścianę lasu, białe sosnowe korony. Pragnę, aby zawsze takie pozostały, lodowate jak moje zamarznięte serce. A jeszcze w końcu października leśna ściana błyszczała żółcią, żarzyła czerwienią. Utwór nie jest całkowicie dołujący, raczej głęboko melancholijny. Zamieszczam poza kategorią. W rzeczywistości jednak wiersz gorzki. Sfera pełna rozbitych w pył kryształów to symbol naszych zdruzgotanych marzeń. Ciało odchodzi we wspomnienia – przemijanie jest nieuchronne. Oślepiająca nocy czerń oznacza kres nadziei, zakapturzone przedmioty – idee naszych okropnych uczynków. Dzika kaczka była dla starożytnych Egipcjan symbolem złowrogich demonów. Ale czyta się świetnie. Madziarzy destylują rzeczywistość aż do rdzenia czystej goryczy.
Ágnes Nemes Nagy
Trzeba się uczyć białych drzew,
od stóp do głów spowitych szronem.
Koronek, których nie tknie wiatr.
Trzeba się uczyć sfery tej,
pełnej rozbitych w pył kryształów,
gdzie drzewo tak odchodzi w mgłę,
jak we wspomnienie nasze ciało.
I rzekę trzeba znać zza drzew,
z bezgłośną dziką kaczką w locie,
oślepiającą nocy czerń,
zakapturzone w niej przedmioty,
i trzeba znać uczynki drzew,
niewyrażalne żadnym słowem.
Przełożyła Elżbieta Zechenter-Spławińska
Komentarz Kornelii: Cóż, jak powiedział poeta Bogdan Zadura, Węgier nie może być szczęśliwy. Naród udręczony tak licznymi klęskami, samotny wśród sąsiadów ze swym dziwny, obcym dla innych językiem. Pusztę smaga wielołzawy wiatr śmierci. Czytałam, że pierwsza Miss Piękności Węgier po 50-letniej przerwie, Csilla Andrea Molnár, zakończyła swe psychiczne cierpienia potężną dawką lekarstw. Miała 17 lat. Przynajmniej nie zobaczy swoich zmarszczek…
Ten wiersz mojej ulubionej Ágnes Nemes Nagy przypomniałam sobie, gdy ujrzałam oszronioną ścianę lasu, białe sosnowe korony. Pragnę, aby zawsze takie pozostały, lodowate jak moje zamarznięte serce. A jeszcze w końcu października leśna ściana błyszczała żółcią, żarzyła czerwienią. Utwór nie jest całkowicie dołujący, raczej głęboko melancholijny. Zamieszczam poza kategorią. W rzeczywistości jednak wiersz gorzki. Sfera pełna rozbitych w pył kryształów to symbol naszych zdruzgotanych marzeń. Ciało odchodzi we wspomnienia – przemijanie jest nieuchronne. Oślepiająca nocy czerń oznacza kres nadziei, zakapturzone przedmioty – idee naszych okropnych uczynków. Dzika kaczka była dla starożytnych Egipcjan symbolem złowrogich demonów. Ale czyta się świetnie. Madziarzy destylują rzeczywistość aż do rdzenia czystej goryczy.
Kornelia nienawidzi Czasu
Ale nie mogę
Wystan Hugh Auden
A nie mówiłem?” – tyle usłyszysz od Czasu;
kiedy musimy płacić, Czas tylko zna cenę;
Gdybym mógł Ci to zdradzić, zdradziłbym od razu.
Nam szuranie zelówek – nie przytup obcasów;
Nam płacz, gdy clown z rechotem wpada na arenę;
„A nie mówiłem?” – tyle usłyszysz od Czasu.
Pusto brzmi wróżba szczęścia, pęka szkło kompasu,
Choć tobie – że mi serce sycisz żywym tlenem –
Gdybym umiał coś zdradzić, zdradziłbym od razu.
Gdzieś jest kolebka wiatru, gdzieś są drzwi do głazu,
Gdzieś powód, że się liście ścielą żółtym trenem:
„A nie mówiłem?” – tyle usłyszysz od Czasu.
Może naprawdę róże rosną bez rozkazu,
Może na serio pragnie trwać to przywidzenie;
Gdybym mógł ci to zdradzić, zdradziłbym od razu.
Niech nawet lwy się dźwigną i znikną z obrazu,
Niech armie się rozpierzchną, wsiąkną w grunt strumienie:
Czy choć raz coś innego usłyszysz od Czasu?
Gdybym mógł ci to zdradzić, zdradziłbym od razu.
Przełożył Stanisław Barańczak
Wystan Hugh Auden
A nie mówiłem?” – tyle usłyszysz od Czasu;
kiedy musimy płacić, Czas tylko zna cenę;
Gdybym mógł Ci to zdradzić, zdradziłbym od razu.
Nam szuranie zelówek – nie przytup obcasów;
Nam płacz, gdy clown z rechotem wpada na arenę;
„A nie mówiłem?” – tyle usłyszysz od Czasu.
Pusto brzmi wróżba szczęścia, pęka szkło kompasu,
Choć tobie – że mi serce sycisz żywym tlenem –
Gdybym umiał coś zdradzić, zdradziłbym od razu.
Gdzieś jest kolebka wiatru, gdzieś są drzwi do głazu,
Gdzieś powód, że się liście ścielą żółtym trenem:
„A nie mówiłem?” – tyle usłyszysz od Czasu.
Może naprawdę róże rosną bez rozkazu,
Może na serio pragnie trwać to przywidzenie;
Gdybym mógł ci to zdradzić, zdradziłbym od razu.
Niech nawet lwy się dźwigną i znikną z obrazu,
Niech armie się rozpierzchną, wsiąkną w grunt strumienie:
Czy choć raz coś innego usłyszysz od Czasu?
Gdybym mógł ci to zdradzić, zdradziłbym od razu.
Przełożył Stanisław Barańczak
poniedziałek, 3 listopada 2014
Jak strach człowieka przed śmiercią
Garbus bez Pegaza
Marco Antonio Montes de Oca
Łatwo było zrobić krok
Ale kamień ziewał
Więc zdecydowałeś, że lepiej wybrać inną drogę
i jej wyblakłe zygzaki
Dopiero na czworakach
Posunąłeś się o krok
Nie tak silny nie tak wyraźny
Jak płacz człowieka
Ogarniętego strachem przed śmiercią
Powolną i szybką.
Gdzie chcesz iść
Ziemia ucieka spod nóg
Jak żyjący dywan
Dotąd gdy zbuntowany każdy milimetr
Dokąd z domem na plecach
brzemię chleba którego nie jesz
Bo ktoś ci go tylko pożyczył
W twoim wnętrzu zamknięta sakwa
Ale już się nie troszczysz:
Otworzy się w godzinie śmierci
Jak wszystkie inne tajemnice
Przełożyła Joanna Petry
Marco Antonio Montes de Oca
Łatwo było zrobić krok
Ale kamień ziewał
Więc zdecydowałeś, że lepiej wybrać inną drogę
i jej wyblakłe zygzaki
Dopiero na czworakach
Posunąłeś się o krok
Nie tak silny nie tak wyraźny
Jak płacz człowieka
Ogarniętego strachem przed śmiercią
Powolną i szybką.
Gdzie chcesz iść
Ziemia ucieka spod nóg
Jak żyjący dywan
Dotąd gdy zbuntowany każdy milimetr
Dokąd z domem na plecach
brzemię chleba którego nie jesz
Bo ktoś ci go tylko pożyczył
W twoim wnętrzu zamknięta sakwa
Ale już się nie troszczysz:
Otworzy się w godzinie śmierci
Jak wszystkie inne tajemnice
Przełożyła Joanna Petry
niedziela, 2 listopada 2014
Do Errorous
Kruki rzeczywiście są niesamowite, widziałam parę hałaśliwych kruków w lasach gdańskich – jak dwa czarne widma.
Jak spostrzegłeś, moja chęć do rozmowy jest, łagodnie mówiąc, mocno ograniczona. Powiem tyle – Nie uważam się za kobietę ani za mężczyznę, a podział na gender jest dla mnie absurdalny, upokarzający i obrzydliwy, blokujący wysublimowanie czystego intelektu. Niestety, mam psyche zamkniętą w klatce Modelu K. Jest jeszcze klatka Model M, ale nawet nie wolno między nimi wybierać, byłby to zresztą wybór między dżumą a cholerą.
Rozważałam operacyjne zmodyfikowanie się na istotę aseksualną, ale po takiej przemianie straciłabym pracę w korporacji, zresztą w moim wieku to już nie ma sensu.
W naszym języku trudno pisać w rodzaju nijakim. Mogę dodać, że bardzo często nie uważam się w ogóle za człowieka.
Zmęczone Pustki nie ćwiczą umysłów, tylko uciekają do łóżka.
Zasmucił mnie fragment Twojej wypowiedzi: „Ludzie, których cenię najbardziej, zdecydowanie twierdzą, że nasze działania są etycznie ważne, i że będziemy musieli doświadczyć ich rezultatów, i nie ma ucieczki. przed rezultatami naszych działań, przez śmierć ciała. Dodatkowo, twierdzą, że wiedzą to bezpośrednio, a nie że jest to ich teorią:”
Oczywiście nikt tego z pewnością powiedzieć nie może, ale niekiedy podejrzewam, że właśnie tak może być. Przy okazji mógłbyś to rozwinąć, ponieważ komentują mnie niekiedy młodzi ludzie, zastanawiający się nad zakończeniem życia. Chciałabym ich zniechęcić do takiej ostatecznej solucji, tym niemniej w takiej roli brakuje mi nieco wiarygodności.
Jak spostrzegłeś, moja chęć do rozmowy jest, łagodnie mówiąc, mocno ograniczona. Powiem tyle – Nie uważam się za kobietę ani za mężczyznę, a podział na gender jest dla mnie absurdalny, upokarzający i obrzydliwy, blokujący wysublimowanie czystego intelektu. Niestety, mam psyche zamkniętą w klatce Modelu K. Jest jeszcze klatka Model M, ale nawet nie wolno między nimi wybierać, byłby to zresztą wybór między dżumą a cholerą.
Rozważałam operacyjne zmodyfikowanie się na istotę aseksualną, ale po takiej przemianie straciłabym pracę w korporacji, zresztą w moim wieku to już nie ma sensu.
W naszym języku trudno pisać w rodzaju nijakim. Mogę dodać, że bardzo często nie uważam się w ogóle za człowieka.
Zmęczone Pustki nie ćwiczą umysłów, tylko uciekają do łóżka.
Zasmucił mnie fragment Twojej wypowiedzi: „Ludzie, których cenię najbardziej, zdecydowanie twierdzą, że nasze działania są etycznie ważne, i że będziemy musieli doświadczyć ich rezultatów, i nie ma ucieczki. przed rezultatami naszych działań, przez śmierć ciała. Dodatkowo, twierdzą, że wiedzą to bezpośrednio, a nie że jest to ich teorią:”
Oczywiście nikt tego z pewnością powiedzieć nie może, ale niekiedy podejrzewam, że właśnie tak może być. Przy okazji mógłbyś to rozwinąć, ponieważ komentują mnie niekiedy młodzi ludzie, zastanawiający się nad zakończeniem życia. Chciałabym ich zniechęcić do takiej ostatecznej solucji, tym niemniej w takiej roli brakuje mi nieco wiarygodności.
Życie wypełnione nędzą
Zaduszki
Georg Trakl
Karlowi Hauerowi
Chłopy i baby, smętni towarzysze,
Sypią dziś modre i czerwone kwiatki
Na ich grobowce, co świecą lękliwie.
Są wobec śmierci niby biedne lalki.
O! ileż jest w nich pokory i lęku,
Jak cienie stoją pośród krzewów czarnych.
Nienarodzonych skargi w wichrze jęczą
I widać też światełka błądzące w oddali.
Szloch kochających wieje przez konary,
A tam rozkłada się matka z dzieciątkiem.
Korowód żywych zda się nierealny
I dziwnie rozsypany w tym wietrze wieczornym.
Ich życie tak zawikłane, wypełnione nędzą.
Zmiłuj się Boże nad kobiet cierpieniem,
Nad beznadziejną ich skargą trumienną.
Samotne idą cicho pod gwiezdnym sklepieniem.
Przełożył Andrzej Lam
Georg Trakl
Karlowi Hauerowi
Chłopy i baby, smętni towarzysze,
Sypią dziś modre i czerwone kwiatki
Na ich grobowce, co świecą lękliwie.
Są wobec śmierci niby biedne lalki.
O! ileż jest w nich pokory i lęku,
Jak cienie stoją pośród krzewów czarnych.
Nienarodzonych skargi w wichrze jęczą
I widać też światełka błądzące w oddali.
Szloch kochających wieje przez konary,
A tam rozkłada się matka z dzieciątkiem.
Korowód żywych zda się nierealny
I dziwnie rozsypany w tym wietrze wieczornym.
Ich życie tak zawikłane, wypełnione nędzą.
Zmiłuj się Boże nad kobiet cierpieniem,
Nad beznadziejną ich skargą trumienną.
Samotne idą cicho pod gwiezdnym sklepieniem.
Przełożył Andrzej Lam
sobota, 1 listopada 2014
Bliskość jest otchłanią
Pierwszy listopada
Esad Babačič
Pierwszy listopada
dzień kiedy uświadamiasz sobie
że bliskość jest
otchłanią
na której najbardziej możesz polegać
pierwszy listopada
kiedy lęk
jeszcze bardziej nas zbliża
kiedy zamykasz wszystkie okna
i czekasz
czekasz
aż przeminie
pierwszy listopada
kiedy deszcz nie jest deszczem
kiedy ulica cię ochlapie
jeszcze zanim
na nią wtargniesz
pierwszy listopada
kiedy brzozy są
kiedy brzozy są
czarne
ale pieprzysz
takie święto
dla którego musisz umrzeć
żeby je obchodzić
Przełożył ze słoweńskiego Marcin Warmuz
Esad Babačič
Pierwszy listopada
dzień kiedy uświadamiasz sobie
że bliskość jest
otchłanią
na której najbardziej możesz polegać
pierwszy listopada
kiedy lęk
jeszcze bardziej nas zbliża
kiedy zamykasz wszystkie okna
i czekasz
czekasz
aż przeminie
pierwszy listopada
kiedy deszcz nie jest deszczem
kiedy ulica cię ochlapie
jeszcze zanim
na nią wtargniesz
pierwszy listopada
kiedy brzozy są
kiedy brzozy są
czarne
ale pieprzysz
takie święto
dla którego musisz umrzeć
żeby je obchodzić
Przełożył ze słoweńskiego Marcin Warmuz
Subskrybuj:
Posty (Atom)