piątek, 13 lutego 2015

Rzeka Umarłych

Nad Styksem

Günter Kunert

W lasku
w pobliżu Berlina i zarazem daleko
od niegdysiejszych dni. Mój ojciec
wycina łódkę z kory
zapałka jest masztem
żagiel to kartka papieru
przypuszczalnie od rachunku.
Strumień unosi łódkę.
Zabiera wraz nią mojego ojca
i lasek i
całe miasto a w końcu
jeszcze resztę Ziemi
w doskonałej jasności.

Przełożyła kora-kora-kora

Am Styx

Günter Kunert

In einem Wäldchen
nahe Berlin und fern zugleich
gewesenen Tagen. Mein Vater
schnitzt ein Boot aus Borke
ein Streichholz der Mast
das Segel ein Stück Papier
vermutlich von einer Rechnung.
Der Bach trägt es fort.
Es nimmt meinen Vater mit
und das Wäldchen und
die ganze Stadt und am Ende
noch den Erdenrest
in vollkommener Klarheit.

****

Komentarz Kornelii: Tłumaczę tylko takie wiersze, które nie zostały przełożone na polski, nie mam zamiaru konkurować z poetami i profesjonalistami – aczkolwiek oczywiście nie mogę znać wszystkich tłumaczeń, zwłaszcza, jeśli nie ma ich w necie. Utwór z pewnością melancholijny i gorzki. Poeta przychodzi na miejsce, które znał z dzieciństwa. Wspomina biegłość swego ojca, sporządzającego łódeczkę, ale idylliczny nastrój się nie tworzy. Niegdysiejsze dni to czasy tragicznej przeszłości. Urodzony w 1929 roku Günter Kunert miał matkę Żydówkę. W III Rzeszy przeżywał trudne lata, był prześladowany i gnębiony. Kartka z rachunku jako żagiel oznacza kłopoty, ubóstwo trapiące rodzinę.
Nagle brandenburski strumyk zmienia się w grecką Rzekę Umarłych. Porywa wraz z łódką dzieciństwo, ojca, las, miasto, w końcu całą Ziemię. Wszystko przeminie. Ostatnie pięć wersów to skondensowana Apokalipsa. Doskonale jasne jest, że śmierć uniesie wspomnienia, osoby bliskie, w końcu nas samych. Zabierze nas Styks.

Właściwie się tego nie lękam, wręcz przeciwnie, mocno pożądam. Obrzydliwe słońce poddaje mnie nieustannym torturom, z niewyspania boli mnie głowa, śnili mi się umarli. Mam chwilę wolnego, ale nie mogę wyjść z pracy, czekam na polecenia, zadania, telefony. Aby farsa stała się kompletna, moja domina, do której nie przyszłam w grudniu, przysłała mi życzliwą wiadomość (przepraszam seniorów i młodzież za ordynarny język): „I jak tam, suko? Kiedy wreszcie ruszysz dupę i stawisz się czy też będziesz nadal umawiać się i nie stawiać? Czy jesteś tylko marzycielką, fantastką? Przyznaj, że pizda ci stygnie”…

Nicość i bezsens tej egzystencji mnie miażdżą jak walec drogowy. Jak przetrwam wiosnę? Już dziś prawie wiosna. W przedwiośniu pójdę może i poszukam jakiegoś Styksu i się utopię…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz