Listopad
Tomas Tranströmer
Gdy kat jest znudzony, robi się groźny.
Zwija się płonące niebo.
Stuki niosą się od celi do celi
i przestrzeń wypływa spod zmarzliny.
Kilka kamieni lśni jak księżyce w pełni.
Przełożyła Magdalena Wasilewska-Chmura
Komentarz Kornelii. Wiersz w sposób oczywisty, popiołowy, posępny, symbolizuje zamknięcie, utratę wolności, duszący brak przestrzeni, anihilację nadziei – płonące niebo się zwija. Umysły, uwięzione w swoich ciałach, kompleksach, okaleczeniach i fobiach nadaremnie próbują się porozumieć, rozpaczliwie stukając w kamienny mur samotności. Kamienie lśnią, ale to światło odbite, lodowe, ułudne. Zmarzlina może być stanem szklanolodowego serca, niezdolnego do porywów, empatii i uczuć.
Listopad – cóż, prawie każdemu kojarzy się z ciemnością i smętkiem, odbierającą siły witalne depresją, lecz dla mnie to miesiąc pełen magii i spokoju, późnojesiennych mgieł, chmurnych cudów i leczącej ból wiecznej nocy. Moim listopadem jest majowy czas. Widok kwitnących bzów wprowadza mnie w rozpacz bez granic. Nie chcę ich znowu zobaczyć
– Na razie unoszę się spokojna, martwa, w listopadowej toni zapomnienia. Szkoda mi każdego kończącego się dnia zasnutego obłokiem mroku. Dla mnie ten kojący udręki miesiąc nagich drzew upływa za szybko, za szybko. Patrzę na ciemny, mglisty świat zimnymi, szklistymi, zgasłymi oczyma psychopatki i zatracam się w mroku, już nie wiem, kto to patrzy.
Kat może być także bólem. Przez prawie tydzień poddaje mnie torturom jakaś infekcja, której zapewne ułatwiło atak pewne napięcie psychiczne w teatrze. Niekiedy czuję, jakbym miała rozpalone wiertła w uszach. Nie jeżdżę na rowerze, ale mimo wszystko każdego dnia odbywam leśne spacery. Usiłuję mocą umysłu oderwać się od bolącego ciała i zniknąć pod postacią ducha w zasnutych mgłą koronach drzew. A ciało niech sobie pójdzie dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz