środa, 16 października 2013

Poranna trwoga

    Jestem monadą wśród amorficznej masy innych monad. Miriad wyalienowanych atomów ludzkich. Wszystkie usiłują stłumić lęk przed istnieniem, zagłuszyć niepojętą grozę przemijania poprzez pusty hedonizm, błazeńskie rozrywki, pracoholizm, alkohol, pozory życia rodzinnego.




To wszystko może znieczulić świadomość tylko na chwilę i nie ocali przed rozpaczą.




Dlaczego jestem? Kto mnie zamknął w proteinowym więzieniu?


Jak to napisał Emil Cioran? „Powinniśmy być zwolnieni z obowiązku dźwigania ciała. Wystarczyłoby brzemię JA”.




Iskra jestestwa rozpala się tylko na chwilę w bezkresie mroku i gaśnie. Ale to lepiej. Istnienie bez kresu byłoby nie do zniesienia.




Budzę się na długo przed świtem i nie mogę już przywołać snu. Totalnie embrionalna kryję się pod kołdrą i drżę ze strachu.




Nie, dziś nie wyjdę. NIE, NIE, NIE.




Dziś nie podejmę walki z codzienną trwogą. Boję się, gdy na przystanku jest za dużo ludzi. Boję się, gdy ktoś mnie dotyka w autobusie albo usiądzie obok mnie. Nigdy nie wiem, czy mam siedzieć czy stać i zawsze podejmuję błędną decyzję. Za dużo innych monad wokół mnie.




Gdy w przeszłości chodziłam na randki, brałam środki uspokajające. Kiedy mam załatwić sprawę w urzędzie, mam dłonie mokre od potu. Długopisy, dokumenty, telefon komórkowy sypią mi się z rak. Niekiedy muszę wyjść po zakupy. W ludzkiej ciżbie czuję się jak jagnię w dżungli pełnej spragnionych krwi potworów. W przebieralni centrum handlowego mam konwulsje, przed wizytą u lekarza paroksyzm dreszczy. Kiedy widzę kolejkę, odwracam się i odchodzę
 Gdy jestem na rowerze, w każdym samochodzie dostrzegam nadjeżdżającą śmierć.



Nie chcę już się bać. NIE WYJDĘ. W szufladzie są tabletki spokoju. Małe chemiczne pociski zabijające strach. Doczołgam się do nich jak pustynny wędrowiec ostatnią siłą czołga się do oazy.




Srebrzy się świt. Pełznę do łazienki. Obejmuję ramionami muszlę, chce mi się… Pozycja pionowa, jest lepiej. Zimna woda, przytomność. Tabletki wciąż nietknięte. Wychodzę. BOJĘ SIĘ.




I jeszcze wiersz na dziś:


***

Nicolás Guillén*




Strach




Nagle robi mi się zimno na myśl,
 że żyję.
 Cóż to za straszliwa przygoda!
 Co za strach!
 Być tutaj uwięzionym
 z bijącym sercem,
 nic nie wiedzieć
 z otwartymi oczami,
 być tutaj jak lunatyk
 z wyciągniętymi przed siebie rękami ślepca,


szukając wyjścia,
 jakiegoś stróża porządku, odźwiernego.
 Ja tutaj, w moim życiu, sam jeden
 żyjący.
 przełożyła Krystyna Rodowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz