czwartek, 31 grudnia 2015

Lęk i strach

Sen o śmierci

Erich Fried

Sen
sen z głębi nocy
sen z głębi nocy przedśmiertelnej
sen z nocy przedśmiertelnej świata
świata zrodzonego ze strachu przed snem

Strach
strach przed snem
strach świata przed snem
strach świata przed snem o śmierci
przed snem o śmierci zrodzonej z nocy

Przełożył Alfred Kowalkowski

Komentarz Kornelii: W kończącym się roku poziom lęku samoistnie nieco mi opadł, ale i tak, jak pomyślę p przyszłości, drżę cała nasycona trwogą. Dobiega końca kolejny rok, nie spodziewałam się, że sprawy posuną się tak daleko. W ogóle nie pamiętam, co się w 2015 roku stało, z wyjątkiem tego, że latem daleko jeździłam na rowerze i byłam silna. Zastanawiałam się, czy nie pójść do lekarza z moją znikająca pamięcią, ale demencja jest przecież nieuleczalna. Mam zamiar zakończyć blog i mam nadzieję, że już tu nie wrócę. Naprawdę powiedziałam już wszystko i mogę tylko w różnych wariantach się powtarzać. Nie ma to już żadnego sensu. Piasek w klepsydrze i tak sypie się nieustannie. 

wtorek, 29 grudnia 2015

Zmęczona i tęskni za snem

Znużona piosenka

Selma Meerbaum-Eisinger

Chciałabym zasnąć, tak jestem znużona,
znużone i krwawi me szczęście,
tak jestem sama, strofka ulubiona
zniknęła, nie wraca już więcej.

Gdy zasnę wreszcie, mam też i sny,
a sny są tak wspaniałe -
przynoszą lekkie poranne mgły
na najcięższą losu nawałę.

Zawsze jest zapomnienie we śnie
i mnóstwo mieniących się rajów,
kto wie, może wygnają mnie
na zawsze do ich kraju.

Przełożył Martin Ryziński

Komentarz Kornelii: Senny wiersz piszącej po niemiecku żydowskiej poetki z Bukowiny, spokrewnionej z Paulem Celanem. Selma Meerbaum-Eisinger miała krótkie i pełne cierpień życie. Zmarła w 1942 roku na tyfus w obozie pracy na Ukrainie, nic dziwnego, że wczesniej szukała ucieczki w krainę rajskiego snu. Utwór melancholijny, z przeczuciem śmierci, tym niemniej nie czarno-smutny, więc zaistnieje bez kategorii.
Cóż, dla mnie los jest o wiele bardziej łaskawy, nie mam żadnych powodów do lamentów. Spędzam czas nad morzem, spaceruję po zimowej sączę grzane wino, o niczym nie myślę, jestem pustką słuchającą przeraźliwych skarg mew. Ale odkąd pamiętam, niedobrze się czułam na tym świecie, uwielbiałam spać. Ukrycie się w łóżku to dla mnie najbardziej rozkoszna chwila dnia. Tak jest i teraz, tylko, że ten senny eskapizm nie jest już tak rajski, jak przed laty. Dręczą mnie koszmary, widma umarłych, budzę się dziesięć razy w czasie nocy z powodu złych snów czy też toaletowej konieczności.Nie pozwala mi też na spokojny sen świadomość wszystkich problemów i spraw, czekających na mnie w styczniu, tak, że się trzęsę ze strachu. Cóż, trzeba trwać…

niedziela, 27 grudnia 2015

Czarna ściana drży

Serce przy sercu

Pierre Reverdy

Oto wreszcie stanąłem
Przeszedłem tędy
Teraz ktoś inny tędy przechodzi
Jak ja
Nie wiedząc dokąd idzie

Zadrżałem
W głębi pokoju ściana jest czarna on drży tak samo
Jak udało mi się przejść przez próg tych drzwi

Można byłoby krzyczeć
Nikt by nie usłyszał
Można byłoby płakać
Nikt by nie zrozumiał

Odnalazłem twój cień w półmroku
Jest bardziej wyciszony niż ty sam
Niegdyś
Cień stawał smutny w rogu
To śmierć przyniosła tobie ten spokój
Ale ty mówisz i mówisz
Chciałbym cię opuścić

Gdyby było trochę więcej powietrza
Gdyby światło dzienne udzieliło nam więcej jasności
Dusimy się
Sufit ciąży nad moją głową i ciśnie
gdzie stanę albo dokąd pójdę
Nie mam nawet dosyć miejsca aby umrzeć
Dokąd idą kroki wychodzące ze mnie które słyszę
Tam tak daleko
Jesteśmy sami mój cień i ja
Nadchodzi noc

Przełożył Kazimierz Brakoniecki

sobota, 26 grudnia 2015

Bezsenność śmiertelnego łoża

Wiara nad wodami

Laura Riding

Duch podniósł się, kiedy uniosły się fale,
A kiedy fale opadły, stał jak kolumna
Rozbita: archaiczne
Jest uduchowienie morza,
Woda nawiedzana przez wyobraźnię
Jak onegdaj ogień.

Więcej ducha, kiedy nie ma ducha,
Kiedy fala tłumaczy
Oku oko

I delfiny się droczą,
I mewy brzuchomówne,
Ich kanciaste krzyki w trzech żywiołach.

Starzeje się fantazmat.
Bezsenność śmiertelnego łoża zapala myśl
I ciepła mgła atakuje twarz
Śmiertelnym przeczuciem.

Przełożyła Julia Fiedorczuk

piątek, 25 grudnia 2015

Gwiżdże na palcach trumien

Pastorałka z Ohio

James Wright

Po drugiej stronie
Salt Creek, wzdłuż drogi walą się stodoły
I grzęzną wśród łupin po pomarańczach,
Beczek po benzynie, zimnych balonów miłości.
Jedna ze stodół
Chyli się, chyli, zatapia
Bokiem w żelazisty ściek.
Wiotki bicz sumaka kołysząc się,
Lekko trąca kadłub porzuconej
Wanny, gdy wyżej, wśród spękanych kamieni
I dzikich, brudnych drzew, na wzgórzu
Gazociąg zagrzebany dawno temu,
Czarny rynsztok wdziera się w głąb kopalń.
I gwiżdże wśród zzieleniałych pierścieni
Na palcach trumien.

Przełożył Grzegorz Musiał

czwartek, 24 grudnia 2015

Z otchłani czarnej nicości

Próżnia

Stanisław Korab Brzozowski

Drzewo samotne, obnażone
Podnosi chude swe ramiona,
Rozpaczy hymny śle chropawe
Do stalowego nieba próżni.

Pod drzewem stoi krzyż zmurszały,
Na nim rozpięty Chrystus kona,
Wznosząc swe oczy beznadziejne
Do stalowego nieba próżni.

Pod krzyżem dusza ma cierpiąca
Z otchłani czarnej swej nicości
Wznosi pragnienia obłąkane
Do stalowego nieba próżni.

wtorek, 22 grudnia 2015

Skuty lodem mózg

Surowy klimat

Charles Simic

W samym mózgu, w granicach czaszki
jest bardzo zimno,
Jak relacjonuje
Albertus Magnus.

Coś jak połać tundry,
Tylko na skalę wszechświata.
Galaktyczny wicher.
W dali wzniosłe góry lodowe.

Noc polarna.
Transatlantyk w potrzasku lodów.
Na pokładzie wciąż jeszcze pali się parę świateł.
Cisza. Zajadły mróz.

Przełożył Stanisław Barańczak

****

Komentarz Kornelii: Mroźno-lodowaty wiersz urodzonego w 1938 roku w Belgradzie serbsko-amerykańskiego poety. Mistrz Charles Simic doświadczył okrucieństw wojny i trudów tułaczki. Wyznał: „Hitler i Stalin to było moje biuro podróży”. Nazywany jest ironistą postki, w jego utworach pełno jest sardonicznego humoru, posępnych obrazów, egzystencjalnych metafor. Najczęściej poezja Simica opisuje hermetyczne zamknięcie, beznadziejną sytuację bez wyjścia. Tak jak utwór „Surowy klimat”. Bard z Belgradu nie ma złudzeń – w mózgu panuje trzaskający mróz, ludzie właściwie niezdolni są do uczuć oprócz zimna i pustki. Simic powołuje się na słowa Alberta Wielkiego, mistrza scholastyki, filozofa i teologa z XIII wieku, który zajmował się naukami przyrodniczymi, czerpiąc z dzieł Arystotelesa. Wspominając Alberta, dowodzi, że ludzie wyczuwali tę mroźną pustkę umysłu od wieków.

Ale wiersz jest także alegorią całego pozbawionego ciepła i empatii ludzkiego życia, a nawet całego kosmosu. Nie ma dokąd uciec w tym galaktycznym wichrze, na horyzoncie tylko góry lodowe. Wszyscy mamy skute lodem dusze.

Najbardziej wstrząsające jest zakończenie:

Noc polarna.
Transatlantyk w potrzasku lodów.
Na pokładzie wciąż jeszcze pali się parę świateł.
Cisza. Zajadły mróz.

To z pewnością przedstawienie przemijania, śmierci, kresu ludzkiego bytu. Można uporczywie trzymać się życia – na pokładzie pali się jeszcze parę świateł. Ale statek nie wyrwie się już z białej pułapki. Światła wkrótce zgasną. Wygasi je śmierć. Zostanie zajadły mróz.

Mogłabym powiedzieć, że ostatnie wersy to przedstawienie piekła, ale zapewne bez potrzeby wszystko mi się z Tartarem kojarzy.

Cóż, ja też odczuwam tylko zaciekłe zimno, jestem lodowatą pustką w potrzasku życia. Nie czuję niczego, pragnę tylko wygasić lęk i spać. Moje światła jeszcze się słabo palą, ale przecież pewne jest że zatriumfują mrok, nicość i mróz.

Wizyta kończąca się śmiercią

Wizyta choinki

Lars Gustafsson

Lepszy niż dom w lesie
jest mały lasek w domu.

Krótka wizyta kończąca się śmiercią.
Ostrożnie. Żadnej gałązki

nie złamać pod butem.
Nie słychać ptaków. Szczęście?

Zapomniana
kula z granatowego szkła
odkryta pod najniższą gałęzią.

Przełożył Zbigniew Kruszyński

poniedziałek, 21 grudnia 2015

...

Uwaga, będzie czysta pornografia! Nie dla wrażliwych!

Klęczę przed Dominą, bezbronna, ramiona z tyłu skute kajdankami. Mam na sobie tylko czerwone stringi i stanik w tym samym kolorze, które Moja Pani dla mnie wybrała.

Kornelia, ty szmato, wyglądasz jak Bardotka -

Domina jest wysoka, potężnie zbudowana, nogi jak betonowe słupy. Założyła tylko tunikę, przypadała ogromne dildo, ohydnego penisa z plastiku w kolorze czarnym z okropną czerwoną główką.

Kora, dziwko, wiem, że jesteś p…. rasistką. Murzynów nie lubisz, uchodźcom pomagać nie chcesz. Przez obciąganie czarnego ch… nauczysz się tolerancji. Jak będziesz dobrze ssała, może pozwolę ci całować moją dupę.

Mimo tej równie wielkodusznej jak kuszącej propozycji zaciskam z całej mocy usta i zdecydowanie kręcę głową na znak, że ssać nie zamierzam.

- Otwórz mordę, albo wepchnę siłą, aż ci dupą wyjdzie.

Nie mogę się oprzeć i próbuję przemówić Dominie do sumienia oraz solidarności w genderze:

- Z całą pewnością nie wezmę do buzi tego karykaturalnego obrzydlistwa. Nie mogę uwierzyć, że kobieta zmusza kobietę do takich rzeczy.

I znów sznuruję usta.

- To czekaj, p…. lachociągu!

Uderza mnie to w prawy policzek, to znów w lewy. Głowa odskakuje raz w jedną, raz w drugą stronę. Na szczęście Domina zna się na rzeczy i nie uderza w uszy (mógłby pęknąć bębenek)
I jeszcze raz, i jeszcze…Ale usta mam jak zalutowane.

- Ach, ty rynsztokowa kurwo, nie pozwolę, aby mnie rozbolały ręce -

Domina długo, z namaszczeniem i sadystycznym uśmiechem nakłada gumowe rękawice.

I znowu zaczyna policzkowanie. Uderza mocniej. Czuję krew w ustach, przed oczyma zapalają się świetliste lampy, zaczynam płakać. Zbliżam się na kolanach i mocno przyciskam twarz do uda mojej dręczycielki, szukając schronienia nie tyle przed laniem, ile przed moim bezsensownym życiem. Jej skóra staje się mokra od moich łez.

Odciąga mnie brutalnie za włosy i znowu bije, bije bije, ale nie otwieram ust. Mam tuż przed oczyma plastikowego potwora.

Żarty się skończyły zdziro. Zobaczymy, jak zaśpiewasz, gdy dostaniesz szpicrutą po cyckach!

Brutalnie zdziera ze mnie stanik. Jesteśmy w jej studio. Na ścianach wiszą pejcze, baty, palcaty, rózgi i inne narzędzia tortur. Zdejmuje szpicrutę ze ściany i ze świstem przecina nią powietrze nad moją głową. Z całej siły zaciskam powieki i usta, aby wytrwać jak najdłużej.

niedziela, 20 grudnia 2015

Nie będziemy szukać gwiazd

Spadająca gwiazda

Chŏng Chiyong

Zapamiętałem sobie
gdzie upadła gwiazda
miałem iść tam nazajutrz
taki miałem plan
Teraz – dorosłem

Przełożyła z koreańskiego Agnieszka Żuławska-Umeda

Chŏng Chiyong, wybitny poeta koreański (1909-?). Aresztowany w 1950 roku, zmarł w więzieniu w Pjongjang. Wiersz smutny, tworca zapewne przeczuwał los swego kraju i własny.

sobota, 19 grudnia 2015

Zagubiona i obca

Suplement do życiorysu

Ilse Tielsch

Urodzona
nazwana po imieniu
pozostała obca
zagubiła się

Cień tam
na drodze
to może będę ja

Może

Przełożył Krzysztof Huszcza

piątek, 18 grudnia 2015

Czarne, jałowe pola

Idący nocą

Mark Strand

Taszcząc wszystko, co mieli, w plecakach, workach na śmieci,
szli długim sznurem przez wsie, przez czarne jałowe pola,
a potem, od skraju miasta, ulicami, wśród gruzów,
wzdłuż rzędów gołych drzew. Aż do głównego placu,
gdzie kładli się spać na ławkach, przykrywając kocami
lub kawałkami tektury, albo, stojąc oparci
o szczątki płyt betonowych, palili i patrzyli,
jak wiatr rozprasza szarawe obłoki ich oddechów,
jak wschodzi szybko księżyc i jak ich psy wychudzone
uganiają się w gruzach i węszą za padliną.

Przełożyła Agnieszka Kołakowska

czwartek, 17 grudnia 2015

Podpisany kontrakt ze Śmiercią

Mój mroczny mistrz

Nuala Ní Dhomhnaill

Poszłam i najęłam się. Najęłam się Mistrzowi Śmierci.
Spisaliśmy umowę, opatrzyliśmy pieczęcią,
splunęliśmy w dłonie. Miałam pójść z nim do Lateeve
na rok jeden i dzień – taki przynajmniej był układ,

o ile dobrze pamiętam. Kiedyś spotkałam go na rynku,
zapytał, czy już ktoś
mnie zatrudnił. „Co za szczęście”, oświadczył,
„kiedy mistrz szukający dziewczęcia znajduje dziewczę

szukające mistrza”. Miałam ledwo dziewiętnaście wiosen,
kiedy dobiliśmy targu.
Zostawiłam znak na papierze i z marszu zostałam
zakontraktowana. Co za szczęście,

oświadczam, co za szczęście, że znalazłam się
w jego szponach. Chciałabym podkreślić,
że nie oszukiwał mnie i nie molestował, gdyż, prawdę
mówiąc, nasz związek przypominał raczej romans

albo zwykłe w świecie chodzenie ze sobą. Prowadzę do wodopoju
jego czarne krowy z bajecznie długimi rogami.
Kładą się na pastwiskach wśród kostrzewy, koniczyny
i lucerny. Wędruję z nimi po wzgórzach dalekich i zielonych.

Prowadzę je brzegiem Lough Deff,
gdzie znajdują spoczynek i wracają do zdrowia.
Poganiam je drągiem i rózgą
przez dolinę samotności. Tam mogę je wypasać

na górskiej przełęczy, na szczycie,
na asfodelowych bagniskach. Gdy tylko
spojrzę pod nogi, kręci mi się
w głowie. Jego kraina sięga dalej niż wzrok,

i jeszcze dużo dalej. Ktoś mógłby pomyśleć,
że cały świat ma we władaniu. Zwłaszcza
gdy słychać, jak jęczą i zawodzą
cierpiące dusze

w ciemnościach. Sam ma bogactwa nieopisane,
strojny w diamenty i brylanty.
Nawet John Damer ze Shronel, nawet jego piramidy złota
to końskie łajno w porównaniu z nimi.

Najęłam się Mistrzowi Śmierci. Boję się, że już nigdy
nie wyjdę z jego cienia. Co mnie czeka u kresu dnia,
nie mam pojęcia: czarny chleb i kawa?
A może ktoś udzieli mi głosu?

(według przekładu Paula Muldoona).

Przełożył Jerzy Jarniewicz

****

Komentarz Kornelii: Nieco niesamowity wiersz urodzonej w 1952 roku poetki z Irlandii. Rzadko zamieszczam utwory tak obszerne, mniemam, iż poeta powinien lakonicznie przestawić swe przesłanie. Ponadto przepisywać nie mam chęci, a także zamiaru nużenia nieistniejących czytelników koniecznością lektury tak długiej. Niekiedy wszakże zdarzają się wyjątki – skoro zainwestowałam kwotę niemałą w tomik wierszy, jako powszechnie znana w całym wielkim mieście altruistka pragnę się podzielić z ukochanymi bliźnimi tak lśniącym skarbem.

Niełatwo jest poemat ów interpretować. W końcu każdy z nas ma swój kontrakt ze śmiercią. Nie trzeba go podpisywać ani spluwać w dłonie. Wchodzi w życie automatycznie w dniu naszych urodzin i tylko data realizacji nie jest znana. Oczywiście można wziąć sprawy we własne ręce i datę ustalić, ale tylko niewielu jest na to gotowych.

Śmierć jest w języku angielskim i niemieckim rodzaju męskiego, wyznania poetki, bez wątpienia wykorzystującej irlandzki folklor, mają z pewnością pewien odcień erotyczny. Nie wiadomo, kim jest Mistrz Śmierć. Według jednej z interpretacji, to alegoria kobiet irlandzkich, a zwłaszcza literatek, które są zmuszane przez mężczyzn do przyjmowania tradycyjnych niewieścich ról, a ich twórczość jest przeważnie lekceważona. Inni przypuszczają, że Master Death to muza pani Ní Dhomhnaill albo jej dominujący kochanek.

Ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to wizja zaświatów. Protagonistka zmarła w wieku lat 19 i błąka się na granicy między czyśćcem a piekłem. Początkowo wydaje się, że będzie dobrze. Mistrz zachowuje się jak dżentelmen. Ale stopniowo wkrada się groza – dolina samotności, asfodelowe bagniska, dusze, które cierpią i zawodzą w ciemnościach. Czarne krowy z długimi rogami to wspomnienia naszych złych myśli i czynów, które nas już nie opuszczą.
I niepewny jest kres tej infernalnej wyprawy. Zapewne nawet na czarny chleb i kawę, czyli chwilowe wytchnienie, nie ma co liczyć.

Cóż, ja też w końcu trafię na asfodelowe mokradła, stanę się jedną z lamentujących w mroku dusz.

Jak to jest w chrześcijańskim credo?

Wstąpił do piekieł – I wy tam pójdziecie

środa, 16 grudnia 2015

Pustka wisi w powietrzu

Dworzec w Chemnitz

Inge Sabine Kleinert

Miejsce
Pociągi odjeżdżają i przyjeżdżają
pustka
wisi w powietrzu
niezamieszkany salon
błyszczący peron
czysty, pusty, obcy
nawet włóczędzy unikają tego miejsca

Przełożyła kora-kora-kora

Chemnitzer Bahnhof

Inge Sabine Kleinert

Ein Ort
Züge fahren ab und kommen an
Öde
liegt in der Luft
unbewohntes Wohnzimmer
glänzend der Bahnsteig
sauber, leer, fremd
selbst Penner meiden diesen Ort

***

Komentarz Kornelii: Krótki wiersz urodzonej w 1954 roku poetki z Berlina. Przetłumaczyłam, ponieważ przed laty znalazłam się na dworcu w Chemnitz. A może nie byłam tam? Może tylko śniłam?
W każdym razie utwór w aurze mroczno-negatywnej. W powietrzu wisi pustka. Jest czysto, ale obco i sterylnie, smutno. Nawet włóczędzy, osobnicy zazwyczaj bardzo odporni, nie chcą tam przebywać.
Cóż, dla mnie dworce owiane są melancholią. Tyle pożegnań, odjazdów, rozstań, może na zawsze. Odjeżdżający pociąg może się kojarzyć z dobiegającym kresu życiem. Ale zawsze na dworcach ogarnia mnie lęk. Za wielu ludzi, mogą mnie dotknąć. Boję się wchodzić do pociągu. Wcześniej przed podróżą neutralizowałam się cloranxenem. I przerażają mnie napastliwi „wykluczeni” dworcowi, cuchnący jak wysypisko śmieci. Dobrze, że w Chemnitz ich nie ma.

Nie wiem, czy mam wyjechać pociągiem na Święta – skończył mi się cloranxen, nie mam energii na wizytę u psychiatry. Zostać u rodziców? Nie dość, że czeka szeroko rozumiana operacja „Gwiazdkowy ziemniak”, to jeszcze atmosfera naprawdę grobowa.

Oczywiście w przedwczorajszym wpisie dławiona ołowianym uściskiem depresji przedstawiłam pogląd nieroztropny. Dobrze, że są te automaty z prezerwatywami – przynajmniej ludzie się nie pozarażają i nie wykreują kolejnych niewolników materii . A automaty z eutanazolem tylko zwiększyłyby śmiertelność i liczbę ludzkich dramatów. I nie miałby kto podatków płacić.

Grudniowy mrok wprawia mnie w niewypowiedziany trans. Sny stają się plastycznie, wręcz przerażająco, wyraźne. Dziś śniłam, ze jestem miotającą się bezradnie żabą, połkniętą przez żmiję.

wtorek, 15 grudnia 2015

Żałobnicy ciężko stąpali

280

Czułam, szedł pogrzeb

Emily Dickinson

Czułam – szedł pogrzeb w moim mózgu,
Żałobnicy – tu i tam krocząc -
Stąpali ciężko – coraz ciężej -
Aż rozum wyrywać się począł -

A kiedy wszyscy zasiedli,
Grabarze zaczęli walić
Jak bęben – bili bez przerwy -
Aż mój umysł ogarnął paraliż -

Usłyszałam jak podnoszą skrzynię
I przez duszę moją ciągną Oni -
W skrzypiącym obuwiu z ołowiu -
Wtedy przestrzeń zaczęła dzwonić,

Jakby dzwonem były całe niebiosa -
A uchem tylko – istnienie,
Zaś cisza i ja – samotnym
Rozbitym – obcym plemieniem -

Potem pękła jakaś deska w mózgu
I upadłam,i spadałam w próżni -
Raz po raz uderzając jakiś świat,
By na koniec – nie móc nic rozróżnić -

Przełożyła Ludmiła Marjańska

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Żałoba cmentarnych pomników

Cmentarz

Peter Didsbury

Siedział w tyle autobusu
i gapił się na kamienie

Padał śnieg
a dłoń porastały mu cienkie włoski

Patrzył na jawory
wędrujące po okrągłym księżycu

Czarne i białe pomyślał
gdy jego długi cień się od niego uwolnił

Czarne i białe,
szorował szybę rękawem

Przełożył Jerzy Jarniewicz

****

Komentarz Kornelii: Peter Didsbury, urodzony w 1946 roku przedstawiciel brytyjskiego odrodzenia poetyckiego. Protagonista wiersza jedzie w zimowy wieczór autobusem i obserwuje skąpany w księżycowym blasku cmentarz. Patrzy na nagrobki Zdaje sobie sprawę z własnej cielesności i przemijalności. Nie do końca rozumiem „czarne i białe” – może to tylko gra świateł wśród pomników, albo alegoria śmierci i życia. Szorowanie szyby rękawem to może symbol daremnej próby dotarcia do istoty rzeczy.

Ostatnio spaceruję po cmentarzu, zapamiętuję imiona zgasłych ostatnio osób z młodszego pokolenia i sprawdzam na fejsbuku. Większość jest – pozują do zdjęć z rodziną, przyjaciółmi, swymi małymi dziećmi. Nie ma żadnych informacji o śmierci, przeważnie wpisy urywają się. Elektroniczna nieśmiertelność jedyną możliwą?

Mama przypuszcza, że ma raka płuc, pokazała mi i bratu, gdzie schowała pieniądze na pogrzeb. Zapowiada się kłótnia o spadek. Nie wiem, czy wyjść i nigdy już tam nie wrócić, jak tatuś przekaże cały cash swoim wnusiom. Tak naprawdę jest mi wszystko jedno. Wydaje mi się, że mama jeszcze trochę pożyje. Nie wiem, dlaczego ściska mnie znużenie, gasi umysł nieustanna senność. Uważam, że świat urządzony został wyjątkowo absurdalnie. Wszędzie można kupić te okropne i degustujące prezerwatywy, do tego kolorowe, jakby ludzie pieprzyli się nieustanie (zapewne się pieprzą). Przepraszam za wulgaryzm, przeważnie ich nie używam, dziś tylko pozwoliłam sobie na wyjątek, ponieważ doświadczam jakiegoś mocno smutnego dnia. Tak więc wszędzie prezerwatywy, a nigdzie nie ma tabletek do autoeutanazji. A powinny przecież zostać wystawione takie automaty z błyskawicznie i bezboleśnie działającym eutanazolem, wszędzie, na przystankach, w sklepach, w toaletach.

niedziela, 13 grudnia 2015

Kora, zamarznięta nicość

Nic

Adriena Šimotová

Nic nie jest omotane sznurkiem bezsilności
Nic nie leży na gałęziach
Nic nie wytrawiam do zmarzniętej podłogi
Nic nie czytam z dymów ogienków
Nic nie pisze dla mnie chmura na niebie
Nic nie jest podobne do szczęścia ani bólu
wszystko jest zesztywniałe jak zmarzły ptak
lekki i chrzęszczący
który nie wytrzymał tego Nic
tak głęboko pod temperaturą zamarzania

Przełożył Franciszek Nastulczyk

sobota, 12 grudnia 2015

Żyła mozolnie, zgorzkniała

Ciotka Svea

Lars Gustafsson

Żyła osiemdziesiąt sześć lat
Właściwie nie tak długo.
(Patrząc w szerszej perspektywie).
Zimą 1919 roku była dziewczynką w Smålandii,
która tak się cieszyła z nowych butów.
(Nigdy przedtem nie miała nowych butów).
Suszyła je
nad rozżarzonym piecem w klasie,
aż zobaczyła, że podeszwy
są z tektury.

Wróciła do domu w śnieżnej zamieci
w samych skarpetach,
tak opowiadano.

I żyła potem mozolnie, zgorzkniała,
osiemdziesiąt lat,
pod koniec życia siedząc sama, bezdzietna
w swojej ciemnej kuchni.

Przełożył Zbigniew Kruszyński

piątek, 11 grudnia 2015

Nad nami zamarzłe niebo

Grudzień

Reiner Kunze

Miasto, rybo, bez ruchu
stoisz w toni

Nad nami zamarzłe niebo

……………

Przezimować, pyskiem
w głąb

Przełożył Jakub Ekier

Komentarz Kornelii: Lakoniczny i jednoznacznie zamarznięty utwór urodzonego w 1933 roku niemieckiego twórcy. Przepisałam z tomu: Remont Poranka, Biuro Literackie, Wrocław 2008.
Zdaniem poety, grudzień to miesiąc posępny. Życie w ciemności i zimnie zamiera. Niebo pokryte jest lodem – uczucia nie mają dostępu. Jesteśmy jak ryby zimą, które mogą tylko podjąć próbę przezimowania, przetrwania do ciepłej wiosny, być może skazaną na klęskę, ponieważ „pyskiem w głąb”. Jak dla mnie także alegoria zmierzchu naszego bytowania, kiedy ciało traci już siły witalne. „Pyskiem w głąb” może oznaczać nieuchronny pogrzeb.

Ale grudzień to mój umiłowany miesiąc, gdy mrok mnie otula, pociesza, całuje, pozwala skryć się we śnie. Zapadające ciemności obdarzają mnie pieszczotami jak najbardziej czuły kochanek (którego nigdy nie miałam). Zmysły cichną w jeziorze zmierzchu. Nic nie czuję i nic mnie nie boli. Nigdy mnie nie było. Żałuję każdego kończącego się grudniowego dnia.

Ale jeszcze ten paroksyzm Bożego Narodzenia. Jak to przetrwać? Gdyby tak czas zachodu słońca mógł się zatrzymać. Niech słońce już nie wzniesie się wyżej! Może skoczę ku niskiemu słońcu i zawisnę, wczepiona w złocistą kulę, całym moim ciężarem ściągnę ją w dół.

Mama powiedziała, że czuje się okropnie, umiera i że mam opiekować się ojcem. Nie wiem, czy uciec na święta nad morze, czy też asystować przy umieraniu, obierając te lepkie kartofle. Zapewne ucieknę, to moja życiowa strategia.

A jak rzeczywiście umrze?

Mam mnóstwo pracy, dziś i jutro. Chcę pod kołdrę.

Chcę pod kołdrę.

Teraz.

czwartek, 10 grudnia 2015

W mroźnym oddechu zimnych kobiet

Niebo

Laura Riding

Gwiazdom skrzydła nieruchomieją nad miastem
W mroźnym oddechu zimnych kobiet.
Księżyc to nikły wróg dla zimnych kobiet,
Ubywający do ostatniej chłodnej kreski.

Co jest chłodniejsze niż dziewczęcy świt?
Zerka znad łuku księżycowego ramienia
jak przestraszone dziecko wzywa słońce.

Co okrutniejsze jest od słońca według mrozu?
Jednak nie ma bieli
Takiej jak biel tych kobiet.

Słońce trudzi się z odejściem w groźnym lęku,
Wie, że na świat wyda zmierzch, który trzeba
oddać obojętności zimnych kobiet.

Takie są nieba zimnych kobiet:
onieśmielone oraz odmrożone.

Fragment poematu „Miasto zimnych kobiet”, przełożyła Julia Fiedorczuk

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Wszyscy szukają samotności

Marie Lundquist

Wszyscy szukają samotności. Kobiety składają
ją i wtykają między piersi. Uciekinierzy
noszą ją głęboko w kieszeni. Kiedy się
rozbiorą liczą zadrapania na udzie. Nawet
noworodki mają otwór w kościach czaszki
aby przygotować jej miejsce.

Przełożył Zbigniew Kruszyński

niedziela, 6 grudnia 2015

Gady o ślepiach przerażeniem wzdętych

Do czytania na czas adwentowy

Ernest Bryll

I będziemy wygnani na swej ziemi własnej
A domy nasze będą chmurą kurzu
Co jest nocą dla innych, dla nas będzie — jasność
Tak pokolenia w Adwent się zanurzą
W milczenia rzekę, która zacznie płodzić
Gady o ślepiach przerażeniem wzdętych
Płazy o łebkach z mózgowia wyschniętych
Pełzaczy, Klęczków co się pasą łajnem…

A kiedy Adwent minie i to co jest tajne
Rozłamie się pieczęć pod Gwiazdy promieniem
Jakież to będzie wtedy Narodzenie?
Kto zaryczy kolędę, gdy sami nie wiemy
Czy choć wół z osłem przejdą przez ten Adwent niemy

sobota, 5 grudnia 2015

Nagła śmierć w salwie świtu

Pokój

Mark Strand

To sprawa stara jak świat: zdarza się
czasem zimą, ale nie tylko zimą.
Słuchający zasypia,
drzwi schowka z jego biedą uchylają się lekko

i do pokoju wpadają nieszczęścia -
nagła śmierć w salwie świtu, nagła śmierć w pętli zmierzchu -
siniaczą powietrze drewnianymi skrzydłami,
rzucają cień, nad którym świat leje daremne łzy.

Chcemy, by puenta zawsze była zaskakująca;
zielone pole, gdzie krowy płoną jak stosy gazet,
a rolnik siedzi bez ruchu, zapatrzony gdzieś w dal,
i nic, co się jeszcze wydarzy, nie będzie nigdy dość straszne.

Przełożyła Agnieszka Kołakowska

piątek, 4 grudnia 2015

Diabeł podaje zapałkę

Walter Wipplinger

Wiatr przeszłości
Powiał przez mój mózg
Podsyca ogień dawno zapomniany
Rozsądek próbuje gasić
Ale popędy już śpieszą z drewnem na opał
Diabeł podaje mi swoją zapałkę
Sumienie chowa pudełko zapałek
Tęsknota przynosi zapalniczkę
Rozum ją odtrąca
Popędy wręczają mi benzynę
Oczy miotają iskry
Ooo nie…
Trzask!
Krótki płomień
Zostają tylko popioły…
Moje popioły…

Teraz jest mi zimno.
Tak bardzo zimno….

Przełożyła: kora-kora-kora

Walter Wipplinger

Der Wind der Vergangenheit
Er weht durch mein Gehirn
Entfacht das längst vergessene Feuer
Die Vernunft versucht zu löschen
Die Triebe holen Brennholz
Der Teufel reicht mir sein Streichholz
Das Gewissen versteckt Die Zündschachtel
Sehnsucht bringt das Feuerzeug
Der Verstand stößt es weg
Die Triebe reichen mir Benzin
Die Augen funkeln
Oooh nein…..
Zisch!
Eine kurze Stichflamme.
Übring bleibt nur Asche…
Meine Asche…

Nun ist mir kalt.
So kalt….

****

Komentarz Kornelii: Za bardzo posępny ten wiersz na czas Adwentu, ale niech już będzie. Krótkie studium szaleństwa i wewnętrznej walki o życie, może stanie się ostrzeżeniem dla potencjalnych samobójców. Podobno prawie wszyscy w ostatnich momentach żałują. Nikt tu u mnie nie czyta, ale nigdy nie wiadomo.

W każdym razie miałam tylko jedną taką próbę w wieku lat około dziesięciu – już tego nie pamiętam. Ale nigdy jej nie powtórzę – nie śpieszę się na spotkanie z Ozyrysem czy jakimś innym okropnym Sędzią Zaświatów, bez wątpienia pozbawionym poczucia humoru. Wszystkim innym również odradzam, naprawdę nie wiadomo, czy nie czeka tam nas jeszcze bardziej cuchnące bagienko niż to, w którym taplamy się na tym świecie.
To znaczy może powtórzę – jako osiemdziesięciolatka. Ale wtedy nie będę już miała wielkiego wyboru.

Grudniowy mrok jest dla mnie balsamem. Jednocześnie śpię i wydajnie pracuję, jestem zdumiewająco utalentowaną osobą. Pracy przytłaczający nawał, dopiero wieczorem przejadę do rodziców. Sytuacja jest taka, że wciąż trzeba obierać te prozaiczne kartofle. Do tych rustykalnych bulw zakładam rękawiczki. Zaproponuję mamie zastąpienie ziemniaków ryżem.

czwartek, 3 grudnia 2015

Zobojętniała Kora marzy o śmierci

Na moje rozgoryczenie skalane brudami życia…

Nakahara Chūya

Na moje rozgoryczenie skalane brudami życia
dzisiaj znowu padają skąpo płatki śniegu.
Ponad moim rozgoryczeniem skalanym brudami życia,
dziś nawet i wiatr powiewa.

Moje rozgoryczenie skalane brudami życia,
można przyrównać do futra z lisa:
moje rozgoryczenie skalane brudami życia
kurczy się w zetknięciu ze śniegiem.

Moje rozgoryczenie skalane brudami życia
nie oczekuje niczego i o nic nie prosi.
Moje rozgoryczenie skalane brudami życia,
zobojętniałe na wszystko, marzy o śmierci.

Moje rozgoryczenie skalane brudami życia
przeżywam boleśnie i ogarnia mnie trwoga.
Na moje rozgoryczenie skalane brudami życia
nie znalazłem jeszcze lekarstwa, a już zapada zmrok…

Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak

środa, 2 grudnia 2015

Zwycięski przypływ ciemności

Grudzień

Lars Gustafsson

Grudzień zawsze był tym miesiącem,
kiedy przestawało się być.
Zostawało się nawiasem w mroku,
niczym więcej.
Zapalano latarnie, lampy i świece.
Zupełnie nie wystarczały
wobec
przypływu ciemności.
Łatwiej zrozumieć pierwotny,
pogański sens świąt:
pochodniami i ogniami
za wszelką cenę przywrócić słońce,

którego powrót nigdy nie był oczywisty.

Przełożył Zbigniew Kruszyński

***

Komentarz Kornelii: Urokliwy utwór skandynawskiego poety i eseisty, mistrza zimowych impresji. Melancholijny, ale przecież nie gorzki, zatem zaistnieje bez kategorii. Zamieściłam wyłącznie z powodu tego „przypływu ciemności”, zwyciężającego i tłumiącego wszelki blask. W ogóle nie zgadzam się z tezą:

Grudzień zawsze był tym miesiącem,
kiedy przestawało się być.

Ja, jeśli kiedykolwiek jestem, co zresztą wcale nie jest pewne, to tylko w listopadzie i w grudniu, może na samym początku stycznia, tak do Trzech Króli. Kąpię się w mroku, piję ciemność, rozkoszuję się długą nocą. Teraz także z każdą minutą się zmierzcha, słońce umiera, czarny cień obejmuje ziemię, a ja rozkwitam, chciałabym zanieść się perlistym śmiechem. Wiem, że ludzie lękają się mroku, walczyli z nim poprzez ogień, pochodnie i świece. Wiele religii i mitów osnuto wokół cyklu Słońca. Tamci z poprzednich epok mogli się lękać, ale ja jestem dzieckiem wieku nauki i wiem, że powrót Słońca jest oczywisty. Jeszcze kilkanaście dni i światło zacznie się znów rozprzestrzeniać, co mnie przytłaczająco zasmuci. Chciałabym umrzeć 20 grudnia, gdy noc jest najdłuższa.

Aczkolwiek zawsze można mieć niejaką nadzieję, że katastrofa kosmiczna poruszy planetą i nastanie wieczny grudzień. Wtedy zamarzniemy, ale płakać z tego powodu nie będę.

wtorek, 1 grudnia 2015

Wchodzą śnieg i ciemność

Grudzień wśród odeszłych

William S. Merwin

Stary śnieg wstaje i odchodzi zabierając
Ze sobą swoje ptaki

Zwierzęta chowają się wśród murów
Przed mrozem tym bezwargim mężczyzną
Który obraca zawiasy echa ale nie otwiera niczego

Milczenie zostawiło po sobie odchodząc
Zapadnięte owczarnie zwrócone ku pastwiskom
Przez ich kamienne dachy wchodzą
Śnieg i ciemność

W jednej z nich siedzę przy zmarłym pasterzu
Pilnując jego owiec

Przełożyła Julia Hartwig

****

Komentarz Kornelii: w oczywisty sposób mroczny wiersz urodzonego w 1927 amerykańskiego poety. W grudniu zamiera przyroda. Mróz, śnieg i ciemnośće to symbol dobiegającego kresu życia. Zwierzęta na próżno chowają się wśród murów. Śmierć zabierze cię także pod dachem. Dachy są zapadnięte – nasze starania nie uchronią nas przed upływem czasu. Można przejąć obowiązki zmarłych, ale wkrótce wybije też nasza godzina.

Cóż, mój ukochany listopad skończył się błyskawicznie. Zresztą nie doświadczyłam pełnego ukojenia – za wiele było słońca i zbyt gęste liście, za wiele mam migrenowych wieczorów i nawet się nie napiłam. Tylko szybkie zachody przynosiły mi ulgę. Kocham też grudzień, ale już mniej, niż listopad. W ostatnim miesiącu roku zaczyna już zwyciężać światło, gwałtowny rozbłysk Bożego Narodzenia odbiera spokój i zaburza moją senność.

Ale oczywiście o ile lepszy jest grudzień od przerażającego stycznia. Zamiast cieszyć się tym miesiącem ciemności już lękam się styczniowego świtu, tej świadomości, że cykl udręk i absurdu zaczyna się od początku, słońca każdego dnia przybywa, a do listopadowych nocy jest tak zatrważająco daleko. Liczba samobójstw od kwietnia szybko wzrośnie i zacznie spadać dopiero w lipcu.

Ja też siedzę przy moich zmarłych pasterzach. Wypadałoby, żeby poszła na cmentarz i zapaliła choinkowe znicze. Na niektórych opuszczonych mogiłach takie znicze stoją cały rok i mogłyby równie dobrze na moich. Takie pielęgnowanie rytuałów grobownictwa tylko mi szkodzi. Ale mama narzeka, że muszę, ponieważ ona nie ma siły i umiera (tak od 20 lat). Oszaleję od tego wszystkiego…

Ale z każdą minutą bardziej zmierzcha i będzie mi dobrze przez chwilę.

poniedziałek, 30 listopada 2015

Wieczory wiecznego listopada

Klasyczne tańce towarzyskie

Charles Simic

Babcie ukręcające łebki
Kurczakom; stare zakonnice
O imionach w rodzaju Teresa albo Marianna,
Ciągnące uczniów za uszy;

Zawiłe kroki kieszonkowców,
Obrabiających tłum gapiów zebrany
Na miejscu wypadku; powolne szuranie nóg
Ulicznego kaznodziei z tablicami na piersi i plecach;

Wahanie porannego klienta lombardu,
Kiedy zagląda przez okienną kratę
Do wnętrza; zygzak, jakim posuwa się dziecko,
Idące z zamkniętymi oczami do szkoły;

I pary sędziwych kochanków, z policzkiem przy policzku,
Na parkiecie tanecznym miejscowego klubu,
Gdzie odbywają się też dobroczynne loterie, w deszczowe
Poniedziałkowe wieczory wiecznego listopada.

Przełożył Stanisław Barańczak

piątek, 27 listopada 2015

Wizyta czarnych krasnoludków

A kto to?

Ernest Bryll

A kto to puka do naszych drzwi?
To czarne krasnoludki
Czapeczki zmięte jak złe sny
W łapce koszyk na smutki

Ty Staszku też przyszedłeś z nimi
a z jakiej ziemi?

No to siadajmy trzeba zjadać
Jeżyny z dna wąwozów
Mieć czarne usta. Nic nie gadać
Choć język bieleje od mrozu

Oni czekają. Rozgryzając
Uważnie każdy owoc
I na podłogę popluwają
Posokę malinową.

****

Komentarz Kornelii: Właściwie nie zamieszczam utworów poetów polskich, mniemam, że są znane. Tym niemniej lubię wiersze Brylla, często utkane piołunową nutą, a ponieważ wypożyczyłam z biblioteki tomik „Jezioro Kałuża. Wiersze z roku 2001”, uznałam, że jeden utwór dla dobra wspólnego przepiszę. Wymowa oczywiście posępna, krasnoludki są czarne, założyły zmięte czapeczki, niosą smutki w koszyczkach. Jak dla mnie krasnoludki to dusze zmarłych, które nawiedzają żywych. Jest wśród nich pewien Staszek, zapewne przyjaciel autora.
Wydaje mi się, że wielu żywych ma wobec tych, którzy odeszli jakieś niespłacone długi czy inne przewiny. Mroczne krasnoludki przychodzą, aby o nich przypomnieć. I trzeba jeść te lodowate owoce z samego dna – czyli rozważać wyrządzone zmarłym krzywdy. Nie wolno nic mówić. W sytuacji, gdy śmierć zakończyła wszystko, nie pomogą żadne usprawiedliwienia.
Krasnoludki czekają… Na co? Może na nasze zgony. I w zaświatach dobiorą się nam do skóry….
Aj, już nie wiem, co powiedzieć… Pułapka zatrzasnęła się już dawno.

Zawieszono już dekoracje świąteczne. Czas Bożego Narodzenia przepełnia mnie skondensowaną goryczą. Nie to, że nie lubię Świąt. Są mi obojętne. Ale kolędy, choinki, Mikołaje przypominają mi o unicestwiającym upływie czasu i o dalekim, ale przecież coraz bliższym spotkaniu z czarnymi krasnoludkami. Aj, będę się miała z pyszna.

Cierpię na straszną migrenę. Za kilka godzin przejadę do rodziców, schowam się w moim pokoiku pod kołdrę i nie wyjrzę przez prawie dwa dni. Mamusia jeszcze nie umarła i zdjęli jej gips z ręki, a więc żywię nadzieję, że nie będę już musiała obierać tych plebejskich kartofli.

czwartek, 26 listopada 2015

Wszystko brudne i lepkie

Błoto

José Suárez Carreño

Błoto nie jest jak rumak
doskonały i piękny.
Błoto – wół przeogromny,
lecz ślepy.

Poplamione mam ręce
błotem brudnym i lepkim.
Chwile moje – jak drzewo
wyciągnięte na ziemi!

Błoto w krąg; mam wrażenie,
że mi spływa od wewnątrz.
Błoto – wszystko jest błotem,
które sięga już niebios.

Przełożył Janusz Strasburger

wtorek, 24 listopada 2015

Smutek na zamarzłym boisku

Szkoła dla czarnych myśli

Charles Simic

O świcie,
Moja malutka,
Czuję ogromny ciężar
Książek w twoim tornistrze.

Moja anonimowa,
Ledwie cię mogę rozpoznać
W tym gęstym tłumie
Na zamarzłym szkolnym boisku.

Moja prościutka,
Linijki i gąbki
Leżą w pustej klasie
Pod bielonymi ścianami.

Są tu okna
I czarne tablice,
Przez które można widzieć na wskroś
Tylko kiedy zamknie się oczy.

Przełożył Stanisław Barańczak

****

Komentarz Kornelii: Cóż, w szkole czarnych myśli jestem niedoścignioną prymuską.
Ogromny ciężar książek – to najpewniej brzemię przytłaczającej melancholii, głazy depresji albo też wspomnienia niedobrych uczynków. Boisko zamarzłe – to symbol lodowatej atrofii uczuć. Klasa jest pusta, uczniowie muszą znosić zimno, to jest trudy bezsensownego życia, na nieustannej przerwie, przerwie od wytchnienia. Nie nie widoków na ogrzanie się. Czarne tablice – może spisano na nich wyrok, zabraniający wszelkiej radości. Albo alegorie otaczającego protagonistkę paraliżującego smutku.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Robaki wkrótce się pożywią

No i gdzie jest Madge

e.e.cummings

No i gdzie jest Magde.
Madge i jej mężczyźni?
pochowana z
Alicją we włosach,
(jeśli spytasz deszczu
on nie powie gdzie.)
piękno się układa
z czerwiami i czasem,
podczas gdy uroda
mówi słodko Tak
do wiatru i chłodu;
a ile ziemi
Madge warta jest?
Popytaj kwiat co się jesienią chyli
nie zgadnie nigdy.
Ale ja wiem

Przełożył Piotr Sommer

Komentarz Kornelii: Przepisałam z: Literatura na Świecie 3/1977. Melancholijno-cmentarny wiersz znakomitego amerykańskiego poety, pochodzący ze zbioru z 1925 roku. Szukałam oficjalnych interpretacji, ale znalazłam niewiele. Bez wątpienia utwór żałobny, z takich o przemijaniu.
Narrator stoi nad grobem tytułowej bohaterki. Nie można wykluczyć, że Magde była mu bliska, bardzo bliska. Piękna kobieta miała życie uczuciowe, ale czas-niszczyciel jest bezlitosny i nic mu się nie oprze. Nadobna niewiasta teraz leży w ziemi, podobnie jak jej mężczyźni. Pięknem Magde żywią się triumfujące czerwie, jej urodę wzięła w posiadanie ziemia. Urodziwa kobieta jest tyle warta, co garść prochu.

No i gdzie jest Magde.

Zapewne już tylko w ziemi. Poeta najwidoczniej nie łudzi się iluzją nowej egzystencji w zaświatach.
Nie do końca pojmuję znaczenie tych wersów:

pochowana z
Alicją we włosach,

Może Alice była przyjaciółką Magde i także zakończyła ziemskie troski? Albo Alice jest jakąś emanacją Magde z czasów młodości?
Ale nie: Alicja to angielska nazwa kwiatu Dziwidło olbrzymie (Amorphophallus titanum), który wydziela zapach padliny. Tak, że jest to mocny symbol rozkładu i śmierci. Magde została pochowana z cuchnącym kwiatem we włosach. W ten subtelny sposób poeta zamierzał zapewne powiedzieć, że śliczna niegdyś dziewczyna teraz rozkłada się i strasznie cuchnie.
Ogólnie rzecz biorąc tematyka wiersza banalna, czytałam podobnych wiele. Tym niemniej utwór przejmujący.
Właściwie cóż tu komentować? Życie przeminie szybko jak kilka trzepotów rzęs i wszyscy będziemy cuchnąć. Nawet nie wiem, jaki morał z tego wysnuć. Wszelkiego rodzaju używanie danych nam dni nie zatrzyma okrutnej kosy czasu. Jak pomyślę, że w pewnym mierze jestem współautorką przedterminowego rozkładu, to dostaję lodowatych dreszczy. Właściwie to ja powinnam spoczywać w ziemi, a bliskie mi osoby po niej chodzić, ale sprawy ułożyły się w sposób wręcz przeciwny. Czy jak się zabiję, ktoś poczuje się lepiej?. Nie uczynię tego, czas przyśpiesza bez mojego udziału. Jeszcze kilka listopadów i będzie po wszystkim. Robaczki dostaną to, co im się należy.

Kilka dni marzeniowo mrocznych, a teraz znów słońce wyszło.Eheu, eheu!! Tyle mojego, że w listopadzie noc bliska.

sobota, 21 listopada 2015

Linieją włosy, butwieją kości

* * *

Eeva-Liisa Manner

Mam aż trzy dusze: sen, cień i przeczucie.
Sen czuwa w nocy, gdy śpię
odbija majaki w zwierciadłach przyszłości.
Cień odprowadza mnie w ostatnią podróż, która już się zaczęła.
Jest moim bratem, moich kształtów, milczący, obcy,
przeciera ścieżkę w zległym owsie -
który ubarwia pierwszy szron.

Ścina przygarść wiosłem i zawraca
spotykam go przy furcie, suknia ze mnie spada,
linieją włosy, butwieją kości,
i ciemność moja zapada w mój cień
o świetlnych brzegach.
Cisza i skowyt dartego jedwabiu.

Przełożył z fińskiego Bohdan Drozdowski

piątek, 20 listopada 2015

czwartek, 19 listopada 2015

Jej zęby zetrą cię w pył

Nemezis

Edwin Morgan

Ona załatwi cię dwoma widelcami na talerzu.
Ona wie, które jabłko w beczułce zgniło.
Ona jest krabem, który podstępnie dobiera się do ciebie.
Jej zęby zetrą cię w pył.
Ona jest panią ruletki – ale nie licz na szczęście.
Ona przytrzymuje drabinę i usuwa ją spod ciebie kopniakiem.
Nie wołaj: co za tragedia! Ona kocha komedię.
Nie zrywaj boków ze śmiechu, nic jej po twoich zerwanych bokach.
Ofiara przebłagalna to jej bête noire.
Ale musisz być w stałej gotowości,
a swoich doradców trzymaj na dystans.

Przełożył Andrzej Szuba

Edwin Morgan (1920-2010), urodzony w Glasgow poeta szkocki. Bête noire to znaczy „osoba najbardziej obmierzła”, dosłownie: „Czarne zwierzę”. Przepisałam z : Literatura na Świecie, Nr 1/2, 2015.

środa, 18 listopada 2015

I zobaczyła klęskę

Widziałam drzewo

Edith Södergran

Widziałam drzewo większe od wszystkich innych
obwieszone szyszkami poza zasięgiem dłoni;
widziałam wielki kościół z otwartymi drzwiami
a każdy, kto wychodził był blady i silny,
i gotowy na śmierć;
widziałam kobietę pogodną i uszminkowaną
co rzucała kośćmi o swe szczęście
i zobaczyła klęskę.

Wokół tych rzeczy zakreślono koło.
Jego nikt nie przekroczy.

Przełożył ze szwedzkiego Leonard Neuger

****

Komentarz Kornelii: Osobliwy, halucynogenny utwór piszącej po szwedzku poetki fińskiej. Edith Södergran (1892–1923) zmarła młodo na gruźlicę, stąd w jej wierszach powiew melancholii i przeczucie śmierci. Dziwna, oniryczna wizja. Można interpretować, jako opis tragizmu naszego bytowania. Nie dosięgniemy szyszek, które są symbolem satysfakcji i spełnienia. Religia to ułuda, z kościoła wychodzimy pozornie silni, ale przecież czeka nas unicestwienie.

Kobieta młoda i uszminkowana – oznacza to, że nawet dbanie o siebie, oddawanie się radościom życia, niczego nie zmienia – można grać, ale i tak jedyny wynik to metafizyczna klęska.

Wokół tych rzeczy zakreślono koło.
Jego nikt nie przekroczy.

Rozumiem to tak, że jesteśmy więźniami własnych ciał, a także tego czasu, miejsca i okoliczności, w które bez naszej woli, zgody i jakiegokolwiek sensu nas rzucono, ulotne iskierki istnienia między dwoma czarnymi nieskończonościami nicości. A może to wizja zaświatów? Może wychodzący z kościoła są już w czyśćcu, szeolu, swego rodzaju piekle, którego nie mogą opuścić i nikt do nich dostać się nie może?

Cóż, coraz bardziej nabieram pewności, że umarłam już dawno i jestem po drugiej stronie. I tylko wydaje mi się, że żyję. Mam barek pełen drogich alkoholi i nawet nie odczuwam już chęci do picia, wygasają ostatnie pragnienia. Pogoda wręcz idealna, pochmurno, listopadowo, deszczowo. Przynajmniej te kilka dni w roku mnie lubi. Zajmuję się przede wszystkim spaniem, nawet, jak wyjątkowo wstaję, jestem jak lunatyczka, otoczona mrokiem majaków i snu.

wtorek, 17 listopada 2015

Kora polegnie w kwaśnym smrodzie

Życie w popielniczce

John Haines

W naszych białych skórach z bibułki
i poplamionych kołnierzykach
z brązowymi kłaczkami zamiast kości,

rozpoczynamy się stopami w popiele
który strząsamy z butów
w szalonym tańcu jednej nogi;

potem ślizgamy się po szklano-
metalowym brzegu naszego świata
by polec tam, w kwaśnym smrodzie…

jedyni spośród ludzi, którzy wysocy
z urodzenia, rosnąc się kurczymy.

Chętnie byśmy się poskarżyli
na irytującą gorliwość zapałek

lecz każda nasza próba zabrania głosu
tonie w kłębach dymu
i napadach kaszlu.

Gdy się starzejemy
żółty blask w naszym oku
czerwienieje aż zmienia się
w stopę zdeptującą ogień:

i znów to samo, starcy się kruszą
miażdżeni z góry gigantyczną dłonią,

gdy młodzi zaczynają płonąć.

Przełożył Grzegorz Musiał

Przepisane z tomu: Ameryka, Ameryka! Antologia wierszy poetów amerykańskich po 1940 roku. Bydgoszcz 1994.

piątek, 13 listopada 2015

Karaluch spada z sufitu

Ucałowania z obcego miasta

Lavinia Greenlaw

Najdroższy, karaluchy mają małe.
Jeden z nich spadł mi z sufitu do ginu
ale obyło się bez szkody. Była tu matka.
Pokazałam jej ślady zębów na drewnianym kojcu,
a one dała mi adres znajomego szczurołapa.
Był pod takim wrażeniem dziury w kolanku,
że wziął je ze sobą do prywatnego muzeum.
Nie mogę spać. Na bagnisku w Hackney
wykopują dzieciaki. Wyczytałam w gazecie, że
kiedy dziewczynka wołała o pomoc,
facet wyciął jej język. O krok stąd.
Mieliśmy nowe alarmy bombowe,
ale tylko o świcie i tylko na przedmieściach.
No i ten atak moździerzy. Słyszeliśmy z pokoju,
tąpnięcie, jakby ktoś upuścił ciężki drewniany stół.
Mówią, że te żyjątka, co wyłażą z kranu,
są całkiem niegroźne. Weszła w życie ustawa
o niebezpiecznych psach: kaganiec, tatuaż, kastracja.
Kiedy ten labrador z sąsiedztwa skakał
na powitanie Billie, cały się posikał.
Na North Road zamykają sklepy.
Nigdzie nie naprawisz butów.
Ulice jednokierunkowe zmieniają kierunek,
zgubiłam się zaledwie kilka jardów od domu.
Na nowym planie miasta zaznaczono obszary
“w budowie”. Zniszczono nawet
nazwy ulic. Na Finchley pojawił się tyfus.
Matka przywiozła mi drzewko lawendowe.

Przełożył Jerzy Jarniewicz

****

Komentarz Kornelii: Przepisane z tomiku: Poetki z Wysp, Wrocław-Gdańsk 2015. Zastanawiałam się, czy zamieścić ten utwór utalentowanej miss Greenlaw, ponieważ nie znalazły mojej aprobaty słowa „najdroższy” oraz „ucałowania”. Ponadto wiersz nakreślony został z poczuciem humoru, a ze względu na temat wcale mnie nie zasmuca, a raczej wręcz przeciwnie. Ale tak mi się podobał, że zaistnieje bez kategorii.
Cóż, znakomita opowieść o dezintegracji społeczeństwa, upadku wielkiego miasta. Może nawet alegoria nadchodzącej apokalipsy. W mieście panuje plaga szczurów i karaluchów, nadeszła zaraza, grasują okrutni mordercy, trwa wojna, lub przynajmniej seria zamachów, niszczona jest infrastruktura, burzone całe kwartały, woda z kranu pełna różnych drobnoustrojów. Drzewko lawendowe nie przyniesie ocalenia.
Uradował mnie passus o czworonogach:

Weszła w życie ustawa
o niebezpiecznych psach: kaganiec, tatuaż, kastracja.

Jestem lękliwą rowerzystką, uważam, że dobry pies to martwy pies, a przynajmniej w kagańcu i na krótkiej smyczy.

Czy także mam odczucie, że świat zmierza ku zagładzie? Zawsze byłam pełna melancholii, a teraz się starzeję, zbliżam do czterdziestej jesieni, tak, że jestem bardziej podatna na czarne uczucia w rodzaju: „Dawniej było lepiej”. Ogólnie rzecz biorąc, nie przejmuję się wszakże rzeczywistością stworzoną z materii. Zatroskana jestem tylko o własne bezpieczeństwo, które staram się sobie zapewnić, nie kłopocząc się niczym więcej. Wydaje mi się, że świat tonie, ale za mojego czasu nie pójdzie jeszcze na dno. Co stanie się później, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Oczywiście chciałabym doświadczyć gwałtownych zmian klimatycznych, doznać unicestwienia w impakcie asteroidy, zobaczyć przed ostatnim zamknięciem oczu zatopione miasta, ale rozsądek podpowiada, że to nie będzie mi dane. Niektórzy wieszczą, że nadciągną rzesze pełnych zarazków oraz groźnych pasożytów uchodźców i nas zjedzą. Może tak się stanie, ale jeszcze nie teraz. Zapewne czasu na sen i szukanie depresyjnych wierszy mam jeszcze wiele.

czwartek, 12 listopada 2015

Śmierć jesiennej mimozy

Kiedy brzoza zabiła Katinkę

Géza Szőcs

Drzewo to odtąd w sobie nosisz,
cień jego rośnie wśród jej kości.

Szła sobie Kati, jesienna mimoza.
W nocy czekała na nią jedna brzoza.

Przełożył Jerzy Snopek

***

Komentarz Kornelii: lakoniczny wiersz urodzonego w 1953 roku węgierskiego twórcy i polityka, urodzonego w Siedmiogrodzie. Cóż, mniemam, łagodnie mówiąc, że nie jest to strzelisty szczyt poetyckiego kunsztu i nie wyprostuje autorowi drogi na Parnas. Zamieściłam z kilku powodów. Nie, nie z tej przyczyny, że kilka dni temu w naszym udręczonym kraju szalały wichury i jedna osoba na Wybrzeżu straciła życie, uderzona konarem. Za to spodobało mi się określenie: „Kati, jesienna mimoza”. W bieżącym roku poziom lęku spadł mi samoistnie, ale i tak jestem najbardziej mimozopodobną istotą, jaką znam. Kilka dni w temu byłam w teatrze i fale trwogi tak mocno mną rozkołysały, że musiałam usiąść w kawiarence, napić się wina i trzymać stołu. I jeszcze skąpała mnie mocno transpiracja. Tak, że odczuwam solidarność z innymi mimozami i Katinki mi szkoda.

Oprócz tego przypomniałam sobie wydarzenie z mojego życia: kilka lat temu wybierałam się do teatru, a mieszkałam jeszcze u rodziców, musiałam dojść do przystanku aleją wysadzaną topolami. Wiał silny wiatr i nagle, pogrążona w myślach, obudziłam się gwałtownie, widząc przed sobą złamaną topolę, leżącą na pogruchotanym samochodzie. Obawiałam się, że ludzie w aucie zginęli, potem jednak dowiedziałam się, że uniknęli złego losu, ale stracił życie przechodzień, przygnieciony przez to drzewo. Rodzina nieszczęśnika do dziś zapala tam znicze.

Gdybym wyszła pięć minut wcześniej, być może zakończyłabym pod drzewem swe ziemskie troski.
Morał z tej historii niezbyt odkrywczy: Życie ludzkie jest kruche, niebezpieczeństwo czyha na drodze, na schodach, w tramwaju, w każdej chwili możemy zostać zabrani, przypadek jest tyranem naszego przeznaczenia.

Można by dodać, że z tą wiedzą należy cieszyć się każdą chwilą, kubkiem dobrej herbaty, szklanką czerwonego burgunda, wartościową książką, wieczornym odpoczynkiem. Wiem to i próbuję, ale zniewolona jestem wyznać, że nie zawsze mi się udaje.

Lubię spacerować w lesie, gdy szumi wiatr i z koron drzew sypią się liście i gałęzie.

wtorek, 10 listopada 2015

Śmierć mieszka tu w piwnicy

Śmierć jest mistrzem

Nora Bossong

Śmierć jest mistrzem
Mieszkam w domu
Między miłorzębem a dębem
Śmierć jest mistrzem

Mieszkam w domu
A na zewnątrz jest zimno
Tylko w środku jest zimniej
Mieszkam w domu.

Między miłorzębem a dębem
Samotnie stoi dom
Zbity z listew
Między miłorzębem a dębem.

Śmierć jest mistrzem
Mieszka tu w piwnicy
Czyta Goethego i Schillera
Śmierć jest mistrzem.

Przełożyła kora-kora-kora

Nora Bossong, urodzona w 1982 roku w Bremie niemiecka poetka i pisarka, laureatka licznych nagród.

Der Tod ist ein Meister

Nora Bossong

Der Tod ist ein Meister
Ich wohne im Haus
Zwischen Ginko und Eiche
Der Tod ist ein Meister

Ich wohne im Haus
Und draußen ist’s kalt
Nur drinnen ist’s kälter
Ich wohne im Haus.

Zwischen Ginko und Eiche
Steht einsam ein Haus
Aus Latten gezimmert
Zwischen Ginko und Eiche.

Der Tod ist ein Meister
Der wohnt hier im Keller
Liest Goethe und Schiller
Der Tod ist ein Meister.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Podejrzana i bez alibi

Codzienne miejsce zbrodni

Raymond Dittrich

Poranek zaczyna się
gdy wyrzucasz do śmietnika
odpadki z poprzedniego dnia.

To codzienna rutyna
(rzecz niewarta wzmianki.)

Wieczorem morderstwo
w telewizji albo
dwie szklanki wina w barze.

Tak zwana uporządkowana egzystencja.

Ale pewnej nocy
staną u twoich drzwi,
zadzwonią i uprzejmie
wyciągną swe legitymacje,
funkcjonariusze prowadzący śledztwo
w sprawie życia.

Mówią, że zaistniało
mocne podejrzenie o popełnienie przestępstwa,
mówią o poszlakowych dowodach,
o tym, że doszło do jakiejś zdrady.

Początkowo nic nie rozumiesz,
ale w końcu zdajesz sobie sprawę:

Rozpaczliwie brakuje ci
alibi.

Przełożyła kora-kora-kora

***

Täglicher Tatort

Raymond Dittrich

Der Morgen beginnt damit,
daß du den Müll des Vortags
in die Tonne wirfst.

Tagsüber Eingeübtes.
(Nicht der Rede wert.)

Abends ein Mord
im Fernsehen oder
zwei Gläser Wein an der Theke.

Sogenannte geordnete Verhältnisse.

Doch eines Nachts werden sie
vor deiner Tür stehen,
läuten und höflich ihren Ausweis zücken,
die Ermittler in Sachen Leben.

Sie reden von dringendem Tatverdacht,
Indizienbeweisen, dem Verrat an etwas.

Du verstehst erst nicht,
bis du begreifst:

Verzweifelt fehlt es dir
an einem Alibi.

***

Komentarz Kornelii: Pełen dramatyzmu i piołunowo depresjogenny utwór urodzonego w 1961 poety i muzykologa z Hamburga. Jak dla mnie wiersz doskonale kreślący nędzę, ale przecież także metafizyczne niebezpieczeństwo człowieczego bytowania.
Życie przypomina kryminał, w którym ty zostaniesz oskarżony. Zdaje się, że powinnam wyjaśnić: nasi zachodni sąsiedzi uwielbiają filmy kryminalne, a ich ulubiony, oglądany przez znaczną część społeczeństwa, nosi tytuł „Tatort” czyli „Miejsce zbrodni”.

Bohater prowadzi „normalne’, monotonne, uporządkowane życie, wieczorem ogląda film kryminalny w telewizji albo umiarkowanie raczy się winem w barze. Codziennie rano sumiennie wyrzuca swoje śmieci – aczkolwiek nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w tej śmieciowej rutynie jest coś niepokojącego. Odpadki można rozumieć jako zmarnowane szanse poprzedniej doby, jako jeszcze jeden dzień, którzy przeszedł bez treści i sensu.

Aż którejś nocy przychodzą funkcjonariusze prowadzący śledztwo w sprawie życia, mają szczególne podejrzenia, oskarżają o zdradę. Dla mnie ta upiorna wizyta to symbol śmierci i sądu. Nawet uporządkowana, spokojna, egzystencja, nie uchroni przed zgonem i przyjdzie zdać sprawę ze swych uczynków. Zdrada… Może to zdrada ideałów, przyjaciół, najbliższych…. Może zdrada polega na tym, że prowadzone było szare, bezbarwne, egoistyczne życie, że powinniśmy uczynić z niego coś więcej?

Ale czy większość śmiertelnych nie doświadcza zwykłego, banalnego bytowania?

W każdym razie brakuje alibi, czyli nie ma co liczyć na pobłażanie sądu. Zostaniemy uznani za winnych. Jaki zapadnie wyrok, wolę się nie zastanawiać.

Cóż, wydaje mi się, że obecnie prowadzę całkowicie uporządkowane, wolne od wszelkich uniesień, puste i banalne życie. Byłam u rodziców, z jednoznaczną pomogłam cierpiącej mamusi przygotować obiad i rączek nie mogę po tych burakach i ziemniakach domyć…
Piję może trochę więcej, niż bohater wiersza, jesienią w domu, nie w barze. Wiem, że pewnej nocy prowadzący śledztwo w sprawie życia zadzwonią także do moich drzwi. Lista osób i spraw, które zdradziłam, jest długa. Za bardzo się bałam, aby komukolwiek pomóc, chciałam tylko chronić siebie, zawiodłam, gdy powinnam była podać pomocną dłoń. A może nawet…

Mogę tylko powiedzieć w ramach szukania okoliczności łagodzących, że zdecydowanie nie chciałam się znaleźć w tej aberracyjnej baśni, i to jeszcze w takiej postaci i formie. Stało się to wbrew mej woli. Nawet, jeśli nie mam alibi i dowody zbrodni są miażdżące, sądzenie mnie będę uważała za skrajnie niesprawiedliwe. Nie dokonałam tego z premedytacją. Proszę o uniewinnienie ze względu na niepoczytalność.

sobota, 7 listopada 2015

Widma z przeszłości jadą windą

Niektórzy z umarłych

Göran Palm

Są umarli, którzy nadal żyją na ziemi
i dotykają nas czasem. Niektórzy siedzą
na rozkładanych ławkach w starych windach
piętro za piętrem jadą z nami
wsłuchani w szmery i szumy.
Inaczej moglibyśmy zapomnieć.

Przełożył Andrzej Krajewski

****

Komentarz Kornelii: Przepisałam z książki: W Sali zwierciadeł. Antologia poezji szwedzkiej (1928-1978). Warszawa 1980.
Urodzony w 1931 roku w Uppsali Göran Palm jest synem duchownego, może z tej właśnie przyczyny niektóre jego utwory utkane są z metafizyki. Poeta pragnie powiedzieć, iż niektórzy zmarli są z nami i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Podróż windą oznacza, jak mniemam, ludzkie życie, może nie do końca przyjemne, ponieważ windy są stare. Obecność tych, którzy odeszli, nie oznacza miłych doznań– defuncti nie tylko nas dotykają, ale także zajmują miejsca na ławkach, na których moglibyśmy doświadczyć odpoczynku wśród trudów egzystencji. Szumy i szmery to dawne zaszłości, o których nasi upiorni współpasażerowie nam przypominają.

W moim przekonaniu bard z rozkosznie chłodnej Skandynawii ma rację. Zazwyczaj zmarłych się zapomina, zwłaszcza tych, którzy odeszli w sposób naturalny, po długim, spełnionym życiu, albo nie byli zbyt mocno z nami związani. Wiemy, że istnieli, ale wspomnienia szybko tracą barwy, znikają w mroku. „Umarli podróżują szybko” – jak czytamy w makabrycznej balladzie „Lenora” Gottfrieda Augusta Bürgera.
Niestety, niektórzy nadal żyją na ziemi, zapewne tylko kreowani przez nasze umysły, ale przecież nie dają o sobie zapomnieć. To najczęściej tacy, którzy w tragicznych okolicznościach stracili życie, a wcześniej byli nam bliscy. A jeszcze jeśli w jakiś sposób byliśmy świadkami i uczestnikami ich zejścia, sprawa staje się dramatyczna i może skończyć się obłędem. Cóż mogę powiedzieć? Najczęściej generuję umysłową pustkę, usiłuję usunąć ze swojego jestestwa wszelkie refleksje, uczucia, reminiscencje, wspomnienia. Przeważnie doskonale mi się to udaje. Niestety, niekiedy wstrząsa mną gorączka – wydaje mi się, że ktoś jedzie ze mną tramwajem, dotyka w windzie, czeka za drzewem w lesie. A już sny to sekretna kraina lęku i oczekiwania. Przyjdą tej nocy czy nie? I co się będzie działo? Kilka razy dziennie mówię do siebie – ale tak naprawdę to ich wzywam.

Nie wiem, jak długo to jeszcze może trwać. Kładę moje uczucia do snu, zamykam do szafy. Wreszcie przyszły opiekuńcze chmury, jest po listopadowemu mroczno i deszczowo, spokój bierze mnie w ramiona, chociaż wiem, że to tylko chwilowa ulga.

piątek, 6 listopada 2015

Samotność rozmyta przez płacz

Listopad

Federico García Lorca

Wszystkie oczy
otwarte były
na samotność
rozmytą przez płacz.

Bim
bam
bim
bam

Zielone cyprysy
pilnowały swej duszy
pomarszczonej przez wiatr,
a słowa niby kosy
ścinały dusze kwiatów.

Bim
bam
bim
bam

Niebo było zwiędłe.
O, zmierzchu w niewoli obłoków,
sfinksie bez oczu!
Obeliski i kominy
pyszniły się mydłem.

Bim
bam
bim
bam

Wykrzywiały się rytmy
i wykrzywiało się powietrze,
mgielni wojownicy
robili z drzew
katapulty.
Bim
bam
bim
bam

O, zmierzchu!
Zmierzchu mego drugiego pocałunku!
Temat cieniowi memu to daleki,
bez złotego promienia!
Pusta grzechotka.
Zmierz się rozsypywał
po stosach milczenia.

Bim
bam
bim
bam

Przełożyła Zofia Szleyen

wtorek, 3 listopada 2015

Wyjmują obrzmiałe serca

Marie Lundquist

Zmarli mówią do mnie językiem, którego
nie rozumiem. Sądzą że jestem jedną z nich.
Ich doświadczenie ma tę samą barwę co moje
wnętrzności, niedostępna część mnie. Z torebek
wyjmują obrzmiałe serca i scyzoryki z mosiężnym
okuciem. Skórki spadają w długich pasmach
i układają się wokół ich stóp jak wieńce.

Przełożył Zbigniew Kruszyński

****

Komentarz Kornelii: Zatrważający wiersz szwedzkiej poetki, mistrzyni liryzmu, niełatwy do interpretacji. Jak się zdaje, pokazuje niemożliwą do przekroczenia granice między krainą żywych a światem umarłych. Zmarli usiłują komunikować się z żywymi – daremnie. Może dlatego, że tak naprawdę nie istnieją. A może istnieją, tylko nie potrafią już połączyć się z życiem?

Ale wydaje mi się, że te duchy to tylko emanacje naszego umysłu, który je tworzy, aby złagodzić lęk przed ostatecznym końcem.

Sądzą że jestem jedną z nich.

 Zmarli poznali już prawdę i wiedzą, że życie to iluzja. Prędzej niż później każdy, pozornie żywy, dołączy do martwej większości.

Ich doświadczenie ma tę samą barwę co moje wnętrzności

Jak widzimy, (domniemane) bytowanie zmarłych jest mało przyjemne – barwa wnętrzności jest jednoznacznie negatywna, mówiąc otwarcie – okropna.

Obieranie nabrzmiałych serc – może to próba uwolnienia umysłu od złych wspomnień albo wyrzutów sumienia z powodu popełnionych występków. Być może taka jest kara wymierzona zmarłym za ich nikczemności i zaniechania. Albo też bohaterka miała tragiczne przeżycia i usiłuje stłumić negatywne uczucia, wyobrażając sobie to wszystko. W każdym razie wymowa utworu jednoznacznie mroczna.

Cóż mogę powiedzieć? Wiersz równie znakomicie jak wstrząsająco opisuje też moje „bliskie spotkania trzeciego stopnia”.

Po jesiennej zmianie czasu doznaję bardziej intensywnych, oszołamiających, niekończących się snów. Wcześniej były to doświadczenia pozytywne, magiczne, pełne czarów. Obecnie jednak przychodzą do mnie zmarli, konkretnie CI ZMARLI.

Ostatniej nocy śniłam przez długie godziny, jak jestem z TĄ OSOBĄ (obecnie pod granitowym pomnikiem za 24 tysiące złotych). Razem stoimy na płytkiej morskiej mieliźnie w przesmyku między dwoma brzegami. Nie wiemy, czy płynąć, a jeśli tak, to do którego brzegu – czy też czekać. W pobliżu przepływają łodzie, ale nas nie zabierają.

Jestem bezwarunkowo pewna, że te majaki to tylko wytwory mojego udręczonego umysłu – wszystko zapomniałam, a jednak jakaś część mnie pamięta. Zmarli istnieją tylko w naszej pamięci, a jeżeli, w co stanowczo i zdecydowanie nie wierzę – egzystują w jakimś innym wymiarze, nie przybywaliby mnie dręczyć. Powinni przecież wiedzieć, że ja też cierpię i że sami podjęli decyzje.

Ale tak czy inaczej nie wiem, jak długo to jeszcze wytrzymam, jeśli nie uspokoją się te sny. Co powinnam uczynić? Nawrócić się na chrześcijaństwo? Poddać psychoterapii? Ratować farmakologią? Jestem tak znużona, że nawet wino nie chce mi przejść przez usta.

 Listopad, mój ulubiony miesiąc – a jednak w tym roku to pogodowa katastrofa – słońce mnie pali, liście wciąż nie chcą spadać – podobno opóźnienie w tej materii wynosi 5 dni, mi się jednak wydaje, że co najmniej dziesięć. Jeśli nie nadciągną chmury, może być bardzo niedobrze.

poniedziałek, 2 listopada 2015

Marznące dusze

Wszystkich Świętych

András Ferenc Kovács

„Pleni sunt coeli et terra”

Dzień zmarłych. Znowu
Urosły mi włosy, broda.
Pora zabrać się do…
Golenia

Potem długa kąpiel.
Gorąca para, nagrzane ciało
W głębokiej wannie, do kresu sił.
Potem pójdziemy

Z matką na Groby. Zapalimy świeczki.
Weźmiemy tam również

Dwa wieńce…Zmrożony płomień.
Drżący blask w nocy.
Marzną dusze.

Przełożył Jerzy Snopek

Przepisałam z: Jerzy Snopek, Dojść do słonecznej strefy. Antologia współczesnej poezji węgierskiej. Wydawnictwo Emka, Warszawa 2010.

niedziela, 1 listopada 2015

Duchy grobu odpędzają wszystkich

Życie mi odjęto,
gdy byłam dziecięciem bez skazy…
Teraz jako dziecko muszę spać w pustynnej dolinie.
Czuję pragnienie, choć woda stoi obok mnie.
Wytrącono mnie z dzieciństwa
nie dając mi czasu, bym dorosła.
Opuściłam dom rodziny jako dziecko
nie nasyciwszy się życiem!
Byłam przy piersi matki,
gdy ogarnęła mnie ciemność, której boją się dzieci,
Duchy grobu odpędzają stąd wszystkich,
a przecież to nie jest czas, żebym była sama.
Moje serce radowało się na widok ludzi,
ponieważ kochałam radość.

Przełożyła Agnieszka Gadzała

Napis na grobie małej egipskiej dziewczynki zmarłej około 500 roku p.n.e.

sobota, 31 października 2015

Udanego Halloween dla wszystkich!

Jestem kilka dni u rodziców. Mama złamała rękę i w tej sytuacji nie mam pretekstów, aby unikać kreatywnych prac domowych, jak wieszanie firanek. Nie mam wątpliwości, że w następstwie grabienia liści ciężko się przeziębię. Nastrój zaduszkowy, ponieważ mama (po 70-tce) zapowiada, że wkrótce umrze. Tata jest co do swojej osoby podobnego zdania. Z właściwym sobie brakiem empatii pomyślałam, że jeśli mają rozstać się z tym światem, mogliby wyrządzić mi tę uprzejmość i uczynić to mniej więcej jednocześnie i bez komplikacji. Mogłaby wtedy sprzedać dom, rzucić etatową pracę, kupić pokoik z kuchnią np. w Łebie,codziennie wieczorem wychodzić na plażę i powoli alkoholizować się na śmierć.

Na razie bronię się wysokoprocentowo przed depresją związaną ze staropolskim świętem grobownictwa. Mam kilka butelek czerwonego wina primitivo, a na cmentarz zabiorę piersiówkę pełną żołądkowej gorzkiej. Sytuacja jest tak poważna, że można jest sprostać tylko za pomocą mocnej okowity. W ubiegłym roku miałem w ten czas infernalne dni żeńskich cierpień, zatem nie doświadczyłam trudności z przybraniem oblicza pogrążonej w żałobie cierpiętnicy. Stojąc nad grobem zastanawiałam się wtedy tylko: PRZECIEKNIE CZY NIE PRZECIEKNIE.

Ale jutro, jak się zdaje, do niczego nie dojdzie, tak, że w piersiówce ostatnia i cała nadzieja.

Wzięłam dwa horrory na CD, których jeszcze nie widziałam. Dziś wieczorem włączę telewizor, otworzę butelkę i może jakoś przetrwam. Nie chcę o niczym myśleć. Nie ma przeszłości ani przyszłości, nie ma także mnie. To nigdy się nie stało. To wszystko jest tylko obłędną fatamorganą.

Uważam, że cenami wieńców nagrobnych (125 zł!!) powinna się zająć Unia Europejska.

Wesołego Halloween wszystkim życzę :).

czwartek, 29 października 2015

Ciało daleko ode mnie

Dziewica

Laura Riding

Moje ciało jest daleko ode mnie.
Ale zbliż się i dotknij:
Bliżej nikt podejść nie może.

To odzieżowa rzecz
To prawdziwy relikt,
Choć nigdy jej nie nosiłam,
Choć nigdy nie będę martwa.

A posiadanie?
Minie gwałtowność,
pasja zapoznana,
Nim ją poznam.

Przełożyła Julia Fiedorczuk

The Virgin

My flesh is at a distance from me.
Yet approach and touch it:
It is as near as anyone can come.

This vestiary stuff
Is a true relic,
Though I have never worn it,
Though I shall never be dead.

And the possession?
The violence will be over,
A forgotten passion,
Before I learn of it.

****

Komentarz Kornelii: pełen tajemnic utwór subtelnej amerykańskiej poetki. Nie znalazłam żadnej analizy i mam trudności z interpretacją, dołączam więc wyjątkowo angielski oryginał (poezję właściwie zawsze powinno się czytać w oryginale, ale nie będę się tu snobować aż tak mocno).

Wydaje mi się, że panna z wiersza nie odczuwa ścisłej identyfikacji ze swym ciałem (moje ciało jest daleko ode mnie), taktuje je jak odzież, która nie jest nieodzowna:

To odzieżowa rzecz
To prawdziwy relikt,
Choć nigdy jej nie nosiłam,
Choć nigdy nie będę martwa.

Nigdy nie będę martwa – dziewczyna wierzy, że jej osobowość czy też psyche przetrwa śmierć i rozkład materialnej powłoki cielesnej.

Pytanie, dlaczego decyduje się na inicjację seksualną:

Moje ciało jest daleko ode mnie.
Ale zbliż się i dotknij:
Bliżej nikt podejść nie może.

Może po prostu ulega lekkiej ciekawości. Pragnie doświadczyć tej (jakoby) najbardziej intymnej formy kontaktów międzyludzkich. Wydaje się, że decyzję ułatwia jej brak utożsamiania się ze swym ciałem.

Ostatnie cztery wersy przetłumaczyłabym bardziej dosłownie. Słowo przemoc (violence) bardziej bowiem oddaje istotę rzeczy, niż „gwałtowność”:

A posiadanie?
Minie przemoc,
Pasja zapomniana,
Zanim się jej nauczę

W każdym razie nasza Virgin nie czyni sobie w sprawie erotycznej inicjacji wielkich złudzeń. Takie wdarcie się w dziewczęce ciało to przemoc i ból, nawet jeśli nie jest gwałtem. Cierpienie pierwszych momentów minie, ale na jakąś rozkosz czy ekstazę nie ma co liczyć. Chwilowe, być może udawane, uniesienia szybko popadną w niepamięć. Doświadczania (mocno przereklamowanej) przyjemności nie można się nauczyć. Zostanie bezsensowne ciało jak ubranie, które chciałoby się zrzucić.

Cóż, też nie odczuwałam zbyt silnej identyfikacji ze swą proteinową powłoką i nie liczyłam na rozkosz, mimo to dosłownie zainscenizowałam utratę niewinności – w ogóle już nie pamiętam dlaczego. Może też lekka ciekawość przyprawiła mnie o zgubę? Od razu straciłam nie tylko hymen i krew, ale także zdolności intelektualne. Wielobarwna wyobraźnia byłej dziewicy Kornelii zmarzła jak kwiaty na późnojesiennym grobie. Rozerwały się złociste nici delikatnej równowagi i poszłam na dno jak bryła ołowiu. Nie tylko straciłam niewinność, ale także dałam się rytualnie zbrukać na wiele możliwych sposobów.
Ech, aż nie chcę w to wszystko uwierzyć….
Czasem myślę, że gdybym porozmawiała z jakąś prawdziwą niewinną, część jej wewnętrznego spokoju spłynęłaby na mnie. Ale to tylko majaki – dziewic w moim wieku właściwie już nie ma, a te, które przetrwały, trapione są przez frustracje i smutki i tęsknotę za nieznanym, tortury niespełnienia, bo jak tu żyć bez mężczyzny? Całe te uwarunkowania biologiczne, którym podlegamy, to skrajnie złośliwy żart.

PS.
Liście wreszcie opadają – gdy rowerowałam w złotym deszczu, jeden nawet zatrzymał się na moim nosku. Ale wciąż za mało, za mało.

środa, 28 października 2015

Przemówiła do mnie nicość

* * *

Nelly Sachs

Tej nocy
poszłam ciemną boczną ulicą
za róg
Tu mój cień
wtulił się w me ramiona
Ta umęczona część ubrania
chciała żeby ją nieść
i barwa nicość przemówiła do mnie:
Jesteś po drugiej stronie!”

Przełożył Ryszard Krynicki

wtorek, 27 października 2015

Gdzie śmierć moją wypić mogę

Kasyda zranionego przez wodę

Federico García Lorca

Pragnę zstąpić ku studni,
chcę po murach Granady chodzić,
by zobaczyć serce przeszyte
ciemnym i okrutnym sztychem wody.

Jęczał zraniony chłopiec
uwieńczony szronem zimnym.
Stawy, cysterny i źródła
swoje szpady w powietrze wznosiły.
Ach, jaka furia miłości, jakie raniące ostrze,
jaki nocny rozgwar i biel śmierci!
Jakie pustynie światła zatapiały
ruchome piaski jutrzenki!
A chłopiec był samotny;
śpiące miasto dławiło mu gardło.
Tylko fontanna ze snów broniła
dostępu żarłocznym algom.
Twarzą w twarz chłopiec ze swą agonią
jak dwa deszcze zielone się spletli.
Chłopiec położył się na ziemi,
i spowiły go agonii skręty.

Pragnę zstąpić ku studni,
gdzie śmierć moją łyk za łykiem wypić mogę,
pragnę mchem moje serce wypełnić,
aby ujrzeć zranionego przez wodę.

Przełożyła Irena Kuran Bogucka

poniedziałek, 26 października 2015

Kiedy wreszcie opadną te liście??!!


Skarży się niczym wdowa

Leśny wiersz

Harry Martinson

Słońce opuszcza las
poprzez najbardziej na zachód wysuniętą polanę
i powoli stygnie góra.
Drozd śpiewak próbuje wyjaśnić, co się dzieje,
lecz gołąb-siniak, w przystępie melancholii,
skarży się głucho, długo niby wdowa
i skrzydłem pokazuje okraj trzęsawiska,
gdzie słońce się pogrąża powoli, powoli -

Przełożył Janusz B. Roszkowski

***

Komentarz Kornelii: Melancholijny wiersz znakomitego szwedzkiego poety (1904-1974), noblisty , który w bardzo bolesny sposób popełnił samobójstwo, dokonując nożyczkami seppuku. Ostatnie chwile twórcy musiały być potworne. Ja bym tego nie potrafiła. Podobno w Polsce można legalnie kupić cyjanek. Powinnam w przyszłości zakrzątnąć się wokół tej sprawy.
Wiersz smętny, aczkolwiek nie bezdennie depresyjny, dlatego zamieszczam bez kategorii. Wymowa wszakże gorzka – spacer w wieczornym lesie, zapada zmierzch, słońce chyli się ku zachodowi. Można to interpretować jako symbol przemijania ludzkiego życia. Drozd-śpiewak próbuje wyjaśnić, co się dzieje. Z pewnością bezskutecznie. Dla tragizmu i bezsensu ludzkiej egzystencji nie ma wytłumaczenia.

gołąb-siniak, w przystępie melancholii,
skarży się głucho, długo niby wdowa

czyli pozostają nam tylko głuche, jałowe skargi. Nic nie pomogą. Słońce pogrąża się w trzęsawisku, które, jak mniemam, oznacza brak nadziei, a może nawet zapowiada karę za występki i zbrodnie, czekającą na nikczemników w zaświatach.

Aj, niedobrze…

Jestem śmiertelnie utrudzona katorżniczą pracą, mimo to niemal codziennie udaje mi się znaleźć czas na spacer lub rowerową przejażdżkę po jesiennym lesie. Podświadomie szukam trzęsawisk, w których, wśród ponurego pohukiwania puszczyków, mogłabym utonąć. Niestety, podmiejski las jest bezbagienny. Otuchy dodaje mi nieco fakt, że jeszcze raz udało mi się kosztem ogromnych wysiłków doczołgać się do zimowej zmiany czasu. Światła coraz mniej, ciemność otula mnie łagodną opończą, można z czystym sumieniem chować się do łóżka już o godzinie 18. Ale o smutek przyprawiają mnie smagająco słoneczne dni i aberracyjna sytuacja, w której liście nie chcą opadać z drzew. Przemarzły wcześniej na mrozie i mocno trzymają się gałęzi. O tej porze drzewa powinny już być prawie nagie, a sprawy przedstawiają się w sposób wręcz przeciwny. Las jest wciąż jesienno-kolorowy, zielono-złoty, „przepiękny”, dla większości obserwatorów, co tylko przyciąga spacerowiczów i tworzy cierniowy kontrast do mojej piołunowej psyche (postaram się załączyć zdjęcie z dnia dzisiejszego). Gorąco liczę, że te liście w końcu spadną. Ach, gdybym mogła obrócić je w proch i szare próchno swoim martwym oddechem!

piątek, 23 października 2015

Finał krótkiego życia

Milcząca cykada

Nakagawa Kazumasa

Czy położę ją sobie na dłoni,
czy odwrócę na grzbiet,
cykada nie wydaje głosu;
już brak siły jej krzepkim dotąd skrzydełkom.
Ale choć jest jej ciężko,
choć jest znękana,
i choć tak bardzo cierpi,
na nic nikomu się nie skarży…
Jej ciało mocne i zgrabne koloru stali,
choć dotąd zdrowe, teraz jest już słabe;
ale zatrzepotało czasem skrzydełkami, jakby przebiegło jej coś przez myśl,
i w milczeniu
gotuje się na finał swego krótkiego życia.

Przełożyli Adachi Kazuko, Wiesław Kotański, Tadeusz Śliwiak

czwartek, 22 października 2015

Stare butwiejące łodzie

Zmęczone

Lars Gustafsson

Zmęczone stare łodzie
urywają się z cum przy pierwszym sztormie jesienią
i dryfują
ciężkie, napełnione wodą,
melancholijne,
filozoficznie spokojne,
aż zbutwieją w trzcinach.

Przełożył Zbigniew Kruszyński

****

Komentarz Kornelii: Przepisałam z tomiku; Dziwne drobne przedmioty, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012

Gorzki wiersz wybitnego poety ze Szwecji, piewcy tajemnic przedmiotów, krajobrazów, życia. Utwór smętny, melancholijny, ukazujący przemijanie, zmęczenie, obojętność i śmierć, będący alegorią ludzkiego bytu.
Jesień to znużenie egzystencją, ale także starość, która nie ma już sił, aby opierać się sztormom, czyli trudom i burzom ludzkiej egzystencji. Cumy, a więc równowaga psychiczna, ale także zdrowie fizyczne, doznają zniszczenia.

„napełnione wodą” – woda to złe wspomnienia, ale także czas, odbierający siły witalne. Pozostaje tylko butwienie i czekanie na kres wśród trzcin, na mieliźnie życia.

Cóż, ja uwielbiam jesień, miałam swoje sztormy, utraciłam cumy, unosiłam się w dryfie, a teraz powoli sobie butwieję, o tej melancholijnej porze roku niemal spokojna i chłodno obojętna. Obawiam się, że ten proces gnicia będzie jeszcze trwał długo, ponieważ fizycznie, aczkolwiek nie umysłowo, jestem młoda. Ale może zmaterializuje się jakiś nowotwór zbyt aktywnego i giętkiego  w przeszłości języka albo uśpiony wirus HIV.

środa, 21 października 2015

I poszliśmy na dno

Dziewica

Paula Meehan

Spójrzmy więc wstecz:
jakiś szczególny księżyc zaplątał się w wierzbach,
a ja zasnęłam głęboko we własnym ciele,
obok notatnik, w nim dziewczęce wiersze
i tyle stron jeszcze do wypełnienia,
i niech będzie róża, i pamięć jej ciernia
i blizna niech będzie na moim udzie, które rozciął cierń

wcześniej tego dnia w zapuszczonym ogrodzie,
kiedy on przyszedł do mnie po raz pierwszy
i uniósł mi spódniczkę,
i poszliśmy na dno, na ziemię.

I pokój niech będzie ze mną,
bo pokoju nie miałam.
Ani wówczas, ani kiedy mijały miesiące.

Przełożył Jerzy Jarniewicz

****

Komentarz Kornelii: Defloracyjny wiersz urodzonej w 1955 roku w Dublinie irlandzkiej poetki, której utwory, naznaczone feministyczną świadomością, skupiają się na kręgu spraw prywatnych. Tekst nie jest absolutnie depresyjny, aczkolwiek, jak mi się wydaje, zasnuwa go aura przygnębienia. Postanowiłam utworzyć dla wierszy opowiadających o dziewictwie osobną kategorię.

Cóż, bohaterka wspomina swą inicjację erotyczną, pożegnanie z czasem i rytuałami dziewczęcości. Pierwszy akt nie pozostawił dobrych wrażeń, utrata niewinności kojarzy się z cierniami, pozostają po niej blizny, prawdziwe, na podrapanych nogach, i te na umyśle.

Panna zdaje sobie sprawę, że pierwszy akt miłości fizycznej oznacza także oderwanie się od świetlistych sfer niebieskich, od świata ducha, żałosny upadek w świat materii:

i uniósł mi spódniczkę,
i poszliśmy na dno, na ziemię.

Inicjacja przyniosła także niepokój i trwogę, zaburzenie wewnętrznej równowagi:

I pokój niech będzie ze mną,
bo pokoju nie miałam.
Ani wówczas, ani kiedy mijały miesiące.

Można powyższe wyznanie interpretować w ten sposób, że udręczona dziewczyna zaszła w ciążę, aczkolwiek w moim przekonaniu oznacza ono po prostu neurozy i napięcia, będące następstwem utraty niewinności. Pierwsze zmysłowe zbliżenie podsyciło lęki przed trudami i zasadzkami życia, mroczną stroną seksualności.

Cóż, do mnie nikt nie przyszedł do zapuszczonego ogrodu, sama zatroszczyłam się o wszystko. Byłam zresztą już osobą dojrzałą, co sprawia, że mój błąd wydaje się jeszcze bardziej niewybaczalny.

Pisałam już o tym wszystkim – po tej politowania godnej defloracji runęłam z gwiezdnego firmamentu na cuchnącą ziemię, na dno, i odtąd było już tylko gorzej.
Ale teraz nie czuję niepokoju. Nie doświadczam niczego. Pustki nie umieją się bać. Od kilku dni chmury otulają ziemię, pada deszcz. Jest mi dobrze, nawet jak wstaję z łóżka, śpię z otwartymi oczyma.

PS. Przeczytałam, że w Australii wśród osób w średnim wieku szaleje epidemia nowotworów gardła i języka. Zdaniem lekarzy, to skutki erotycznych swawoli, pokłosie rewolucji seksualnej. Aj, można się bać… Czy jestem już w średnim wieku? Zapewne nie, w obecnych czasach to jakieś 50 lat. Czy może już dostałam raka języka albo krtani? Zdaje się, że nie…

Ale chwilę, sprawdzę…

Cóż, mam wrażenie, że nie…

Moment, zbadam sprawę jeszcze raz…

Zapewne jeszcze nie…

Ale co będzie potem?

Aj, trzeba było zachowywać się skromnie i powściągliwie…

Ale bryndza…

wtorek, 20 października 2015

Ciało wgniotło dach taksówki

Skok

James Dickey

Wszystko, co mi zostało po Jane Mac Naughton,
To jedna chwila z naszych lekcji tańca.
Była najszybszym biegaczem w siódmej klasie,
Czytam w swych szpargałach, i to nawet wtedy, kiedy chłopcy

Zaczynali wzrostem doganiać dziewczyny,
Lecz to nie biegnącą mam ją w swej pamięci,
Choć pamiętam Frances Lane i Agnes Fraser,
I grubą Betty Lou Black w sztafecie chłopcy przeciwko dziewczynom
Po lekcjach: widocznie biegała

Jak inne dziewczyny, w spódnicach zakasanych tak,
Że wyglądały jakby szarawary,
Lecz tylko się domyślam; ten fragment jej zniknął.
To co pozostało, to chwila, kiedy przyszła
Na doroczny bal naszych lekcji tańca, których nikt nie cierpiał,

A brzeg jej spódnicy był na miejscu stosownym
Dla tak młodej damy, i lekkim lecz dostojnym skokiem
Dotknęła końca jednego z papierowych kół
Wiszących u sufitu dla ozdoby sali po to,

By się przekonać, czy dosięgnie go ręką. Dosięgła,
I dosięgła mnie teraz, zawieszona w pamięci
Na brązowym łańcuchu kruchego papieru, szczupła
I muskularna, o szerokich ustach, tak bardzo chcąca dowieść

Tego, czego dowieść można, kiedy się skacze
W nowej sukni, nowej kobiecości, wśród chłopców,
Których tak łatwo pozostawić w tyle, w kurzu
Obcego namiętnościom boiska. Gdybym więc rzekł,
Że widziałem w gazecie to miejsce, gdzie Jane Mac Naughton Hill,

Matka czworga dzieci, skoczyła z okna
Miejskiego hotelu, i że jej ciało wgniotło
Dach stojącej taksówki, i że bez drżenia
Trzymałem jej zdjęcie, na którym leży w objęciach
Zmiętej jak papier blachy, jakby w trawie,
Jeden but zdjęty od niechcenia, ręce złożone na piersi,
Gdybym tak rzekł, nie uwierzyłbym sobie. Wymyśliłbym
Jakąś rzecz stosowną, że był to tylko zły sen wieku dojrzałego,
Po to, by się przekonać, że ów wieczny proces,

Który jest nieuchronnym błędem tego świata,
Opuszcza jej lekkie, ziemią gardzące stopy
Nagle ociężałe: powiedziałbym, że w zakurzonych piętach
Na boisku pewien chłopak, któremu obojętna była
Szybkość własnej stopy, pochwycił ją i zdradził zarazem
Jane, zostań, gdzie byłaś w mym pierwszym wspomnieniu:
W tym dziwnym zdarzeniu, na tym szkolnym balu.
Niezgrabne ofermy siedzieliśmy w kątach
Wycinając swe kółka z papieru, zanim

Skoczyłaś w swojej nowej sukni
I dotknęłaś końca czegoś, co ja sam zacząłem,
Ponad głowami par potykających się na parkiecie,
Nad podlotkami i gołowąsami wczepionymi w siebie,
Podrygującymi niezdarnie jak niedźwiedzie: Jane, trzymaj się
Tego koła, które wyciąłem dla ciebie-
Moje stopy przygważdża do ziemi
Pył połknięty przed trzydziestu laty -
A ja tymczasem z uwagą oglądam swe dłonie.

Przełożył Tadeusz Sławek

*****

Komentarz Kornelii: W oczywisty sposób posępny utwór, który napisał James Dickey, znakomity amerykański poeta ze stanu Georgia (1923-1997) . Narrator opowiada o swej fascynacji koleżanką szkolną Jane Mac Naughton Hill, znakomitą tancerką, najlepszą biegaczką w siódmej klasie. Niestety, dowiaduje się z gazety, że Jane, już jako osoba dorosła, wybrała śmierć.

Czuje się współwinny tej tragedii:

chłopak… pochwycił ją i zdradził zarazem

Woli patrzeć na swe dłonie, niż na zdjęcie martwego ciała. Niektórzy interpretują to oglądanie własnych dłoni jako gest, podobny do tego, który po umyciu rąk wykonał Poncjusz Piłat.

Bohater zmaga się z dławiącym smutkiem. Zdaje sobie sprawę, że upływ czasu odebrał mu młodość, idealizm i nadzieję:

Moje stopy przygważdża do ziemi
Pył połknięty przed trzydziestu laty

Wydaje mi się, że wymowa tego wiersza jest druzgocząca także z powodu ostrego kontrastu między urodą, dynamiką, energią pełnej sił witalnych uczennicy Jane, wchodzącej właśnie w czas kobiecości, a jej okrutnym końcem.

Nie wiemy, dlaczego ta osoba zdecydowała się na skok z okna miejskiego hotelu. Mniemam, że zabił ją prokreacyjny sukces – z czworgiem dzieci niełatwo wytrzymać. Aczkolwiek nie należy wykluczyć innych przyczyn.

Bohater z pewnością nie ponosi winy za jej śmierć. Nie był jej przecież jej mężem ani przyjacielem, po zakończeniu nauki szkolnej oboje nie mieli ze sobą kontaktu. Jeśli się obwinia, to może tylko jako wrażliwa istota, opłakująca śmierć innej osoby, którą znała w kwiecie jej młodości.

Cóż, nie pamiętam, żebym w szkole była kimś zafascynowana, uciekły mi wspomnienia. Jeśli trawi mnie demencja, tego się nie da zatrzymać. Za to mam o wiele więcej powodów, niż narrator, aby nie patrzeć na zmasakrowane ciało, lecz z uwagą oglądać swe dłonie.

Dni mijają jak minuty, śpię na stojąco, nie potrafię się już zbudzić. Wędrowałam w ogrodzie botanicznym, wiem, gdzie rośnie wawrzynek wilczełyko, ale nie zerwałam.

Przynajmniej dzieci nie mam.

poniedziałek, 19 października 2015

Życie jest własną żałobą

Wiosna i jesień

Do małego dziecka

Gerald Manley Hopkins

Małgorzatko, czy cię smuci,
Że las liście złote zrzucił?
Liści, tak jak ludzkich spraw dna,
Umiesz dotknąć myślą – prawda?
Ach, z czasem serce młode
Starsze się stanie, chłodniej
Spojrzy, bez westchnień, bez trenu,
Na liście – las w rozproszeniu;
Lecz też zapłaczesz – wiedząc, czemu.
Mniejsza, jakim zwać je mianem,
Źródła żalu są te same.
Nie ma pojęć, słów, by oddać,
Co wie serce, co duch odgadł:
Że życie jest własną żałobą;
Że płacząc – płaczesz nad sobą.

Przełożył Stanisław Barańczak

piątek, 16 października 2015

Pachnąca mydłem pustka

Debiut

Josif Brodski

1

Gdy już po wszystkich była egzaminach,
wspomniała mu, że mógłby wpaść wieczorem;
była sobota i ciasno tkwił korek
w szyjce butelki czerwonego wina.

Deszcz padał, kiedy wstał niedzielny ranek;
i gość na palcach przez skrzypiący parkiet
przepłynąwszy, cicho ściągnął marynarkę
z gwoździa wbitego chybotliwie w ścianę.

Wzięła ze stołu szklankę i przełknęła
resztkę herbaty wystygłą i burą.
Mieszkanie spało, świtała niedziela,
leżała w wannie czując całą skórą

dno obłuszczone. Wcześnie jeszcze było.
Pachnąca mydłem pustka nieodparta
pełzła w nią poprzez jeszcze jeden wyłom,
co się otwierał na poznanie świata.

2

Palce, którymi przymykał drzwi sieni
były – aż wzdrygnął się – czymś zabrudzone.
Kiedy dłoń chował w kieszeń, parę monet -
reszta za wino – brzęknęła w kieszeni.

Aleja pusta była, chodnik przemókł
od wody z rynien dzwoniących o ścianę.
Przypomniał sobie gwóźdź i tynk spękany
i z opuchniętych warg, nie wiedzieć czemu,

wyrwał się brzydki wyraz. Patrząc w pusty
świt poczerwieniał; postępkiem głupawym
własnych ust tak się sam zdziwił, że wrósłby
w grunt, gdyby właśnie tramwaj się nie zjawił.

Później w pokoju swym składał wzdłuż kantów
spodnie, nie patrząc na trącący potem
klucz pasujący do tak wielu zamków,
a tak wstrząśnięty swym pierwszym obrotem.

1970

Przełożył Stanisław Barańczak

****

Komentarz Kornelii: Melancholijny, nieco smętny, ale, jak mi się wydaje, nie czarnodepresyjny wiersz znakomitego rosyjskiego poety, dlatego zamieszam bez kategorii. Utwór znany, zamieściłam tylko dlatego, ponieważ bardzo podoba mi się następujący fragment:

Pachnąca mydłem pustka nieodparta
pełzła w nią poprzez jeszcze jeden wyłom,
co się otwierał na poznanie świata.

Cóż, po rozerwaniu hymenu czułam się jeszcze bardziej otwarta, wrażliwa i bezbronna. Wcale nie chciałam poznawać świata. W ogóle już tej absurdalnej zaszłości nie pamiętam i o niej nie myślę. Kiedy jednak wyjątkowo myślę, zaciska się na mej szyi pętla refleksji: PO CO MI TO BYŁO? Zapewne moje życie jako niewinnej panny potoczyłoby się inaczej, spokojniej, lepiej, bez tych cierniowych tragedii, nieodwracalnych klęsk i druzgoczących nieszczęść. Na granicy społeczeństwa, ale bez obłędu. Cóż, nawet Bóg nie może zmienić przeszłości, a cóż ma powiedzieć Kora?

Ogólnie wiersz pokazuje akt inicjacji w życiu młodych ludzi, wydarzenie, do jakich dochodzi codziennie, przy czym zazwyczaj rzecz dopełnia się się w banalnych, dalekich od romantyzmu czy dobrego smaku okolicznościach. Wielu zastanawia się, co uczyniłoby, mając obecne doświadczenie i minioną młodość. Jak postąpiłabym z takim umysłem, jak obecnie w 16-letnim ciele? Czy może sprzedałabym dziewictwo jakiemuś dobrze postawionemu dżentelmenowi? Defloracja odbyłaby się w eleganckim hotelu i jeszcze zarobiłabym na niej. A może trwałabym w czystości? Nie mogę sobie tego wyobrazić.

Oczywiście zdecydowałam się na rytuał przejścia bez sensu, w wieku już dojrzałym w którym powinnam była zachować się rozsądnie. Nie potrafię racjonalnie tego wytłumaczyć.

Wiersz jak dla mnie jest jeszcze jednym świadectwem absurdu człowieczej egzystencji i aberracyjnej konstrukcji ludzkiego ciała. Sama mogąca wzbudzić tylko szyderczy śmiech anatomia, wymykający się granicom wyobraźni absurdalny mechanizm defloracji i miłości fizycznej, sam podział na kobiecość i męskość, zmuszające do określonych zachowań. Albo penetrujesz albo jesteś penetrowana – to przecież jakiś niekończący się koszmar generujący cuchnące wymioty..

Co za bezgranicznie złośliwy Demiurg mógł wpaść na tak aberracyjny pomysł?

Kto skazał mnie na istnienie i zamknął w tym okropnym proteinowym więzieniu z otworami?

KIEDY SIĘ TO WSZYSTKO WRESZCIE SKOŃCZY?

czwartek, 15 października 2015

Tylko lamentują i jęczą

samotne serca

Charles Bukowski

kiedy zaczynasz nudzić sam siebie
to cholernie dobrze wiesz
że wkrótce zaczniesz
nudzić innych ludzi;
po prawdzie wszystkich z którymi
się stykasz:
przez telefon, na
poczcie, nad michą
spaghetti.

och, wszyscy ci męczący ludzie i ich
męczące historie:
na przykład o tym jak ich załatwiły
Złe Siły życia, jak są wydymani
i jak nie bardzo mają teraz co
zrobić
poza opowiedzeniem ci o tym.

potem wycofują się i czekają aż
ich pocieszysz
ale ty masz tylko ochotę
ich
olać,
co może powstrzymać ich przed
wproszeniem się na
obiad
i opowiedzeniem czegoś jeszcze o
ich tragicznej
doli.

jest ich coraz więcej i
więcej,
na zewnątrz w mroku ustawiają się w kolejce
i czekają na ciebie.
nikt inny ich nie
wysłucha.
zrazili do siebie
setki niegdysiejszych
przyjaciół, kochanków i znajomych
ale wciąż muszą się uskarżać
i jęczeć.

od dzisiaj
zaczynam odsyłać ich do ciebie.
trzymaj w pogotowiu
swoje współczucie
i wyrozumiałość

ja sam mogę się znaleźć na końcu
tej
kolejki.

Przełożyli Marcin Baran i Dobrosław Rodziewicz

środa, 14 października 2015

Niewidzialne szpony w oczach

Wiersz jesienny

Robert Bly

Oczy w suchych wiązkach trawy
i niewidzialne szpony w oczach koguta,
cierpliwe stopy starych mężczyzn wyżłobiły całe lato
w deskach podłogi.

Za chwilę coś się wydarzy!
Przyjdzie Chrystus!
Mija jesień i nic takiego się nie zdarza.

Tył ciężarówki znika w pyle drogi,
krzaki lebiody pogięte jak porzucone maszyny…

Przełożyli Tadeusz Rybowski i Zofia Prele

Komentarz Kornelii: Zasługujący bez wątpienia na uwagę jesienny wiersz urodzonego w 1926 roku w Madison w Minnesocie amerykańskiego poety – utwór pesymistyczny, pełen negatywnych symboli i posępnych znaków.

Jesień to nie tylko pora roku, to jesień życia

Oczy w suchych wiązkach trawy

to oczy cierpiące, które nie mogą już dostrzec pogodnych obrazów.

niewidzialne szpony w oczach koguta

oznaczają cierpienie, które doświadcza każdego, nawet największych chwatów.

Starzy mężczyźni mogą tylko dreptać w miejscu, nie dojdą do nikąd.

Wielkie nadzieje się nie spełnią, Chrystus, który jest ich inkarnacją, nie zstąpi już na ziemię.

Robert Bly w swych utworach kilkakrotnie daje do zrozumienia, że wiara jest martwa i nie przyniesie już pociechy.

Znikający tył ciężarówki to uciekające bez sensu życie, zostaną po nim tylko poskręcane chwasty czyli stracone złudzenia.

Cóż, ja uwielbiam jesień, czuję się wtedy lepiej. Ostatnie dwa dni pochmurne przyniosły mi nieco ulgi – wcześniej, w słoneczne godziny, rzucałam klątwy na światło i fatalny dzień swoich urodzin.
Wczoraj spacer w wilgotnym, mglistym, mrocznym lesie – prawie sama na ścieżkach wśród drzew. Jak świetnie, że ludzie lękają się zimna i deszczu. Kora, samotna Księżniczka deszczowego Lasu. Niestety, smuci mnie, że liście prawie wcale nie spadają, ściana lasu wciąż zielona – ale wiem, że to tylko kwestia dni. Może jeszcze dopełznę do czasu zimowego i zaszyję się w dający zapomnienie kokon snu.

Chrystus… Cóż, gorąco liczę, że nie powróci, gdyż w takim razie miałabym się z pyszna. Gdy archanioł Michał przy grzmocie trąb Sądu Ostatecznego będzie ważył dusze, moja okaże się lekka.

Ale to przecież tylko iluzja – zapewne za długo stałam przed wstrząsającym obrazem Memlinga. A może Chrystus nie przychodzi ponownie, ponieważ, gdy patrzy na to, co tu się dzieje, także na mnie, to się brzydzi?

Cieszę się z jesieni, ale z pewnością nie powinnam gdyż rodzice dają do zrozumienia, że mogą nie przeżyć zimy. Ogarnia mnie lęk przed zmianą sytuacji, koniecznością jakiegokolwiek działania, szpitalem, urządzaniem pogrzebu.

Mieszkam już najczęściej u siebie, embrionuję pod kołdrą. Jestem  pustką, niekiedy tylko martwy umysł galwanizują mi słowa Emila Ciorana z traktatu: „Sylogizmy goryczy”:

Rozproszone bezładnie monady, stanęliśmy oto u kresu roztropnych zasmuceń i przewidywanych anomalii; niejeden znak zapowiada władztwo obłędu. 

****

Nie ma przeszłości ani przyszłości, jest tylko mrok i sen.