O świcie rozważałam słowa, które wypowiedział bohater powieści Maxa Frischa „Homo faber” : „Nie jestem za samobójstwem, to nie zmienia faktu, że się było na tym świecie, a ja w tej chwili chciałem tylko jednego: nigdy na tym świecie nie być”. Despotia przypadku i tyrania narodzin przyprawiają o bezdenną rozpacz każdą rozumną duszę.
**
Dla adeptów manicheizmu, podobnie jak pitagorejczyków, obecne życie jest piekłem. I cała ziemia zmieni się w piekło, wraz z morzami, rzekami, lądami, demonami i tymi wszystkimi ludźmi, którzy nie zdążą wyrwać się z okowów materii poprzez łańcuch reinkarnacji i przykładną, wypełnioną ascezą egzystencję. Ale czy tak naprawdę się stanie? Miałam kiedyś bardzo pobożną koleżankę, która należała do pewnej fundamentalistycznej sekty chrześcijańskiej. Powiedziała mi pewnego razu: „Kiedy zobaczysz piekło, obecny świat, na który tak narzekasz i złorzeczysz, wyda ci się prawdziwym rajem”.
Powiedziano mi wcześniej, że zachowam status manichejskiej Doskonałej tak długo, dopóki mężczyzna nie dotknie mojej gołej skóry. Jak dotąd, wszystko się udaje.
Całodzienne słońce zmienia świat w dławiący rozpalony majak. Nie do zniesienia jest świetlista jaskrawość, która niczego nie pozostawia w ukryciu.
Gdybym miała więcej sił, wyjechałabym na wiecznie spowite chmurami Hybrydy i została pasterką stada czarnych owiec.
Niniejszy blog miał być erotyczno-ekshibicjonistyczny, lecz zmienił się w manichejsko-depresyjno-poetycki. Dziś postaram się temu zaradzić. Przynajmniej historia defloracyjna powinna zostać spisana do końca – jako część mojej kary i młodym dziewczętom ku przestrodze.
Ból złagodniał, ale nadal trwała orgia świdrowania, wiercenia, palowania, przebijania, torowania przemocą drogi. Z nogami rozchylonymi najszerzej i trzeszczącymi groźnie stawami u nasady ud czułam się jak hetera-akrobatka w lupanarze podczas wizyty cuchnących potem i zwierzęcym łajnem gladiatorów.
Ogromny żywy ciężar unosił się i spadał na mnie wciąż,wciąż i wciąż, na podobieństwo młota parowego w kuźni. Mocno wysklepiony tors Sebastiana przypominający obficie owłosioną beczkę miażdżył, płaszczył i zrównał z klatką piersiową mój zbolały, i tak trudno dostrzegalny biust. Potworne lędźwie defloratora w nieustannym ruchu przypominały mi nacierające na struchlałych Ziemian kosmiczne monstrum z trzeciorzędnego filmu science-fiction
Ale byłam już zdolna do zimnego jak styczniowe śniegi Alaski, racjonalnego milczenia. Cicha, tylko z lekko przyśpieszonym oddechem, zastanawiałam się, jak skończyć tę tragifarsę, zanim wykrwawię się na śmierć. Nie widziałam i nie czułam krwi, nie miałam wszakże wątpliwości, że wartkim potokiem spływa już na dywan z naznaczonego czerwienią prześcieradła.
Było jasne, że żwawy deflorator w jednej skarpecie nie zakończy tego absurdalnego aktu, dopóki nie zdobędzie wierzchołka ekstazy. Wydawał z siebie sapania i rzężenia jak górski osioł podczas rui, ale miałam wrażenie, że daleki jest od finału. Wiedziałam, że muszę wziąć sprawy we własne ręce, a także nogi, jeśli mam wyjść z tego cało.
Do tej pory leżałam spokojnie jak zaklęta w głaz, jak gwałcona Śpiąca Królewna. Teraz z najwyższą odrazą wykonałam kilka ruchów biodrami w rytm potępieńczego rytmu muzyki techno,– tak miały zostać wygenerowane dodatkowe bodźce dla dziarskiego husarza. Uniosłam jedną nogę , przesunęłam nie bez wewnętrznych oporów stopą po łydce mojego kozaka. Wydałam też kilka słodkich westchnień i ekstatycznych jęków wzorując się na bohaterkach filmów pornograficznych, które to filmy dokładnie i w skupieniu obejrzałam podczas metodycznych przygotowań do defloracyjnych rozkoszy.
Nagle przemknęło mi na myśl, że, nawet jeśli gumka w kolorze żółtym nie pęknie to i tak do przed chwilą jeszcze dziewiczej krainy moich dróg rodnych dostają się bakterie, wirusy, chlamydie, zarodźce, ameby i inne podobne mikrożyjątka od mojego męskiego zucha. Moja własna flora bakteryjna dróg intymnych przeżyje straszliwą inwazję obcych miokrobów i dozna niepowetowanej szkody.
Mimo to, tłumiąc ostatnią erupcją energii obrzydzenie, przenikające całe moje tłamszone i przeszywane na wskroś jestestwo, położyłam na chwile obie dłonie na wykonujących bogaty w strumienie śluzu wyrok lędźwiach Sebastiana. Wydawało mi się, że mam do czynienia z mamutem włochatym, królem Syberii.
Miała to być przełomowa i decydująca stymulacja. Uskuteczniając powyższą akcję zaprzysięgłam sobie, że będę potem przez cały dzień moczyć, dekontaminować i poddawać dezynfekcji dłonie w gorącej wodzie z bogatą domieszką pachnącego mydła. Powinnam była właściwie nałożyć przed seksualnym cyrkiem rękawiczki.
Ból zelżał, ale nie ustawał. Lękałam się, że wszelkie moje pełne desperacji zabiegi pobudzające okażą się daremne. Ale uderzenia spadającego nieustannie cielska nagle stały się bardziej gwałtowne. Poczułam, jak mięśnie defloratora napinają się, twardnieją nabrzmiewają, jakby miały zaraz rozerwać powłokę skóry. Mój niestrudzony mołojec sapał, prychał, charczał, pokwikiwał i kapał śliną. Daremnie próbowałam usunąć głowę z linii wilgotnego ognia. Nagle zawył jak przeżywający orgazm kojot w bezkresie prerii. Ze złośliwą ciekawością spojrzałam na twarz krzepkiego chwata, oblaną czerwienią, spoconą, animalną i dziką. Była spięta do ostatnich granic, dziwna, niemal martwa. Więc tak wygląda orgazm, mała śmierć. Czytałam, że męskie ekstazy są jednoznaczne i prymitywne, natomiast żeńskie – wspaniałe, majestatyczne, wielopoziomowe i boskie. Niestety, osobiście nie udało mi się tego doświadczyć.
Wycie Sebastiana zagłuszyło nawet diabelski harmider muzyki techno. Wydawało się, że pokój zawirował, zafalowała podłoga i zadrżały ściany. Butelka wina Sowietskoje Igristoje zatańczyła na stole, lecz, ku mojej radości, nie spadła. Poczułam, jak komediofarsowy penetrator jeszcze we mnie rośnie i potężnieje, co przecież nie wydawało się już możliwe. Wydawało mi się, że do waginy wdarł się czysty witriol. Przedstawiłam sobie, jak w ciemnym, wilgotnym kanale yoni żółta gumka rozdziera się. Z pęknięcia tryska fontanną biała ciecz o zapachu padłego skunksa, pełna ogoniastych stworzeń, startujących w szalonym wyścigu do jaja.
Deflorator wydał sobie jeszcze skowyt, jak jaskiniowiec, który właśnie palnął partnerkę rozpłodową nabijaną krzemieniami maczugą. Potem opadł na mnie jak rażony piorunem. Delikatne żebra rozgniatanej bezlitośnie Kornelii zatrzeszczały i zaczęły się kruszyć. Byłam pewna, że waginalna krew zmieszana ze obfitymi strużkami transpiracji, strzępami hymenu i substancją nawilżacza utworzyła osobliwą Niagarę.
Sebastian leżał na mnie bezwładnie jak kłoda. Miałam niegdyś koleżankę Ewę, która studiowała weterynarię. Pokazała mi wśród śmiechu niezwykły fragment z podręcznika: „Knur, który pokrył maciorę, leży bezsilnie i wypoczywa przez co najmniej 15 minut”. Najwyraźniej Sebastian zamierzał postąpić podobnie, ze mną jako uciskanym materacem.
Nie byłam w stanie oddychać i groziła mi śmierć z uduszenia. W tej sytuacji ostatecznej zamierzałam syknąć: „Skończyłeś, a więc teraz zejdź!” Roztropnie skorzystałam wszakże z kobiecego czaru. Szepnęłam najsłodszym głosem, na jaki potrafiłam się zdobyć: „Kochanie, było dobrze. Połóż się obok mnie. Tak będzie ci wygodniej”. Lekko odpychałam przy tym bogate w szczecinę cielsko. Sebastian z ociąganiem posłuchał. Stoczył się ze mnie, zabulgotał i zastygł jak martwy. Wdzięczna losowi chciwie łapałam powietrze. Wyciągnęłam lękliwą dłoń w poszukiwaniu krwi. CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz