piątek, 18 października 2013

Paul Delvaux – interpretacja

To jeden z tych obrazów, które wprawiają całą moją duszę w psychodeliczne wibracje. Paul Delvaux. SAMOTNOŚĆ.




Wzniecająca gorączkę zachwytu halunacyjna wizja genialnego surrealisty. Nocny dworzec – zatopiony w melancholii, niezwykły, jak tajemnica skryta w rdzeniu enigmy, ulotny jak fatamorgana. Na peronie stoi samotna kobieta. Odwrócona plecami, nie możemy zobaczyć jej twarzy. Czy dlatego, że pragnie ukryć rzęsiste łzy smutku lub usta zaciśnięte w cierniowym bólu?




Oniryczna postać ma na sobie czerwoną suknię. Czerwień to kolor cierpienia, ale także energii i życiowej mocy. Barwa sukni, a także szeroko rozpuszczone, długie jasne włosy, świadczą, że bohaterka umie jeszcze poskromić demony rozpaczy i nie porzuciła wszelkich pragnień. Nie opuścił jej jeszcze Élan vital, życiowy pęd, twórcza siła. Czerwień to także znak, że kobieta ma za sobą zmysłowe burze, nie jest już dziewicza.




Na sukni spostrzec możemy wąski czarny pasek. Dzięki temu możemy wiedzieć, że postać na peronie poznała w życiu smak nieszczęścia. Samotna patrzy w tarczę zawieszonego na granatowym niebie księżyca. Dworzec skąpany jest w lunarnym świetle. Księżyc w pełni to symbol snów i tęsknoty, ale także nadziei.




W dworcowej poczekalni jarzą się światła. Zapewne są tam ludzie. Bohaterka, zachęcona księżycowym blaskiem, może wejść do poczekalni, spotkać się z innymi osobami, podjąć próbę położenia kresu samotności.




Na torach czeka gotowy do odjazdu pociąg towarowy. Nad czarną, daleką lokomotywą unosi się obłok dymu. Samotnica może też przedostać się do pociągu i odjechać do dalekiej krainy, w której czeka na nią bardziej pomyślny los. Podróż pociągiem towarowym nie jest łatwa, drogę do torów zagradza niski płot. Ale są to trudności, które można przezwyciężyć. Czy kobieta w czerwonej sukni odważy się porzucić swoją samotność?




Ja także stoję na dworcu, lecz mam na sobie od stóp do głów tylko czerń, a moje włosy o barwie piór kruka są krótkie. Nie wejdę do poczekalni, nie odjadę z pociągiem, pozostanę samotna na bezludnym peronie, na zawsze zamknięta w srebrze księżycowego światła.




Spotykałam się z mężczyznami, lecz byłam wtedy zarazem zimnośnieżna jak przepełniona lękiem. Tylko nieliczni potrafią przedstawić sobie tak dwoisty stan.




Niekiedy z powodu mojej osobności, lodowatego serca, syberyjskiej atrofii uczuć wymykającej się najbardziej bujnej wyobraźni poddaje mnie torturom sumienie. Jestem przerażona własną nieustanną mizantropią i chroniczną antropofobią W blogowych zapisach dawałam już temu wyraz. Czy usprawiedliwią mnie słowa filozofa Immanuela Kanta, że „wyrzeczenie się wszelkich radości życia społecznego po to, aby ludzi nie nienawidzić, skoro się nie może ich kochać, wydaje się tylko małą ofiarą”?




Zaczął się weekend, zamierzam poświęcić go rozkoszom snu.




Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że stosownym zakończeniem tego dnia i wpisu będzie następujący wiersz:






Chluba




Chlubię się tym, że żyję,
 Że potrafię maskować twarz,
 A zamknąwszy oczy udawać śmierć.
 Chlubię się, że nie zostałam jeszcze
 Powieszona na rynku
 Pośród beczek i marchwi,
 Że sprzedałam swoją odwagę za strach,
 A strach oddałam za bezcen,


Że nie umiem już rozmawiać,
 A myślę tylko nocą ukradkiem, na paluszkach.
 Chlubię się, że potrafię już żyć bez słońca,
 Poszukiwana, śledzona i osaczona,
 Pogardzana i pogardzająca.
 Wielu chciałoby coś uszczknąć z mego wyklętego ciała,
 Unicestwić je, nim zdążę im napluć w twarz.
Wszyscy, śmiertelnicy, choć podobni,
 Nienawidzimy się za to, że nie jesteśmy tacy sami.
 Ludzie mają ojca i matkę,
 A ja nie mam żadnej pokrewnej duszy na ziemi.


 Ale chlubię się tym, że jeszcze żyję,
 I gdyby chcieli mnie sądzić na swoją miarę,
 Nikt prócz mnie samej nie mógłby stanąć w mojej obronie.
 Flavia Cosma




przełożyła z rumuńskiego Irena Harasimowicz-Zarzecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz