Niestety, moje plany na weekend spełniły się w szerszym wymiarze, niż skłonna byłam oczekiwać. Zwyciężył mnie Wielki Sen. Może nie „żelazny, twardy, nieprzespany”, jak niegdyś Urszulkę Kochanowską, ale niewiele brakowało. Turkusowe jezioro snu, w którym się zatraciłam, wydawało się nie mieć dna. Nie potrafiłam wyrwać się z mocarnego uścisku snu, nie umiałam się obudzić.
Tak, światła świadomości wracały. Często unosiłam głowę z poduszki, obudzona niepokojącym strumieniem surrealistycznych myśli. Ale głowa, jakby obciążona ołowianą koroną, zaraz opadała. Heroicznym wysiłkiem poderwałam się na nogi. Somnabuliczna wędrówka do toalety pomogła mi uniknąć wilgotnej katastrofy.
Ale nie uczesałam się i nie umyłam i znów stałam się poddanką potężnego Hypnosa.
Dziś nadal śpię. Mam bilet do teatru, zastanawiam się, czy uda mi się pokonać paraliżującą niemoc.
Jeśli takie stany będą się powtarzać, moja zdolność nie tylko do pisania bloga, ale także do codziennej egzystencji, zostanie podana w wątpliwość.
Zaraz znów przyłożę głowę do kojącej poduszki. Zbliża się południe. Wydaje mi się, że w kwestii snu niesamowity samobójca Georg Trakl najwięcej ma do powiedzenia:
Sen
Przeklęty wy, ciemne trucizny,
Biały śnie!
Ogród u szczytu jest osobliwości
Niewyraźnych drzew,
Wężów pełen, ciem,
Pająków, nietoperzy,
Tyś obcy! Twój cień zgubiony
W rumieńcu wieczoru,
To mroczny korsarz
W słonym morzu zasępienia.
Wzlatują białe ptaki u brzegu nocy
Nad lecącymi w proch miastami
Ze stali.
przełożył Feliks Przybylak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz