środa, 9 października 2013

Egzotyczne kwiaty czyli poezja i menstruacja

 Przepraszam, miałam nie pisać o torturach miesięcznego cyklu, ale nie mogę się powstrzymać. Przyrzekam, że nie będzie długo.

 Skronie mi płoną, biją w nich werble i bębny. Usta zmieniają się w słoną pustynię. Tabletki toczą walkę z bólem, z góry przegraną.

 Najwyższym wysiłkiem i poprzez nużące starania zachowałam swoją hermetyczność. W chwili przesilenia zamknęłam się znów i firmowej toalecie. Rozważałam, czy nie zablokować kanalizacji za pomocą nabrzmiałych krwią tampaksów, tak, aby znienawidzona korporacja musiała płacić za naprawę, ale rozsądek wziął górę. Kiedy tak przejęta chorobliwym wstrętem sprawdzałam czy dolna część bielizny mimo podjętych środków zaradczych nie zabarwiła się na czerwono, przypomniałam sobie te wersy poetki Anne Sexton:

 Nie wiedziałam jaką kobietą zostanę

i że krew będzie kwitnąć we mnie

każdego miesiąca jak egzotyczny kwiat….

 ***

Ach, taką idealistką i koryfeuszką kobiecości nie jestem. Dla mnie to nie egzotyczny kwiat, ale chwast, oset kolczasty i cuchnący…

  Nie chcę być kobietą. Istnienie w męskim ciele także wydaje się tragifarsą. W obecnych genderowych czasach można stać się uniseksem, ale ja po prostu i jednoznacznie nie chcę mieć ciała. Jako adeptka manicheizmu stanowczo wierzę, że proteinowo-wapienna powłoka wraz z wszystkimi swymi absurdalnymi przypadłościami została stworzona przez złośliwego boga lub szyderczego demona.

 Czy nie powinnam zburzyć, spalić, pogrzebać więzienia mojej psyche? Trzeba, abym rozcięła proteinowy skafander, w którym tkwi iskra nieśmiertelności.

 Jak to napisała Sylvia Plath w „Szklanym kloszu”:

***

Zamknęłam się w łazience, nalałam pełną wannę ciepłej wody i wzięłam do ręki żyletkę. Podobno zapytano kiedyś któregoś z rzymskich filozofów, jak pragnie zakończyć życie, na co ten odpowiedział, że przetnie sobie żyły w ciepłej kąpieli. Postanowiłam więc, że to będzie chyba i dla mnie najlepsze wyjście. Położę w wannie, popatrzę na czerwoną posokę płynącą z moich żył, aż krew pięknie zabarwi czystą wodę, a potem zasnę sobie spokojnie pod powierzchnią, falującą jak łan maków.

 ***

Ale tak przecież nie postąpię. Nie ma we mnie gorącej autoagresji czy nieustannego cierpienia, lecz tylko obojętność, sen i lód. Naśladowanie wzorów literackich bez psychicznej konieczności czy emocjonalnych fundamentów byłoby czystym błazeństwem. I poetką też nie jestem.

 Iskierka boskości imieniem Kornelia zapewne będzie długo jeszcze kołatać się zamknięta w niedoskonałym i kruszącym się z upływem lat skafandrze, czekając na uwolnienie. Teraz herbata z jaśminu z pewnością przyniesie ulgę. Potem utonę w turkusowym jeziorze snu.

Nie wątpię, że odpowiednim na kres tego dnia będzie wiersz, który Gottfried Benn napisał także o mnie:



Skryj się

Skryj się za maskami i szminką,

mrugaj jakby ci coś do oka wpadło,

niech twe istnienie, twój upadek

nie odbija się w owalu twarzy.



W ostatnim świetle mijanie posępnych ogrodów,

z pożarów i nocy nieba rumowisko –

ukryj, zasłoń swe łzy i nieczułość,

ciało nie może wiedzieć, kto sprawił to wszystko.

Rozłupanie, rozdarcie, przemianę

ziarenka, w którym zniszczenie wzbiera

ukryj, spraw, by dalekie śpiewania

dobiegały z gondoli, którą ktoś dostrzega.

** Tłumaczył Krzysztof Karasek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz