Nawet turpizm ma swoje granice. Pewne rzeczy potrzebują prywatności, należy więc otulić je miłosiernym płaszczem milczenia. Mimo to wahałam się, czy nie stworzyć takiego wpisu, który zilustruje cały bezkres cuchnącej porannej nędzy. I byłam już na to gotowa, uznałam wszakże, że powinnam oddać głos niezrównanej Sylvii Plath, która w swoim Dzienniku napisała:
„Dziewczyna usiadła na łóżku i opuściła nogi na podłogę. Szmaciany chodnik kleił się do stwardniałych podeszew jest stóp. Piżama z kory opadała wilgotnymi fałdami i przyklejała się do skóry, która wydawała się śliska, tłusta i nieprzyjemna przez zetknięcie z tym morowym powietrzem.
Dziewczyna wstała, zachwiała się, potrząsnęła głową i podreptała przez werandę ku drzwiom, które musiała mocno popchnąć, ponieważ spaczyły się w wilgotnym powietrzu. Kiedy już uporała się z nimi, poszła do łazienki.
W jej ciasnym, parnym wnętrzu usiadła ospale na sedesie, wypuszczając jasny strumień silnie pachnącego moczu i pocierając w zamyśleniu rękami o nagie uda. Wokół unosił się zapach mydła… Oparła głowę na rękach. „Boże, proszę, tylko nie to. Tylko nie kolejny dzień”.
**
Sylvia odważyła się to napisać, ale nie opublikowała za życia. Inni nie przyznają się, aby zachować resztki godności. Nie wątpię wszakże, że podobnych posępnych uczuć i doznań doznają w czas każdego świtu w toaletowej sytuacji dziesiątki tysięcy osób, którym depresja wcisnęła na głowy bezokie czarne kaptury. Tego właśnie doświadcza Kornelia pisząca te słowa. Niniejszy wpis jest hołdem, który składam wszystkim tym udręczonym duszom, a także sobie samej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz