Poniedziałek pełen chmur. Bez słońca czułam się lepiej. Pragnę być płanetniczką jadącą na czarnym obłoku lub szamanką zaklinającą deszcz.
Wieczorem czytałam Dziennik Sylvii Plath. W sierpniu 1950 roku młodziutka poetka napisała: „Nic nie jest prawdziwe oprócz teraźniejszości, a ja już czuję przytłaczającą mnie masę stuleci. Jakaś dziewczyna, sto lat temu, żyła kiedyś tak jak ja. Jest martwa. Jestem teraźniejszością, ale wiem, że też przeminę.”
Cykl płynnego absurdu trwa. Znowu mam okres. Nie będę więcej o tym pisała. Powiem tylko, że w moim podbrzuszu jakby rozkołysał się dzwon, a każde jego uderzenie niemal wyrzuca mnie w powietrze. Kto wie, może jutro odrzucę pancerz rozsądku i napiszę na lustrze firmowej łazienki antykorporacyjne hasło własną krwią.
Noc zapada nad miastem. Mam wrażenie, że dobrym zakończeniem tego dnia będzie ten krótki utwór Iana Hamiltona.
Wiersz
Ach, słuchaj teraz
gdy każdy oddech bardziej powściągliwy, bardziej uprzejmy,
bliższy śmierci.
Śpij dalej
i niech te słowa
ledwie cię dobiegną, to taki próbny alarm,
nie pozwól się obudzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz